Reklama

Beenhakker i Ebi napisali historię. Jak ograliśmy Portugalię w Chorzowie

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

11 października 2024, 09:14 • 17 min czytania 20 komentarzy

Kocioł Czarownic aż kipi, Ebi Smolarek jest o krok od hat-tricka, Grzegorz Bronowicki zyskuje tytuł człowieka, który zatrzymał Cristiano Ronaldo, a Leo Beenhakker miano cudotwórcy. W Chorzowie Polska rozjeżdża Portugalię, Luiz Felipe Scolari może dziękować niebiosom za naszą nieskuteczność, która ratuje go przed kompromitacją. Przenieśmy się do 2006 roku, żeby raz jeszcze przeżyć mecz, który zapisał się w historii naszej piłki.

Beenhakker i Ebi napisali historię. Jak ograliśmy Portugalię w Chorzowie

Stadion Śląski widział monumentalne momenty polskiego futbolu. Stał się koszmarem Holendrów, których na przestrzeni lat ograliśmy tam trzykrotnie. Sukces w meczu z ZSRR miał wymiar wykraczający poza zwykłą, sportową rywalizację. Smak porażki poznali tam i Anglicy, jedyny raz w historii. Problemem było to, że w 2006 roku, gdy chorzowski Kocioł Czarownic po raz pięćdziesiąty przyjmował naszą reprezentację, można było to wszystko umieścić w kategorii „Mówią Wieki”.

Przez trzy dekady tkwiliśmy w ciemnym miejscu. Bardzo ciemnym, nastrojem przypominającym obrazy Beksińskiego. Wyjazdy na mundial pozwoliły ponownie uwierzyć w drużynę narodową, jednak wciąż brakowało meczu, o którym będzie można rozprawiać latami.

Wygranego meczu, dodajmy.

Reklama

Po 1986 roku i ostatnim mundialu w naszym wykonaniu Polska wygrała tylko dwa starcia w wyżej notowanym rywalem. W 1999 roku towarzysko ograliśmy Czechów, cztery lata później w sparingu wygraliśmy z Włochami. Eliminacyjne czy turniejowe zwycięstwa z potęgami, które były normą w latach 80. (dwukrotnie NRD, Francja, Belgia), były jednorożcem: mitem, którego nikt nie doświadczył, nikt nie widział.

Ranking Elo, ciekawy wyznacznik siły poszczególnych reprezentacji, wskazuje, że Portugalia przed meczem w Chorzowie była od nas lepsza o 196 punktów. W całej historii wygraliśmy tylko dwa mecze o punkty, w których dysproporcja sił była większa: w 1957 roku z ZSRR oraz w 1965 roku ze Szkocją. Do konfrontacji z czwartą drużyną świata przystępowaliśmy, gdy nestorzy polskiej myśli szkoleniowej czyhali już na głowę Leo Beenhakkera.

Holender przybrał pozę mentora, od początku wytykał dziadostwo i lata zaniedbań w PZPN, utyskiwał na jakość piłkarzy, których produkowaliśmy, na zaszczepianą im w polskich klubach mentalność. Na starcie przegrał jednak dwa mecze, tylko zremisował z Serbią i przepchnął wygraną z Kazachstanem. Antoni Piechniczek już pytał, dlaczego nie wybrano Stefana Białasa (tańszy i trenował u Wengera!), Jacek Gmoch zarzucał selekcjonerowi, że nic o Polsce i Polakach nie wie.

Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera

Przyszła jednak Portugalia i zamknęła wszystkim usta. To nie było zwycięstwo reprezentacji Polski, lecz koncert gry zespołu Beenhakkera. Holender wraz ze sztabem wygrał rozgrywkę taktyczną i mentalną. Gdyby biało-czerwoni wbili wtedy cztery bramki, nikt nie byłby zdziwiony. Po raz pierwszy od dawna ograliśmy klasowego rywala nie podstępem czy przetrwaniem, lecz w równej walce.

Reklama

Właśnie dlatego wielu do dziś uważa ten występ Polaków za najwybitniejszy w najnowszej historii, porównywalny tylko ze zwycięstwem z Niemcami za Adama Nawałki.

Polska – Portugalia 2:1. Jak Leo Beenhakker i Ebi Smolarek ograli Cristiano Ronaldo na Stadionie Śląskim w 2006 roku

Co tu kryć, było kiepsko, było źle. Leo Beenhakker pojawił się w duńskim Odense na zaplanowanym jeszcze przed jego zatrudnieniem zgrupowaniu i zdębiał, widząc porządki panujące na spotkaniu najważniejszej drużyny w kraju. Przez hotel przewijali się agenci, działacze, koledzy, znajomi, partnerki. Pogawędki nie miały końca, trzeba było to ukrócić. Pierwsze miesiące pracy holenderskiego selekcjonera upłynęły na porządkach i próbie pokazania podopiecznym, że żaden z niego Al Pacino i po autografy ustawiać się nie trzeba.

Chłopaki w większości byli zestresowani. W Polsce trener jest ważniejszy niż prezes i papież, więc zawodnicy komunikowali się przeze mnie. Powtarzałem: tam są drzwi trenera, idź, pukaj, pytaj! – opowiadał nam Jan de Zeeuw, najbliższy współpracownik Beenhakkera.

Na widok Leo na baczność stawali nawet ci, którzy już grali na zachodzie. Jego osiągnięcia trenerskie sprawiały, że miał autorytet i posłuch. Trzeba było jednak odstrzelić tych, którzy nie pasowali do idei. Bogusław Kaczmarek wspominał na naszych łamach, że zwycięstwo z Portugalią narodziło się w noc przed meczem z Serbią.

Beenhakker, który od początku chciał otaczać się polskimi asystentami i chętnie słuchał ich opinii, zaprosił sztab na szerszą dyskusję, której efektem była rewolucja. Zrezygnowano z wielu zawodników. Mirosław Szymkowiak, Sebastian Mila, Jerzy Dudek — tu akurat przez wzgląd na relacje z De Zeeuwem, żeby uniknąć pretekstu do uderzenia w Leo — pożegnali się z zespołem. Skład na Serbię różnił się nazwiskami na sześciu pozycjach. Wykluwali się nowi liderzy, lecz gra nadal była kiepska.

Jako zespół nie prezentowaliśmy się na treningach zbyt dobrze. Pamiętam doskonale pewną sytuację, gdzie w grze treningowej nie byliśmy w stanie wymienić trzech sensownych podań. Coś się w nas zacięło, coś trzeba było natychmiast zmienić, przede wszystkim w sferze mentalnej — wspominał Wojciech Kowalewski w „Moje najważniejsze 90 minut”.

Don Leo miał to swoje powiedzenie, którym tłumaczył sukcesy: it’s fucking easy, people management. Od początku starał się skracać dystans. Michał Żewłakow regularnie bywał u niego na audiencjach. Euzebiusza Smolarka uczynił synkiem, znał go i bardzo cenił jeszcze z Eredivisie. Żartował z wad samochodu Jacka Krzynówka. Sferę mentalną drużyny na lata zbudowały jednak dwa zdarzenia z październikowego zgrupowania. 

Numer jeden, Kazachstan. Awantura z Mariuszem Lewandowskim. Defensywny pomocnik wściekły na to, że ze względów taktycznych zszedł z boiska jeszcze przed przerwą, chciał rzucić grę w reprezentacji Polski. Wstawili się za nim koledzy, udobruchała go żona. Przeprosił trenera, który wyściskał go na lotnisku i przy wszystkich rzucił typową dla siebie, wulgarną docinką:

Fucking asshole!

Gdy w kraju trwała dyskusja o tym, jak nędznie wyglądała wygrana z Kazachstanem, a za kulisami — jak wspominał nam Jan De Zeeuw — trwały już knowania o tym, kim Beenhakkera zastąpić po porażce z Portugalią, drużyna ruszyła na Śląsk zjednoczona jak nigdy. Do pełni szczęścia i powodzenia misji „uwierzcie w siebie!” brakowało tylko i aż sukcesu przeciwko gigantowi, który zdawał się być poza naszym zasięgiem.

Leo wiedział, że gra nie o trzy punkty, lecz o mit założycielski tej kadry.

Piłkarze, z którymi zacząłem pracować, zgubili gdzieś pewność siebie. Po Portugalii widziałem jak na dłoni, jak moi piłkarze rosną. Chodzili wyprostowani, wiesz, o czym mówię. Treningi, rozmowy, nabrały sensu dopiero wtedy. To był punkt zwrotny dla drużyny, zdali sobie sprawę, że są wystarczająco dobrzy, żeby wykonać zadanie — wspominał po latach w rozmowie z „TVP Sport”.

Od pomysłu do jego realizacji jest jednak daleka droga. Przed sztabem szkoleniowym tkwiło najważniejsze zadanie: przekuć zaszczepioną w piłkarzach wiarę, na praktykę. Numer dwa — występ, który pozwoli uwierzyć, że można.

Psycholog Leo. Mentalność kluczem do wygranej z Portugalią?

O odprawie, którą Beenhakker zarządził przed Portugalią, krążą legendy. Według części z nich Leo nabuzowany energią wykrzykiwał: who the fuck is Cristiano Ronaldo?! Paweł Golański tylko się uśmiechnął, gdy pytaliśmy go o takie detale. Siwowłosy Holender lubił przeklnąć, ale znał granice, pamiętał o okazaniu szacunku. Piłkarzy podszedł inaczej.

Chodził minutę, dwie, nic nie mówił. W końcu powiedział: panowie, to jest tylko Portugalia, nie trzeba się bać — mówił Euzebiusz Smolarek w rozmowie z „Łączy nas Piłka”.

Ronaldo faktycznie pojawił się w przemowie, ale w nieco innym kontekście. Jan De Zeeuw zdradził nam, że zawodnicy usłyszeli: Ronaldo ma innego ojca, bo urodził się w Portugalii, ale to taki sam człowiek, jak wy. Wierzy w tego samego Boga, ma dwie nogi, gra w piłkę. Proste słowa, jednak znaczenia im dodawało to, kto je wypowiadał. Beenhakker był wyśmienity, jeśli chodzi o ośmielanie zawodników.

Potrafił porozmawiać z debiutującym Sebastianem Szałachowskim tak, żeby poczuł się chciany i potrzebny. Był naprawdę dobrym psychologiem. Był prawdziwy, nie musiał bajerować i wmawiać rzeczy, które nie miały miejsca, które miały kogoś mądrze oszukać. On uświadamiał – poprzez trening, mecze, sytuacje życiowe – że progres jest rzeczą naturalną, że za pół roku możesz być na podobnym poziomie, co ktoś, kto dziś jest trzy piętra wyżej. To są umiejętności trenera, żeby powiedzieć coś tak, że zawodnik w to wierzy – tłumaczył nam Michał Żewłakow.

Hotel Piramida w Tychach. Takie pokoje oferował kadrowiczom

Leo Beenhakker miał swoje świętości. Prowadził piłkarskie treningi, w których dominowała gra na posiadanie piłki. Organizował mecze na zmniejszonym boisku, żeby uczyć taktyki i zachowań na niewielkiej przestrzeni, odzwierciedlając warunki meczowe. Podsuwał konkretne rozwiązania, wymagał, żeby asystenci w trakcie zajęć przekazywali zawodnikom detale taktyczne. Wszystko to brzmi dziś zupełnie normalnie, ale wówczas mocno różniło się od tego, co kadrowicze z Ekstraklasy znali z klubów.

To nie tak, że w składzie na Portugalię wyszła jedenastka ligowców, jednak w mocnych zachodnich ligach grali wówczas tylko Smolarek, Rasiak i zmiennik Krzynówek. Na niezłym poziomie byli Lewandowski (Szachtar) i Żurawski (Celtic), doświadczeniem z Francji brylował zbliżający się do emerytury Bąk. Cztery miejsca w wyjściowej jedenastce obsadzili jednak ekstraklasowicze: Grzegorz Bronowicki, Paweł Golański, Radosław Sobolewski oraz Jakub Błaszczykowski. Z ławki wszedł jeszcze Radosław Matusiak.

Wszystkich tych zawodników trzeba było zachęcić do gry w piłkę. Leo Beenhakker wymagał podnoszenia sobie poprzeczki. Mówił: nie bójcie się podjąć ryzyka, dryblować, stracić. Jeśli będzie to wynikało z chęci gry do przodu, z odwagi, nie będę miał do was pretensji. Jak mantrę powtarzał, że widzi w tej grupie potencjał, który blokują tylko i wyłącznie kwestie mentalne. Lubił odwoływać się do podstaw.

Pamiętacie, jak graliście w piłkę w młodości? Kiedy liczyła się tylko radość z gry, nóg nie pętały założenia taktyczne, chcieliście być na boisku z kolegami. Chcę, żebyście znów to poczuli — tak zapamiętał to Marek Saganowski.

Grzegorz Bronowicki kontra Cristiano Ronaldo. Kto zatrzymał CR7?

Poprzez konkretne ćwiczenia na treningu oraz zbudowanie relacji z zawodnikami Beenhakker sprawił, że jego podopieczni naprawdę uwierzyli, że mogą zagrać w piłkę ze składem, w którym czterech facetów reprezentowało kluby hiszpańskie, a trzech angielskie, na równych zasadach. Szczególnym przypadkiem, wspominanym po latach, jest Grzegorz Bronowicki. Przypadek lewego obrońcy to scenariusz na genialny dokument:

  • 2001 rok: pracuje w kopalni „Bogdanka”, reprezentuje trzecioligowy Lewart Lubartów. Ma 21 lat
  • 2003 rok: w barażach wygrywa z Zagłębiem Lubin i razem z Górnikiem Łęczna awansuje do Ekstraklasy
  • 2006 rok: Legia Warszawa płaci za niego milion złotych, zdobywa z nią mistrzostwo Polski

Jesienią, mając na koncie ledwie kilkanaście gier dla CWKS, zastępuje kontuzjowanego Michała Żewłakowa w reprezentacji Polski. Mecze z Kazachstanem i Portugalią są jego pierwszymi w drużynie narodowej. Po latach wszyscy wspominają, jak powstrzymał Cristiano Ronaldo, a on żartuje:

Dla mojego syna Cristiano Ronaldo jest idolem. Mogę mu opowiadać, że jak grał na tatę, to założyłem mu nawet dziurkę.

Bronowicki przed spotkaniem mówił, że Ronaldo nie takich obrońców ośmieszał, ale nie szuka usprawiedliwienia. Udzieliły mu się lekcje Beenhakkera, rzucił: to tylko ludzie. Dekadę później podzielił się z nami chłodną analizą:

Zawsze wierzyłem w swoje umiejętności. Powtarzałem: dla mnie nie ma pojęcia „stop”. Muszę grać, muszę być lepszy od wszystkich. Wystarczyła konsekwencja. Powtarzano mi, żebym dobrze się ustawiał. Wiadomo, że Cristiano dysponuje znakomitą szybkością i techniką. Musiałem go jakoś zneutralizować. To było albo przewidywanie, albo trzymanie odpowiedniego dystansu. Atak na raz nie miał sensu.

Musimy jednak obalić pewien mit. Na Stadionie Śląskim Cristiano Ronaldo zatrzymał przede wszystkim Mariusz Lewandowski, który na początku spotkania sfaulował go, uszkadzając staw skokowy Portugalczyka. Bronowicki, wbrew pozorom, nie miał z nim wiele do czynienia. CR7 szybko zamienił się stronami z Simao Sabrosą — to jemu, a nie Ronaldo, tak naprawdę nasz lewy obrońca założył dziurkę — a mecz kończył nawet jako napastnik. Z gwiazdą United najczęściej pojedynkował się Paweł Golański, który był drugim najczęściej faulowanym zawodnikiem na boisku (pięć razy, częściej obrywał tylko Deco).

Golański zdradził nawet, że gdy Cristiano powalił go po raz kolejny, niemożność wskórania czegoś przeciwko Polakom wpędziła go w taką furię, że arbiter tylko z litości nie dał mu kartki za wiązankę, jaką puścił w jego kierunku. Portugalczycy gotowali się jak czajnik na piecu, bo byli po prostu słabsi. W tym meczu mogli przyjąć lanie, jakie lata wcześniej sprawili nam na mundialu w Korei Południowej i Japonii.

Beenhakker przechytrzył Portugalię taktycznie. Smolarek był najważniejszy

Dariusz Szpakowski na wstępie uprzejmie poinformował telewidzów, że Portugalia w zasadzie nie przegrywa. Jego towarzysz mikrofonu, Grzegorz Mielcarski, ekspert od iberyjskiego futbolu, widząc nieśmiałe wejście reprezentacji Polski w mecz, oznajmił, że nasza drużyna potrzebuje kwadransa, żeby oswoić się z tym, z jakiej klasy rywalem się mierzy. Faktycznie, pierwsze minuty minęły nam na posyłaniu długich podań w kierunku Grzegorza Rasiaka. Ledwo jednak Leo Beenhakker zdążył wyskoczyć z ławki, żeby zachęcić zawodników do szybszych ataków i zdarzył się cud.

Mariusz Lewandowski wślizgiem zagarnął piłkę, ruszyliśmy z atakiem skrzydłem, na którym pojawił się nominalny napastnik, Maciej Żurawski. W pole karne z lewej strony zbiegł Euzebiusz Smolarek, który zastawił się, odegrał do Lewandowskiego, a następnie najszybciej dopadł do piłki, którą po strzale pomocnika niezbyt dobrze sparował Ricardo. Kwadrans nie był potrzebny, zespół zaczął tłamsić rywala agresywnym doskokiem w środkowej strefie, zagęszczeniem, dobrym wyprzedzaniem i odbiorami.

Do przerwy – miazga

Dziesięć minut później Radosław Sobolewski popisał się odbiorem, Żurawski wygrał drugą piłkę, a Rasiak puścił w bój Smolarka. Ebi znów pokazał się w środku, ściągnął tam Miguela i chociaż przegrał pojedynek z dwoma stoperami, to Rasiak, wygrywając przebitkę, zyskał szansę do poprawki. Znów podał do Smolarka, który skorzystał z tego, że Miguel złamał linię. Spojrzał na asystenta, który nie uniósł chorągiewki, po czym odpalił po raz drugi.

Może chciałem w inny róg strzelić… – śmiał się we wspomnieniach na „Łączy Nas Piłka”.

Nieważne, wpadło. Prowadziliśmy 2:0 i nie można było sprowadzić tego tylko do cech wolicjonalnych, odpowiedniej motywacji. Leo Beenhakker wraz ze sztabem przygotował świetny plan na mecz, zaczynając już od ustawienia na boisku. Przesunięcie Arkadiusza Radomskiego na środek obrony miało pomóc w konstruowaniu ataków. Defensywny pomocnik rozgrywał lepiej niż Jacek Bąk, co wielokrotnie nam się przydało.

Drugim kluczowym ruchem było ustawienie Euzebiusza Smolarka w roli odwróconego skrzydłowego, który często schodził do środka, zajmując pozycję napastnika. Gdy Miguel to widział, wariował, jak w akcji bramkowej, gdy podążył śladem Ebiego, a potem złamał linię. Podczas gdy Smolarek przesuwał się do środka, Maciej Żurawski obniżał pozycję i harował w roli fałszywej dziewiątki. W obydwu akcjach bramkowych wymienność pozycji okazała się kluczowa.

Musimy podziękować Mortenowi Olsenowi, to on kilka tygodni wcześniej dał nam wskazówkę, jak ograć Portugalię. Mądry trener potrafił wykorzystać to, że drużynie Scolariego brakowało równowagi pomiędzy atakiem a obroną i Duńczycy wygrali wtedy 4-2. Wystawił na skrzydłach Rommedahla i Kahlenberga. Będąc w Kopenhadze, zauważyłem, że to doskonale zdawało egzamin. Nasze ustawienie z Błaszczykowskim, Smolarkiem, a do tego Żurawskim i Rasiakiem było podobne — tłumaczył nam Bogusław Kaczmarek.

Historia wielkiego meczu. Jak ograliśmy Portugalię?

Beenhakker w „TVP Sport” stwierdził, że Smolarek „miał w każdym meczu dwa, trzy momenty przebłysków”. Leo wzniósł ręce do nieba, chcąc oddać, że Ebi miał rzadki dar. Twierdzi, że przed Portugalią jego motywacją był Cristiano Ronaldo. Chciał udowodnić sobie i wszystkim, że jest od niego lepszy, jakkolwiek kuriozalnie to nie zabrzmi. Bez problemu mógł skończyć to spotkanie z hattrickiem. W 51. minucie, po szybkiej wymianie podań znów sunął między obrońcami w kierunku bramki Ricardo, ale ten obronił jego strzał sprzed pola karnego.

Dziesięć minut później Żurawski kapitalnie utrzymał się przy piłce po rzucie wolnym, uruchomił prostopadłym podaniem Rasiaka, jednak napastnik z niewiadomych względów nie wyłożył Smolarkowi na pustą, przeciągając podanie.

Polacy mieli też inne okazje. Żurawski trafił w słupek po płaskim zagraniu Błaszczykowskiego, potem to Błaszczykowski w podobnej sytuacji minimalnie się pomylił. Centrostrzał Golańskiego także obił obramowanie, w polu karnym dobrze znalazł się Krzynówek. Grzegorz Mielcarski wspominał później, że portugalscy koledzy pytali go, co się stało z reprezentacją Polski, jakim cudem zagrali taki mecz? Za mikrofonem były napastnik Porto wygłaszał peany na temat zespołu:

Aż chce się patrzeć na naszą grę. To my wyglądamy jak czwarta drużyna świata! Po tym meczu piłkarze zaszczepią w młodych ludziach miłość do futbolu. Oni będą mieli swoich idoli, będą chcieli być jak Smolarek.

Lewandowski zdominował Deco i spółkę. Polska nie dała Portugalii dojść do głosu

Jeśli myślicie, że Mielcarski przesadzał, trzeba dorzucić garść informacji o naszej grze obronnej, bo wtedy uzyskamy pełen obraz dominacji biało-czerwonych. Na pierwszy strzał Portugalczyków czekaliśmy przeszło trzydzieści minut, z kolei pierwsza klarowna sytuacja to dopiero 85. minuta, gdy Cristiano Ronaldo stanął oko w oko z Kowalewskim. Luiz Felipe Scolari rzucił wtedy wszystkie siły do ataku, wprowadzając dodatkowego skrzydłowego, Naniego, w miejsce środkowego pomocnika.

Doskonała gra w obronie była efektem poświęceń całej drużyny. Obniżający pozycję Żurawski robił to po to, żeby zagęścić środek. Wygrał trzy drugie piłki, zaliczył trzy odbiory. Rasiak i Smolarek trzykrotnie odzyskiwali futbolówkę na naszej połowie, skrzydłowy robił to nawet w okolicach pola karnego. Pokłony powinniśmy jednak bić przede wszystkim Mariuszowi Lewandowskiemu.

Mariusz Lewandowski śnił się Cristiano Ronaldo po nocach

Facet, który parę dni wcześniej pogniewał się na Beenhakkera, zanotował osiem odbiorów i trzynastokrotnie zbierał drugą piłkę. Można było odnieść wrażenie, że przyciąga futbolówkę jak magnes. Mając obok równie pracowitego Sobolewskiego (pięć odbiorów), a za plecami po profesorsku wyprzedzających rywali Radomskiego i Bąka (odpowiednio sześć i jedenaście odbiorów), nie mogło nam się stać nic złego.

Leo w pierwszej kolejności chciał, żebyśmy byli skuteczni w obronie. Lubił, gdy zespół grał do przodu, ale niezwykle ważne było dla niego to, żeby przestrzegać jego pomysłu na mecz — tłumaczył nam Golański.

Na Stadionie Śląskim jego plan wypalił w stu procentach. Portugalczycy byli tak wściekli i rozczarowani, że odmówili biało-czerwonym wymiany koszulek.

Kaczmarek szpiegował z niepełnosprawnymi, Krzynówek zgasił światło na Estadio da Luz

Historię meczu z Portugalią trzeba dopełnić rewanżem. Już nie zwycięskim, choć w Polsce lubimy rozprawiać o zwycięskich remisach, a ten można do takich zaliczyć. Ze wspomnień Bogusława Kaczmarka wiemy, że rywale w Chorzowie nie podeszli do nas poważnie. Asystent podpatrzył ich ostatni trening, na którym „Scolari kopał sobie piłkę z asystentem, a Ronaldo strzelał rzuty wolne”.  Przed rewanżem Kaczmarek ponownie pełnił rolę szpiega.

Zabawna historia. Portugalska kadra wykonała ukłon w kierunku grupy niepełnosprawnych umysłowo osób, głównie dzieci, pozwoliła im popatrzeć na trening. Udało mi się wkręcić do tego tłumu i też te zajęcia obejrzałem — chwalił się w rozmowie z „Weszło”.

Leo Beenhakker nie zaserwował powtórki ze Stadionu Śląskiego, skład zresztą mocno się zmienił. W bramce stał już Artur Boruc, w obronie zmieniły się trzy nazwiska (Wasilewski za Golańskiego, Jop i Żewłakow za Bąka i Radomskiego). W środku pojawił się Dudka, rolę dziesiątki pełnił Krzynówek, przed nim biegał Żurawski. Niezmiennie w rolę odwróconego skrzydłowego wcielał się zaś Smolarek.

We wrześniu 2007 roku nasza kadra była już w innym miejscu. Od Beenhakkera oczekiwano, że odbuduje pozycję polskiego piłkarza na międzynarodowej scenie i na Estadio da Luz oglądaliśmy już Błaszczykowskiego z Borussii, Bronowickiego ze Zvezdy czy Matusiaka z Heerenveen. Uwagę zwraca jednak skład Portugalii, która wyciągnęła wnioski. Scolari bojąc się naszych skrzydeł i kontrataków sięgnął po bardziej defensywnych bocznych obrońców.

Mimo to już na starcie spotkania Bronowicki popisał się niemal bliźniaczą akcją, co w poprzednim meczu. Odebrał piłkę, pomknął z kontrą, posłał płaskie podanie na szesnasty metr. Graliśmy tak samo otwarcie i odważnie w ofensywie. Drużyna była pewna siebie, Żewłakow grał prostopadłe podania przez całe boisko do Smolarka, stosowaliśmy wyższy pressing. Różnicą było to, że tym razem pozwoliliśmy rywalom na okazje, z których w końcu musieli skorzystać.

W Chorzowie niemal półtorej godziny czekali na sytuację sam na sam z bramkarzem. W Lizbonie już w 26. minucie gry Artur Boruc musiał zatrzymywać Nuno Gomesa. Trafiliśmy jako pierwsi, gdy Krzynówek z Bronowickim odzyskali piłkę w bocznym sektorze, a Lewandowski dobił strzał z dystansu Błaszczykowskiego, jednak chwilę po wznowieniu gry Cristiano Ronaldo uruchomił piętą Deco, który wypuścił Nuno Gomesa. Żewłakow nie sięgnął piłki wślizgiem, Boruc, ratując sytuację, miał pecha: futbolówka odbiła się wprost pod nogi Maniche’a.

Statystyka strzałów tym razem przemawiała za Portugalczykami. Krzynówek mógł zakręcić dwójką rywali i huknąć z ostrego kąta, ale w odpowiedzi znów popełniliśmy błąd w polu karnym. Z niedokładnie wybitej, czy bardziej nawet odbitej, piłki skorzystał Ronaldo. Ponownie jednak kluczową rolę w zespole odegrał Mariusz Lewandowski. Znów czyścił, znów zbierał, znów szarpał. To on powalczył o piłkę i podał ją Jackowi Krzynówkowi. Gdy czekał na podanie zwrotne…

To akt egoizmu, bo Lewandowski był nieobstawiony, powinienem mu podać. Nie widziałem tego. Nie będę mówił, że planowałem tak uderzyć, dużo było w tym przypadku — przyznał Krzynówek w „Przeglądzie Sportowym”.

Mówił o mocnym strzale z dystansu, na który w mgnieniu oka się zdecydował. I o bramce, którą dzięki temu trochę zdobył, a trochę nie.

Dudek z Rząsą śmieją się, że to nie mój gol, tylko samobój. Tak się przepisy zmieniły, że dzisiaj tej bramki by mi nie zaliczyli. To tylko pokazuje, jak dużo szczęścia trzeba mieć w piłce i nie bać się ryzykownych decyzji. Piłka jakoś znalazła drogę do bramki — mówił w „Polskim Radiu” sam zainteresowany.

Jakoś znalazła, konkretniej: odbijając się od pleców Ricardo. Scolari zwątpił, stracił nadzieję. W jego selekcjonerskiej karierze w Brazylii oraz Portugalii znajdziemy tylko trzech rywali, z którymi grał więcej niż raz i nigdy nie wygrał. Grecję (trzy porażki, remis), Polskę (porażka i remis) oraz Finlandię (dwa remisy). Nawet Włochów, z którymi pięciokrotnie nie potrafił wygrać, w końcu pokonał.

Punkt zdobyty na wyjeździe był dla nas milowym krokiem w kierunku historycznego awansu na mistrzostwa Europy. Zostały nam wyjazdy do Finlandii oraz Serbii (obydwa przyniosły „tylko” punkt) i dwa domowe spotkania. Bilety do Austrii i Szwajcarii przyklepaliśmy wygraną z Belgami w Chorzowie, gdzie raz jeszcze błysnął Ebi Smolarek, który w eliminacjach strzelił więcej bramek niż Cristiano Ronaldo, zajmując trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców.

Wielki Boruc, przeklęty Webb i pęknięty balonik. Polska, Beenhakker i EURO 2008 [REPORTAŻ]

 

Beenhakker, wspominając tamten czas, przypomniał nam, jak ważna na meczach reprezentacji Polski była atmosfera. Pod tym względem Kocioł Czarownic nie miał sobie równych.

Polska, Polska! – podśpiewywał w „TVP Sport”. Zamyślił się, westchnął. – Yeah… Nice memories — uśmiechnął się, wbijając wzrok w punkt przed sobą.

Prawda, don Leo, very nice. Dekadę później przeżywaliśmy podobne uniesienia, gdy z Portugalią na równych zasadach walczyła kadra Adama Nawałki. Być może jeszcze kiedyś doczekamy się drużyn, o których będziemy mogli powiedzieć to samo…

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Ekstraklasa

Były reprezentant Polski kończy karierę. Kiedyś wróżono mu wielką przyszłość

Antoni Figlewicz
12
Były reprezentant Polski kończy karierę. Kiedyś wróżono mu wielką przyszłość

Komentarze

20 komentarzy

Loading...