Olympiastadion w Berlinie ugości dziś reprezentantów Polski w starciu z Austrią. Biało-czerwoni zagrają tam po 88 latach przerwy. Dodatkowo zmierzą się po raz pierwszy od 40 lat przed tak dużą publicznością, a historię takich meczów mamy fatalną. Czy to zły omen a może moment, żeby się przełamać?
Polska wraca na Stadion Olimpijski w Berlinie po 88 latach przerwy. To najdłuższy odstęp między kolejnymi spotkaniami naszej reprezentacji w tym samym mieście w historii. Dotąd rekordzistą był Tallinn. W 1925 rozegraliśmy tam ostatni przed wojną wyjazdowy mecz w Estonii, by powrócić do tego miasta w 2003 roku na spotkanie towarzyskie. Wydarzenia te dzieliło zatem 78 lat, jednak starcie w 2003 roku stoczyliśmy na nowym obiekcie A. Le Coq Arena, a wcześniejsze spotkanie miało miejsce na Kalevi spordiplats, który został wyburzony po wojnie.
Także w 2003 roku wróciliśmy po 65 latach do Rygi, znów na inny obiekt. Ostatni domowy mecz we Lwowie rozegraliśmy z Rumunią w 1934 roku na stadionie im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, na którym na co dzień występowali Czarni Lwów. Po 74 latach zawitaliśmy ponownie do tego miasta na sparing z Ukrainą rozegrany na obiekcie Karpat Lwów. Ponad pół wieku czekaliśmy też na kolejne spotkanie kadry w Katowicach (od 1937 do 1994 roku) i Debreczynie (od 1949 do 2000 roku), ale we wszystkich tych przypadkach następne starcie było organizowane na zupełnie innej arenie. By znaleźć miasto, do którego wróciliśmy po najdłuższej przerwie na ten sam obiekt, musimy cofnąć się do 1984 roku, gdy wystąpiliśmy po 46 latach w Zurychu na stadionie Hardturm. W 2013 roku zagraliśmy co prawda na obiekcie Cracovii także po 88 latach, ale w międzyczasie wielokrotnie występowaliłśmy w Krakowie na arenach Wisły i Hutnika.
Warto przypomnieć, że w poprzednim meczu na Olympiastadion naszym rywalem nie byli Niemcy. W sierpniu 1936 roku w Berlinie odbywał się piłkarski turniej olimpijski. Na Poststadionie w dzielnicy Moabit wygraliśmy z Węgrami 3:0 i Wielką Brytanią 5:4, a w półfinale toczącym się już na Stadionie Olimpijskim ulegliśmy Austrii 1:3. Spotkania te nie są jednak uznawane za oficjalne spotkania naszej pierwszej reprezentacji, bo rywale wystawiali ekipy amatorskie, mocno odbiegające od najsilniejszych możliwych składów. Inaczej było z zespołami Polski i Norwegii, które w starciu o trzecie miejsce wypuściły w bój drużyny umożliwiające zaliczanie go do grona oficjalnych spotkań reprezentacji. Mecz także toczył się na Olympiastadion i oglądało go prawie sto tysięcy osób. W pierwszej połowie gole dla nas strzelali Ślązacy – Gerard Wodarz z Chorzowa i Teodor Peterek ze Świętochłowic. Medalu jednak nie zdobyliśmy, bo rywale odpowiedzieli hat-trickiem Arne Brustada.
Olympiastadion w Berlinie: stadion o drugiej najwyższej średniej widzów podczas meczów reprezentacji Polski
Stadion Olimpijski w Berlinie przestanie w piątek być drugim obiektem pod względem największej średniej widowni na meczach reprezentacji Polski. Do tej pory graliśmy tam raz – we wspomnianym przegranym z Norwegią 2:3 w obecności 95 000 kibiców. Pojemność obiektu w trakcie Euro 2024 wynosi 71 000 widzów. Na spotkaniu Hiszpania-Chorwacja zjawiło się prawie 69 tysięcy widzów i porównywalnej ich liczby można spodziewać się na naszym spotkaniu z Austrią. Średnia fanów na starciu Polski na tej arenie spadnie zatem po dzisiejszej potyczce do około 82 tysięcy osób.
W zależności od dokładnej liczby osób na meczu stadion spadnie pod tym względem na trzecie lub czwarte miejsce spośród wszystkich miejsc, w których grała nasza kadra. Liderem jest Maracana – jeden z najsłynniejszych obiektów sportowych świata. Wystąpiliśmy na nim raz w sparingu z Brazylią (porażka 1:2) w 1966 roku w obecności 109 380 widzów. Na trzecim miejscu, za obiektem w Berlinie, są obecnie moskiewskie Łużniki. Wystąpiliśmy tam cztery razy w latach 1957-1983. Pierwsze spotkanie odbyło się w ramach eliminacji mistrzostw świata 1958 i zakończył porażką 0:3 przy 102 tysiącach widzów. Następnie w 1960 polegliśmy aż 1:7 w starciu towarzyskim, który oglądało 85 tysięcy osób, by po siedmiu latach ponieść porażkę 1:2 w eliminacjach do igrzysk w Meksyku przy widowni liczącej 90 tysięcy osób. Ostatni raz graliśmy na Łużnikach w 1983 roku w eliminacjach Euro 1984 i znów przegraliśmy, tym razem 0:2, a potyczkę oglądało „jedynie” 72 tysiące widzów. Średnia widownia na meczu Polski na Łużnikach przekracza zatem 87 tysięcy.
Tłumy przyszły zobaczyć Polaków na stadionie do krykieta w Kalkucie
Kolejne miejsce jest nie tylko zaskakujące, ale wręcz szokujące. W 1984 roku nasza kadra pojechała na Puchar Nehru noszący nazwę od nazwiska zmarłego w 1964 roku bohatera walki o niepodległość Indii -Jawaharlala Nehru. Indyjska federacja próbowała wtedy nawiązać kontakt z reprezentacjami, które mogły pomóc w rozpropagowaniu futbolu wśród Hindusów. Trzecia edycja turnieju w 1984 roku była mocno obsadzona. Młodzieżowa reprezentacja Rumunii oraz Vasas Budapeszt (mecze z nimi nie wliczają się do oficjalnego bilansu Polski), a także dorosła reprezentacja Chin miały być tłem dla Argentyny i Polski, a więc zespołów, które znalazły się w czołowej dwunastce rozgrywanych dwa lata wcześniej mistrzostw świata. Na naszym pierwszym spotkaniu z gospodarzami oraz na starciu z Argentyną zjawiło się po… 80 tysięcy widzów.
Na grupowym meczu z Chinami oraz kolejnej potyczce z reprezentacją Państwa Środka w finale turnieju było ich 85 tysięcy. Średnia widzów na spotkaniu Polski na tym turnieju wyniosła zatem niebotyczne 82 500 osób. Pojawia się pytanie, jakim cudem Hindusi dysponowali futbolowym stadionem o takiej pojemności, skoro piłka nożna była u nich wtedy w powijakach? Otóż nie dysponowali. Starcia odbywały się na… obiekcie do krykieta w Kalkucie. Niestety, źródła różnią się nawet w danych na temat tego, który to był obiekt. Zagraniczne twierdzą w większości, że mecze miały miejsce na arenie Eden Gardens, a polskie, że na Salt Lake Stadium. Problem w tym, że ten drugi, gdy turniej się rozpoczynał, nie był jeszcze gotowy. Moim zdaniem spotkania grupowe odbyły się na Eden Gardens, a finał na nowo otwartym Salt Lake Stadium, który w latach 1984-1989 był największym piłkarskim stadionem świata. W każdym razie, choć brzmi to szokująco, średnia widzów na starciach Polski w Kalkucie przekracza 80 tysięcy osób. Dla porównania wskaźnik ten dla Stadionu Narodowego w Warszawie wynosi 51 950, dla Stadionu Dziesięciolecia – 51 132, a dla Stadionu Śląskiego – 47 831 osób.
Na portalu Łączy nas piłka można obejrzeć nagranie z meczu z Argentyną podczas turnieju w Indiach.
Mecze Polski przy ponad 60 tysiącach widzów
Wszystko wskazują na to, że liczba widzów na piątkowym meczu Polski z Austrią wyniesie więcej niż 60 tysięcy osób. Sprawdźmy, jak sobie radziła nasza kadra przed widownią przekraczającą tę liczbę.
Na spotkaniach rozgrywanych u siebie przyciągnęliśmy więcej kibiców trzydzieści jeden razy w latach 1953-1993. Pierwszy raz w 1953 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu na towarzyskim spotkaniu z Czechosłowacją, a później osiem razy na Stadionie Dziesięciolecia i dwadzieścia dwa razy na Stadionie Śląskim. Po upadku komunizmu tylko raz więcej niż 60 tysięcy Polaków zjawiło się na meczu – był to remis w eliminacjach mistrzostw świata 1994 z Anglią na Stadionie Śląskim. Z rozgrywanych u siebie starciach z taką widownią zwyciężyliśmy trzynaście (ostatni raz w 1981 roku z NRD w Chorzowie), zremisowaliśmy dziesięć, a przegraliśmy osiem.
W kontekście meczu w Berlinie interesujące są wyniki kadry poza naszym krajem. Dane są pod tym względem zatrważające. Od opisywanego wcześniej Pucharu Nehru 1984, którego finał z Chinami zwyciężyliśmy 1:0 przy 85 tysiącach osób, graliśmy przy ponad 60 tysiącach widzów poza Polską dwanaście razy. Nie wygraliśmy… żadnego z tych spotkań! Przegraliśmy 0:1 w Atenach w eliminacjach Euro 1988, pięć razy na Wembley w kolejnych eliminacjach w latach 1989-1999 i w 2013 roku oraz na Old Trafford w 2005, na Stade de France z Francją towarzysko w 2000 roku oraz w Dortmundzie z Niemcami na mistrzostwach świata 2006. Zremisowaliśmy na Wembley w eliminacjach mistrzostw świata 1990 oraz dwa nasze ostatnie spotkania przy takiej widowni podczas Euro 2016: na Stade de France z Niemcami oraz w Marsylii z Portugalią, gdzie ponieśliśmy porażkę konkurs rzutów karnych. Co ciekawe, spotkanie z pamiętnym pudłem Błaszczykowskiego jest jedynym w historii meczem poza Polską, w którym na trybunach było ponad 60 tysięcy widzów, z których większość stanowili Polacy. Już dziś przekonamy się, czy uda nam się zdominować trybuny także w Berlinie i czy wynik naszej reprezentacji będzie lepszy niż w Marsylii.
Przed Pucharem Nehru 1984 rozegraliśmy takich spotkań poza Polską dwadzieścia siedem, z których wygraliśmy zaledwie sześć. W eliminacjach mistrzostw świata 1966 zwyciężyliśmy w Glasgow 2:1 w obecności 107 580 osób. To największa widownia, jaka kiedykolwiek widziała zwycięstwo polskiej reprezentacji. W finale igrzysk w Monachium w 1972 roku pokonaliśmy Węgrów 2:1 przy 80 tysiącach widzów. Dwa lata później ponad 70 tysięcy osób oglądało nasze zwycięstwa podczas mistrzostw świata: 2:1 w Stuttgarcie z Włochami i 1:0 z Brazylią w meczu o trzecie miejsce w Monachium. W eliminacjach mistrzostw świata 1982 wygraliśmy 3:2 z NRD w Lipsku przy 85 tysiącach widzów, a na samym turnieju finałowym 65 tysięcy osób oglądało hattricka Zbigniewa Bońka przeciwko Belgii na Camp Nou.
Nasz łączny bilans poza Polską w meczach o punkty z widownią przekraczającą 60 tysięcy osób jest zatem bardzo kiepski. Wygraliśmy sześć takich spotkań, zremisowaliśmy osiem, a przegraliśmy aż siedemnaście. Ostatnie zwycięstwo w takim spotkaniu miało miejsce ponad czterdzieści lat temu. Jest jednak coś, co może być zdecydowanie pozytywnym prognostykiem. Aż cztery z sześciu takich zwycięstw odnieśliśmy na terenie Niemiec w Monachium (dwa razy), Stuttgarcie i Lipsku. Czas na Berlin!
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Od Hitlera do papieża. Historia Olympiastadion w Berlinie [REPORTAŻ]
- Jak Polacy na Olympiastadion grali
Fot. Newspix