Arkadiusz Wrzosek wskoczył w miejsce Mariusza Pudzianowskiego na KSW 100. Na gali zmierzy się z Matheusem Sheffelem. O tym, czy czuje się już gwiazdą federacji pokroju „Pudziana”, o miłości do kibicowania Legii Warszawa, a także byciu mistrzem, którego nikt nie obali, opowiedział w rozmowie z nami.
SZYMON PIÓREK: O konfrontacji z Matheusem Scheffelem dowiedziałeś się stosunkowo niedawno. Czy dałeś radę się jakoś do niej konkretnie przygotować?
ARKADIUSZ WRZOEK: Myślę, że to taki rywal z kategorii, na których zawsze jestem przygotowany. On się głównie lubi bić w stójce. Ja również mam to w naturze, więc tutaj – nawet, jeśli wiedziałbym o tym pojedynku wcześniej i trenował standardowo trzy miesiące – przygotowań żadnych innych bym nie zrobił. Nic specjalnego bym nie wymyślił. Po prostu wejdę do klatki i będę się z nim bił. On na pewno mi to umożliwi. Oglądałem kilka jego walk i raczej unika parteru. Bardzo mi to pasuje.
Czujesz, że ta walka to szansa, żeby doskoczyć do czołówki rankingu wagi ciężkiej?
Na pewno, szczególnie że w ostatnim czasie mam największą regularność z wszystkich ciężkich. W dwa i pół roku stoczę sześć pojedynków. Jeśli wyjdę z tej walki bez szwanku, to kroi się coś jeszcze w niedalekiej przyszłości, o czym nie mogę jeszcze mówić.
Czołówka rankingu to coś, o czym myślę od początku mojej przygody w KSW. Nie zrobię tego inaczej, niż wygrywając kolejne walki, bo sportowo czuję, że jestem jednym z czołowych ciężkich KSW.
Czy to walka o najwyższym ciężarze gatunkowym w dotychczasowej karierze w MMA?
Nie, w ogóle tego nie czuję, ale przed żadną walką w MMA tego nie czułem. Nie ujmując nic mojemu rywalowi, ale miałem już większe sportowe wyzwania i przeciwników znacznie bardziej niebezpiecznych. Tam naprawdę czułem jakąś presję. Nie chodzi o to, że lekceważę Scheffela, po prostu inne starcia zrobiły na mnie tak duże wrażenie, odcisnęły tak duże piętno na mój mental, że kolejne pojedynki po prostu po mnie spływają.
Czy czujesz, że takie rywalizacje jak z Badrem Harim czekają cię jeszcze w MMA?
Pod względem sportowym myślę, że tak, bo w MMA jest jeszcze bardzo dużo przede mną również, jeśli chodzi o walki typowo w kickboxingu. Ale takich walk jak z Badrem Harim to już nie będzie. Wtedy byłem w zupełnie innym miejscu. Między nami była ogromna przepaść sportowa i doświadczenia na papierze. Obecnie nie ma takiego zawodnika w KSW. Druga sprawa, że teraz wychodzę już ze znacznie inną głową, niż wtedy miałem w starciu z Badrem.
Na jubileuszowe KSW 100 trafiasz w miejsce Mariusza Pudzianowskiego. Czujesz, że powoli stajesz się gwiazdą pokroju „Pudziana” i jesteś jednym z koni pociągowych federacji?
Do pozycji Mariusza Pudzianowskiego w polskim sporcie to mi naprawdę dużo brakuje. Przede mną bardzo długa droga. I myślę, że ani ja, ani inny obecny zawodnik KSW do takiego poziomu już nie dojdzie, ale to nie jest nasza wina, tylko po prostu fakt, że ja czy inni radzimy sobie dobrze przede wszystkim w sporcie. Resztę determinuje już mainstream czy showbiznes, czyli coś, w czym Mariusz się świetnie obraca. To w dużej mierze składa się na bycie gwiazdą.
Niemniej jednak Mariusz mnie mocno motywuje i jest mi bardzo miło, gdy ktoś mnie do niego porównuje. Martin Lewandowski powiedział w jednym z wywiadów, że pierwszą osobą, do której zadzwonił po tym, jak dowiedział się, że Mariusz nie da rady wystąpić na gali, byłem ja. To duża nobilitacja i motywacja do pracy, by doskoczyć do tej najwyżej poprzeczki, ale również przestroga, by nie spaść z tego wysokiego konia.
Punktem wspólnym twoim i Mariusza jest duża baza fanów. Sądzisz, że może być tak liczna jak „Pudziana”?
To ciężko wyliczyć i określić, bo nasze grupy fanów są po prostu różne. Trafiamy do innego widza. W tym momencie mamy też inną rolę w KSW. Ja staram się cały czas rozwijać w federacji, a Mariusz jest po prostu jej ikoną. To w końcu jeden z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na świecie. Moja babcia, nawet nie interesując się sportem, wie, kto to „Pudzian”. Myślę, że w drugą stronę to tak nie działa. Ja oprócz tego, że trafiam do sportowego widza, to równym stopniu oddziałuję na tego warszawskiego.
Jako że poruszyłeś wątek warszawski, to zapytam o to, czy porażka Legii z Lechem w niedzielę wpłynęła jakoś negatywnie na twoje przygotowania.
Nie. To był ważny mecz, może nawet o mistrzostwo Polski, ale był to tylko mecz. Lider Ekstraklasy pokonał Legię 5:2 i to tyle. Wszystkie wyniki ułożyły się pod Legię, ale tego najważniejszego kroku mój zespół nie potrafił wykonać. Myślę, że nawet jeśli w rewanżu pokonamy Lecha, to będzie trudno zdobyć tytuł. Jakieś emocje mną targały zaraz po meczu, ale nie pozwoliłem, żeby w żadnym stopniu wpłynęło to na moje przygotowania.
Jako kibic Legii przeżywasz jej wyniki nie tylko przed telewizorem, ale również na trybunach. Jak często na nich siadasz?
Bardzo często. Jak nie mam przygotowań, jestem na każdym meczu, nawet wyjazdowym – również za granicą. Gdy jednak ćwiczę do walki, mam z tym większy problem, szczególnie w ciągu tygodnia, kiedy odbywają się zajęcia. Zawsze jednak, gdy jestem w Warszawie i jest mecz na Łazienkowskiej, spotkacie mnie na trybunach.
Co dla ciebie jest takiego interesującego, przyciągającego, że tak często witasz na trybunach?
Przede wszystkim poczucie wielkiej wspólnoty. Na trybunach nie ma równych i równiejszych. Każdy musi się drzeć. W zasadzie to nie musi, a chce się drzeć. Każdy się cieszy po bramkach. Każdy jest wkurwiony, gdy są one tracone. Fantastyczne jest to, że przez 90 minut trybuny stanowią jeden organizm. Wszyscy są tam z własnej woli. Nikt cię nie osądza. Panuje jedność, równość, ale też odpowiedzialność za drugą osobę, bo różne rzeczy mogą się wydarzyć. Nic jednak nie odda tej euforii po wygranych.
Arkadiusz Wrzosek często bywa na trybunach Legii, a także podczas wyjazdowych meczu warszawskiego zespołu. Na zdjęciu dopinguje Wojskowym w Walii w meczu eliminacji Ligi Konferencji z Caernarfon Town.
Łukasz „Juras” Jurkowski ostatnio w swoim podcaście mówił, że ludzie nie pomyśleliby, jakie osoby kibicują Legii, jeżdżą za nią na wyjazdy i niekiedy są w centrum zamieszania.
I to jest najfajniejsze i najciekawsze w kibicowaniu, że ludzie, którzy są znani, pracują w zawodach powszechnie szanowanych jak prawnicy czy lekarze, są tak naprawdę ultrasami Legii. Tego nie widać na co dzień, ale tak jest, dlatego bardzo denerwują mnie teksty, że kibole to patologia. Osoby, które często tak mówią, same prowadzą bardziej patologiczne życie niż zwykli kibice.
Na trybunach poznałem bardzo popularne osoby, ludzi kultury, muzyki, zajmujących wysokie stanowiska w różnych znanych organizacjach. Można je spotkać nie tylko na meczach w Warszawie, ale również podczas zagranicznych wyjazdów.
Muniek Staszczyk jest zadeklarowanym kibicem Legii.
Zgadza się. Pozostając przy muzyce, to Marek Sierocki jeździ często na wyjazdy, nie wspominając już o osobach z innych dziedzin. A przecież są jeszcze ludzie nie tak popularni, ale właśnie prowadzący stateczne życie prawnika czy lekarza, a na trybunach pojawiają się regularnie.
Jaki mecz Legii utrwalił ci się najmocniej w pamięci?
Pierwszy. Już wcześniej byłem na Stadionie Wojska Polskiego z tatą, ale na trybunie krytej i to na spotkaniu reprezentacji Polski. Jednak gdy poszedłem pierwszy raz w życiu na Żyletę, zobaczyłem, jak to wygląda, od razu się zajarałem. Nie wiem, jak to inaczej określić. Nie mówię, że wtedy zacząłem regularnie chodzić, bo to wydarzyło się nieco później, ale wiedziałem, że to klub, któremu będę kibicował. Po prostu przepadłem.
Na ustawki też zdarzyło ci się chodzić?
Ten temat chciałbym pominąć, więc odpowiem „pomidor”.
A chciałbyś może sprostować to, co wydarzyło się w grudniu zeszłego roku? Po wejściu do samochodu przed klubem Hemmers Gym w Holandii zostałeś ostrzelany. Media wieszczyły, że ty byłeś celem ataku, ale wyszedłeś z całego zajścia bez szwanku. Coś się wydarzyło od tego czasu?
Myślę, że warto o tym wspomnieć po takim czasie, bo tam pojawiło się dużo plotek. Holenderskie media już to wszystko naprostowały, ale polskie milczą i nie chce się nikomu podłubać. Nieprawdą jest, że prowadziłem jakieś podwójne życie. To było totalna pomyłka. Podczas śledztwa wyjaśniono wszystkie okoliczności. Ja nigdy się na ten temat nie rozwijałem, bo ta sprawa mnie nie dotyczyła. Nie robiłem z tego sensacji i już nie chce mi się wracać do tego wątku. Po prostu przeczytajcie holenderskie media.
Pięć miesięcy po ostrzelaniu samochodu, w którym znajdował się Arkadiusz Wrzosek, policja zatrzymała dwóch mężczyzn 21-latka z Loosdrechtu i 20-latka Rotterdamu. To oni mieli pomóc w ataku na auto Polaka i jego klubowego kolegi. Śledztwo wykazało, że pomagali w ucieczce napastnikowi. Nie znali jednak zamiarów akcji, a prokurator przychylił się do wniosku, że celem nie była ani siłownia, ani sam Wrzosek, choć cztery kule przebiły karoserię jego samochodu, a trzy wybiły szyby w oknach gymu.
To już na koniec – przed tobą szósta walka w KSW. W ostatnich dwóch spędziłeś w klatce minutę i dziewięć sekund. Czego się zatem spodziewać na KSW 100?
Podobnego rozwiązania. Tylko to wchodzi w grę. Odkąd odkryłem w sobie moc, nie zamierzam jej ograniczać. Planuję wszystkie walki kończyć w podobnym stylu. Nie motywuje mnie szczególnie pokazywanie moich umiejętności parterowych i zapaśniczych. Ludzie mogą komentować, że jestem niesprawdzony, że dostaję tylko stójkowiczów. I dobrze, bo jak będzie okazja, to skończę wszystkie walki w stójce i będę pierwszym mistrzem KSW, który ani razu nie został przetestowany w parterze.
ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O MMA:
- Bartosiński: Od walki z Chalidowem wolałbym starcie z Soldiciem [WYWIAD]
- Rębecki: Nie wspominam dobrze współpracy z FEN. Cierpiałem, czułem się skrzywdzony [WYWIAD]
- Owczarz: Nie czuję, żebym przegrała walkę z Martą Linkiewicz [WYWIAD]
Fot. Newspix