Dwa miesiące temu faworytem meczu pomiędzy Termaliką a Górnikiem Łęczną byłby zapewne zespół Jurija Szatałowa. Miesiąc temu obstawialibyśmy fifty-fity, lecz już dziś zdecydowanie większe szanse dawaliśmy drużynie z Niecieczy. Dużą metamorfozę przeszła ekipa Mandrysza, więc w końcu po dziesięciu kolejkach sprawdziła na własnej skórze, jak to jest do meczu Ekstraklasy przystępować z pozycji faworyta. Debiut w tej roli nie wypadł okazale. Niestety…
Jeśli mieliście problemy ze znalezieniem transmisji z tego spotkania, możecie sobie strzelić tzw. auto-piątkę. Jeśli po trzydziestu minutach zrezygnowaliście z oglądania na rzecz meczu Sevilla-Barca, macie prawo zakołysać biodrami i zaprezentować wszystkim taniec radości. Z kolei jeśli dotrwaliście do końca, należą wam się gratulacje, piłkarze obu drużyn powinni się złożyć na pamiątkowe dyplomy dla was. Było beznadziejnie.
I zapewne skończyłoby się to wszystko wynikiem 0-0, gdyby nie fakt, że o gole zadbali… bramkarze. Żeby było śmiesznej – w ramach zmyły – stało się to już na początku spotkania, tak więc nasze apetyty wzrosły. Najpierw po rzucie wolnym Dawida Plizgi piłka trafiła w słupek, a do siatki skierował ją zaskoczony Rodić. Później Nowak chciał zabawić się w rozgrywanie piłki od tyłu pod presją, zagapił się i klops. Na Legii to wychodziło, Termalica była chwalona, ale trzeba pamiętać, że to ryzykowna zabawa. Rachunek został wystawiony dziś, zapłata natychmiastowa.
Pierwszego gola dla Górnika strzelił Jakub Świerczok. A powinien też drugiego, bo goście z Lubelszczyzny mieli dwie piłki meczowe w końcówce. Były zawodnik Kaiserslautern minął Nowaka, ale za długo zwlekał ze strzałem i spartaczył, trafiając w Sołdeckiego. Typowy Świerczok… Gola mógł też strzelić słaby dziś Piesio, ale on z kolei trafił w bramkarza.
I tym sposobem tzw. “twierdza w Mielcu” nie została zdobyta. I tyle, chcemy o tym wydarzeniu jak najszybciej zapomnieć.
Fot. FotoPyK