Najpierw rozgrzewka na autostradzie pod Wrocławiem (no, to akurat mogłoby się nie wydarzyć, ale jakież to piękne nawiązanie do lat dziewięćdziesiątych!). Później dwa efektowne pokazy świetlne. Jeden zorganizowany przez klub, drugi przez kibiców, którzy rozpalili stadion tak mocno, że w mediach społecznościowych pisze się o rekordzie rac na polskim stadionie. Nowa, trójkolorowa koszulka Legii. Mecz trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Intensywność, walka i niezła jakość. Jeśli tak ma być odbudowywana renoma klasyku z lat dziewięćdziesiątych, to wróżymy szybki sukces.
Tym meczem po prostu się żyło. Już kilka dni do pierwszego gwizdka arbitra w powietrzu czuć było, że nadchodzi coś dużego. Starcia Legii z Widzewem pewnie nie dobiją już do poziomu temperatury z końcówki XX wieku, ale czy ktoś miał takie oczekiwania? Nie. Fajna atmosfera, fajna ranga meczu i – przede wszystkim – ciekawy obrót spraw na boisku.
Najczęściej używanym słowem przez piłkarzy Widzewa w drodze powrotnej będzie „gdyby”. Łodzianie będą mogli się nim posłużyć, gdy przyjdzie mówić im…
- o starciu Sypka i Tobiasza w polu karnym, bo gdyby skrzydłowy był troszeczkę szybszy, wywalczyłby dla swojego zespołu jedenastkę;
- o rzucie wolnym Alvareza, bo gdyby użył troszkę mocniejszej rotacji, jego strzał z wolnego trafiłby do siatki, a nie w słupek;
- o sytuacji Rondicia po rzucie rożnym, bo gdyby szybciej się zorientował, że bramkarz Legii odbija piłkę prosto na jego nogę, mógłby oddać soczysty strzał;
- o woleju z dystansu Hamulicia, bo gdyby Tobiasz tak dobrze się nie wyciągnął…
To nie były może jakieś super-giga-hiper sytuacje, ale przez zdecydowaną większość meczu Widzew mógł powiedzieć, że jest bardzo bliski dobrania się Legii do skóry. Kontrowersyjne było zwłaszcza to starcie Sypka i Tobiasza, po którym przyjezdni domagali się jedenastki. Czy słusznie? Trzeba sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Pierwsze – czy Sypek był pierwszy przy piłce? Tak. Drugie – czy Tobiasz trafił w futbolówkę? Tak. Czy przez nogi piłkarza z Łodzi? Nie. A więc naszym zdaniem słusznie, że sędzia Sylwestrzak nie użył w tej sytuacji gwizdka. Tobiasz może i był trochę spóźniony, ale przecież nie staranował swojego rywala.
Legia miała przez większość czasu inicjatywę. Jako pierwsza trafiła do siatki po zjawiskowym golu Kapustki. Reprezentant Polski na raty strzelił sprzed szesnastki – jego pierwsza próba zatrzymała się na zawodniku Widzewa, ale nic to, bo piłka wróciła do pomocnika, który z klasą przymierzył po raz drugi – tak, że Gikiewicz nie miał nic do gadania. Wydawało nam się wtedy, że Widzew trochę pęknie na robocie, ale nic z tych rzeczy – łodzianie wyrównali po ledwie pięciu minutach.
Do siatki trafił Kerk, dla którego jest to pierwsza bramka na boiskach Ekstraklasy. Niemiec czaruje polskie murawy swoją lewą nogą i jak na złość swoje premierowe ligowe trafienie zaliczył z kilku metrów do pustej bramki. O efekty artystyczne zadbał wcześniej – jego prostopadłe podanie pod presją, gdy Legia próbowała wysoko odebrać piłkę, to jak na nasze rodzime podwórko piłkarska maestria. Widzew wyprowadził kontrę, Cybulski uderzył, Tobiasz odbił do boku, Alvarez podciął nad nim piłkę i całą resztę już znacie – Kerk wpakował balon do pustaka.
Stadion zareagował mniej więcej tak, jakby każdy spodziewał się spalonego, ale nie – Alvarez dobrze przytrzymał linię, a później nie podpalił się, gdy dopadł do futbolówki pod bramką Legii. Ilu znamy piłkarzy, którzy zamknęliby oczy i waliliby z ostrego kąta? Hiszpan elegancko popatrzył, dał wcinkę, zaskoczył wszystkich obecnych na stadionie z wyjątkiem jego niemieckiego kolegi.
Widzew dzielnie walczył, ale nie wytrwał do samego końca. Wraz z każdą minutą Legia zdawała się coraz bardziej zamykać RTS na jego połowie. Gola strzeliła trochę z przypadku – Celhaka chciał strzelać, zeszło mu, wyszła z tego wrzutka do Wszołka, która po kontakcie z głową legionisty wylądowała w siatce. Nie można mówić jednak o niesprawiedliwości, skoro Legia wzięła sprawy w swoje ręce i próbowała, próbowała, próbowała, a gdy nie wychodziło – dalej próbowała i dalej próbowała. Wiecie, o co chodzi – nawet jeśli gol to trochę farfocel, jest on swoistą nagrodą za odwagę i zaangażowanie.
Legia nadrobiła w tej kolejce punkty do „Kolejorza” i już za tydzień będzie mieć szansę, żeby doskoczyć do zespołu z Poznania na zaledwie trzy oczka w innym meczu o wielkiej randze. Poprzeczka poziomu widowiska jest zawieszona całkiem wysoko.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Lechia szumi i walczy, ale z cyrkiem w obronie nic nie zdziała
- Jaga – najlepsza polska drużyna jesieni
- Mecz z Puszczą nie ma znaczenia. Kozubal i Murawski zasłużyli na powołanie do kadry
Fot. FotoPyK