Dlaczego nie przebił się w Santosie? Czyj ojciec prosił go o pomoc? Dlaczego Zwoliński dostał szansę tak późno? Dlaczego trudniej identyfikować się z Firmino niż z piłkarzem Corinthians? Którzy kibice cofali rękę widząc czarnoskórego zawodnika? Dlaczego nie udało się zrzucić brzucha i w jaki sposób Japończycy uczyli szacunku? Jak to możliwe, że Brazylia nie ma poważnego napastnika i dlaczego reprezentacja Polski będzie się rozwijać w coraz szybszym tempie? Dlaczego nie można hodować krów na pofałdowanym terenie i co jest złego w noszeniu sprzętu przez młodych piłkarzy? – o tym wszystkim i o wielu innych sprawach opowiada w obszernym wywiadzie Edi Andradina.
Skoro Brazylijczyk – jak sam stwierdziłeś – umiera dwa razy, to jak się czujesz po pierwszej śmierci?
Trafiłem do nieba i jest bardzo dobrze. Na początku, po rezygnacji z treningów, meczów i życia z drużyną, było cholernie ciężko, ale z drugiej strony – czułem też zmęczenie.
Czemu niebo?
Jeżeli jesteś dobrym człowiekiem, to musisz tam trafić. Spodziewałem się, że będzie dużo trudniej, ale moje drugie życie daje mi wiele radości. Zajmuję się skautingiem do pierwszej drużyny Pogoni, czasem biorę udział w spotkaniach dotyczących przyszłości klubu… Jeszcze nikogo nie wyłowiłem, ale kiedy grałem, zwróciłem uwagę na paru zawodników. Choćby Okuszkę, który ostatnio zadebiutował. Praca skauta to nie tylko wyjazdy – musisz też wiedzieć, co się dzieje w twoim klubie. Jeżeli nie wykażemy wystarczającej troski, to nasze talenty pouciekają. Nie jesteśmy klubem, który może ot tak, kupować, sprzedawać i kupować.
Macie jednak podobną przewagę jak Jagiellonia – młodzi piłkarze widzą, że z uwagi na mniejszą konkurencję mogą się u was szybciej wybić.
Od kiedy zakończyłem karierę, walczę na każdym spotkaniu o polepszenie warunków do ich rozwoju. Walczę, walczę i walczę. Na początku tylko mnie słuchano, ale teraz widzę, że dyrektor sportowy, koordynator ds. młodzieży i prezes mają takie samo podejście. Transfery transferami – musimy zbudować wizerunek klubu! To pozwoli nam na lepsze promowanie i zarabianie na zawodnikach. Chodzi o to, żeby Europa usłyszała o Pogoni. Liczy się marka. Mamy wielu zawodników z potencjałem. Zmieniły się warunki klubu – posiadamy centrum treningowe, kilka boisk, sztab medyczny w piłce młodzieżowej, po dwóch-trzech trenerów w każdej grupie juniorskiej… Niewiele klubów ma w Polsce takie możliwości. I co najważniejsze – trener daje szansę dzieciakom. W przeciwnym razie cała ta podstawa nie miałaby sensu.
Brakuje wam jednak transferu, który odbiłby się większym echem. Widzisz w Pogoni kogoś, na kogo szczególnie liczysz?
Zwoliński, Listkowski, Okuszko, Piotrowski… Jeżeli nie zaczną pić, chodzić na dziewczyny czy na imprezy, to dadzą radę. Przy „Zwolaku” mam tę pewność, że nigdy się nie zmieni. Niesamowicie pracowity.
22 lata. Późno dostał prawdziwą szansę.
Powinien dostać dużo, dużo wcześniej! O tym nastawieniu mówię – graliśmy w Ekstraklasie, chłopak wyglądał fantastycznie w sparingach, strzelił chyba najwięcej goli, a potem zabrakło odwagi, by na niego postawić. Skoro inni tak robią, to dlaczego my nie możemy? Powiesz: „w innych krajach piłkarze są lepsi”. Nie, nie są lepsi! Po prostu dostają szansę od razu. 16, 17, 18 lat! Potem nie nadrobisz tych braków. Futbol to krótkoterminowy sport. Im szybciej coś się wydarzy, tym lepszym zawodnikiem będziesz w przyszłości. Zwoliński nigdy nie odpuszcza, ale dlaczego musiał zjechać z autostrady na trudniejszą drogą i jeździć na wypożyczenia? Po co? Oczywiście, że dziś jest lepszy, ale grając z nim przed laty, widziałem, że warto dać mu szansę. Przecież mówimy o napastniku. Czego więc oczekujemy? Goli. A on je strzelał zawsze. Miał okazję, to wykorzystywał. Od małego.
Z drugiej strony dziś młodzi mają łatwiej i dostają zdecydowanie więcej szans niż w okresie, kiedy pojawiłeś się w Polsce.
Wtedy wiele wynikało z przypadku. Pamiętam początki „Grosika”. Jaka to była postać! Jego ojciec od razu mnie poprosił: „pilnuj go, bo jest nieprzewidywalny!”. Mogliśmy wypromować więcej takich dzieciaków jak Kamil czy Piotr Celeban, ale realia były zupełnie inne. Polska – jako kraj – nieprawdopodobnie się zmieniła przez te dziesięć lat. Polacy nie mają dziś prawa na nic narzekać, tak dużo wydarzyło się w tak krótkim czasie. To w konsekwencji wpłynęło na futbol. Wybaczcie mi, byli piłkarze, którzy to czytacie, ale dziś poziom jest zdecydowanie wyższy.
Wyłamujesz się z opowiadania, „jak to było za moich czasów”.
“Byliśmy lepsi”, “nie zarabialiśmy” i tak dalej… Przyjechałem do Polski dziesięć lat temu, ale występowałem też z tymi, którzy grają dziś i – nie licząc wyjątków jak Lato czy Boniek, którzy poradziliby sobie w każdej epoce – gwarantuję, że dziś poziom jest wyższy. Brazylii też nie zawsze trafi się Ronaldo. Pele mieliśmy jednego, a nie dziesięciu.
Skąd ta pewność, że nasza piłka jest lepsza?
Zmieniła się intensywność, siła, szybkość, wszystkie wymagania. Musisz być perfekcyjnie przygotowany. Głowa, media, telewizja. Zagrasz kilka meczów i wszyscy cię znają. Wtedy musiałeś naprawdę wiele strzelać, żeby w ogóle udzielić wywiadu. Każdy aspekt futbolu poszedł do przodu, co jest efektem pracy rozpoczętej przed dziesięcioma laty. A wtedy przecież ta praca nie była tak dobra jak dziś. Brazylia pracuje z młodzieżą od 30-40 lat, mamy fantastyczne szkolenie, ale to wynika z codziennych zadań. Jeżeli zaczynasz dziś, owoce przyjdą za dziesięć lat. A przy tym, jak rozwija się polska piłka, jeszcze szybciej. Za sześć lat! Cztery lata temu powiedziałem, że Polska za pięć lat będzie miała bardzo dobrą reprezentację. I co? Dziś widzimy efekt. Wtedy wszyscy się śmiali, ale Polak już tak ma, że w siebie nie wierzy. Zawsze mówicie, że to śmieszne, gdy ktoś was chwali. Nie znam się na polityce ani ekonomii, ale zmiana profesjonalizmu w futbolu jest potężna. Za sześć lat selekcjoner będzie miał zdecydowanie większy wybór, więc poziom musi jeszcze pójść w górę.
Za twoich czasów piłka była bardziej spontaniczna i gorzej zorganizowana.
Powiedzmy szczerze: zdecydowanie mniej profesjonalna. W niektórych klubach to była amatorka. Byłem po grze w Rosji i Japonii, przyjeżdżam do klubu, jeden zawodnik w czerwonej koszulce, drugi w niebieskiej… Dziś to niespotykane nawet w grupach juniorskich. O, albo młodzi noszący sprzęt, co trwa do dziś, bo wynika z tradycji. Co w tym dobrego? Co to daje? Kiedy w Brazylii junior awansuje do dorosłej drużyny, zaczyna być traktowany jak swój. Starsi podchodzą, uściskają go, dają wskazówki i pytają, czego potrzebuje. Ma tylko słuchać. Ale jeżeli już doszedł do tego poziomu, to znaczy, że jest dobry. W Polsce dziesięć lat temu od razu dostawał popalić. Wiem, że starsi zawodnicy skrytykują mnie za ten wywiad, ale mam to gdzieś. Takie moje zdanie.
To była dla ciebie największa niespodzianka po przyjeździe?
Mówię ci: jak będziesz rozmawiał z Grosickim, to zapytaj, jak bardzo starałem się mu pomóc. Zadzwoń do Celebana, Cezarego Wilka czy Malarczyka. Zdarzało się nawet, że kupowałem młodszym buty! Miałem kontrakt z Mizuno, dzwoniłem do Japonii i przysyłali. Po co to robiłem? Bo tego nauczyłem się w Brazylii – skoro starsi mi pomagali, to moim obowiązkiem było uczenie młodszych, żeby oni postępowali podobnie w przyszłości. Jeżeli na starcie dają ci popalić, to potem sam tak postępujesz.
W Brazylii też trafiłeś na mega perełkę, Robinho.
Pele zorganizował trening z dzieciakami, po którym powiedział, że w Santosie jest bardzo utalentowany murzynek. Wszyscy chcieliśmy się dowiedzieć, o kogo chodzi. Wiesz, czym przykuł naszą uwagę? Był niesamowicie szczupły. Najszczuplejszy z wszystkich chudzielców! Pokazują go nam, a my: to ten?! Ten dzieciaczek? Miał 11-12 lat, ale dryblował niesamowicie. Po kilku latach zaczął się wybijać w dorosłej piłce.
A tobie czego tam zabrakło? Dziś pamięta o tym niewiele osób, ale sam otarłeś się o dorosły zespół Santosu, czyli praktycznie najwyższy poziom brazylijskiej piłki.
Paweł Sobolewski zapytał mnie kiedyś: – Ile zarabia się w Brazylii?
– Bardzo dobrze, o ile grasz w Serie A.
– To co ty robisz w Polsce?
– Jestem słaby. Słabi grają w Polsce!
Powiedziałem to pół żartem, ale strasznie się na mnie wkurzył! Moim trenerem w Santosie był Wanderlei Luxemburgo, który potem pracował w Realu Madryt. Powiedział, że dopóki nie zrzucę brzucha, to u niego nie zagram. No i nie zagrałem. Zawsze miałem delikatną nadwagę. Próbowałem ją zrzucić, ale kiedy mi się udawało i traciłem brzuch, brakowało mi siły. Zagrałem jeden mecz u Luxemburgo, strzeliłem dwa gole i wpłynęła propozycja z Rosji za 700 tysięcy dolarów. Bardzo dobre pieniądze za podpis i pensję, jakiej nawet nie mogłem sobie wyobrazić. Od razu to zaakceptowałem. Miałem jeszcze trzy lata kontraktu, ale pochodziłem z biednej rodziny i myślałem tylko o pieniądzach. Czy żałuję? Nie wiem.
Abstrahując od finansów – nie jest tak, że Brazylijczyk odchodząc z tak wielkiego klubu jak Santos, czuje, że poniekąd traci okazję swojego życia? Bo – jak wcześniej wspomniałeś – skoro już doszedłeś do takiego poziomu, to musisz być dobry?
Gdybym grał w Santosie, nie odszedłbym. Ale skoro uznany trener nie stawiał na mnie, a propozycja była tak lukratywna, wolałem odejść. Grałem wtedy w ataku i rywalizowałem z Alexandre, który zagrał parę meczów w reprezentacji Brazylii, Mullerem, który był na trzech mundialach oraz Usuriagą, którego po latach zabiła kolumbijska mafia. Byłem naprawdę dobry. Wiele osób prosiło, żebym nie odchodził. Sam Muller przekonywał, żebym został, ale myślałem o pieniądzach. Mój dom w Andradinie, 500-600 kilometrów od Santosu, był tak mizerny, że kiedy go pokazałem mojej żonie, to się popłakała. Chciałem wyrwać rodzinę z biedy. Nie myślałem o niczym innym. Uznawano mnie i Camanducaię za obiecujących zawodników. Mówiło się w mediach, że mamy przed sobą sporą przyszłość. Brakowało mi jednak regularnej gry. Kiedy napastnik łapie rytm, jest mu dużo łatwiej.
Brakowało też dietetyka.
Właśnie o tej zmianie profesjonalizmu w piłce mówię. Zawsze miałem taki biotyp. Kiedy byłem młodszy, łapałem się do najlepszej czwórki w testach sprawnościowych. Szybkość, wytrzymałość. Nikt jednak nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego nie mogłem zrzucić brzucha. Jeden fizjolog wytłumaczył mi, że na stu piłkarzy trafia się jeden taki jak ja. Nie ma wytłumaczenia, dlaczego z delikatną nadwagą potrafi wszystko zrobić lepiej. Kiedy zbijałem wagę do idealnej, brakowało mi siły. Może dziś, przy tych wszystkich witaminach, byłoby mi łatwiej?
Jakie mieliście warunki w Santosie?
Bardzo dobre. Sam miałeś okazję się przekonać, że Brazylia przeważa pod tym względem nad wieloma państwami. Wiele klubów nawet w trzeciej lidze ma swoje centra treningowe. Pamiętam, jak zabraliśmy Radka Majdana z Amaralem do ośrodka Palmeiras. Nie największego, ale też nie najmniejszego klubu. Klasa średnia-wyższa. Radek był w szoku, jak zobaczył te warunki! Poza tym – kibic nie może ot tak wejść na trening przybić każdemu piątkę. Wszystko jest pozamykane, by można było w spokoju pracować. Jeden dzień dla prasy i kibiców, poza tym cisza. Tam sportowiec to prawdziwa gwiazda. Nie możesz go dotknąć codziennie jak ojca czy matki. Kiedy widzisz go każdego dnia, takie spotkanie traci charakter ekskluzywności. Kiedy klub organizuje takie spotkania raz na jakiś czas, zainteresowanie jest zdecydowanie większe. Ze strony kibiców i sponsorów.
Dani Alves twierdzi, że otwieranie treningów podczas mundialu było problemem dla samych zawodników, bo nie mogli sobie pozwolić na pełną swobodę, działali do pewnego stopnia pod publiczkę, a między kibicami musieli się wręcz przeciskać, tylu pojawiało się ich na treningach w Teresopolis.
Dlatego mówię: raz-dwa razy w tygodniu otwarty trening. Nie chodzi o zamykanie klubu przed kibicami, tylko o spójną organizację i koncentrację na pracy. Bez ludzi, którzy nie są potrzebni. A przecież na treningach pojawiają się agenci lub szpiedzy z innych klubów.
Mówisz, że wasza piłka przeważa nad wieloma państwami. W samej Brazylii pojawia się jednak coraz więcej głosów, że świat wam ucieka.
Nie mówię o wszystkich krajach, tylko np. o Polsce. To, co robiliśmy dwadzieścia lat temu, wy zaczęliście niedawno. Internat dla juniorów, jedzenie, buty, dobra piłka, odpowiedni sprzęt… Dzieciak nie oczekuje pieniędzy, tylko możliwości. Brazylia może nie jest dziś najlepsza, ale będzie. Nie teraz, to jutro.
Nie uważasz, że macie problem?
Mamy słabszy okres, ale Brazylia to zawsze top. Wiesz, dlaczego wszyscy nas krytykują? Bo oczekują od nas więcej niż od Niemców lub innych reprezentacji. Kiedy Hiszpania przyjmuje czwórkę od Brazylii, nikt o tym nie mówi! Nikt nie narzeka, że tragedia. Brazylijczyk patrzy inaczej. Musi wygrać. Ostatni mundial zakończyliśmy na czwartym miejscu. Bądźmy szczerzy – to zły wynik. Ogólnie jednak na mistrzostwach świata zawsze jesteśmy wysoko. Nigdy całkiem nie przepadniemy. Na następnym mundialu Neymar będzie miał 26 lat, a pojawi się kilku kolejnych. Problemem może być fakt, że Brazylijczyk wyróżniający się w ojczyźnie, wiedzie bogate życie, zarabia wielkie pieniądze, ma sambę, kolegów, imprezy i nie musi wyjeżdżać. Większość w Europie nie odpala.
Z drugiej strony nie macie pełnego zaufania do zawodników, którzy wychowali się za granicą. Brazylijczykom trudniej identyfikować się z Roberto Firmino, który może być lepszy od wielu talentów z Brasileirao.
Faktycznie, ale to już spojrzenie mediów i kibiców. Brazylijczyk oczekuje reprezentanta, który najpierw napisał swoją historię w Corinthians czy Flamengo. Mówisz o Firmino. Co to za gość? Aha. A gdzie gra? W Liverpoolu. Szczerze? Dla Brazylijczyków Liverpool nic nie znaczy. Nic! Manchester też! Barcelona, Real – okej, ale inne kluby? Brazylijczycy chcą kogoś z Santosu. Tego nie da się porównać z Liverpoolem. Najpierw musisz zostać idolem w kraju.
W Argentynie podobnie. Dlatego bardziej identyfikują się z Tevezem niż z Messim.
I gdzie gra Tevez? Wrócił do Boca, choć mógł grać gdziekolwiek. To tradycja. Jak jest w Polsce? Nigdy nie słyszałem, żeby piłkarz powiedział, że marzy o grze w Lechu. O Legii słyszałem, ale to jedyny taki klub. Jedyny, który pod względem pasji, tradycji i miłości do barw da się porównać z Brazylią. U nas mamy osiem zespołów, za które ludzie by się zabili. Flamengo, Corinthians, Palmeiras, Sao Paulo, Santos, Cruzeiro, Atletico Mineiro. Widzisz, nawet nie osiem, tylko siedem! Potem przychodzi mecz Cruzeiro – Atletico Mineiro, drużyn z tego samego miasta i na stadionie 70 tysięcy kibiców. W Polsce nawet największy obiekt nie zebrałby ludzi na klasyk z Belo Horizonte.
Uważasz, że ta pasja nie pozwoli brazylijskiej piłce wpaść w kryzys na dłużej?
Od 1970 do 1994 roku nie zdobyliśmy mistrzostwa świata. Rozpoczęto całą pracę od zera. Może teraz trzeba zrobić to ponownie? Nawet jeżeli nie wygramy najbliższych mundiali, to znajdziemy się w szóstce-ósemce, ale Brazylijczyk musi być mistrzem. Drugie miejsce nic nie znaczy. Trzecie? Jeszcze mniej. Czwarte? Kiedy Brazylia gra o brązowy medal, gwarantuję, że przegra! Trzecie miejsce się nie liczy. Piłkarz ma wpojone takie myślenie. Sam dopiero w Europie nauczyłem się szanować drugiego i trzeciego, bo musiał wykonać ciężką pracę, by osiągnąć ten poziom. Jeżeli się nie da wyżej, też można być zadowolonym. A w Brazylii to klęska, gówniany wynik. Typowo brazylijska presja.
Wytłumacz mi jedno – jak to możliwe, że taki kraj nie dorobił się poważnego napastnika. Nie mogę tego pojąć.
Freda krytykowano na mistrzostwach, a on w lidze jest bardzo skuteczny. Sprawdź jego bilans w reprezentacji – podobnie. Zawsze strzelał, ale nie jest dobrym piłkarzem. Wielu było takich – nawet w czasach Pele mieliśmy Dadę Maravilhę. Mógł strzelać najwięcej, ale kiepsko grał w piłkę. Kiedyś zadali mu pytanie: – Dada, dlaczego nie jesteś tak dobry technicznie jak Pele?
– Bo tak się, przyjacielu, skupiam na strzelaniu goli, że zapomniałem nauczyć się grać w piłkę.
Zabawne, ale to dobre podsumowanie Freda. Gdyby cała reprezentacja była lepiej zorganizowana, to i on miałby więcej okazji. Zmieniają się też czasy. Kiedyś korzystano z typowych statycznych napadziorów, którzy nie ruszali się z pola karnego. Teraz pojawił się bardzo dobry Firmino, który przypomina mi Ronaldo. Silny i szybki.
Dorzucić wam Lewandowskiego i macie prawie kompletną reprezentację.
Boże, Lewandowski to jeden z najlepszych piłkarzy na świecie!
Brazylijczycy nawet dają tak na imię swoim dzieciom. „Lewandowski”.
Sprzedaje się też wiele jego koszulek. Ciągle „Lewa” i „Lewa”. Jest strasznie sławny. Brazylijczycy darzą go wyjątkową sympatią. Często mnie o niego pytają, a ja zawsze odpowiadam, że jest drewniany (śmiech). „Grałeś przeciwko niemu?”. „Tak, nawet nam strzelał!”. Figura.
Nie brakuje ci w karierze – tak z perspektywy czasu – regularnej gry w większym klubie?
Dla mnie wszystkim od zawsze była sama gra w piłkę. Czy występowałem w pierwszej lidze, czy w trzeciej – byłem zadowolony. Poziom nie miał aż takiego znaczenia. Kiedy byłem w najlepszej formie, trafiłem do Rosji. Stamtąd mogłem trafić do Niemiec. Miałem dwie propozycje – z Japonii oraz z Kaiserslautern. Tyle że Niemcy dawali 60 procent tego co Japończycy, a ci – oprócz dobrej pensji – oferowali olbrzymie pieniądze za podpis. Gdybym dostał taką samą kwotę w Niemczech, poszedłbym do Niemiec. To był chyba sezon 98/99.
I co sądzisz o tej decyzji?
Bardzo dobra. W Japonii nauczyłem się szanować ludzi. Nauczyłem się skromności, pokory. Żeby wiedzieć, kiedy przeprosić, a kiedy poprosić. Byłem dzieciakiem z biednej rodziny, który uważał się za pana świata, a Japończycy cierpliwie mówili: tu i tu popełniasz błąd. Zrobiło mi się wręcz wstyd za wyrzucanie papierka lub gumy do żucia na ulicy. Wcześniej zawsze tak postępowałem. Wychowała mnie dopiero Japonia.
Wspomniałeś kiedyś, że otwartość Japończyków wręcz cię przytłaczała.
Bo tam popchniesz kogoś przez przypadek, to jeszcze cię za to przeprosi! Wygrywasz mecz, biją brawo. Przegrywasz, taki sam aplauz. Dla Brazylijczyka to nie jest dobre. Polak – tak sądzę – też potrzebuje emocji. Wymagań. Lepiej niech kibice wyzywają cię od skurwysynów. Wtedy wciskasz sobie: „cholera, w tym tygodniu będę trenował jeszcze ciężej, żeby im coś udowodnić”. W Japonii tego nie ma. Dziesiątego wpada kasa, wygrywasz – jest okej. Przegrywasz – też jest okej. Niby to wygodne, ale nie lubię tego. Kocham wymagania, adrenalinę, nawet wyzwiska od własnych kibiców. Potem po zwycięstwie ci sami ludzie będą cię przytulać. Potrzebuję emocji. Pod tym względem Japonia mnie nie zmieniła. Swoją drogą, wiesz, co mnie dziwi u polskich napastników? Że nie używają rąk przy walce. To duży problem. Patrz: Brazylijczyk dostaje piłkę, tego odepchnie, tego przestawi… Nie chodzi o faul, tylko utrzymanie pozycji. Stabilność. Wyjątkiem jest Lewandowski, który robi to świetnie. Zawsze daję ten przykład naszym juniorom – wszyscy chwalą go za siłę, ale tu bardziej chodzi o dobrą pracę rękami. Moim największym wrogiem boiskowym był Głowacki, ale po meczach zawsze podawaliśmy sobie rękę. Człowieku, on mnie masakrował! Krew z ust, z łuku brwiowego… Po zakończeniu kariery spotkaliśmy się i powiedział: „szkoda, że skończyłeś, bo w ciebie zawsze było miło walnąć!”. I tej walki właśnie nauczyłem się w Europie.
W Brazylii byłeś konfliktowy?
Może nie konfliktowy, ale jak już ktoś startował, to nie odpuszczałem. Raz w karierze, już w Polsce, zdarzyło mi się komuś przywalić. Graliśmy sparing, może nawet z Pogonią i był u nas jakiś czarnoskóry zawodnik, nie pamiętam imienia. Przeciwnik go zwyzywał, on nic z tego nie zrozumiał, ale po raz pierwszy mu przywaliłem. Sędzia to widział, ale wyrzucił nie mnie, tylko tego, który obraził. Na punkcie rasizmu jestem strasznie agresywny, chociaż gdyby rywal miał dwa metry, to pewnie byłbym spokojniejszy. Zobaczyłem, że był w moim zasięgu, więc ruszyłem!
Po twoim przyjeździe do Polski szybko zetknąłeś się z rasizmem. Wtedy dotyczył on Hernaniego.
Tak, „Biała siła”. Kończy się mecz, schodzimy podziękować kibicom za doping, a połowa nie podaje nam rąk, bo jesteśmy czarni. Strzeliłem dwa gole, grałem bardzo dobrze, chcę się pożegnać, a gość cofa rękę. Jak Radek Cierzniak to zauważył, najpierw zaczął z gościem dyskutować, aż odwrócił się plecami i powiedział: „skoro nie szanujesz gościa, który dał nam zwycięstwo, to ja też nie podam ci ręki”. W Koronie zdarzało się to często, w Szczecinie nigdy. To bardzo smutne sytuacje, ale z drugiej strony uważam, że nie można podciągać rasizmu pod wszelkie próby obrażania przeciwników. To działa w dwie strony. Polska nie ma problemu z rasizmem. Sam jestem rozpoznawalny wszędzie. Nawet w Gdańsku, Gdyni czy Szczecinie. „Ty jesteś Edi, prawda?”. „No, trochę przytyłem, ale to ja!”. A kiedy kibice krzyczą „u! U! U!” na trybunach, to niekoniecznie dlatego, że nienawidzą twojej rasy. Po prostu chcą cię wytrącić z równowagi.
Od tamtych czasów mentalność się zmieniła. Takie sytuacje jak ta w Koronie praktycznie się nie zdarzają.
Minęło parę lat, trzeba zapytać czarnoskórych piłkarzy z Kielc. O Koronie nie powiem jednak nic złego. Perfekcyjny klub. Właścicielem był wtedy Klicki. Fantastyczny, porządny, sprawiedliwy człowiek. Wielka szkoda, że wycofał się z klubu, bo polska piłka straciła kogoś, kto ją kochał. Zrozumiałem jednak jego decyzję. Był zirytowany korupcją. Ślepo wierzył, że w jego klubie działają uczciwie, a tak nie było.
Sam zetknąłeś się kiedyś z korupcją?
Nie, bo w moim okresie już jej nie było. Przyszedłem do Korony, gdy była już dużym, sławnym klubem. Kończyła sezon na szóstym miejscu, walczyła o puchary. Korupcji w Ekstraklasie już nie ma. W trzeciej czy czwartej lidze być może, ale sam przez dziesięć lat nie widziałem niczego podejrzanego. Nie mówię tego dlatego, że to wywiad, tylko naprawdę, daję słowo: nie zauważyłem niczego brudnego. W Rosji zdarzało mi się grywać w ustawionych meczach. Sam nie dostawałem kasy, ale widziałem, co się dzieje. Nie chcę powiedzieć, że Brazylijczycy są czyści jak łza, ale dla nas sprzedaż meczu to największa hańba. Tracisz cały honor. Uczą nas tego od małego. To po prostu część kultury. Pamiętam jednak, jak grał pewien stoper z Rosji. Zwyzywałem go potem po portugalsku, ale kto by zrozumiał, co mówiłem?
Nie dostałeś nigdy oferty z Legii, Lecha lub Wisły?
Po pierwszym sezonie w Polsce odezwał się do mnie jeden z dyrektorów Wisły. Z powodów finansowych nie zdecydowali się jednak na transfer. Chcieli tańszego zawodnika. Po pierwszym odejściu z Pogoni miałem też oferty z Bełchatowa i Jagiellonii, ale postawiłem na Koronę. Minęło sześć miesięcy i Jan Urban poprosił Rogera, żeby zapytał, czy nie chciałbym zagrać w Legii. Chcieli, żebym przyjechał i negocjował bezpośrednio z nimi. Powiedziałem: „mam kontrakt. Jeżeli jesteście zainteresowani, to rozmawiajcie z Koroną”. Nie udało się. Nie powiem jednak, że Legia jest klubem, o którym marzyłem. Gdybym urodził się w Polsce, pewnie miałbym takie nastawienie. Corinthians, Sao Paulo – okej, znam historię tych klubów, ale jeżeli miałbym identyczne oferty z Pogoni i Legii, to wybieram Pogoń. To praca. Nigdy nie powiedziałbym, że moim marzeniem była gra w Wiśle czy Legii, bo nigdy tak nie było. Marzyłem o samym graniu w piłkę i zarabianiu w ten sposób na życie.
Powiedziałeś kiedyś, że gdyby było to możliwe, chciałbyś trafić szybciej do Polski.
Bo strzeliłbym dużo więcej goli. Kocham ten kraj. Grałem tu przez osiem lat, a trafiłem w wieku 30! Mógłbym pokazać synom jeszcze piękniejszą historię.
I tak była piękna.
Była, dlatego będę tu mieszkał do końca życia.
Nie brakuje ci Brazylii?
Nie. Mam dość gorąca, a nauczyłem się lubić wódkę i whisky! Kiedy tu przyjeżdżałem, piłem tylko colę i wodę, a dziś piję wszystko!
Śmiejesz się, ale pytam zupełnie serio – nie brakuje ci życia w kraju, w którym ludzie są zdecydowanie bardziej otwarci i pogodni?
Przez pierwszych pięć lat poza ojczyzną przez cały rok myślałem tylko o tym, żeby wrócić na wakacje. Potem zacząłem patrzeć na Brazylię z innej perspektywy. Zacząłem porównywać z Europą. Kiedy teraz jeżdżę do synów, to od razu myślę o domu w Polsce.
Co ci tak przeszkadza?
Mentalność Brazylijczyków.
Mentalność?!
Tam jest zbyt głośno, za dużo samby. Starzeję się, człowieku! Od 1998 roku przyzwyczaiłem się do innego stylu życia. Wolę styl europejski. Organizację. Jeżeli coś planujesz, zostanie to zorganizowane. Płacisz, dostajesz. Pracujesz, otrzymujesz pensję. W Brazylii bywa z tym różnie.
A nie miałeś tam jakiejś wielkiej farmy?
Miałem bardzo dużo ziemi 150 kilometrów od Andradiny i hodowałem tam krowy. Inwestowałem w to przez cztery lata i miałem ich ponad tysiąc. Kupujesz krowę, hodujesz przez dwa lata i sprzedajesz. Tak to się kręci. Można było na tym świetnie zarobić. Zacząłem prowadzić ten biznes, grając w Japonii. Wiedziałem, że ojciec będzie mógł się tym zająć. Mieliśmy tam idealnie przygotowany, niepofałdowany teren. Wiesz, dlaczego krowy trzeba hodować na płaskim?
Nie.
A co się stanie, jak krowa będzie wchodziła na górkę?
Nie mam pojęcia, powiedz.
Kiedy zacznie tak chodzić i wracać, to urosną jej mięśnie i mięso stanie się twarde, a musi być miękkie, żeby można było je sprzedać. Po pięciu latach musiałem jednak sprzedać tę ziemię. Ojciec nie czuł się dobrze, rozstałem się z pierwszą żoną i nie miał kto się tym zająć, a do prowadzenia takiego biznesu potrzebna jest wyjątkowo zaufana osoba. Sprzedałem wszystko i podzieliłem się z nią majątkiem. Zdecydowałem się na Polskę. Brakuje mi tylko synów. Tym bardziej, że są trochę szaleni, a kontaktujemy się tylko przez internet. Najczęściej „co tam, tatusiu”, gdy potrzebują pieniędzy (śmiech). Tak na serio – są cudowni i mamy bardzo dobre relacje. Spędzamy razem wszystkie wakacje. Przylecieli nawet na moje pożegnanie. Zawsze taki byłem – bardzo rodzinny. Nigdy nie byłem pijakiem ani imprezowiczem. Futbol był jednak dla mnie ujściem emocji. Grając w piłkę, nie myślałem o tym, że mój ojciec miał raka. Teraz już nie gram, a kilka tygodni temu zmarł mój brat.
Co się stało?
Miał tę chorobę co były piłkarz, Nowak. ALS. To największe minusy życia w Europie – tracisz bliskich, a nawet nie masz kiedy się z nimi pożegnać. Kiedy mój ojciec zmarł, grałem z Wartą i nawet strzeliłem gola. Nie zdążyłbym nawet przylecieć na pogrzeb. W Brazylii, ze względu na klimat i temperaturę, po 24 godzinach musisz pochować ciało. Brat zmarł o piątej rano, a o 17 był już pogrzeb. Wyjeżdżam z Brazylii rozmawiając z ojcem, a dziś już go nie ma. Nie chcę jednak na stałe wyjeżdżać z Polski.
Gdzie widzisz się w przyszłości?
Będę trenerem. Wkrótce rozpocznie się kurs PZPN dla byłych piłkarzy, którzy spędzili ponad siedem lat w Ekstraklasie. UEFA B+A. Zostałem zaakceptowany i zaczynam naukę. Po to poświęcałem się przez całą karierę, żeby teraz móc robić to, co lubię. I to będę robił. Jeżeli zauważę, że mogę zostać dobrym trenerem i ludzie będą mnie szanować, to świetnie. Nie znaczy to jednak, że będę postępował dokładnie tak jak Polacy.
To znaczy?
Na pewno oparłbym pracę na młodych zawodnikach. W zależności od… Ty, używałem już tego słowa, a zapomniałem, jak są „warunki” po portugalsku.
Condicoes.
Dokładnie. Cały czas mówię po polsku i zapominam prostych słów. W każdym razie młodzież to podstawa. Oczywiście w drugiej lidze trudniej o taką pracę, ale mimo wszystko chciałbym tak postępować. No i młodzi nie nosiliby i nie myliby u mnie sprzętu. Ktoś powie, że jestem głupi, ale nie – życie jest oparte na detalach i czasem taki detal, nawet najdrobniejszy, decyduje o tym, czy pójdziesz w tę stronę, czy w drugą.
Na przykład rozmowa z Luxemburgo.
Na przykład! Luxemburgo, chociaż na mnie nie postawił, był dla mnie bardzo ważny. Sprawił, że musiałem udowodnić, że mimo brzucha będę grał w piłkę. I grałem. Byłem idolem w Rosji, Japonii, Pogoni i Koronie, a dziś mogę myśleć o dalszej przyszłości w piłce. Jestem prostym człowiekiem, ale nigdy za nikogo się nie przebierałem.
Dobrze poinwestowałeś kasę i nie musisz się dziś chwytać pierwszej lepszej roboty?
Nie chodzi nawet o kasę, ale faktycznie – gdybym koniecznie potrzebował pieniędzy, brałbym wszystko. Nawet jeżeli nie uda mi się w trenerce, i tak będę miał za co jeść. Niezależność finansowa jest dla trenera ważna. Bez niej czujesz dodatkową presję i robisz tylko to, co ci każą. Szef oczywiście ma być szefem, ale ja zawsze będę wierny swoim pomysłom. Jeżeli nie będę miał wyników, to stracę pracę. Ale lepiej stracić ją ze względu na własne idee.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA