Ten mecz miał być wyjątkowo istotnym testem dla Barcelony. Testem, czy Neymar zdoła udźwignąć odpowiedzialność zrzuconą przez kontuzjowanego Messiego. Czy Ter Stegen wydostanie się z kryzysu i wreszcie pokaże, że jest gotowy na grę w Barcy. Czy na ławce znajdzie się jakiś canterano, który wniesie jakąkolwiek jakość. I dostaliśmy częściową odpowiedź – nawet bez Messiego da się wrzucić piąty bieg i wywalczyć efektowną remontadę. Tak, remontadę, bo dziś Barcelona znów miała problem z wejściem w mecz i oba gole wbiła dopiero w końcówce. 2:1 z Leverkusen.
Olbrzymi kamień z serca spadł kibicom Barcy w 82. minucie. Najpierw Sergi Roberto – ostatnio życiowa forma – zapewnił wyrównanie, a chwilę później mały show Munira fenomenalnie wykończył Luis Suarez. Tempo zawrotne. Jak w najlepszych meczach z Messim na boisku. Imponująca reakcja, za którą można tylko bić brawo, ale…
Ale wątpliwości i problemów po tym meczu pozostaje jednak więcej. Barcelona rzeczywiście stwarzała sobie dogodne sytuacje – aż trzy zmarnował Sandro – ale po pierwsze – kontuzji mięśniowej doznał Iniesta, po drugie – ze sporą łatwością pozwalała wjeżdżać w pole karne Chicharito i Kamplowi, po trzecie – znów zawiódł Ter Stegen. Niemiec przyjął już 17 goli w ostatnich 8 meczach i w najbliższych dniach czeka go lektura identycznych artykułów jak w ostatnich tygodniach. Bo znowu zawalił. Może nie tylko on – doszło do klasycznego nieporozumienia – ale Ter Stegen zaskakująco często znajduje się w problematycznych sytuacjach. I zaskakująco często nie wychodzi z nich obronną ręką.
Barca zalicza więc zwycięstwo, wraca w Lidze Mistrzów na właściwe tory, ale na razie tylko pod względem punktów. Nie wykluczone, że na powrót do prawdziwej formy – formy godnej Barcelony, utrzymywanej przez pełnych 90 minut – trzeba będzie chyba poczekać jakieś osiem tygodni. Bo życie bez Messiego istnieje. Ale jest to życie wyjątkowo nerwowe.
Fot. FotoPyK