Wisła Kraków wcale nie była od Rapidu Wiedeń gorsza. Zupełnie nie wyglądała jak dziesiąta siła poprzedniego sezonu I ligi. Bardziej jak zdobywca Pucharu Polski. Stworzyła od Austriaków więcej sytuacji bramkowych. Podniosła się po bramce Matthiasa Seidla. Gdy więc Marc Carbo strzeli kontaktowego gola, zaczęło pachnieć sensacją. Niestety, skończyło się nieco rozczarowującym 1:2…
W ostatniej akcji meczu Angel Baena miał na nodze piłkę meczową. Złożył się do woleja na 2:2, ale okrutnie przestrzelił. Wielkich pretensji do Hiszpana nikt mieć nie mógł, bo to był dobry symbol tego, że Biała Gwiazda naprawdę zasłużyła sobie z Rapidem przynajmniej na remis.
I nie ma powodów do wstydu.
Żywa jest jeszcze w naszej pamięci kompromitacja Śląska Wrocław na Łotwie. Wicemistrz Polski powinien Rygę pokonać, a z wyjazdu wrócił z eurowpierdolem. Wisła Kraków za to w eliminacjach Ligi Europy nic już nie musi. Po pewnym wyeliminowaniu kosowskiego Llapi nie jest faworytem ani w dwumeczu z Rapidem, ani ewentualnie w kolejnej rundzie z wygranym pary Rużomberok-Trabzonspor. Może powoli nastawiać się na rywalizację w kwalifikacjach Ligi Konferencji, gdzie trafi na FK Sarajewo albo Spartak Trnawa. Taka była narracja, zanim Biała Gwiazda wyszła na murawę stadionu przy Reymonta.
A Wisła mogła się podobać. Wierzyła w wygraną. Świetne fragmenty miewał Olivier Sukiennicki. Po dziewięćdziesięciu minutach biegania miał parę, jakby dopiero wyszedł na boisko. Utrzymywał się przy piłce, kręcił kółeczka, szukał lepiej ustawionych partnerów. Sprawiał, że ataki do końca były płynne, opierały się na krótkich podaniach, a nie lagowaniu. Powinien mieć asystę, ale po jego dośrodkowaniu Łukasz Zwoliński trafił w słupek. 31-letni napastnik zmarnował zresztą ze dwie albo trzy inne niezłe okazje na pokonanie Niklasa Hedla.
Za jego plecami dwoił się i troił wszechobecny Angel Rodado. On też był bliski trafienia. Nie wpadło, szkoda. Parę technicznych sztuczek zaprezentował Giannis Kiakos. Prawą stroną sunął Bartosz Jaroch. Trochę chaotyczne, ale przy tym dezorientujące dla rywala były poczynania Patryka Gogóła. Duże umiejętności niewątpliwie ma Marc Carbo, któremu jako jedynemu udało się wbić Rapidowi gola, ale doceniamy również celne przerzuty ze środka do skrzydła, kunszt wykraczający poza pierwszoligowe myczki.
W międzyczasie z czerwoną kartką wyleciał Bendeguz Bolla i można było ten Rapid pyknąć. Oczywiście, zakręcony i elektryczny był Rafał Mikulec, błędy przydarzały się Alanowi Urydze i Josephowi Colley’owi, ale w ostatecznym rozrachunku Anton Cziczkan przez większość meczu wcale nie miał tak dużo roboty. Isak Jansson przymierzył na chwilę po koślawym uderzeniu Zwolińskiego w bardzo dobrej okazji pod bramką Austriaków, a Matthias Seidl trafił, gdy… ten sam Zwoliński, o czym już wspominaliśmy, obił słupek. Jak to leciało? Niewykorzystane okazje się mszczą, obowiązkowo głosem Dariusza Szpakowskiego. Aj, Jezus Maria!
I aj, boli.
Kazimierz Moskal zrobił dobre zmiany. Mariusz Kutwa, Jakub Krzyżanowski i Angel Baena wnieśli świeżość, ostatnie kilkanaście minut to była pełna dominacja Wisły Kraków. Żadnej paniki, histerii, zwieszonych głów. Było bardzo blisko, naprawdę bardzo blisko, a skończyłoby się 2:2. Jest 1:2 i perspektywa trudnego wyjazdu do Wiednia, ale to Rapid musi chronić wyniku. To on jest pod presją. A da się go zranić, ugryźć, może nawet wyeliminować. Wisła już to udowodniła.
Wisła Kraków 1:2 Rapid Wiedeń
Jansson 36′, Seidl 53′ – Carbo 79′
Czytaj więcej o europejskich pucharach:
Fot. Newspix