Największy, najważniejszy, najistotniejszy cel na ten sezon wykonany – Academica zagra w rozgrywkach Girabola w 2016 roku. Zajęliśmy co prawda 13. miejsce ale to nie jest ważne. Najistotniejsze, że nie zawiedliśmy ani kibiców, ani dyrekcji ale przede wszystkim nie zawiedliśmy siebie. Każdy z moich czarnych braci może chodzić po Lobito z podniesionym czołem, słuchać podziękowań od kibiców. Wiem o czym pisze bo sam doświadczam tego w ostatnich dniach. Gdy tylko wychodzę z domu, od razu słyszę: “Jacek dziękujemy, Academica została w Giraboli” .
To piękny czas. Czas spełnienia celów bo na ten sezon każdy z nas miał poza tym jednym drużynowym także swoje indywidualne. Ja też takie miałem i teraz z pełna świadomością oraz odrobiną nieskromności przyznam że wszystkie udało się zrealizować. Łatwo nie było, ale wiadomo: jak by było za łatwo to by oznaczało, że za mało od siebie oczekiwałem. Tymczasem było idealnie. Dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem.
Zacznijmy od początku. Miałem sporo obaw przy samej decyzji wyjazdu do Afryki, do obcego kraju, kultury, języka, nowej nieznanej ligi. Czy dam radę? Czy spełnię oczekiwania? Jakie one w ogóle są? Czy będę grał? Czy będę strzelał? Czy zespół mnie zaakceptuje? Podjąłem ryzyko, ale “kto nie ryzykuje ten nie pije szampana”. Po przylocie rozpoczęła się walka o skład, o szacunek kolegów, o względy trenera, sympatię kibiców. Bramki w sparingach pozwoliły myśleć o pierwszej jedenastce. Wywalczyłem skład, a w drugiej kolejce zacząłem strzelać, zespół wygrywał, trener stawiał plusy w dzienniku, a kibice coraz bardziej lubili jedynego Mundele w Academice.
O szacunku, jakim darzyła mnie drużyna dowiedziałem się po niewykorzystaniu karnego w końcówce meczu który miał nam dać remis. Koledzy pocieszali, obejmowali, wspierali jak mogli. Zorientowałem się, że jestem ważną częścią tej układanki wtedy, gdy po trzech miesiącach prezes odesłał dwóch moich europejskich kolegów do domu, a ja poleciałem do Polski tylko po wizę. I byłem jedynie pięć dni.
Po powrocie natychmiast zagrałem w pierwszym składzie i wiedziałem, że od tego momentu będę na tej łodzi płynął do końca. Albo przetrwamy, albo razem pójdziemy na dno. Pierwsza runda? Lekki niedosyt z indywidualnych statystyk, ale biorąc pod uwagę wszystkie nowości, które mnie spotkały przez pierwsze pięć miesięcy, wiedziałem, że druga część będzie lepsza. Afrykańska runda zimowa rozpoczęła się od rywalizacji z trzema piłkarzami, do klubu przyszło dwóch nowych napastników – jeden z doświadczeniem na angolskich boiskach, drugi mający za sobą występy w polskiej ekstraklasie i trzeci który grał ze mną w Academice w pierwszej rundzie. Doborowe towarzystwo. Podjąłem rękawicę i walczyłem na każdym treningu, w każdej gierce, w każdym sparingu.
Od początku drugiej rundy grałem w pierwszej jedenastce, strzelałem bramki, oddałem miejsce w składzie tylko na dwa mecze, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że bardzo dużo temu zespołowi daję. Gdy druga runda zbliżała się do końca, rozkręciłem się na dobre – w pięciu meczach zdobyłem pięć bramek, wywalczyłem karnego.
Przed ostatnim meczem, który decydował o pozostaniu w lidze byłem liderem strzelców naszej ekipy z dziesięcioma golami na koncie, drugi strzelec miał sześć trafień. Czyli do pełni szczęścia na ten sezon brakowało tylko drużynowego sukcesu – utrzymania w Giraboli. Ten najważniejszy mecz rozgrywany był na naszym stadionie z obecnym mistrzem kraju i ówczesnym liderem tegorocznych rozgrywek – Libolo, które potrzebowało tylko punktu żeby po raz kolejny z rzędu zdobyć tytuł. Nam ten remis też odpowiadał ale tylko wtedy gdy w innym meczu zespołów walczących o utrzymanie Cabinda wygra na wyjeździe z Bravos. Przy remisie my mogliśmy nawet przegrać, a gdyby Bravos wygrało to musieliśmy to ostatnie spotkanie wygrać.
Podeszliśmy do meczu bardzo skoncentrowani i pewni swojej wartości. W pierwszej połowie walczyliśmy jak równy z równym, skończyło się remisem, a wychodząc na druga połowę chcieliśmy bardziej zaryzykować i ruszyć na rywala. Pierwsze 20 minut to wymiana ciosów. Po tym czasie informacja z ławki, że Cabinda prowadzi 1:2 czyli my potrzebowaliśmy punktu podobnie jak nasi rywale. I… doszło do zabawnej sytuacji, bo nikt nie chciał atakować. Obu drużynom wystarczył remis do osiągnięcia celu. Najpierw pograli trochę oni, potem trochę my i tak na zmianę. Nikt nie pressował.
Na pięć minut przed końcem dostaliśmy sygnał z ławki, że na stadionie w Bravos remis 2:2. Co teraz? Atakować czy czekać na rozwój wydarzeń? Ruszyliśmy nieśmiało, bez impetu. Bramkarz przeciwników i nasi zawodnicy kładli się na murawie, żeby przedłużyć nasze spotkanie i pięć min przed końcem naszego meczu komentator ogłosił, że mecz Bravos – Cabinda zakończył się remisem co oznaczało, że Academica utrzymała się w lidze.
Od tego momentu na trybunach rozpoczęło się świętowanie my na boisku też nie opanowaliśmy emocji i wszyscy – jak jeden mąż – skakaliśmy ze szczęścia. Zawodnicy Libolo już wiedzieli, że nie będziemy ich atakować więc też radowali się ze zdobycia tytułu mistrza Angoli. Sędzia patrząc na całe zdarzenia skończył mecz, a my… Cóż, oddaliśmy się prawdziwej, wspólnej, niezapomnianej radości z osiągnięcia celu. Ciężka, codzienna praca dała efekty. Satysfakcja bezcenna.
W barwach Academiki w tym sezonie wystąpiłem w 28 meczach, 24 razy rozpoczynałem mecz w pierwszej jedenastce, strzeliłem dziesięć bramek i zaliczyłem pięć asyst. Sędziowie poczęstowali mnie pięcioma żółtymi kartkami. Jak na pierwszy sezon w Afryce statystyki są bardzo dobre. Tym bardziej, że najlepszemu strzelcowi rozgrywek licznik zatrzymał się na 13 golach.
Po dobrze wykonanej pracy przyszedł czas na skorzystanie ze wspaniałej słonecznej pogody, plaży, błękitnego oceanu i odwiedzenia Ojczyzny za która strasznie tęsknię. A co dalej? Gdzie będę kontynuował piłkarskie przygody? Angola? Polska? A może kolejny kontynent? O tym już niebawem. Tymczasem zapraszam was na mojego FACEBOOKA i wzięcia udziału w konkursie który dla Was przygotowałem.
Ze słonecznej Angoli
Jacek Magdziński