Błąd stopera, gol. Dośrodkowanie, gol. Błąd stopera i bramkarza, gol. Szczypta farta, gol. I na koniec karny. Tak to mniej więcej dziś wyglądało. Legia wygrała 3:2, awansowała, cieszymy się, że dołączyła do Lecha i będzie kogo oglądać w fazie grupowej Ligi Europy, ale mimo wszystko do końca nas nie przekonała. Być może nie powinno się czepiać “szczegółów” po wygranej z czwartą drużyną ligi ukraińskiej, ale podejrzewamy, że w kolejnej fazie czekają przeciwnicy odrobinkę lepsi.
Martwi głównie to, że Ukraińcy wcale nie wyglądali dobrze. Popełniali więcej indywidualnych błędów, częściej odskakiwała im piłka. Byli po prostu słabsi, a mimo to Legia nie potrafiła na dobre ich zdominować. Nie dominowała, nie przeprowadzała widowiskowych akcji. I traciła głupie bramki, po głupich błędach. Co innego dać strzelić sobie gola po pięknej akcji, czy widowiskowym strzale z dystansu, a co innego po sprezentowaniu ewidentnie niepotrzebnych rzutów wolnych. Najpierw Lewczuk, później Rzeźniczak. Przy drugim trafieniu nie popisał się też Kuciak. Temu zdecydowanie można było zapobiec.
Kolejną dziwną bramkę w karierze zdobył Tomasz Brzyski. Ostatni raz trafił z Lechem Poznań, próbując dośrodkowywać. Teraz było może mniej efektownie, ale zamierzenie podobne – dośrodkowanie. Co poza tym Legia zaoferowała w pierwszej połowie? Bardzo niewiele, ledwie kilka średnio składnych akcji. Wydawało się, że to Ukraińcy częściej kręcą się na połowie gospodarzy. Można powiedzieć, że na chodzonego, w trybie chaos gaming. I właśnie jedna z tych chodzonych akcji przyniosła wyrównanie. Najpierw wyjątkowo głupi faul Lewczuka, a potem super strzał Dmytra Chomczenowskiego, który jeszcze niedawno łączony był z przejściem do Jagiellonii.
Gol Guilherme może nieco przypadkowy, ale potrzebny także jemu, bo już myśleliśmy, że potrafi tylko kiwać, szarpać i leżeć na ziemi. Za ambicją podążyła korzystna statystyka. Nie zmienia to jednak faktu, że długimi fragmentami Legia z przodu była przebojowa mniej więcej tak, jak Jerzy Władysław Engel w studio Telewizji Polskiej.
Żeby nie brzmiało to wszystko pesymistycznie, tak jak zresztą i tekst po Lechu… Mamy dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Europy. Obie wygrały po dwa spotkania w tej rundzie. Lecą punkty do rankingu, tak klubowego, jak i krajowego. Przez kilka ładnych tygodni będziemy delektować się grą dwóch rodzimych zespołów z całkiem poważnymi rywalami z Europy. Z tego dość nużącego czwartku zapamiętajmy wyniki. Na zachwycającą grę – mamy nadzieję – czas przyjdzie w grupie.
A poza tym… Trochę tęsknimy za Radoviciem.
fot. FotoPyk