Niepodrabialny Uli Hoeness już w listopadzie ogłaszał powrót mistrzowskiej patery do Monachium. Wirtualna tabela w pewnym momencie wskazywała wszak dwanaście punktów straty obrońcy tytułu do lidera. Osiem wygranych Leverkusen z rzędu na koniec jesieni sprawiło jednak, że wygranie Bundesligi wciąż jest sprawą otwartą. A mistrz Niemiec, mimo chwilowych turbulencji, udowodnił, że jest jedną z najstabilniejszych drużyn w europejskiej czołówce.
Gdy Bayern Monachium sensacyjnie przegrywał walkę o mistrzostwo ze zjawiskową drużyną, prowadzoną zza linii bocznej przez wielkie trenerskie objawienie, a z boiska przez pokoleniowy talent niemieckiej piłki, zakładano, że to wybryk natury. Choć obrońca tytułu nie osłabił się, a może nawet wzmocnił, oczekiwano kontrataku imperium. I faktycznie sytuacja rychło wróciła do normy. Bawarczycy już po czwartej kolejce wdrapali się na szczyt. Potem, mimo pojedynczych wpadek, nie opuszczali go i zostali mistrzem jesieni. Rywal z kolei tracił punkty, których w mistrzowskim sezonie nie zwykł. Samo wdrapanie się na podium trochę mu zajęło. Z czasem ustabilizował formę na tyle, by udowodnić, że mistrzostwo sprzed roku nie było przypadkiem i usadowić się za plecami Bayernu. W przerwie zimowej liga wyglądała tak, jak spodziewano się przed sezonem. Podrażnieni monachijczycy na pierwszym miejscu, mocny, ale nie aż tak, jak przed rokiem, obrońca tytułu, na drugim.
Tak przebiegała runda jesienna w 2012 roku, gdy Bayern poprzednio nie przystępował do sezonu jako mistrz. Borussii Dortmund udało się zatrzymać Juergena Kloppa, Mario Goetze potwierdzał gigantyczne możliwości, a mistrzowską drużynę opuścił tylko Nuri Sahin, którego z powodzeniem zastąpił Ilkay Guendogan. Marco Reus wniósł zaś jeszcze coś ekstra. Łącząc walkę w Bundeslidze z grą w Lidze Mistrzów, BVB pozwoliła sobie jednak na wpadki, które rok wcześniej jej się nie zdarzały. A status mistrzów Niemiec sprawiał, że rywale podchodzili do niej inaczej. Podczas gdy Bayern stabilnie trzymał się szczytu, Borussia musiała poszukiwać straconego czasu. Na przerwę zimową schodziła z trzema punktami straty do lidera. Tego, że wiosną podejmie kolejny udany szturm na szczyt i że pobije jeszcze Bayern w finale Pucharu Niemiec, nikt nie mógł przewidzieć. Obronienie przez nią tytułu było chyba większą sensacją niż sięgnięcie poń w 2011 roku.
Na razie jeszcze nie wiadomo, jak dalece można rysować analogie między 2012 a 2024 rokiem. Ale przebieg rundy jesiennej w Niemczech rodzi pewne skojarzenia z tym, co działo się 12 lat temu. Był moment w ostatnich miesiącach, gdy naprawdę istniały przesłanki, by zastanawiać się, co wydarzyło się z niezniszczalną machiną Xabiego Alonso sprzed roku. Nie mogło jej przecież aż tak mocno rozregulować sprzedanie Odilona Kossounou do Atalanty, skoro wszyscy pozostali członkowie mistrzowskiej jedenastki pozostali w klubie. Szukano przyczyn w obciążeniu grą w Lidze Mistrzów, którą hiszpański trener traktował jesienią poważniej niż rok wcześniej Ligę Europy i nie mógł posyłać do niej rezerwowej jedenastki. Zauważano mniejszą stabilność w defensywie, nonszalanckie pomyłki indywidualne i niezamienianie wciąż dobrej przecież gry, na punkty. Bayern z kolei kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, tygodniami nie tracąc nawet gola. Uli Hoeness, jedyny w swoim rodzaju, powrót mistrzowskiej patery do Monachium ogłaszał już w listopadzie.
Imponująca stabilność
Po kompromitującym remisie z najsłabszym w lidze Bochum strata mistrza do lidera wynosiła już dziewięć punktów. W Leverkusen mogli w tamtym momencie myśleć co najwyżej o gonieniu drugiego Lipska i trzeciego Eintrachtu, odjeżdżającymi Bawarczykami nie zaprzątając sobie nawet głów. 22 listopada, tuż po przerwie na kadrę, Bayern pewnie ograł Augsburg. Bayer dzień później podejmował dołujące Heidenheim i po pół godziny przegrywał 0:2. W wirtualnej tabeli dystans dzielący głównych kandydatów do tytułu wynosił już dwanaście punktów. To wówczas nastąpił moment zwrotny jesieni, a może nawet sezonu Bayeru. Patrik Schick zaliczył hattricka. Gospodarz odwrócił losy meczu i pewnie wygrał 5:2, unikając kolejnej wpadki. Rozpoczął tym samym serię ośmiu zwycięstw we wszystkich rozgrywkach, w której trakcie stracił tylko trzy gole. W Lidze Mistrzów rozbił słaby Salzburg i ograł niepokonany Inter, co pozwoliło usadowić się po 6. kolejkach na świetnym czwarty miejscu, najlepszym wśród niemieckich drużyn. W Pucharze Niemiec ograł Bayern na wyjeździe, zwyciężając w przedwczesnym finale. W lidze odrobił natomiast do lidera pięć punktów. Ledwie cztery straty w obliczu 57, które są jeszcze do podniesienia z boiska i wiosennego rewanżu z Bayernem na własnym terenie, sprawiają, że kwestia obrony tytułu wciąż jest otwarta. Graczom Alonso udało się nie przegrać jesienią żadnego z frontów.
Nie ma wątpliwości, że jesień była w ich wykonaniu słabsza niż kosmiczny poprzedni sezon. W 15 meczach ligowych stracili 21 goli, czyli tylko trzy mniej niż w całych minionych rozgrywkach. Czterech punktów oddanych najsłabszym drużynom ligi może brakować do końca sezonu. Przegrana z Lipskiem zakończyła bezprecedensową serię bez porażki. Lanie od Liverpoolu na Anfield pokazało natomiast, że do najlepszych w Europie Bayerowi wciąż sporo brakuje. Mimo wszystko jednak jesień należy uznać za potwierdzenie klasy mistrzów Niemiec. Z 25 meczów przegrali ledwie dwa, a wygrali aż 17. Dołożyli do gabloty kolejne trofeum, czyli Superpuchar Niemiec, co przecież dla klubu, który przez dekady nie mógł wygrać absolutnie niczego, nie jest oczywistością. Biorąc pod uwagę, jak wiele drużyn w Europie tej jesieni zalicza niespodziewane wpadki albo wręcz kryzysy, Bayer należy uznać za jeden z najstabilniejszych na kontynencie. Pod względem zdobywanych punktów na mecz za całą jesień w europejskich i krajowych rozgrywkach dla wszystkich lig top 5, Bayer z wynikiem 2,28 jest drugi, jedynie za Liverpoolem. Mniej porażek zanotowały wyłącznie Liverpool i Juventus. O wyczynach Leverkusen jest ciszej niż przed rokiem, ale ta runda to potwierdzenie, że miniony spektakularny sezon w żaden sposób nie był przypadkowy.
Odzyskana stabilność mistrza znakomicie rokuje przed intensywną drugą częścią sezonu w Niemczech. Na razie Bayer jest faworytem do obronienia Pucharu Niemiec. W ćwierćfinale, który odbędzie się w lutym, drużyna Alonso podejmie w derbach II-ligowe FC Koeln. W równoległych parach wyniszczą się natomiast wzajemnie cztery drużyny bundesligowe. Teoretycznie najgroźniejszym konkurentem w tych rozgrywkach pozostają dla Bayeru RB Lipsk i Stuttgart. Nawet jednak w starciach z nimi Bayer byłby faworytem, nie mówiąc o rywalizacjach z Werderem, Wolfsburgiem czy Augsburgiem albo III-ligową Arminią Bielefeld. Prawdopodobieństwo, że Alonso pożegna się z Leverkusen kolejnym trofeum, jest więc całkiem spore.
Mistrzem będzie Bayer(n)
Także liga nie jest w żaden sposób przegrana. Bayern, choć mocniejszy niż przed rokiem, też nie uniknął wpadek, jak niedawna porażka z FSV Mainz. Nie wypadał również nadzwyczajnie w bezpośrednich starciach z czołówką. Na pięć starć z zespołami z zeszłorocznej czołowej szóstki, Bayern wygrał tylko dwa, gubiąc punkty u siebie z Bayerem oraz na wyjeździe z Borussią i Eintrachtem. Monachijczycy mają przy tym węższą kadrę. Kiedy brakowało Harry’ego Kane’a, nie mieli kogo wystawić w ataku, co natychmiast negatywnie odbijało się na ich grze. Bayer tymczasem całą drugą część jesieni gra bez kontuzjowanego Victora Boniface’a, numeru jeden w ataku i strata nie jest odczuwalna, bo strzeleckie rekordy bije Patrik Schick. A nawet gdy i jego brakowało, z Nathanem Tellą jako fałszywym napastnikiem Bayer również potrafił wygrywać. Bawarczycy wciąż mają pewnie indywidualnie lepszych piłkarzy w jedenastce. Leverkusen ma jednak więcej nazwisk na dość wyrównanym poziomie.
Spore znaczenie dla układu sił przed rundą rewanżową może mieć to, jak oba zespoły poradzą sobie w styczniowych kolejkach Ligi Mistrzów. Lepszą pozycję wyjściową w walce o ósemkę teoretycznie ma Bayer. Mistrzowie Niemiec mają jednak nad dziesiątym Bayernem tylko punkt przewagi, a czeka ich jeszcze bardzo trudny wyjazd do Madrytu na mecz z Atletico. Bawarczycy z kolei mają w perspektywie znacznie łatwiejsze rywalizacje z Feyenoordem oraz Slovanem Bratysława, w których jakakolwiek strata punktów byłaby sensacją. Finisz poza ósemką oznacza konieczność rozegrania dodatkowego dwumeczu w lutym, z potencjalnie silnym rywalem, podczas gdy ten, kto skończy w gronie najlepszych, będzie mógł w tygodniach rozpoczynających wiosnę skupić się na pilnowaniu sytuacji w lidze. Najważniejsze jednak dla Bundesligi, że wszystko w tej rywalizacji jest sprawą otwartą. Rok temu Bayer miał siedem punktów więcej niż obecnie, ale i Bayern Thomasa Tuchela po 15 kolejkach wyglądał lepiej niż aktualny. Skoro liga nie jest jeszcze nawet na półmetku, a Bayer już zdołał odrobić ponad połowę strat, wyścig o mistrzostwo jeszcze może być fascynujący.
Prowadzącej dwójki raczej nikt nie będzie w stanie dosięgnąć. Nie tylko punktowo, lecz także poziomem gry, mierzonym punktami oczekiwanymi, Bayern i Bayer górują nad resztą stawki. Za rewelację jesieni można niewątpliwie uznać Eintracht, który do niedawna miał przed sobą tylko Bawarczyków. Złapał jednak pod koniec rundy zadyszkę, w kiepskim stylu odpadając z Pucharu Niemiec z Lipskiem, a później przegrywając z tym samym rywalem także w lidze. Porażka z FSV Mainz na koniec roku udowodniła, że krótka przerwa dobrze zrobi graczom Dino Toppmoellera, którzy świetnie radzą sobie przecież także w Lidze Europy.
Pół ligi chce do Europy
Wszystko, co najciekawsze w Bundeslidze, może dotyczyć wiosną walki o miejsca pucharowe, w tym czwartą pozycję dającą awans do Ligi Mistrzów. Na razie niewiele wskazuje, by liga niemiecka drugi rok z rzędu miała zgarnąć dodatkową pozycję w elicie. A to zwiastuje, że wiosną ktoś będzie musiał sobie poradzić z potężnym rozczarowaniem. Poza strefą Ligi Mistrzów zimuje wicemistrz ze Stuttgartu, który wydał w lecie spore pieniądze, ale wciąż nie jest na takim poziomie, by finisz poza czołową czwórką był dla niego wielkim rozczarowaniem. Pod względem sposobu gry, samej zawartości meczów, VfB nie odbiega jednak aż tak mocno od drużyny, która zachwycała przed rokiem. Punkty oczekiwane sugerują wręcz, że powinno zimować w czwórce. Zbyt często trwoniło jednak szanse pod bramką rywala i dawało im proste prezenty pod własną. Jeśli graczom Sebastiana Hoenessa nie uda się awansować do najlepszej 24 Ligi Mistrzów i wiosną odpadnie im obciążenie związane z rywalizacją w Europie, mogą jednak okazać się groźni i powalczyć o kolejny finisz w czwórce.
Takie ambicje ma też oczywiście trzeci po jesieni Eintracht, co sprawia, że sytuacja robi się wyjątkowo napięta dla etatowych niemieckich uczestników Ligi Mistrzów, czyli RB Lipsk i Borussii Dortmund. Czerwone Byki w listopadzie wpadły w potężny kryzys, który zachwiał posadą trenera Marco Rosego. Udało się mu przetrwać na stanowisku, ale 1:5 w Monachium na koniec jesieni pokazuje, że gigant z Saksonii ma najsłabszą drużynę w ostatnich latach. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów przypieczętowane już po sześciu kolejkach, bez zdobycia jak dotąd choćby punktu, to potężna kompromitacja. Sezon można ratować walką o Puchar Niemiec, ale planem minimum będzie przypilnowanie miejsca w Bundeslidze. Bez europejskiego obciążenia, z RB trzeba będzie się liczyć. Zwłaszcza gdy do zdrowia po długiej kontuzji wróci Xavi Simons, największa gwiazda, bez której klub ze wschodu musiał sobie radzić przez drugą część rundy.
Takich widoków na poprawę nie mają natomiast w Dortmundzie, gdzie wiele potoczyło się tej jesieni źle. Głośno artykułowali jako cel zdobycie Pucharu Niemiec, ale Stuttgart znów okazał się za mocny. Chcieli chociaż podłączyć się do walki o mistrzostwo Niemiec, zimują tymczasem na rozczarowującym szóstym miejscu. Straty punktowe nie są duże, do trzeciego Eintrachtu BVB traci tylko dwa punkty. Ale trudno uznać pozycję Dortmundu za nieadekwatną do poziomu gry, a przecież już piąte miejsce sprzed roku było poniżej ambicji. Borussia u siebie wygląda wprawdzie zwykle jak czołowy zespół ligi, ale na wyjazdach spisywała się jesienią koszmarnie, pierwszy raz wygrywając dopiero w ostatniej tegorocznej kolejce. Pięć punktów zdobytych w siedmiu meczach to jednak wciąż wynik niegodny tak dużego klubu i drugiej wśród najdroższych kadr w Niemczech. Bez natychmiastowej poprawy, Dortmund będzie musiał się pożegnać z Ligą Mistrzów, co dla budżetu i renomy klubu byłoby tragedią. Promykiem radości była tej jesieni Europa, w której BVB radziła sobie dzielnie i jest nawet w grze o czołową ósemkę. Mając w perspektywie rywalizacje ze słabymi Bolonią i Szachtarem, powinna celować w bezpośredni awans do 1/8 finału. To jednak z kolei znów nie ułatwi nadrabiania dystansu w lidze. Jedyna więc nadzieja w nieracjonalnej, ale powtarzalnej prawidłowości z ostatnich lat, w których Borussia wiosną zwykle była znacznie lepsza niż jesienią.
Bez emocji na dole
W szerokiej czołówce Bundesligi, za plecami prowadzącej dwójki, panuje ścisk, w którym wiosną wszystko może się wydarzyć. Odważnie wśród naturalnych kandydatów do czołówki rozpychają się średniacy z ostatnich lat, czyli FSV Mainz, S.C. Freiburg, Borussia Moenchengladbach i Werder Brema. Po nieudanym początku, lepiej zaczął w drugiej części jesieni grać VfL Wolfsburg, który kadrowo powinien celować przynajmniej w okolice strefy Ligi Europy, czyli piąte-szóste miejsce. W ostatnich latach zwykle tułał się w dole tabeli, ale Ralphowi Hasenhuettlowi w końcu udało się przesunąć go trochę wyżej. Od jedenastego miejsca w górę, każdy ma pełne prawo myśleć o europejskich pucharach. Szara strefa tabeli jest w tym sezonie wyjątkowo wąska. Na ten moment chyba jedynie Union Berlin, FC Augsburg i dołujące Hoffenheim wydają się za słabe, by powalczyć o Europę, a za mocne, by realnie bać się spadku.
W czasach, w których w Niemczech niepodzielnie panował Bayern, a za jego plecami sadowiły się Borussia i Lipsk, emocje w Bundeslidze ratowała często szalona walka o utrzymanie. Tym razem zapowiada się jednak, że będzie odwrotnie. Trzy ostatnie miejsca zajmują dokładnie te zespoły, których przed sezonem można było tam się spodziewać. Holstein Kilonia jeszcze wysyła co jakiś czas znaki życia, jak kończące jesień 5:1 z Augsburgiem, ale już VfL Bochum notuje absolutnie kompromitująca rundę. Premierowe zwycięstwo odniósł dopiero w ostatnim jesiennym meczu, a największą nadzieją na poprawę sytuacji jest zielony stolik, przy którym może zapaść rozstrzygnięcie o przyznaniu VfL walkowera za mecz z Unionem, po tym, jak bramkarz Patrick Drewes został trafiony rzuconą z berlińskich trybun racą. Dieter Hecking, uznawany za trenera, który każdą drużynę byłby w stanie doprowadzić do siódmego miejsca w Bundeslidze, ma przed sobą chyba największe wyzwanie w karierze.
FC Heidenheim przekonuje się natomiast o trudnościach drugiego sezonu po awansie oraz dodatkowo łączenia ligi z pucharami. Zeszłoroczny beniaminek przezimował w Lidze Konferencji, gdzie w lutym czeka go dwumecz z Kopenhagą. A to oczywiście nie ułatwi gry o utrzymanie. Na obecności trójki maruderów korzysta FC St. Pauli, które mimo średnią poniżej punktu na mecz znajduje się na razie w bezpiecznej strefie. Wciąż musi jednak oglądać się mocno za siebie. Niezależnie od tego, jak ułoży się ostatecznie kolejność między tą czwórką, tym razem Europy nie będą raczej obiegać sceny o upadających niemieckich gigantach, niespodziewanych ludzkich dramatach albo fetowanych przez dziesiątki tysięcy ludzi ucieczkach spod topora. Dla nikogo z grona Holstein, St. Pauli, Heidenheim, Bochum spadek ani nie byłby końcem świata, ani wielką niespodzianką. Trudno jednak narzekać na to, że po latach szukania w Niemczech emocji na siłę, gdzieś w dole tabeli, wreszcie można je oglądać na samym szczycie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Sztuka przebijania blach. Jak stworzyć swojego Moukoko?
- Trela: Anty-Goetze. Dlaczego pokoleniowy talent nadal chce grać w Leverkusen?
Fot. Newspix