Takie mecze powinny pokazywać, czy typowi ligowi średniacy nadają się do gry o wyższą stawkę, czy tylko do rozpychania się w środku tabeli. Z jednej strony – nieprzewidywalne Zagłębie. Z drugiej – robiący wyniki nieco ponad stan Ruch. Poziom drużyn? Na papierze bardzo zbliżony. Miejsce w stawce zresztą podobnie, bo jedynie dwa punkty dzieliły oba zespoły przed tą kolejką. Jak się to przekłada na rzeczywistość? Ano tak, że w bezpośrednim starciu wychodzi różnica klasy, choć mógł ją dostrzec jedynie ten, kto nie zasnął w trakcie pierwszej połowy. Bo dopiero po przerwie na stadionie zawitał złowrogi duch Michała Gliwy.
Młodsi czytelnicy albo ci, którzy od tego sezonu interesują się Ekstraklasą, mogą nie pamiętać Michała. Mówiąc eufemistycznie – przez dobre dwa sezony ten golkiper był gwarantem emocji na lubińskiej arenie. Od kiedy odszedł, zrobiło się spokojniej, bramkę zajął przeciętny, ale w miarę solidny Forenc, jednak raz na jakiś czas duch Gliwy powraca nad stadion Zagłębia. Dziś wcielił się w dość niespodziewanego kandydata, bo w Matusa Putnocky’ego, czyli – żeby nie przesadzić – TOP5 ligowych bramkarzy. Gorąco zrobiło się już na początku, gdy Słowak zaprezentował klasyczne „piłka parzy” po strzale Rakowskiego, ale na fajerwerki trzeba było poczekać do drugiej połowy. Wówczas najpierw łapał muchy przy niezłym uderzeniu Janusa, a potem zaliczył cudowną asystę przy bramce Papadopulosa. Asystę, jakiej nie zapewniłby ani Todorovski, ani Janus, ani rozkręcający się Janoszka.
Mówiąc wprost – to był klasyczny „Zajacek”, jak w fachowej terminologii określamy babola bramkarskiego właśnie tego typu. Ani „Przyroś”, ani „Pawełek” nie do końca oddadzą powagę tej sytuacji. A w zasadzie brak powagi.
Zastanawialiśmy się, jak Ruch spisze się bez swojej głównej strzelby, która wybyła do Westerlo. Spisał się mizernie. Rzecz jednak nie w braku napastnika – Stępiński się przecież nie skompromitował – ale raczej tempa, w jakim grał zespół Fornalika. Mając w zespole sprintera (Mazek), rozgrywającego z fantazją (Lipski) czy świetnie wrzucającego (Zieńczuk), oczekiwaliśmy jakichkolwiek akcji. Jakiejś intensywności, polotu, pomysłu. Wrzucenia chociaż drugiego biegu. Tymczasem z każdą kolejną próbą, odnosiliśmy wrażenie, że więcej ożywienia wnieśliby Gęsior ze Smagorowiczem.
Panowie – tu apel do Lipskiego, Mazka i Stępińskiego – jesteście młodzi, ale wypadałoby wziąć na siebie jakąś odpowiedzialność także na obcym terenie.