O ostatnim sezonie upokorzeń i rozczarowań fani poznańskiego Lecha chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Wygląda na to, że ich piłkarze w końcu wyszli z marazmu i przy nowym szkoleniowcu nabrali nowej jakości i chęci do gry. „Kolejorz” z każdą kolejką rozpędza się w ekstraklasowym wyścigu, a pierwsi kibice nieśmiało zaczynają mówić o końcowej stacji z napisem „mistrzostwo”. W kadrze obecnego lidera tabeli nie brakuje Skandynawów, którzy decydują o jego obliczu. W przeszłości w Poznaniu pojawiła się ich znacząca liczba, a kolejni zawodnicy z północy Europy dołączyli do zespołu tego lata. Jak Lech na tym wychodzi? Czy opłaca się obieranie skandynawskiego kursu?
Ze wszystkich zagranicznych transferów „Kolejorza” w historii szczególnie dominuje region Bałkanów. Precyzyjniej rzecz ujmując, z krajów tworzących niegdyś Jugosławię, koszulkę Lecha Poznań zakładało aż 27 zawodników. Najwięcej piłkarzy wywodziło się z Chorwacji – ośmiu, następnie siedmiu z Bośni, sześciu z Serbii oraz po dwóch ze Słowenii, Czarnogóry i Macedonii Północnej. W obecnej kadrze prym wiodą Skandynawowie, a łącznie było ich w Lechu aż czternastu. Na czele listy znajduje się siedmiu zawodników, mających szwedzki paszport. Kolejnymi są Norwegowie i Duńczycy, odpowiednio po czterech i trzech graczy.
A co z Finlandią? Jest to naród o innych korzeniach kulturowych niż Duńczycy, Szwedzi i Norwegowie. Etnograficznie Finowie nie są spokrewnieni z pozostałymi mieszkańcami Skandynawii – język fiński należy do podrodziny języków ugrofińskich, jak choćby estoński, czy węgierski. Jednakże w tekstach odnoszących się do współczesnej polityki i gospodarki nazwę „Skandynawia” stosuje się wobec obszaru krajów należących do Rady Nordyckiej, a w niej figuruje także Finlandia. Fińskich piłkarzy będziemy więc tutaj traktować wybiórczo, jako mały bonus w zestawieniu.
Skupmy się na trzech narodach, potomkach legendarnych wikingów. Czy choć w niewielkim stopniu dorównują swoim przodkom w determinacji, waleczności czy poświęceniu?
Wikingowie byli żeglarzami i wojownikami, których sława brała się z prowadzenia wypraw morskich, podbojów, handlu i odkryć na obszarach Europy, Azji i Ameryki Północnej. Pierwszy ich napad, rozpoczynający tak zwaną erę wikingów, datuje się na 793 rok na wybrzeżach dzisiejszej Anglii. Złoty okres wikingów trwał aż do XI wieku. Przyczynami wypraw była chęć wzbogacenia się, zdobycie sławy, kolonizacja nowych ziem, wygnanie z ojczyzny, czy ucieczka przed prawem. Na przełomie VIII/IX stulecia mieli nawet pierwszy raz pojawić się na ziemiach polskich. Jak podają legendy i źródła historyczne, jeśli przed kimś czuli respekt i lęk, to właśnie przed Słowianami.
Pierwsi skandynawscy dowódcy bez bojaźni objęli stery
Bez zbędnego strachu swoją pracę w Poznaniu rozpoczęli pierwsi w historii klubu skandynawscy szkoleniowcy, Duńczyk Niels Frederiksen oraz jego norweski asystent Sindre Tjelmeland. Pierwszy z nich jeszcze przed oficjalnym objęciem zespołu odważnie deklarował w wywiadzie dla mediów klubowych dokąd prowadzona przez niego łódź ma zmierzać i w jakim stylu mknąć po cenny łupy. Nowy wódz poznaniaków wskazał na trzy główne cele.
– Oczywiście osiąganie dobrych wyników. Jestem tutaj, aby wygrywać trofea, aby walczyć o mistrzostwo. To jest moje pierwsze, moje najważniejsze zadanie – to zdanie z pewnością najbardziej ucieszyło kibiców. Ponadto nie deprecjonował innych założeń – Drugim będzie rozwój. Rozwinąć klub, zespół, poszczególnych piłkarzy. Rozwinąć wszystkich, z którymi pracuję. Naprawdę ważnym zadaniem będzie wywołanie ekscytacji. Aby ekscytować fanów naszą grą. Musimy zadbać o całą tę pasję, która jest wokół klubu i na stadionie – podsumował Frederiksen.
Nie były to słowa rzucone na wiatr. Lech Poznań nie tylko rozsiadł się wygodnie w fotelu lidera Ekstraklasy, ale zaczyna zachwycać stylem, w jakim się na niego wdrapał. Kolejorz gra z pomysłem, szybko transportując piłkę do przodu, prezentując tzw. „speed futbol”, jak to określił Frederiksen. Duńczyk zastał Poznań drewniany, a czyni go murowanym.
A trzeba dodać, że startu nie ułatwili mu także włodarze klubu. Po zgliszczach zespołu z poprzedniej kampanii, klub opuścili w dodatku czołowi piłkarze, jak choćby Jesper Karlstrom, Filip Marchwiński, czy Kristoffer Velde. Trener zaczął odbudowywać więc zawodników, którzy zostali w kadrze: Pereirę, Milicia, a przede wszystkim Sousę. Umiejętnie wprowadził również nowych graczy. Serce Lecha bije tętnem Kozubala, a na środku obrony rośnie nowa gwiazda ligi – Alex Douglas. Nie dziwi więc fakt, że 53-latek odebrał niedawno nagrodę trenera miesiąca sierpnia w Ekstraklasie. Wypłynięcie jego statku jest naprawdę obiecujące.
ℹ️ Trener Niels Frederiksen został wybrany szkoleniowcem sierpnia w @_Ekstraklasa_ 👏🏼 Gratulacje! pic.twitter.com/YDlMCSD8dO
— Lech Poznań (@LechPoznan) September 10, 2024
Przyjście Tjelmelanda ogłosił Lech w lipcu. Norweg został zaprezentowany jako pierwszy „transfer” nowego „Kolejorza” – jako pierwsze wzmocnienie w nowym rozdaniu, premierowa karta w talii Frederiskena. Choć z początku fani z Wielkopolski byli raczej sceptyczni i wyszydzali sposób przedstawienia przez klub asystenta, to jednak ten, mimo młodego wieku, póki co znakomicie wspomaga Duńczyka. Często pojawia się podczas meczów przy linii, dając cenne uwagi zawodnikom. Nie bez przyczyny, z racji swojego wyglądu, ale i wpływu na odmianę drużyny, kibice porównują go do Harry’ego Pottera. Wszyscy z niecierpliwością czekają co „wyczaruje” z Nielsem w kolejnych spotkaniach.
Pierwszy #NowyWTalii, ale nie ostatni. Sindre Tjelmeland został asystentem trenera Nielsa Frederiksena i dziś podpisał dwuletni kontrakt z Kolejorzem.
🔗 https://t.co/TgQjnQSSjf pic.twitter.com/1RBYnzCrvO
— Lech Poznań (@LechPoznan) July 6, 2024
Nigdy nie wsiedli do łodzi
Przechodząc już do skandynawskich piłkarzy poznaniaków, zacznijmy od tych, którzy ewidentnie bali się wypraw i nigdy na dobre nie wsiedli do łodzi, by wyruszyć po skalpy. Przede wszystkim był nim Muhamed Keita, który najbardziej w Poznaniu będzie zapamiętany z pięknego gola z dystansu z Górnikiem Łęczna. Działo się to za pierwszej kadencji Macieja Skorży, kiedy w sezonie 2014/15 Lech zdobywał mistrzostwo. Jego wkład w tytuł był jednak znikomy. Na kontrakcie poznańskiego klubu figurował niecałe trzy lata, ale realnie był w klubie tylko rok. Większość czasu stanowiły wypożyczenia do norweskich ekip.
Kolejny Norweg, pojawił się w stolicy Wielkopolski niecały rok później. Był nim obrońca, Thomas Rogne. Stoper często wypadał z gry przez urazy. Mimo czteroletniego pobytu w Lechu, zagrał jedynie w 75 meczach we wszystkich rozgrywkach. Nigdy nie stał się tym, na kogo go kreowano – szefem defensywy.
Trzeba przyznać, że obecność w „Kolejorzu” Lasse Nielsena to totalne nieporozumienie. Duńczyk nie dawał odpowiedniej jakości. Był przeciętnym graczem i dobitnym przykładem na to, że zagraniczny piłkarz w Polsce, nie znaczy od razu lepszy. Zwłaszcza od polskiego, obiecującego wychowanka, których w Poznaniu nigdy nie brakowało. Piłkarz odszedł po półtorej roku. Furory nie zrobił także napastnik o tym samym nazwisku i narodowości, co poprzednik, czyli Nicki Bille Nielsen. Nie miał liczb robiących wrażenie, ale za to starał się o rozgłos poza boiskiem. Niekoniecznie pozytywny. Zdobywca ośmiu goli dla Lecha przez swoje wybryki był niejednokrotnie aresztowany i skazywany na odsiadkę.
Za to pierwszym Szwedem, który znalazł się w kadrze klubu z Bułgarskiej był Niklas Barkroth. Skrzydłowy był „wynalazkiem” trenera Nenada Bjelicy. Okazał się kompletnym niewypałem. W 25 meczach zanotował tylko trzy asysty. Po drugim z rzędu przegranym w końcówce sezonu mistrzostwie „odstrzelono” Bjelicę. „Odstrzelono” i Barkrotha, i to zaledwie po roku.
Lepiej nie wiedzie się obecnemu lewemu obrońcy poznaniaków, Eliasowi Anderssonowi. O ile potrafi dać jakość zespołowi w grze ofensywnej, o tyle w formacji obronnej już nie jest tak kolorowo. Poprzedni sezon obnażył należycie deficyty w bronieniu przychodzącego z Djurgarden Szweda. Marazm dalej trwa. Czas mija, a piłkarz jak był przeciętny, tak dalej się nie rozwinął. Wymownym odzwierciedleniem jego pozycji w ekipie ośmiokrotnego mistrza Polski jest fakt, że Frederiksen woli stawiać na 19-letniego Gurgula, niż na szwedzkiego defensora.
Mało przydatny na dalekie wyprawy
W dalekich wyprawach Lecha Poznań mało przydatny okazuje się Filip Dagerstal. Stoper pod okiem Johna van den Broma zaliczał świetne występy w Ekstraklasie oraz Lidze Konferencji. Owocem jego solidnej postawy na boisku było definitywne wykupienie Dagerstala pod koniec sezonu 2022/23 z rosyjskiego FK Chimki, z którego wcześniej był tylko wypożyczony. Piłkarz jednak zbyt często łapie urazy, a ostatni raz na boisku pojawił się w październiku ubiegłego roku. Zarówno dla fanów, jak i działaczy, sytuacja z 27-latkiem może być męcząca i rozczarowująca. Klub w sierpniu, w celu udzielenia odpowiedzi na narastające pytania o zawodnika, podał oficjalnie do wiadomości jego raport medyczny. Szwed ma być gotowy do gry pod koniec września lub na początku października.
Żądni przygód i łupów
W pojedynkach z groźnymi przeciwnikami nie pękali za to Gytkjaer, Karlstrom i Velde. Pierwszy z nich jeszcze do niedawna był najskuteczniejszym obcokrajowcem w barwach klubu z Bułgarskiej. Przebił go dopiero Ishak. Christian Gytkjaer w 119 występach zdobył we wszystkich rozgrywkach aż 65 bramek. W latach 2017-2020, gdy występował w „Kolejorzu” można było mieć z pewnością wiele pretensji do postawy poszczególnych zawodników. Na pewno jednak nie tyczyło się to Duńczyka. Był świetnym kilerem, lisem pola karnego, który wykańczał kreowane mu przez kolegów z drużyny okazje. Znakomity czas w Poznaniu poskutkował wyjazdem do włoskiej Monzy, gdzie ze swoją nową drużyna awansował do Serie A.
O Karlstromie można za to mówić jako o szefie środka pola. Kibic poznański znacznie spokojniej oglądał poczynania swojego ukochanego zespołu, widząc w pierwszej jedenastce Szweda. Do dziś ciarki na skórze powoduje jego brawurowa akcja prawym skrzydłem we Florencji i wystawienie piłki do Sobiecha, który wbił ją do bramki rywali na 3:0. Włosi nie wiedzieli co się dzieje, Polska była przez moment w euforii. Nawet ostatni sezon, w którym jego samego i kolegów nazwano nieprzychylnym terminem „sytych kotów”, nie przysłoni solidności Szweda. On był zawsze głodnym kocurem, prawdziwym wojownikiem w szeregach lechitów. Teraz, w pełni zasłużenie, udał się na wyprawę życia do włoskiego Udinese.
I wreszcie Kristoffer Velde. Historia, która jest dobrym przykładem dla jego rodaka Fiabemy, by z zera przebyć drogę do bohatera. Jego początki w Lechu były mizerne. Został sprowadzony przez Macieja Skorżę w styczniu 2022 roku, ale w żaden sposób nie przyczynił się do jego majowego triumfu w lidze. Na dobre „odpalił” dopiero u van den Broma. Błyszczał nie tylko na polskich boiskach, ale przede wszystkim w Lidze Konferencji. Ruleta i gole z Austrią Wiedeń, napoczęcie Villarrealu przy Bułgarskiej, czy bramka z Fiorentiną w czasie, gdy cały stadion robił „The Poznań”, to tylko niektóre z jego dokonań. Norweg z pewnością bywał często irytujący na boisku i poza nim, kiedy potrafił się obrażać na jego absencję w wyjściowym składzie. Dawał jednak ćwierćfinaliście Ligi Konferencji jakość, która w tym czasie byłaby nadal na wagę złota i innych cennych łupów. Swoje robi już w greckim Olympiakosie, dla którego zdążył już trafić w oficjalnym meczu.
Bezapelacyjny król wikingów
Legendy podają, że najsławniejszym z historycznych wikingów był Ragnar Lothbrok. Wśród poznańskich wikingów nikt nie jest w stanie dorównać Mikaelowi Ishakowi. Królowi Ishakowi.
W niedzielę walczymy razem z kapitanem i drużyną ⚔️#WiaraNaLecha 🎫 https://t.co/NWibOSmD5a pic.twitter.com/HrrepgvCoJ
— Lech Poznań (@LechPoznan) August 19, 2024
Szwedzki napastnik w 143 spotkaniach dla Lecha strzelił aż 74 gole! Do “Kolejorza” przybył w lipcu 2020 roku, a zaledwie rok później jego wpływ na grę docenił Skorża, ustanawiając kapitanem drużyny. Docenili go także włodarze klubu z Bułgarskiej, przedłużając w listopadzie 2022 roku jego umowę do czerwca 2025.
31-latka kochają również fani „Kolejorza”. Nie zmieniła tego słabsza forma piłkarza w ostatnim sezonie, będąca pozostałością po przebytej chorobie – boreliozie. Największym dowodem na wsparcie kibiców, jest częste skandowanie nazwiska kapitana, a przede wszystkim ich ostatnia oprawa z sierpniowego meczu z Pogonią Szczecin.
📸 https://t.co/QzJ6v2QgZ4 pic.twitter.com/LFVVX2eexH
— Lech Poznań (@LechPoznan) August 26, 2024
Sam zawodnik niezwykle dobrze czuje się w Poznaniu, o czym mówił w niedawnej rozmowie z fotbolldirekt.se – Ludzie zatrzymują mnie na ulicy i doceniają, mówią, że mnie kochają. Są po prostu szczęśliwi, że reprezentuję ich klub, więc naprawdę czuję tak niesamowitą miłość. To naprawdę miłe. Zwykle też nie wychodzę zbyt często, ale kiedy to robię, to widać. Czuję się doceniony za pracę, którą wykonuje każdego dnia. Tak więc kibice są dużą częścią tego, dlaczego tu dziś jestem.
Odniósł się także do wyjątkowości wspomnianej oprawy – Byłem w szoku, gdy to zobaczyłem. Za chwilę mieliśmy grać mecz, a ja musiałem się skupić. W Polsce, a w Lechu w szczególności, nie ma zwyczaju tak szybko honorować piłkarzy, przyśpiewkami czy czymkolwiek innym. Więc byłem naprawdę zszokowany – podkreślił szwedzki zawodnik, którego forma w tym sezonie wyraźnie wzrasta i trudno nie odnieść wrażenia, że jeszcze sporo radości swoim fanom dostarczy.
Zweryfikują ich ekstraklasowe wody
Niedawno wśród uczestników wypraw pojawiły się nowe twarze. Alex Douglas, Bryan Fiabema oraz Patrik Walemark dopiero podpatrują starszych, bardziej doświadczonych wojowników w boju. Na pełniejszą, bardziej obiektywną i długofalową opinię jeszcze przyjdzie czas, ale należy podkreślić świetne wejście w sezon pierwszego z nich.
A przecież ile było szydery w mediach z transferu Douglasa, który przychodził z ostatniego w lidze szwedzkiej Vasteras SK. 23-latek w ogóle się tym nie przejął i od początku jest mocną kartą w talii duńskiego szkoleniowca. Szwed posadził na ławce reprezentanta Polski, Bartosza Salamona. Czas pokazuje, że w pełni zasłużenie. Szwedzki defensor wyróżnia się nie tylko świetnymi warunkami fizycznymi, ale także szybkością. Emanuje również spokojem z piłką przy nodze i podłączaniem się do gry w ofensywie. Mimo zdarzających się jeszcze błędów w rozegraniu, jego poczynania bacznie śledził Jon Dahl Tomasson, który powołał Douglasa na wrześniowe mecze reprezentacji Szwecji w Lidze Narodów.
Zawodnik Lecha wystąpił w obu spotkaniach, zaliczając z Estonią pełne 90 minut, a selekcjoner Szwedów nie krył zadowolenia – Prezentuje się bardzo dobrze, wskoczył na wyższy poziom, zagrał do tej pory we wszystkich meczach tego sezonu. Rywalizuje w wymagającej lidze, jest tam w dużym klubie – stwierdził Tomasson podczas zgrupowania kadry.
Zdecydowanie gorsze wejście w zespół notuje Bryan Fiabema. Sprowadzony z rezerw Realu Sociedad Norweg wystąpił co prawda w każdym ligowym starciu nowego sezonu, ale jego skuteczność pozostawia wiele do życzenia. Mamy dopiero połowę września, a już zdążył się „popisać” zjawiskowym pudłem w dogodnej sytuacji z Rakowem oraz tym, że nie trafił do pustej bramki z Pogonią. Jest jednak za wcześnie, by skreślać 21-latka. Może któregoś dnia odpali jak jego rodak, „Krzysiu” Velde… Może.
Walemark ma za to wszystko, by zostać nową gwiazdą ligi. Wypożyczony z Feyenoordu Szwed zdążył rozegrać kilkanaście minut ze Stalą w Mielcu, a złośliwi powiedzą, że i tak zrobił więcej niż Fiabema i Hakans razem wzięci przez siedem kolejek. Skrzydłowy przechodził dwa lata temu za ponad trzy miliony euro do Holandii ze Szwecji w opinii ogromnego talentu. Póki co, nie zaprezentował swoich umiejętności do tego stopnia, by klub z Rotterdamu wiązał z nim poważne plany. Dowodem jest nie tylko oddanie go do Poznania, ale i poprzedni sezon spędzony na wypożyczeniu w Heerenveen. Dziś na jego odbudowie zyskać mogą wszyscy. Zarówno Lech, jak i Feyenoord, a przede wszystkim sam zawodnik
Fiński bonus – od ulubieńca do zdrajcy
Przy Finlandii nie można nie rozpocząć od Kaspera Hamalainena. On z kolei przebył drogę od ulubieńca trybun do zdrajcy. I to w zawrotnie szybkim tempie. Wszystko za sprawą jego głośnego transferu w styczniu 2016 roku, kiedy zamienił Bułgarską w Poznaniu na Łazienkowską w Warszawie. Jego solidne statystyki w Lechu (36 goli, 25 asyst w 131 meczach) odeszły bezpowrotnie w niepamięć. Oliwy do ognia dolał sam Hamalainen, który w kwietniu 2017 roku upokorzył w 94. minucie klasyku swój były klub, strzelając gola na wagę zwycięstwa Legii w stolicy Wielkopolski. W Warszawie wielkiej kariery nie zrobił, odchodząc we wrześniu 2019 do czeskiego Jablonca.
Prawdziwym wikingiem, przede wszystkim z wyglądu i postury był Paulus Arajuuri. Z Lechem zdobył złoty medal mistrzostw Polski w 2015 roku, będąc ostoją defensywy. Bazował przede wszystkim na swojej nieprzeciętnej fizyczności i wysokiej skuteczności wygrywania pojedynków powietrznych. Znacznie gorzej prezentował się już w rozegraniu futbolówki.
Daniel Hakans to z kolei melodia przyszłości. Podobnie jak Fiabema, dużo brakuje mu do optymalnej formy. W początkowych meczach wyglądał tak, jakby przyszedł z jakieś… drugiej ligi norweskiej. Tak rzeczywiście było. Skrzydłowy trafił do „Kolejorza” z Valerengi Oslo w sierpniu tego roku.
Po bardzo niemrawym początku, już ostatni mecz może wlewać nadzieję w serca fanów, że Hakans nie okaże się kolejnym niewypałem transferowym. Pomocnik zanotował asystę w Mielcu i z tygodnia na tydzień jego dyspozycja rośnie. Odznacza się przede wszystkim swoją szybkością biegu bez piłki. Kto wie, może trenerzy Niels oraz Sindre na tyle dobrze „poczarują” , że i z 23-latka uczynią kolejne ekstraklasowe objawienie.
Dopływając już do brzegu, trzeba zaznaczyć, że prawdziwi wikingowie wzbogacali kulturę innych krajów swoimi „odwiedzinami”. Jak było i jest w Lechu? Cóż, bywali w nim nic nie znaczący najemnicy, słabo walczący, nastawieni tylko na zysk, którzy przy pierwszej kryzysowej okazji opuszczają pokład jako pierwsi. Skandynawia dała też „Kolejorzowi” prawdziwych wojowników w walce o tytuły. W tym największego, który został ich królem. Ubogacili oni historię poznańskiego klubu swoimi występami i nadal niektórzy z nich zamierzają to robić. Kolejni, rozpoczynający swoją przygodę, coraz mocniej i odważniej rozpychają się w łodzi. Dokąd ostatecznie dopłynie nią Niels Frederiksen i jego załoga? Przekonamy się w maju.
„Kolejorz” przoduje w tabeli ligowej z dorobkiem 16 punktów. Już dziś podejmie przy Bułgarskiej obecnego mistrza Polski, Jagiellonię Białystok. Rodzi się więc ogromna szansa, by wykorzystać niemrawe wejście w sezon białostoczan i „odjechać” reszcie stawki na kolejne punkty. Jak podają władze klubu, spotkanie z wysokości trybun obejrzy ponad 30 tysięcy kibiców. Pierwszy gwizdek arbitra zabrzmi o godzinie 20:15.
WIĘCEJ O LECHU NA WESZŁO:
-
Frederiksen przed meczem z Jagiellonią: Ta praca idzie w dobrym kierunku
-
Walemark o grze w Lechu: Mam nadzieję, że gole przyjdą niedługo
-
Trela: Wiara w treningi. Co początki Frederiksena mówią o Lechu Poznań
Fot. Newspix