Aleksander Buksa razem z rodzeństwem obserwował gola Adama w meczu z Holandią i po raz pierwszy od dawna przeżywał większe emocje. Napastnika Genoi pytamy o jego spostrzeżenia dotyczące brata i postawy reprezentacji przeciwko Oranje, przewidywania na Austrię, ostatni rok w lidze austriackiej i perspektywy dotyczące jego kariery. – Moje cele się nie zmieniają: klub z ligi top5 grający w Lidze Mistrzów i reprezentacja Polski – deklaruje śmiało 21-letni napastnik.
Jakie uczucia ci towarzyszyły, gdy twój brat dał nam prowadzenie w meczu z Holandią?
To był chyba pierwszy mecz od debiutu Adama w Ekstraklasie, podczas którego byłem dość mocno rozemocjonowany. Oglądałem wiele jego spotkań w USA czy Turcji, sprawiało mi to przyjemność, ale raczej nie podnosiło ciśnienia. Pierwszy mecz Polaków na Euro 2024 to jednak inna skala wydarzenia. Gdy brat strzelił na 1:0, była olbrzymia radość. Oglądałem mecz razem z rodzeństwem. Przeżyliśmy bardzo wzruszający moment.
Przeszło ci przez myśl po tej bramce: ćwiczone na treningach?
Wydaje mi się, że Adam od dawna ma etykietkę gościa, który bardzo dobrze gra głową. Zaczęło się to chyba w Stanach, gdy w ten sposób strzelił kilka goli z rzędu. Media to podchwyciły, w reprezentacji brat potwierdził te walory i opinia już pozostała. Z Holandią znów się potwierdziła. Coś tam chłopak potrafi (śmiech).
Jak odbierasz postawę Polaków z Holendrami? Lepiej przegrać po otwartej grze czy jednak nie ma się co przesadnie zachwycać, bo punktów nie zdobyliśmy, a równie dobrze już do przerwy mogliśmy wysoko przegrywać?
Trzeba złapać balans między jednym a drugim obozem. Nie ma co rzucać wszystkiego od pierwszej minuty i atakować na sto procent całym zespołem, zostawiając dużo miejsca z tyłu. Ale też nie ma sensu grać zbyt głęboko, bo prędzej czy później i tak możesz coś stracić, a jest potem problem, żeby wyjść z dobrym atakiem. Uważam, że momentami nasza gra wyglądała naprawdę dobrze, zwłaszcza na początku drugiej połowy, gdy w ataku pozycyjnym potrafiliśmy dłużej utrzymać się przy piłce na połowie rywali.
Były fragmenty, które bardzo mi się podobały, niemniej: gdyby ten mecz skończył się wyższym zwycięstwem Holandii, to też nie byłbym zdziwiony. Patrząc obiektywnie, miała ona zdecydowanie więcej sytuacji. Ogólne odczucia mam jednak pozytywne.
Pytanie, które pada nie tylko w domu Buksów: czy jeśli Lewandowski będzie w stanie zagrać w piątek, to czy Michał Probierz posadzi Adama na ławce?
Nie mam pojęcia, jaką decyzję podejmie selekcjoner. Ja oczywiście mam nadzieję, że mój brat zagra w pierwszym składzie, nieważne, w jakiej konfiguracji. Wierzę, że trener wybierze najlepszy wariant.
Wydaje się, że mecz z Austrią będzie wyglądał zupełnie inaczej, bo to drużyna grająca na dużej intensywności, ciągle pressująca, bardzo zgrana jako zespół. Też masz takie odczucia?
Myślę, że ogólny potencjał reprezentacji Austrii jest zbliżony do naszego. To zespół, w którym nie ma może zbyt wielu gwiazd światowego formatu, natomiast na większości pozycji jest kilku zawodników na solidnym, europejskim poziomie. Właśnie dlatego ta drużyna jest tak dobrze wyważona. Spodziewam się wyrównanego meczu, w którym zdecydują detale, a mówiąc dokładniej – błędy. Sztuką będzie wykorzystanie momentów zawahania u Austriaków, musimy wtedy wyglądać lepiej.
Co do pressingu i intensywności gry, w lidze austriackiej zobaczyłeś, że są to elementy szczególnie mocno zakorzenione w tamtejszej filozofii?
Tak. Najbardziej zwłaszcza w Salzburgu, Sturmie czy Rapidzie Wiedeń. Intensywność pracy bez piłki całego zespołu była tam na bardzo wysokim poziomie. Tym stylem reprezentacja Austrii potrafiła zaskakiwać już w meczach towarzyskich przed EURO. Jej gra w ten sposób robiła wrażenie, zwłaszcza jeśli chodzi o błyskawiczny, wysoki doskok po stracie.
Czyli w takim razie Austriacy najgorzej czują się wtedy, gdy odda im się piłkę i muszą kombinować z mozolnym konstruowaniem akcji.
Zakładam, że piątkowy mecz będzie miał różne fazy. Pojawią się momenty, w których będziemy dominowali, a czasami na pewno przyjdzie nam się cofnąć i nabrać sił. Nie da się wybiegać 90 minut w pressingu na maksa. Trzeba być gotowym na mocną pracę bez piłki, ale też mieć pomysł na rozegranie jej od tyłu i kończenie akcji strzałami. Spodziewam się, że na boisku będzie mało miejsca i nie zobaczymy wielu indywidualnych akcji.
Jakie przewidywania na piątek?
Myślę, że nie padnie dużo goli. Liczę na zwycięstwo Polski, choćby w najskromniejszych rozmiarach.
Pomówmy o twojej sytuacji klubowej. W ostatnim sezonie austriackiej ekstraklasy zdobyłeś jedną bramkę z rzutu karnego i zaliczyłeś dwie asysty. Na papierze nie ma się czym zachwycać, ale pamiętając twoje przejścia zdrowotne, chyba czasu nie straciłeś.
Zdecydowanie nie straciłem. Po każdym sezonie trzeba zrobić sobie podsumowanie plusów i minusów. Koniec końców, uśredniając ten okres w Austrii, uważam go za cenne doświadczenie. Są oczywiście rzeczy, które chciałbym, żeby wyszły lepiej, zwłaszcza te statystyki. Nie jestem z nich zadowolony. Miałem okazje, by poprawić licznik, ale pozytywy przeważają.
Mówimy o moim pierwszym sezonie na najwyższym poziomie w seniorskiej piłce bez żadnych kontuzji, w stu procentach normalnie przepracowanym, z graniem od deski do deski – w sensie liczby meczów. Często wchodziłem z ławki, ale na boisku pojawiałem się praktycznie co tydzień. Bazując na tym, teraz będę chciał ustabilizować również formę piłkarską i między innymi popracować nad swoimi statystykami.
Buksa: Miałem dziurę w nerce. Po stracie 12 kilogramów wyglądałem jak patyk
W pewnym sensie dopiero teraz znalazłeś się w punkcie wyjścia, w którym chciałeś być na początku w Genoi?
Można tak powiedzieć. Tego typu sezon, który miałem w WSG Tirol, powinien być za mną jakieś dwa lata temu. Niestety poważna kontuzja nerki wykluczyła mnie na pół roku nawet nie tyle z piłki, co z jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Delikatnie mówiąc, twoja drużyna nie była zbyt mocna. Po trzynastu kolejkach mieliście pięć punktów, ledwo obroniliście się przed spadkiem.
Z tego też powodu statystyki całego zespołu nie wyglądały zbyt dobrze. Szybko zaczęliśmy seryjnie przegrywać. Idąc do Tirolu wiedziałem, że niestety scenariusz z walką o utrzymanie jest mocno prawdopodobny. Nasza gra opierała się głównie na defensywie i trzymaniu się blisko siebie na własnej połowie. Działań ofensywnych nie było zbyt wiele. Traktuję jednak ten czas jako wykorzystaną szansę na odbudowanie się, co pozwoli mi pójść dalej. Do Tirolu na pewno nie wracam, zostałem wypożyczony na rok bez dalszych opcji. Ten etap jest zakończony.
Jakie wrażenie zrobiła na tobie liga austriacka? Jest chyba wyraźnie rozwarstwiona.
To prawda, jest kilka klubów, które ciągną tę ligę i pomagają jej iść do przodu, również w różnych europejskich rankingach. Chodzi oczywiście o Red Bull Salzburg, Sturm Graz i Rapid Wiedeń, które zawsze są pewne walki o najwyższe miejsca plus czasem dojdzie ktoś mniej oczywisty, będący pozytywnym zaskoczeniem. W ostatnim sezonie bardzo dobrze przez większość czasu szło TSV Hartberg, nieźle grała też Austria Klagenfurt.
Jesienią dzieliłeś szatnię z Juliusem Ertlthalerem, który zimą niespodziewanie poszedł do GKS-u Tychy. Jak go oceniasz jako zawodnika?
Uważam go za dość technicznego pomocnika, potrafi szybko podejmować decyzje i odwrócić się z obrońcą na plecach. Ma dobrze ułożoną prawą nogę, dobrze bije stałe fragmenty gry. Całkiem niezły zawodnik.
Konsultował z tobą przejście do Polski?
Wiedziałem, że ma możliwość pójścia do naszego kraju, ale nie wiedziałem dokładnie, o jaki klub czy ligę chodzi. Mogłem mu ogólnikowo powiedzieć, jak wygląda u nas piłka, infrastruktura, organizacja i tak dalej. Jeśli chodzi o kwestie stadionów, kibiców czy medialnej otoczki, moim zdaniem Ekstraklasa przebija ligę austriacką.
Jakiego ciągu dalszego się spodziewasz? Bardziej walki o skład w Genoi czy kolejnego wypożyczenia?
Jeszcze nie wiem. W najbliższych dniach powinienem mieć jasność w tym temacie. Zespoły pomału zaczynają letnie przygotowania, jestem na łączach z Genoą. Będę szukał stabilizacji sportowej, żeby zmaksymalizować swoje szanse na granie i wyciągnięcie z tego grania jak najwięcej. To mój priorytet.
Niecierpliwisz się czasem tym, jak rozwija się twoja zagraniczna kariera, czy jednak widzisz, że w Ekstraklasie nadal byłbyś młodzieżowcem, a już naprawdę sporo przeszedłeś?
Wiekowo jestem jeszcze młodzieżowcem, ale od dawna już się nim nie czuję. Jak na swój wiek, mam sporo doświadczenia. Nie niecierpliwię się, raczej z chłodną głową podchodzę do osiągania swoich celów. Wciąż uważam, że długoterminowy cel jak najbardziej pozostaje w zasięgu mojej głowy i nóg.
Nie rozważam, czy coś zostało stracone, albo powinno już wyglądać lepiej na tym etapie. Najważniejsze, gdzie będę za kilka lat. Trzeba przy tym pamiętać o losowych zdarzeniach, na które nie mamy wpływu. Taką sytuacją była właśnie kontuzja nerki, która skradła mi praktycznie cały sezon. Powrót do formy fizycznej i piłkarskiej to też cały proces. Na spokojnie.
Mówisz o długoterminowych celach, czyli?
Zawsze powtarzam, że moim celem są regularne występy w klubie z ligi top5, który będzie grał w Lidze Mistrzów i bycie reprezentantem Polski już na tym dorosłym etapie. Interesują mnie najwyższe cele, po to gram w piłkę. A że na razie żadnego z tych podpunktów nie osiągnąłem… Jak sam pan wspomniał, wciąż jestem młodzieżowcem. Nadal wszystko przede mną.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Enke, Joselu, Fuellkrug, Sobiech. Edwarda Kowalczuka opowieść o Hanowerze
- Gmoch: Patrzę na „xG” i głupieję. Jestem stary, ale muszę nadążać
- Jasna strona księżyca. Opowieść o kadrze Leo Beenhakkera
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- „Gruzja wygra EURO” – mówią ludzie. Gdy zaczęli mieć dość polityków, pokochali futbol
Fot. FotoPyK/Newspix