Chelsea FC na pierwszym miejscu europejskich rozgrywek, na drugim – Legia Warszawa, na trzecim – Jagiellonia Białystok. Komplet zwycięstw polskich zespołów w europejskich pucharach. Napastnik Jagi Afimico Pululu liderem klasyfikacji strzelców, razem z Christopherem Nkunku i Joao Felixem. Tylko Legia, Inter Mediolan i Atalanta Bergamo bez straty gola w Europie. Takie obrazki polskim kibicom dotychczas znane były tylko z Football Managera. Zarówno Legia, jak i Jagiellonia zagrały w czwartkowy wieczór koncertowo, odprawiając rywali z kwitkiem, goląc ich do zera. Doceńmy tę chwilę, bo naprawdę jest co.
Polski kibic doskonale zna przede wszystkim jedno uczucie: rozczarowanie. I jak miło, że tej jesieni, w czwartkowe wieczory, jest to uczucie nam kompletnie obce. I jakie to dziwne! Przyznajcie: trochę nie wiadomo, co z tym fantem zrobić. Nasze kluby nie tylko nie zawodzą w kolejnych spotkaniach europejskich rozgrywek. Przeciwnie, imponują.
Ale przecież nawet dziś, tuż przed meczami Ligi Konferencji, wielu fanów zachowywało sceptyczny nastrój. Jasne, Legia była wyraźnym faworytem, Jagiellonia – według bukmacherów – nieznacznym. Wcześniej w LK obu naszym przedstawicielom szło znakomicie, ale właśnie: skoro jest tak dobrze, to znaczy, że zaraz coś się wysypie. Polski kibic to za stary wróbel, żeby nabierać się na takie numery.
Tymczasem – nie wysypało się.
Sześć meczów, komplet zwycięstw, czołowe miejsca w tabeli, niemal pewna gra wiosną – to bilans Legii i Jagiellonii po trzech kolejkach tegorocznej Ligi Konferencji. Wszystko wskazuje na to, że nasze zespoły wreszcie znalazły skrojone pod siebie rozgrywki. Idealne, by dojechać do nich sportowo, na tyle atrakcyjne, by piłkarze podchodzili do nich z należytą motywacją, traktując choćby jako okno wystawowe i na tyle interesujące, by sprawiły sporo frajdy spragnionym jakichkolwiek europejskich sukcesów fanom.
A zanim zaczniemy narzekać, że Liga Konferencji to właściwie Puchar Biedronki, przypomnijmy sobie, że zdobywane w nim punkty rankingowe są jak najbardziej realne i konkretne. I w perspektywie długofalowej – mogą nam w Europie naprawdę pomóc.
Legia ogoliła ulubieńców Łukaszenki. I pięknie
Gdy po zakończeniu swojego spotkania Legia Warszawa liderowała tabeli Ligi Konferencji, niejeden z nas robił screena aplikacji na Flashscorze. Taką chwilę trzeba uwiecznić dla potomnych. Gdy po kilkunastu minutach wieczornej tury spotkań na trzecie miejsce w tabeli live awansowała Jagiellonia – wówczas nad Chelsea czy Fiorentinę, można było odnieść surrealistyczne wrażenie. Wcześniej takie widoki były możliwe jedynie w Football Managerze.
Paradoksalnie: to przed meczem Legii można było mieć pewne obawy. Na papierze wszystko układało się aż… za dobrze. Warszawski zespół doskonale poradził sobie z Betisem, na wyjeździe dość wysoko ograł Backę Topolę. Teraz mierzył się ze zdecydowanie niżej notowanym przeciwnikiem, właściwie autsajderem rozgrywek, z ligi, która w europejskim rankingu wyprzedza jedynie te półamatorskie.
Ileż to eurowpierdzieli widzieliśmy w podobnych warunkach? Delikatne uśpienie wcześniejszymi wynikami, lekceważenie przeciwnika, rola wyraźnego faworyta – i nagły strzał w twarz. Warunki, by ten scenariusz się powtórzył, były wręcz idealne.
Ale nie tym razem. Legia zagrała dokładnie tak, jak w takich spotkaniach powinna. Jak stary europejski wyjadacz.
Zespół Goncalo Feio podszedł do tego spotkania w roli bardziej doświadczonego, lepszego piłkarsko zespołu. I udzielił Białorusinom takiej lekcji, jaką to my zwykliśmy otrzymywać. Legia najpierw szybko objęła prowadzenie, a później dała się wyszumieć przeciwnikowi. Cały czas jednak trzymając Dynamo na dystans, nie dopuszczając do groźnych sytuacji pod bramką Kobylaka. A po przerwie wrzuciła wyższy bieg. Bach, bach, bach – i nie było czego zbierać. Ulubiona drużyna Łukaszenki zdemolowana przy Łazienkowskiej!
Demolka! Piękny sen trwa – Legia na czele Ligi Konferencji!
Ten ostatni fakt dodawał zresztą zwycięstwu dodatkowego smaczku. Gole dla Legii oklaskiwali na trybunach i polscy, i białoruscy fani – ci ostatni zgromadzili się w sektorze gości, wywieszając biało-czerwono-białe flagi Białorusi, a cały stadion obwieszony był transparentami przeciwko reżimowi Łukaszenki. Fani z obu krajów wspólnie lżyli też okrzykami białoruskiego dyktatora.
Po meczu z dumą można było zerkać nie tylko w tabelę. Legia, jako jedyny zespół Ligi Konferencji nie straciła w tej edycji jeszcze żadnej bramki. We wszystkich europejskich rozgrywkach tej sztuki udało się dokonać tylko Interowi Mediolan i Atalancie. To coś, co trzeba docenić.
Koncert Jagiellonii. A przecież nie grała z leszczami
Przed meczem Jagi niepewność wróciła. Znowu – gdy jest tak dobrze, polski kibic podświadomie czuje, że za chwilę coś się wysypie. Taki stan nie może przecież trwać wiecznie.
Tymczasem – Jagiellonia zagrała koncert. Absolutny koncert.
I to nie przeciwko byle komu. O ile trzy punkty Legii z Dynamem Mińsk mogliśmy traktować jako obowiązek, a niepokój był spowodowany tylko przyzwyczajeniem do eurowpierdoli (te wszystkie Dudelange, Stjarnany i Levadie zostawiają ślad w psychice – serio!), tak przeciwnik Jagiellonii naprawdę mógł budzić pewien respekt. Pewnie, Molde to nie Barcelona, to nawet nie Betis, ani Fiorentina. Ale też nie żadne ogórki.
Boleśnie kilka miesięcy temu, w lutym, przekonała się o tym Legia, przegrywając z Norwegami 2:6 w wiosennym dwumeczu Ligi Konferencji. Dziś to Molde przyleciało do Polski, by poczuć smak bezradności.
Kolejny świetny mecz w Europie zagrał Afimico Pululu, szybko dając Jadze prowadzenie i zdobywając już czwartą bramkę w tej edycji LK. W tabeli najlepszych strzelców zajmuje pierwsze miejsce – ex aequo z Joao Felixem i Christopherem Nkunku. Znów – brzmi surrealistycznie?
Co więcej – wreszcie przebudził się też Jesus Imaz, notując dwie asysty, a także zdobywając nieuznanego gola. Na takiego Hiszpana w Europie czekaliśmy. Sama gra Jagiellonii zresztą była dokładnie taka, jaka powinna być. Zespół Adriana Siemieńca gra mądrze i konsekwentnie w defensywie, a z przodu potrafi wrzucić niezbędny luz. Na rozwój tej drużyny patrzy się z przyjemnością, zwłaszcza, że jako jeden z nielicznych mistrzów Polski potrafi łączyć świetną grę w Europie z wynikami w Ekstraklasie. To kolejna rzadkość, którą trzeba docenić.
Zażegnany kryzys, dużo punktów, świetna Europa. Jaga najlepszym mistrzem w historii?
Chwilo, trwaj. Doceńmy ten czas
No właśnie – to chyba słowo klucz. To, co osiągają polskie zespoły w pierwszych miesiącach tego sezonu, trzeba po prostu docenić.
Nie obrażać się, że to tylko Liga Konferencji, rozgrywki, których niedawno nie było nawet na europejskiej mapie. Docenić, że choć przez chwilę możemy oglądać nazwy Legii i Jagiellonii obok Chelsea, a Afimico Pululu obok Joao Felixa i Christophera Nkunku.
Nie narzekać, że to tylko Dynamo Mińsk, Backa Topola czy Petrocub. Nie z takimi w ostatnich latach notowaliśmy potężne wpadki. Regularne zwycięstwa z niżej notowanymi rywalami dawno nie były dla polskich zespołów w Europie regułą.
Po prostu – docenić to, co jesienią w Europie robią Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok. I mieć nadzieję, że w polskim futbolu coś wreszcie zaczynać drgać – a zdobyte doświadczenie i rankingowe punkty, przełożą się na jeszcze piękniejsze przygody, może w poważniejszych europejskich rozgrywkach.
Od czegoś trzeba zacząć. Liga Konferencji to wcale na to nie takie złe miejsce.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: