Z dostojnego, eleganckiego rozgrywającego, który jako jeden z dwóch zawodników w lidze dostał od nas “klasę międzynarodową” Kasper Hamalainen stał się jednym z wielu piłkarzy, którzy po boisku człapią, prostopadłą piłkę zagrają od wielkiego dzwonu i najpewniej niecelną, a w drybling wejść nie zamierzają. Lech nie ma dziś z niego żadnego pożytku, co widać było w sobotnim meczu z Górnikiem Zabrze – Kolejorz zaczął grać lepiej, gdy Fina zmienił Darko Jevtić, który niebawem ma już być gotowy do gry przez cały mecz. Co dalej?
Wygląda na to, że dalej będzie stopniowe wygaszanie udziału Hamalainena w poczynaniach Lecha. Za trzy miesiące kończy się jego kontrakt, a pytany o pozostanie Fina w Poznaniu był prezes Karol Klimczak, był też trener Maciej Skorża. Odpowiedź? “Rozmowy trwają”. I raczej nie były to słowa wypowiadane z wielką nadzieją w głosie.
To, że utrata Hamalainena będzie bolesna, widać już teraz, gdy Fin jest w beznadziejnej formie. Tej drużyny w tej chwili nie ma kto ciągnąć tak, jak często robił to fiński rozgrywający. Na papierze Lech wygląda na gotowego na odejście Hamalainena. Przyszedł z Jagiellonii Maciej Gajos i wrócił do zdrowia Jevtić. W ataku miejsce w pierwszym składzie ma Dawid Kownacki (choć on akurat jest w podobnej formie co Fin), jest też przecież Marcin Robak. Ale i tak wciąż podświadomie każdy zerka w stronę Hamalainena w poszukiwaniu jakiejś kreatywności.
Tej nijak nie da się odnaleźć. Pierwsze, co nasuwa się na myśl, to po prostu to, że Fin grę na sto procent ma już gdzieś. Zaraz odejdzie do innego klubu, może nawet ma już coś nagranego, więc nie musi się tak starać jak kiedyś. Argument całkiem logiczny, ale trudny do udowodnienia. Równie dobrze można przekonywać, że Hamalainen właśnie teraz powinien się starać najmocniej, żeby znaleźć jak najlepszy klub. Nie da się jednak ukryć, że rozgrywający “czystej głowy” za bardzo nie ma, niezależnie od tego, czy nadchodzący koniec kontraktu wpływa na niego demotywująco, czy wręcz przeciwnie – stresująco na tyle, że plącze nogi.
Fin nie ma też za sobą pełnych przygotowań do sezonu. Do Gniewina, gdzie przygotowywali się lechici, Hamalainen przyjechał w połowie zgrupowania, które z racji napiętego kalendarza było wyjątkowo krótkie. To z kolei linia obrony, którą dla zawodnika przygotował trener Skorża. Jest w tym jakaś logika, ale warto pamiętać, że to zgrupowanie było cztery miesiące temu. Wiadomo, Lech grał od tego czasu co trzy dni i na normalne treningi nie było czasu, ale na całym świecie piłkarze mają takie problemy i sobie z nimi muszą radzić.
Hamalainen na zgrupowanie przyjechał wcześniej, bo rodził mu się syn i trenerzy dali mu wolne, żeby mógł towarzyszyć żonie przy porodzie. Pewnie znajdą się tacy, którzy uznają, że to powód numer jeden słabej formy – niepisana zasada polskiej myśli szkoleniowej mówi, że piłkarz po urodzeniu przez swoją kobietę dziecka ma co najmniej pół roku wyjęte z piłkarskiego życiorysu.
Gdzie by jednak nie szukać przyczyn beznadziejnej formy Hamalainena tam znajdziemy raczej powody, które trudno będzie naprawić w kilka dni. Pewnie nie tak wyobrażano sobie w Poznaniu pożegnanie z jednym z najlepszych piłkarzy ostatniej mistrzowskiej drużyny, ale jeśli z Finem w pierwszym składzie, a tak było w tym sezonie bardzo często, Lech jest na ostatnim miejscu w tabeli, to naprawdę niewiele stoi na przeszkodzie, by Hamalainena odstawić już na ławkę rezerwowych. Teraz “post factum” wiemy już, że gdyby odszedł latem… gorzej by nie było. Bo być gorzej zwyczajnie nie może.
Fot. FotoPyK