Pracując od pierwszego dnia w trudnych warunkach, Bruno Baltazar udowodnił, że zna się na swoim fachu. Właściwym pytaniem po jesieni nie jest więc, czy Portugalczyk zasłużył na kolejną szansę, ale czy szanujący się trener w ogóle miałby na nią ochotę?
Śledząc retrospektywnie losy większości spadkowiczów, zwykle da się dostrzec momenty uśpienia czujności. Sytuacje wprowadzające rozprężenie, gdy „nie czas był jeszcze na lizanie się po…”. W polskich warunkach matkami takich historii zawsze będą przypadki Podbeskidzia Bielsko-Biała i Wisły Płock. Ale w mniej spektakularnej skali spotkało to i zeszłoroczną Wartę Poznań, która po przekonujących wygranych ze Stalą Mielec i Koroną Kielce chyba sama uwierzyła, że nic jej nie grozi. Wisła Kraków miała zamykające rok rozbicie Bruk-Betu Termaliki, a ŁKS jeszcze nie bił na alarm, bo miał w perspektywie zaległy mecz ze Stalą Mielec. Walka o utrzymanie to zawsze wyścig tych, którzy od samego początku wiedzą, że walczą o życie, z tymi, którzy są zaskoczeni, tracąc grunt pod nogami. I często wygrywają ci, którzy już zimę spędzają w turbosprężarce, od pierwszej wiosennej kolejki biegając po boiskach z nożami w zębach.
W tym sensie 2:1 we Wrocławiu to dla Radomiaka niebezpieczny wynik, klarownie rozpisujący role przed zimą. W Śląsku po trzech kolejnych porażkach z bezpośrednimi rywalami z dołu tabeli mają już przynajmniej jasność. Żadnego mówienia o „spokojnym utrzymaniu”. O „budowaniu”. „Projekcie”. Wypełnieniu limitu młodzieżowców. Wygranej w Pro Junior System. Budowaniu wrocławskiej tożsamości. Jakichkolwiek celach pobocznych. Po tak katastrofalnej jesieni, z jedną wygraną w osiemnastu kolejkach, utrzymanie w jakimikolwiek stylu, „z Bogiem lub choćby mimo Boga”, będzie świętowane jak rok temu wicemistrzostwo.
W Radomiu z kolei, wygrywając arcyważny mecz, ustawili się w odcieniach szarości. Zostawiają pole do gry opinii. Niby wciąż są zagrożeni i mają za sobą rozczarowującą rundę, ale jednak zajmują dwunaste miejsce. Niby trener nie rozwiał wszelkich wątpliwości, towarzyszących mu od pierwszego dnia pracy, ale też jego zatrudnienie na pewno nie skończyło się katastrofą. Niby zespół powinno się teraz raczej wzmacniać, niż osłabiać, ale jednak jakiś margines jeszcze jest. Przecież w podobnym położeniu są Korona, Puszcza, Zagłębie i Stal, a Piast i GKS w niewiele lepszym. A budżet jakoś trzeba spiąć. Łatwiej mówić o nieosłabianiu się, gospodarując cudzymi pieniędzmi.
MECZ, KTÓRY POWINIEN ROZWIAĆ WĄTPLIWOŚCI
Radomianie są w tej chwili na rozdrożu. Już okoliczności towarzyszące wyjazdowi na „mecz o sześć punktów” do Wrocławia powiedziały wiele. Podstawowy skrzydłowy niewsiadający do autokaru, bo działacze sprzedają go do Stanów Zjednoczonych. Jedyny napastnik odmawiający gry z obaw przed kontuzją w obliczu rychłego transferu. Inny skrzydłowy atakujący po treningu kolegę z drużyny. Do tego kontuzje dwóch stoperów. I nieustanne doniesienia, że następcy trenera już niemal mieszkają w tym samym hotelu (Bruno Baltazar skądś to zna). A wreszcie sam przebiegu meczu, w którym pokiereszowany Radomiak, choć grał lepiej od gospodarzy, przegrywał do przerwy po trafieniu do własnej bramki. Wszystko składało się na to, by zawodnikom ręce opadły. By uznali, że wszystko sprzysięgło się przeciw nim, podłamali się i pogodzili z losem.
To jednak nie nastąpiło. Radomiak grał, jakby nic się nie stało. Od początku drugiej połowy szedł po odrobienie strat. Gdy to zrobił, parł po więcej. Pod nieobecność typowego snajpera, grał z fałszywym. Ojcem zwycięstwa został prawy obrońca, w trakcie rundy przesunięty na skrzydło, który w kwadrans strzelił tyle goli, ile przez wcześniejsze półtora roku. Jako stoper znów grał defensywny pomocnik. Po skrzydle biegał zawodnik, który w pół roku uzbierał trochę ponad 90 minut gry. Z ławki, bronić wyniku, wchodzili piłkarze wyciągnięci z V-ligowych rezerw albo z głębokiego zaplecza kadry pierwszej drużyny (Radosław Cielemęcki najdłużej zagrał jesienią 23 minuty, Francisco Ramos, wracający po koszmarnym złamaniu nogi, 18). To było wielkie szycie. I akurat taki chwycony trytytkami i taśmą szkotką skład zasłużenie wywalczył trzy punkty o kolosalnym znaczeniu.
Jeśli działaczom faktycznie chodziło po głowie pożegnanie Bruno Baltazara po rundzie jesiennej, jeśli rzeczywiście mieli już dogadanego następcę, zobaczywszy, co się wydarzyło we Wrocławiu, powinni grzecznie, ale stanowczo sprawę odkręcić. Pożegnanie Portugalczyka wisiało w powietrzu właściwie odkąd pojawił się w Radomiu. Tak specyficzne były okoliczności objęcia przezeń drużyny. Żaden szanujący się trener nie przejmie niepewnego utrzymania zespołu na kolejkę przed końcem. Żaden nie zgodziłby się na warunki rozwiązania umowy tak korzystne dla klubu, który może go wystawić za drzwi właściwie bez żadnych finansowych rozterek, co polscy trenerzy, nie bez racji, nazywają psuciem rynku. Nic dziwnego, że jesienią regularnie spodziewano się pożegnania z Baltazarem. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do kilku poprzedników ani nie jest mocno umocowany w personalnych relacjach z właścicielami, ani nie ma pozycji idola trybun, ani nawet kolegów w mediach. Jakkolwiek patrzeć, wyjątkowo łatwa ofiara, za którą nikt by nie zapłakał.
PRZYZWOITE WRAŻENIE
A jednak sprawiedliwie byłoby uznać, że w okolicznościach, w jakich pracował, Baltazar się obronił. Zasłużył, by stwierdzić, że trener nie jest jednym z problemów Radomiaka. Owszem, trudno nie przyznać racji głosom mówiącym, że nie jest to zespół aż tak słaby, by zadowalać się miejscem tuż nad strefą spadkową. To prawda, że są tam piłkarze o przynajmniej przyzwoitych umiejętnościach. W skali rundy obronili się nowi boczni obrońcy Zie Ouattara i Paulo Henrique. Jan Grzesik, Damian Jakubik, Raphael Rossi, Christos Donis, Roberto Alves czy Rafał Wolski zasługują na status solidnych ligowców. Maciej Kikolski, jako młodzieżowiec w bramce, w miarę się obronił, a mecz w Szczecinie nawet Radomiakowi wygrał. Peglow i Rocha wypromowali się zaś na tyle, że trafią do lepszych klubów i znów przynoszą cienko przędzącemu klubowi trochę pieniędzy.
Nie tyle jednak sami się wypromowali, a zostali wypromowani. Bo po Radomiaku widać rękę trenera. Dla Rochy była to czwarta runda w Polsce, ale nigdy wcześniej nie strzelił jedenastu goli, na co wpływ oczywiście ma także brak problemów zdrowotnych. Dla Ouattary i Grzesika trener musiał znaleźć idealne miejsca na boisku. Nie mając odpowiednich stoperów, bo przed sezonem odszedł Luka Vusković, a we wrześniu więzadła zerwał Mateusz Cichocki, został jedynie z Rahiłem Mammadovem (fatalnym przez większość pobytu w ŁKS-ie) i niegotowym do gry Chińczykiem. Doprowadził jednak Azera do stanu, w którym nie strach było wpuścić go na boisko, a łatając dziury przesuwaniem Luizao z drugiej linii, jakoś dociągnął do zimy.
Przy tym w ocenie pracy Baltazara nie chodzi jedynie o dorobek punktowy. Radomiak strzelił najwięcej goli z ośmiu najsłabszych zespołów ligi. Wygrał sześć meczów. Więcej mają w dorobku tylko kluby z górnej połowy tabeli. Trzy wyjazdowe wygrane to wynik równy Legii. Owszem, tracił wiele bramek, ale znowu bez przesady. Także na tym tle nie wyróżniał się negatywnie, a choćby Cracovia, rewelacja jesieni, straciła więcej. Radomianie mieli jesienią podstawowy problem. Nie potrafili remisować. Byli zbyt bezkompromisowi. Jeśli mieli dobry dzień, zwykle wygrywali. Jeśli słabszy, przegrywali. Brakowało im wyrachowania, cwaniactwa, by coś uszczknąć z meczu, w którym im nie idzie. Ale to także mówi coś o ich nastawieniu. To nie była drużyna szanująca remisy, co już ją jakoś na tle ligi wyróżniało.
DZIEDZICTWO RADOMIAKA
Według Hudl StatsBomb Radomiak stracił jesienią znacznie więcej goli niż powinien. Na koncie strat ma 26, choć rywale stworzyli sytuacje wyceniane na 21,2. To defensywny wynik na poziomie dziesiątego miejsca, co przy zespole raczej nastawionym na atakowanie i toczonym problemami z obroną, naprawdę należy doceniać. Jeśli chodzi o kreowanie sytuacji, Radomiak jest jedenasty, co sugeruje, że paradoksalnie strzelał za dużo goli, jak na to, jak grał, ale tracił również za dużo. Nie widać tu więc drużyny, która spotykała się jesienią z nagromadzeniem pecha albo furą szczęścia. Bilans goli oczekiwanych (z wyłączeniem rzutów karnych) sytuuje Radomiak na dwunastej pozycji, czyli dokładnie takiej, jaką zajął w rzeczywistości.
Źródło: Hudl StatsBomb
Można się więc teraz zastanawiać, czy dwunaste miejsce osiągnięte w przyzwoitym stylu, to wynik poniżej możliwości Radomiaka. Nie ma sensu jednak ocenianie potencjału klubu przez czystą sumę umiejętności boiskowych piłkarzy. Trzeba też patrzeć na realia, w których funkcjonują. Problemy finansowe i organizacyjne, w stylu absurdalnej i niewygodnej wizerunkowo dla klubu z najwyższej ligi walki o prawa do herbu. Zmiany trenerów co pół roku i sprzedawanie najlepszych zawodników, gdy tylko zdążą dwa razy kopnąć piłkę, byle jakoś przedłużyć płynność finansową o kilka miesięcy. Jose Mourinho, rodak i jeden z mentorów Baltazara, prowadząc Manchester United, wygłosił kiedyś słynny monolog o dziedzictwie. Abstrahując od jego prawdziwości w tamtej konkretnej sytuacji, słusznie apelował, by trenerów oceniać nie tylko na podstawie tego, co jest, ale też w odniesieniu do miejsca, z którego startowali.
Dziedzictwo Radomiaka to mozolne staczanie się po euforycznej pierwszej rundzie z Dariuszem Banasikiem. Siódme, dziesiąte, a potem piętnaste miejsce. To mielenie kolejnych trenerów. Ciągły chaos i niezrozumiałe decyzje. Potężna rotacja piłkarzy, choć – przyznajmy – również umiejętność sprowadzania co jakiś czas całkiem niezłych graczy, którym jednak nie stwarza się odpowiednich warunków, by w pełni rozkwitli. Dziedzictwo Radomiaka to punktowanie w sześciu ostatnich rundach ze średnią 1,12, co rozciągnięte na cały sezon daje 38 punktów, a więc notoryczne balansowanie na krawędzi spadku. Skoro Baltazar nie ma wyraźnie lepszych warunków pracy niż poprzednicy, ani wyraźnie lepszych zawodników, nie notuje od nich drastycznie gorszych wyników, drużyna prezentuje przyzwoity styl, całą sobą daje znać, że chce walczyć o trenera, a on sam wysyła sygnały, że potrafi na nią oddziaływać, dlaczego nad Radomiem ciągle mają wisieć nazwiska jego potencjalnych następców?
WIOSNY GORSZE OD JESIENI
Dziedzictwo Radomiaka to jednak także rozgrywanie co roku gorszej wiosny niż jesieni. Sezon 2021/22: 1,84 punktu na mecz jesienią, 0,86 wiosną. Kolejny: 1,35 jesienią, 1,23 wiosną. Poprzedni: 1,26 jesienią, 0,93 wiosną. Obecna jesień, zakończona z wynikiem 1,11, była najgorszą, odkąd Radomiak awansował do Ekstraklasy. Jeśli jednocześnie utrzyma tendencję z ostatnich lat i drugą część sezonu będzie miał słabszą, tym razem prawdopodobnie spadnie już z ligi. W Radomiu, mimo wygranej we Wrocławiu, nie powinni czuć odprężenia. Nie powinni czuć, że idzie zgodnie z planem, tylko że tym razem jeszcze jakoś się udało. Jak najbardziej powinni spędzać zimę w poczuciu pełnego zagrożenia. Tyle że wszystkie te emocje powinni przelać nie w trenera, a w działania służące jego wsparciu.
Co łączy historie niektórych spadkowiczów z ostatnich lat, to właśnie osłabianie się po jesieni spędzonej nad strefą spadkową. Konsumowanie zysków, gdy trzeba myśleć o potencjalnych stratach. Spektakularnie zrobiły to w ostatnich latach obie Wisły. Krakowska hucznie świętowała zimą sprzedanie Aschrafa El-Mahdiouiego i Yawa Yeboaha, za których skasowała łącznie ponad cztery miliony euro. Aktualnie trzeci rok z rzędu próbuje wrócić do Ekstraklasy, co roku tracąc na nieobecności więcej, niż wtedy zarobiła. Jeszcze gorzej zrobiła jednak płocka, która nawet porządnie nie skasowała za swoich piłkarzy. Davo, Anton Krywociuk i Damian Rasak przynieśli jej łącznie jakieś 1,5 miliona euro, czyli nic, w porównaniu do już dwóch sezonów poza elitą. Wypuszczając, na co wszystko wskazuje, Rochę i Peglowa, radomianie stracą równowartość 2/3 zdobytych jesienią bramek. Owszem, kogoś pewnie ściągną na ich miejsce. Ale nie tak łatwo zastąpić lidera strzelców Ekstraklasy, nie mając pieniędzy i kusząc następcę perspektywą walki o utrzymanie. I mając jeden nabój, czyli świadomość, że jeśli coś pójdzie źle, następca złapie kontuzję albo się nie zaaklimatyzuje, co przecież dzieje się w futbolu notorycznie, Radomiak przystąpi do trudnej rundy znacznie słabszy niż jesienią. Skoro nawet z Rochą zespół miał tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową, perspektywa jego straty w połowie sezonu powinna być bardzo alarmująca.
A przecież okres transferowy na dobrą sprawę jeszcze się nie rozpoczął. Radomiak w poprzednich latach, oprócz tego, że sprzedawał największe gwiazdy, pozwalał też odejść praktycznie każdemu, za kogo przytrafiła się gotówkowa oferta. Niewykluczone więc, że w trakcie zimy kogoś jeszcze dla spięcia budżetu uda się spieniężyć. Jeśli jednak w ten sposób od lat buduje się drużynę, trudno oczekiwać od trenerów czegoś więcej, niż to, co osiągają. Trwanie jakimś cudem nad strefą spadkową to szczyt marzeń dla takiego, za przeproszeniem, projektu. Po jesieni, a zwłaszcza końcówce, czyli wydarzeniach poprzedzających mecz ze Śląskiem, byłyby podstawy, by odwrócić perspektywę. Zamiast pytać, czy Bruno Baltazar zasłużył, by Radomiak dał mu kolejną szansę, zastanowić się, czy trener, który udowodnił, że coś wie o swoim fachu, w ogóle ma jeszcze na nią ochotę?
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Zimowe przygotowania Ekstraklasy. Raków pod okiem właściciela, Radomiak w Polsce?
- Śląsk nie skorzystał z pomocnej dłoni sędziego. Był, jest i (będzie?) beznadziejny
- Vinagre, Douglas, Hellebrand i inni. Najlepsze letnie transfery w Ekstraklasie [RANKING]
- Prezydent Puław idzie siedzieć przez hałas na orliku | PATOLIGA #10
Fot. Newspix