Reklama

Balda: Nikogo nie zabiłem. Byłem wariatem. Stworzyłem “Baldę” [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

04 czerwca 2024, 12:39 • 38 min czytania 33 komentarzy

Kiedy rok temu przychodził do Śląska Wrocław jako nowy dyrektor sportowy, nazwaliśmy go czeskim bajerantem z wątpliwymi punktami w życiorysie. Dziś ma na koncie srebrny medal za wicemistrzostwo Polski, a także kilka udanych transferów. Ale, nie martwcie się, to nie jest cukierkowa opowieść o sukcesie. David Balda w międzyczasie trochę nabroił, jeśli chodzi o niektóre wypowiedzi medialne, ale też kilku piłkarzy, których sprowadził do Ekstraklasy. Między innymi z tych względów postanowiliśmy zadać mu pytania, których do tej pory nikt mu nie zadał. 

Balda: Nikogo nie zabiłem. Byłem wariatem. Stworzyłem “Baldę” [WYWIAD]

Dlaczego zmienił nazwisko? Czym dokładnie się zajmował, zanim trafił do świata piłki? Czy się ośmieszał? Czy jest naiwny? Co sądzi o swoich zaczepkach w mediach społecznościowych? Czy jest showmanem? Jakie zasługi przypisuje sobie z czasów pracy w Rakowie? Czego ludzie nie wiedzą o jego pracy w Czechach i Słowacji? Za co miał żal do Weszło i co wkurza go w ekspertach piłkarskich? Do ilu niewypałów transferowych się przyznaje? Jak wygląda jego praca w Śląsku od A do Z? Co szykuje na następny sezon i ile średnio zarabia piłkarz WKS-u na przykładzie Żukowskiego? Zapraszamy. Nie zabrakło też klasycznej szermierki słownej.

***

Zacznijmy od tego: jak oceniasz swój wkład w sukces Śląska?

Powiedziałbym, że jest bardzo duży, ale zdecydowanie to nie praca jednego człowieka doprowadziła nas do wicemistrzostwa Polski. To też nie praca trójki Magiera-Balda-Załęczny. Co prawda my jesteśmy najbardziej widoczni, ale trzeba spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Ludzie patrzą tylko na pierwszy zespół, a zobacz: rezerwy mamy na drugim miejscu w lidze, U-19 robi awans do CLJ-ki, U-17 jest liderem, U-15 tak samo, a drużyna kobiet, którą też się zajmuję, ma srebrny medal z Pucharu Polski. Śląsk jest na szczycie w Polsce, to są fakty. Sześć miejsc w pierwszej trójce na wszystkich frontach w moim pierwszym sezonie w Śląsku to chyba dużo, prawda? I to nie jest tak, że chwalę siebie, tylko cały klub i wszystkich, którzy na to zapracowali. Wyniki mówią same za siebie, a cieszą mnie one tym bardziej, że moja praca nie ogranicza się przecież do udanych i nieudanych transferów.

Reklama

Co w takim razie jeszcze robisz?

Mój zakres obowiązków jako dyrektora sportowego jest znacznie szerszy. Przede wszystkim stwarzamy z Jackiem Magierą filozofię całego klubu, cały nastrój wewnątrz. Moim zadaniem, rzecz jasna razem z prezesem, jest też pilnowanie finansów. Robię budżet, tworzę tabelę, wybieram miejsca na obozy przygotowawcze, sprawdzam ośrodki. Szukam nowych ludzi do sztabu po konsultacji z Jackiem, oczywiście szukam też nowych zawodników, pilnuję na przykład siłowni, żeby była odpowiednio rozbudowana, a do tego naciskam na pojawienie się nowego sprzętu do odnowy biologicznej. Konsultuję się z innymi działami, sprawdzam, czego potrzebują, organizuję im kursy, żeby się rozwijali. Tak, to też moja praca. Chciałbym, żeby ludzie w klubie nie stali w miejscu.

Do tego rozmowy z agentami czy prawnikami w sprawach kontraktowych, załatwianie bufetu dla piłkarzy z dobrymi makroskładnikami. Wszystko ma się zgadzać, w klubie ma być profesjonalnie. Pilnujemy też z trenerem, żeby każdy zawodnik miał swój profil i pracował nad swoimi dysbalansami. Nie rozmawiam z Jackiem tylko o taktyce, nie mówię, jak piłkarze mają trenować. A z kolei on nie mówi, jak mam negocjować i wyszukiwać piłkarzy. Jesteśmy tutaj zgodni i nie wchodzimy sobie w kompetencje. Czasami tylko powiem, że coś można dodać, tak jak w klubach Red Bulla, z których staramy się czerpać. Mamy wszystko w tabelkach, prezentacjach, różnych materiałach. Wiedza jest i warto z niej korzystać.

Ludzie tego wszystkiego nie widzą, a uważam, że zrobiliśmy bardzo dobrą robotę wewnątrz klubu. Poza tym zarobiliśmy dużo pieniędzy, z czego 15 mln zł na samych transferach. Do tego dotarliśmy do nowych kibiców i poprawiliśmy sprzedaż koszulek, gadżetów. Wróciła moda na Śląsk. Wyniki, finanse i atmosfera fajnie poszły ze sobą w parze i mogę bez żadnych wątpliwości powiedzieć, że jestem tego częścią. To cieszy, ale i mobilizuje do dalszej pracy.

To wszystko brzmi tak, jakbyś na byciu dyrektorem sportowym czy prezesem zjadł zęby. Ale nigdy nie miałeś do czynienia z klubem na takim poziomie, jesteś młody, twoje wcześniejsze CV budziło wątpliwości i byłeś postacią anonimową. Dlatego ktoś mógłby słusznie spytać: zaraz, skąd on wie, jak tym wszystkim zarządzać?

Anonimową na rynku polskim, ale na rynku światowym mam dość wyrobione nazwisko. Poza Czechami i Polską ludzie doceniają mnie bardziej. A odpowiadając na pytanie, powiem tak: jak jesteś dyrektorem sportowym i przez 20 lat wykonujesz tę samą robotę, możliwe jest, że nie będziesz miał większej wiedzy niż nowoczesny dyrektor sportowy. Piłka nożna się rozwija i jeśli nie jeździsz na konferencje, nie uczysz się nowych narzędzi i technologii, stajesz w miejscu i możesz bronić się jedynie nazwiskiem, a nie o to powinno w tym chodzić. Szanuję starszych dyrektorów sportowych, ale nie wiem, czy oni mają większą wiedzę o metodologii pracy, o AI czy danych, które od dłuższego czasu wchodzą do futbolu.

Reklama

Uważam, że wszystkie wcześniejsze prace, jakie miałem, sprawiły, że mam szerszy obszar wiedzy niż przeciętny dyrektor sportowy, który tylko grał w piłkę i po karierze objął taką funkcję. On może lepiej czuć piłkarzy, to oczywiście również istotne, ale już gorzej wiedzieć, jak zarządzać kwestiami wokół boiska. Sam zobaczyłem po sobie, że odkąd pracuję w Śląsku, mam mało czasu na dodatkowy rozwój, ale i tak staram się jeździć na różne konferencje, nawet jako prelegent. Byłem prelegentem na międzynarodowej konferencji w Budapeszcie, co uważam za swój sukces, bo udało mi się to osiągnąć w wieku 33 lat. Pojechałem tam jako jedyny w Polsce. Ktoś mnie w ten sposób docenił i to jest miłe. Lubią mnie też na Transfer Roomie, pojawiam się tam co jakiś czas w materiałach. Mówię o tym nie dlatego, że jestem zbyt pewny siebie czy arogancki, po prostu chcę pokazać ile to wszystko kosztuje i jaką daje satysfakcje, gdy prowadzi do sukcesów klubu.

Czyli, podsumowując, jak to się stało, że w dość młodym wieku jesteś w takim miejscu?

Bo dość wcześnie skończyłem grać w piłkę i potem nauczyłem się mnóstwa rzeczy. Gdybym został dyrektorem po graniu do 35. roku życia, wiedziałbym bardzo mało o tym, czym zajmuję się obecnie. A ja kombinowałem, już kiedy miałem 16 lat pisałem do agentów, żeby pomogli mi dostać się do jakiegoś klubu. Pisałem wprost, nie bajerowałem. Tak otrzymałem zaproszenie na testy choćby do Leicester City. Poza tym bardzo ukształtowało mnie życie poza piłką. Nie miałem wsparcia rodziców. Od młodego wieku musiałem mieszkać sam i jakoś sobie radzić. Byłem w Anglii, próbowałem grać w piłkę, ale nie udało się. Malowałem ludziom ściany w domach, tak zarabiałem, ale miałem motywację, żeby coś zmienić w swoim życiu. Nie chciałem mieć przeciętniej pracy. Potem byłem opiekunem dzieci i w pewnym momencie powiedziałem sobie, że jeśli jestem w stanie przekonać do czegoś siedmioletniego Anglika z bogatej rodziny, mógłbym przekonać do czegoś jakiegokolwiek agenta na świecie.

Lubisz dużo mówić, opowiadać, przekonywać, kolorować. Wielu ludzi się na to łapie.

Nie powiedziałbym, że chodzi o przekonywanie. Za mówieniem powinny iść wyniki twojej pracy. Można gadać i gadać, ale co z tego. Lubię opowiadać, jestem otwarty na komunikację, myślę, że kibice to widzą.

Ale ty lubisz dużo gadać i lubiłeś nawet wtedy, kiedy tych wyników nie było.

Tak, lubię, ale wiem, że za tym jest też dużo roboty. To nie tylko gadka. To często na przykład kilkanaście godzin pracy i minuta wypowiedzi.

A skoro pytasz o moją historię i doświadczenie – po opiece nad dziećmi zacząłem pracować dla agencji piłkarskiej. Zobaczyłem, jak ten świat piłkarski funkcjonuje za kulisami. Potem przyszła praca w Baniku Ostrava, a miałem dopiero 23 lata. Zostałem szefem skautów w połowie sezonu, kiedy klub zajmował ostatnie miejsce. Udało nam się wspólnie z trenerem uratować sytuację i w kolejnym sezonie to wyglądało lepiej, dopóki właściciel nie zdecydował, że pozwoli swojemu synowi bawić się w futbol i robić to, co ja. Wtedy byliśmy już w dupie. To oczywiście nie wypaliło. W końcu z Banika mnie wywalili, bo przyszedł nowy właściciel, z nikim nie rozmawiał i przyprowadził ze sobą nowego dyrektora sportowego. Nawet nie dostałem zwolnienia. Jakiś przypadkowy człowiek mi powiedział, że już nie będę tam pracował.

Potem był Raków.

Tak, szukałem, dzwoniłem do klubów i tak skontaktowałem się z Michałem Świerczewskim, który chciał nową krew w klubie. Razem sprowadziliśmy choćby Marka Papszuna, pożegnaliśmy się z 22 zawodnikami i 14 sprowadziliśmy. Byłem tam dyrektorem sportowym, krótko, ale byłem. Masz 25 lat, jesteś Czechem, nie mówisz płynnie po polsku i zarządzasz klubem? Mega doświadczenie. Popełniłem swoje błędy, ale wyciągnąłem z nich wnioski. Zawsze się uczę. Jak mówiłem, nie chciałem stać w miejscu. Potem zostałem agentem na pełny etat na rynek w Anglii, Czechach, Słowacji i Polsce. Zrobiłem trochę transferów i tak zobaczyłem jeszcze lepiej, jak działa biznes transferowy.

Po tych wszystkich doświadczeniach wiedziałem, jak myśli każda ze stron: skaut, agent, dyrektor. Wróciłem do Rakowa, na początku jako skaut i agent, ale przez konflikt interesów podjąłem decyzję, że w pełnym wymiarze zajmę się skautingiem klubu. Sęk w tym, że po jakimś czasie przyszedł covid i chcieli obciąć nam pensje, mimo że zarabialiśmy grosze w porównaniu do zawodników. A to nam chciano zabrać więcej, dlatego się wkurzyłem. Nie doszliśmy do porozumienia z ówczesnym dyrektorem sportowym i to był koniec.

Co było dalej?

Po kilku miesiącach dostałem propozycję bycia generalnym dyrektorem w FK Senicy. Tam w ciągu roku klub po prostu zdewastowali. Długi były przeogromne. To, że tam w ogóle poszedłem, było w pewnym sensie samobójstwem. Niemniej ja lubię wyzwania, plus nie ukrywajmy, była to bardzo ciekawa okazja. Finalnie do ostatniej kolejki pierwszej połowy sezonu graliśmy o grupę mistrzowską i zagraliśmy w półfinale krajowego pucharu. Byliśmy osiem miesięcy bez wynagrodzeń, ale i tak udało się zbudować takiego zawodnika jak choćby Henrich Ravas. Ściągałem go z szóstej ligi angielskiej, gdzie nie grał, a w Senicy wypromował się do Widzewa i teraz gra w MLS. No i zapomniałbym: w ciągu roku mieliśmy czterech właścicieli. Jednego znałem, pozostałych trzech nie. Żaden z nich tak naprawdę nie wkładał do klubu pieniędzy. Doszło do tego, że ściągałem piłkarzy z Indonezji, żeby zarabiać na wyświetleniach z reklam, bo zainteresowanie nimi było ogromne. Przynajmniej tyle mogłem zrobić, żeby częściowo zapłacić chłopakom. Do puli wrzuciłem nawet swoje pieniądze, ale tego ludzie nie wiedzieli.

Jasne było tylko to, że FK Senica spadła z ligi, ale mało kto zdaje sobie sprawę, jak wyglądały kulisy. Byłem tam dyrektorem sportowym, kadrowym, księgowym i człowiekiem od szukania sponsorów. Jestem zadowolony z tego, co udało się zrobić, ale zmęczyło mnie to. Na jakiś czas miałem dość piłki. Jesteś w Baniku, robisz dobrą robotę – wywalają cię. Pracujesz w Rakowie, zaczynasz dobrze, ale Michał Świerczewski mówi, że tego nie czuje – też źle, czułem się zdegradowany. Potem sytuacja z covidem, Senica… Myślałem, że robiłem dobrą robotę, ale nie czułem się doceniany. Miałem dość. Na pewno też popełniałem błędy, ale miałem poczucie, że moja praca zasługuje na więcej. Tak zaczął się mój epizod z firmą “11teamsports”. Tam nauczyłem się rozmowy z inny partnerami biznesowymi z dużych firm, sprzętu piłkarskiego, doglądania marż, zysków, strat. To trwało rok, ale w międzyczasie nawiązałem współpracę z firmą SkillCorner. Zawsze fascynowały mnie dane i AI, a to ogromna firma tworzące dane fizyczne z 60 lig świata, która umożliwia np. porównywanie szybkości i intensywności piłkarzy.

Jak poznałeś ludzi ze Śląska?

Poprzez załatwianie sprzętu dla klubu. Wiedziałem, jak wygląda sytuacja w klubie i obserwowałem zawodników, choć paradoksalnie nie wyobrażałem sobie powrotu do piłki. Miałem dobrą kasę i byłem zabezpieczony, a do tego pracowałem bez krytyki kibiców, co jest naturalne, gdy jesteś częścią klubu. W pewnym momencie zadzwonili do mnie ze Śląska i spytali, czy mogą mnie dodać chociaż na szeroką listę kandydatów. Powiedziałem, że nie ma problemu, a ostatecznie doszło do rozmów z prezesem i kimś z rady miasta. I chyba im się spodobało, że byłem konkretny. Diagnozowałem problemy, mówiłem, kto nadaje się do usunięcia ze składu, kto nie, oraz jakie pozycje należałoby wzmocnić. Przedstawiłem swój plan i zaprosili mnie na drugą turę rozmów. Od razu ostrzegli mnie w klubie, że może nastąpić prywatyzacja i nie wiadomo, co się wydarzy i może nie być pieniędzy na to, na to i na to. Ale ja znałem smak pracy z zerowym budżetem na transfery, więc nie zraziło mnie to.

I tak zaczęła się twoja praca w Śląsku. Myślę, że tego “tła” już wystarczy.

Tak, a pierwszą rzeczą, jaką trzeba było zrobić w Śląsku, było rozstanie z niektórymi piłkarzami. Gdyby nie udało się posprzedawać i porozwiązywać kontraktów, nie ruszylibyśmy dalej. To była podstawa do dalszego działania. A dlaczego ludzie nie wierzyli, że mogę sobie poradzić? Nie wiem, ale nauczyłem się życia w trudnych warunkach. Już jako osiemnastolatek mieszkałem sam, wyjechałem z Czech i zacząłem zarabiać jakieś pieniądze. Od bardzo wczesnego wieku wiedziałem, jak zarządzać swoim życiem. Analizowałem swoje mecze, a jak przychodziłem do domu po szkole i treningu, szukałem rzeczy, które mogą mnie rozwinąć. Oglądałem wywiady piłkarzy i przedstawicieli klubu na Youtube, czytałem o ich filozofiach. Z czasem bardzo spodobał mi się projekt Red Bulla, pisałem do ludzi, agentów. Chciałem się z nimi spotkać nawet na Skype, zrobić wywiad, dowiedzieć się czegoś.

Nie pomyślałeś, że ktoś może wziąć cię za wariata?

Oczywiście, że myślałem…

Czyli miałeś świadomość, że możesz się ośmieszać.

Tak, ale jeżeli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz, co z tego wyjdzie. Wysłałem mnóstwo maili i wiadomości, bo chciałem złapać jakieś kontakty. Byłem wariatem, byłem pewnie czasami nieprzyjemny, bo za bardzo naciskałem na rozmowę, absolutnie nie twierdzę, że wszystko robiłem idealnie. Uważam jednak, że dzięki temu jestem tam, gdzie jestem. Wielu ludzi zna mnie, a ja znam ich. Mogę wymieniać się wiadomości o tym, co słychać w innych klubach, co pojawiło się ciekawego na polu dyrektorów sportowych i agentów. To stały rozwój. Myślę analitycznie. 14 lat jestem w piłce nożnej na poważnie i poznałem ją od różnych stron. Mam taką wygodę, że nie mam dzieci i nigdy nie miałem żony. Mam partnerkę, oczywiście staram się poświęcać jej czas, ale nie ma co ukrywać, jak dużo energii i czasu zajmuje mi praca.

Zawsze było tak, że pracowałem do 16, a potem siadałem przed komputerem do późnej nocy, żeby uczyć się różnych rzeczy. I tak 10 lat. Okej, to nie jest dobre dla zdrowia, ale jeśli pracujesz 5 godzin więcej dziennie niż inni dyrektorzy sportowi, to w ciągu roku wychodzi ci 1500 godzin więcej. W ciągu 10 lat to 15 tysięcy godzin. Kogoś takie wyliczenia mogą bawić, ale jeśli dobrze ten czas wykorzystasz to nikt cię nie dogoni. Do tego cały czas dążę.

Brzmisz jak mocno niezdrowy pracoholik.

Jestem pracoholikiem, ale takim, który jest otwarty na innowacje. Uważam, że wielu dyrektorów sportowych zamyka się na pewne rzeczy i ciągle robi to samo. Idzie na trening, spędzi na nim dwie godziny, po nim pogada z trenerami, a potem idzie do domu, żeby opiekować się rodziną. Ja chciałem i robię więcej. W Śląsku zaczynam o 9, a kończę o 20. Wracam do domu i nie patrzę na telewizję. Dobra, może ostatnio poza Tedem Lasso, ale na co dzień dokładam sobie np. kolejne analizy zawodników. Nigdy nie byłem dobrym zawodnikiem i na wszystko musiałem zapracować sobie pracą. To mi zostało, ciągle staram się udoskonalać samego siebie.

Możesz tak mówić, ale na samym końcu jesteś rozliczany głównie z transferów. Opowiadanie o tym, ile godzin pracujesz, na nic się nie zda, jeśli sprowadzani piłkarze nie będą wypalać. Tu nie ma zmiłuj.

Wiem, ale licząc wszystkie rodzaje transferów w Śląsku, w tym ekwiwalenty czy rozwiązania umów, zrobiłem ponad 50 transakcji w dwóch okienkach transferowych. To dużo. Owszem, ludzie będą mnie oceniali za transfery, jestem tego świadomy, a prawda jest taka, że kilka z nich wypaliło, a kilka nie…

Do tego jeszcze przejdziemy.

Zrobiliśmy profit w postaci 3,5 mln euro na transferach. Kolejne transfery wypaliły i fakty są takie, że skończyliśmy na drugim miejscu. Można patrzeć, że kilku piłkarzy się nie sprawdziło, ale ogółem uważam, że praca nad transferami była udana. Może się okazało, że czyjaś obecność bardziej zmotywowała do pracy zawodnika, którego dziś chwalimy. Nie wiem, czy gdybyśmy ściągnęli dobrego lewego obrońcę, mógłby zostać odkryty Matsenko. Nie wiem, czy gdyby to samo wydarzyło się ze skrzydłowym, tak dużo grałby Samiec-Talar.

Ale przecież transferów nie robi się po to, żeby się nie udawały i żeby zawodnik już będący w klubie pobocznie na tym korzystał.

Oczywiście. Czasami tak jest, że coś nie wyjdzie i w nieplanowany sposób zbudujesz innego zawodnika. Tak było z Piotrkiem, z którego latem mogliśmy zrezygnować, ale daliśmy mu szansę. I nie będę ukrywał – myśleliśmy nad transferem na tę pozycję. Do tego nie doszło, a Piotrek „odpalił”. Jestem szczęśliwy, że tak to się potoczyło. Uważam zresztą, że żaden nasz nieudany transfer nie był mega niewypałem. Takie hasła zarezerwowałbym np. dla transferów za duże pieniądze, z kilkuletnim kontraktem, po których zawodnik niewiele daje drużynie i nie wiadomo, co z nim zrobić. Wkładasz miliony, dajesz duże wynagrodzenie i jesteś w czterech literach. Nie chcę mówić o innych, ale tego typu przykładem wydaje mi się Ali Gholizadeh w Lechu. My też podpisywaliśmy zawodników, którzy nie odpalili, ale to było kontrakty na rok, maksymalnie dwa, ale z niskim wynagrodzeniem.

Przykład Zohore. Wzięliście zawodnika nie grającego w piłkę z alarmującą historią kontuzji i to nie mogło się sprawdzić. To była naiwność. To był niewypał.

Uważam, że mogło się sprawdzić.

To chyba naprawdę w wyjątkowych okolicznościach. Rozumiem, że ktoś taki był nisko w hierarchii płac?

Tak. Był dużo, dużo tańszy na przykład od Erika i Nahuela. To było średnie wynagrodzenie. Powiedziałem mu wprost, że musi zejść na swoje minimum, a jak się odbuduje, zacznie zarabiać lepsze pieniądze. Ktoś z takim CV, jeśli chodzi o liczbę minut i kontuzji, nie zaczyna wysoko. Nie przepłacę kogoś takiego. Zohore miał w Śląsku najmniejszy kontrakt w życiu, więcej zarabiał jak miał 16 lat. Był z nami przez pół roku, dogadaliśmy się z rozwiązaniem kontraktu i nie było problemów ani dużych kosztów. Żałuję, niemniej na starcie wierzyłem, że to może się udać, bo Kenneth po prostu potrafi grać w piłkę i strzelać gole.

Okej, ale do transferów wrócimy później. Przyszedłeś na miejsce ludzi, którzy sprowadzili Śląsk na dno. Patrząc na twoje CV, nikt nie mógł pomyśleć, że z twoją pomocą klub wejdzie na wyższy poziom. Sam podważyłem cię w swoim tekście, nazwałem cię czeskim bajerantem i słyszałem, że to cię zdenerwowało. Miałeś kilka pozytywnych opinii, ludzie mówili, że potrafisz wynaleźć dobrego piłkarza, ale dużo było też nieprzychylnych. Miałem podstawy, żeby cię podważać, pewne punkty w twoim życiorysie budziły duże wątpliwości. Tak jak fakt, który odkryłem. Zmieniłeś nazwisko, wcześniej nie chciałeś rozmawiać, więc teraz pytam: o co w tym chodzi?

Tak, zmieniłem nazwisko, bo nie chciałem mieć tego samego, które mają rodzice. Nie chciałem, żeby ktoś mnie z nimi kojarzył. Oni nie byli dla mnie wzorem. Może byłem szalony, ale powiedziałem sobie, że stworzę Davida Baldę. “Balda” to była moja ksywka w szkole. Powiedziałem im to. Mam ich wszędzie poblokowanych, nie rozmawialiśmy od 10 lat. Wiem, to brzmi źle, ale to prywatne sprawy, o których nie chcę za dużo mówić. Wcześniej byłem Davidem Balazoviciem, ale chciałem odciąć grubą kreską przeszłość i zacząć nowy etap jako Balda. W zmianie myślenia pomogła mi zmiana nazwiska. Wyobrażałem siebie jako David Balda, który może odnieść w życiu sukces. Muhammed Ali też zmieniał nazwisko. Ja nie zrobiłem niczego złego, nikogo nie zabiłem, nie miałem problemów z prawem. Dopiero jak zmieniłem nazwisko, zacząłem pracować w piłce jako agent. Wcześniej, dopóki grałem w piłkę, byłem Balazović.

Musiało wydarzyć się coś mocnego, skoro nie chciałeś mieć nazwiska rodziców. Nie zmienia go co trzecia osoba na ulicy mająca konflikty z rodzicami.

To nie jest tak, że byli złymi ludźmi, oszukiwali mnie czy coś w tym stylu. Po prostu nie byli wzorami do naśladowania. Musiałem odciąć się od relacji z rodziną i przyjaciółmi, dlatego wyjechałem do Anglii. Z całym szacunkiem do moich kolegów, z którymi grałem w piłkę, większość z nich ma w cudzysłowie „przeciętną” pracę, rodzinę, dzieci i spokojne życie. To oczywiście nic złego, nie są nikim gorszym. Po prostu to nie było dla mnie.

A co do tekstu, który napisałeś – uważam, że Weszło skasowało moje CV. Uratowałem Banik, przyprowadziliśmy do Rakowa Marka Papszuna i wyciągnęliśmy Maćka Kędziorka. Nikt nie mówił, że w Rakowie byli wtedy przepłaceni Brazylijczycy i starzy zawodnicy, których trzeba było się pozbyć. Kto wie, może gdyby nie ja, pewnie nikt nie miałby jaj, żeby ich wywalić. To była czarna robota. Miałem jakąś zasługę w tym, że w następnym sezonie klub wywalczył awans.

Ty generalnie lubisz mówić o swoich zasługach.

Bo mnie o to pytałeś.

Tak, ale na początku naszej rozmowy w kontekście Śląska. Teraz nie pytałem.

Zdenerwowało mnie to, że pisaliście głównie o niepowodzeniu w Słowacji oraz moim rozstaniu z Rakowem. Okej, popełniałem błędy, ale to, że potem wracałem do Rakowa, też coś znaczy. Łącznie byłem tam kilka lat. To nie było tak, że ktoś mnie wywalił, bo byłem słaby. Jako dyrektor sportowy pracowałem w Częstochowie krótko, ale później klub sięgnął po mnie ponownie i pracowałem kilka lat w skautingu Rakowa. Docenili mnie dopiero później, dlatego pomagałem w dziale skautingu i przyprowadziłem Frana Tudora czy Tomasa Petraska, którego swoją drogą na początku trener nie chciał. O tym, że wiozłem Daniela Bartla samochodem do Częstochowy, żeby podpisał kontrakt, też mało kto wie. To, że dawałem Peterowi Schwarzowi same pozytywne opinie, żeby Raków na niego spojrzał, też było ważne.

Ktoś faktycznie mógł mieć ze mną problem, a pytaliście pewnie jakiegoś agenta, którego zawodnicy dzwonili do mnie, żebym znalazł im klub, bo ich agent nie był w stanie tego zrobić. Rozumiem, że agent mógł się wkurzyć, ale powinien spojrzeć najpierw na siebie, co zrobił źle. Ja na przykład nie rozumiem dyrektora sportowego, który jest w klubie pięć lat i ciągle zmienia trenerów, bo się nie dogadują. To jest chore. Możesz nie dogadać się z jednym, ale z drugim, trzecim, czwartym, piątym? Wtedy to bardziej z dyrektorem, który ma wpływ na transfery i wyniki, jest coś nie tak.

Ale wiesz, że gdybyś czasami ugryzł się w język, ludzie mogliby odbierać cię lepiej? Przesadziłeś w kilku momentach. Choćby wtedy, gdy zaczepiałeś kibiców Ruchu, oceniałeś transfery innego klubu albo prowokowałeś dyrektora sportowego Jagiellonii. W Śląsku chyba stwierdzili, że tego jest za dużo, skoro na jakiś czas schowali cię do szafy.

Media społecznościowe są miejscem, w którym mogę robić to, co chcę.

Nie wierzę, że nikt z klubu ci nie powiedział, żebyś się trochę ogarnął.

Jasne, rozmawialiśmy, ale nie było tak, że robiłem coś w ukryciu. Poza tym wiedziałem, co mówię i piszę. Swoimi wypowiedziami chciałem trochę zdenerwować inne zespoły.

Serio? W jaki sposób?

Tak. Bo jeśli właściciel zacznie mieć wątpliwości do dyrektora sportowego i trenera, robi się bałagan w klubie. Wszyscy są nerwowi, a wyniki są gorsze. Chciałem trochę sprowokować wprowadzić niepewność. W kilku klubach ostatecznie zwolnili trenerów w trakcie sezonu. Rzecz jasna, nie twierdzę, że to z powodu moich wypowiedzi. Kiedy my mieliśmy delikatny kryzys, jeszcze bardziej zaufaliśmy sztabowi. To też nasz sukces. To było celowe.

Ale naprawdę nie czułeś, że to może być lekka przesada?

Nie, zresztą nie oceniałem innych transferów. Nie mówiłem, że ktoś jest słaby, tylko podawałem czyjeś wady i zalety. Np. Raków – Rodin, wysoki i dobrze grający głową obrońca, ale bez szybkości. Może się przydać do stałych fragmentów, ale przy wysokim pressingu już może mieć problem. Albo Legia – Zyba na poziomie ligi kosowskiej grał z dużą intensywnością, ale żeby był zastępcą Bartosza Slisza? Według mnie nie. To nie jest krytyka, tylko pokazanie, że my tych zawodników też obserwujemy i wiemy o nich więcej niż przeciętny kibic nie mający dostępu do części informacji. Jagiellonia – Caliskaner, piłkarz bez sprecyzowanej pozycji, którego chcieliśmy latem, ale później wzięła go Jagiellonia. To nie jest krytyka. A z Łukaszem Masłowskim znam się od kilku lat i uważam, że zawsze szanowaliśmy się jako ludzie. Nigdy nie powiedziałem, że jest słabym dyrektorem. To jeden z najlepszych w swoim fachu. To, że zaczepiliśmy się na Twitterze, może nie jest typowe dla polskiej piłki, ale przynajmniej coś się działo, dodało to jakiejś fajnej energii w rywalizacji.

A sytuacja z Ruchem Chorzów?

O gorących tematach trzeba rozmawiać. Jeśli nie dyskutujesz, pewni ludzie mogą myśleć, że wszystko jest w porządku. Gdybym nie zaczepił ludzi z klubu, może do tej pory nic nie zostałoby poprawione i ważni ludzie z klubu przyjeżdżającego do Ruchu dalej siedzieliby wśród kibiców oblewani piwem. Musiałem zareagować. To nie przystoi, żeby sadzać nas w strefie zagorzałych kibiców. To tak jakbym ja wysłał prezesa Ruchu do naszego kotła. Tu nie chodzi o komfort, tylko o szacunek. A ja szanuję każdego człowieka, który pracuje w piłce nożnej, bo wiem, jaka to jest trudna robota. Zagrasz słabo, jesteś krytykowany. Znamy to – mieliśmy 16 meczów z rzędu bez porażki, a ludzie i tak krytykowali, mówiąc, że to zasługa szczęścia.

Nie, no, kto tak mówił? Przesada.

Ale ludzie krytykują nawet, że jedziesz na obóz do Chorwacji, a nie do Turcji. Rozumiem, że ktoś może postrzegać moje argumenty inaczej, bo jestem specyficzny, otwarty. Może nawet za bardzo otwarty, na co ludzie w Polsce nie są przygotowani, ale wierzę, że to się zmieni.

Ta otwartość na początku sezonu była dziwna. Miałeś w pewnym momencie więcej udzielonych wywiadów niż zrobionych transferów, co wyglądało komicznie, może wręcz nieprofesjonalnie. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek dyrektor sportowy w Polsce w taki sposób eksponował się na media w tak krótkim czasie. To wyglądało tak, jakbyś chciał się wypromować, ale jeszcze bez efektów pracy.

Kamil, ale ja się o te wywiady nie prosiłem. Miałem tyle zapytań i nie chciałem odmawiać jako nowy człowiek w środowisku. Nie chciałem być przeciwko dziennikarzom i wolałem wszystkich zadowolić, dać się poznać. Chciałem, by media, a przez nie kibice, mogli mnie poznać, bo byłem dla większości anonimowy. A do klubu spływało dużo pytań o wywiady, na wszystkie i tak nie zdołałem odpowiedzieć. Poza tym pracowałem nad transferami 10 godzin dziennie, a wywiad udzielałem przez 20 minut. To tak wyglądało, że zajmuję się nie tym, co trzeba, ale najpierw musiałem dogadać odejścia zawodników. To, że ktoś odebrał mnie inaczej, jest jego problemem. Jeśli ktoś uznał, że nie zachowuję się profesjonalnie, miał prawo do takiej opinii. Ja nie mogę uczyć ludzi, jak mają myśleć. Zauważyłem też, że dziennikarze czasami szukają jednego słowa czy zdania, z którego można zrobić sensację.

To jest o tyle proste, że dajesz materiał.

To prawda, ale chodzi o to, że rozmawiam z kimś godzinę, a ktoś wyciąga jedną rzecz i o niej napisze. Problem w tym, że to często jakiś dowcip, coś powiedzianego z przymrużeniem oka, a ktoś obraca to w poważne słowa i potem kibice źle mnie rozumieją.

Ale ty najwyraźniej lubisz sprowokować, zagrać, napisać coś pod publiczkę.

Lubię dodawać do dyskusji swoją energię…

Czyli chodzi o show?

Tak, jasne, to element show. To nie jest tak, że chcę wywalić kogoś z innego klubu, wpływając na decyzję właściciela czy dyrektora. Ale lubię zaczepić, zapytać „Zobaczcie, jakie super transfery zrobiliście…”. Lubię żartować. Na Gali Ekstraklasy miałem ze sobą medal, siedziałem obok Samuela Cardenasa i mówiłem mu “Zobacz, co tu mam” i wyciągałem go zza marynarki. Prowokowałem go z żartem. To nie jest arogancja. Takie rzeczy mogą też motywować, napędzać rywalizację. Wiem, że kiedyś ja mogę być w roli tego, co zaliczył słabszy sezon, a ktoś inny lepszy. Taka jest piłka. Ja sam mam mega motywację, żeby zadowolić wszystkich w klubie, szczególnie że jesteśmy klubem publicznym, finansowanym również z budżetu miasta. To jest duża odpowiedzialność. Mogę mieć 10 negatywnych komentarzy o sobie z anonimowych źródeł, ale znajdę ci na ich miejsce 100 pozytywnych z prywatnych wiadomości. Mógłbym te złe kasować z pomocą AI i pół żartem pół serio nawet się nad tym chwilę zastanawiałem, ale w końcu stwierdziłem, że nie jest mi to potrzebne. Ludzie chcą gadać też o złych rzeczach, komentują to, co mówię. Ja w każdym razie chcę udowadniać, że jestem osobą rozsądną i kompetentną.

Ale jesteś w tym wszystkim autentyczny?

Nie gram w żadną grę. Element show nie jest sztuczny. Mam swoje ego, które posuwa mnie do przodu. Ktoś może mówić, że jestem bardzo pewny siebie, może za bardzo, ale na pewno nie jestem arogancki. Jestem normalnym i skromnym gościem, który przychodzi do klubu i dba o relacje z ludźmi.

Skoro skromnym, to jesteś dzisiaj drugim najlepszym dyrektorem sportowym w Polsce?

Wiem, do czego dążysz. Dlaczego napisałem, że skoro Śląsk jest pierwszy, to ja jestem najlepszym dyrektorem? To był atak trochę w formie żartu w stronę ekspertów telewizyjnych, którzy się wymądrzają, a nie wygrali w życiu jednego medalu. Oni tylko gadają, tak jak w polityce. Kiedy idziesz z nimi w konfrontację, nie są w stanie merytorycznie wyjaśnić, dlaczego wcześniej wydali jakąś opinię. Mówią, że jakiś zawodnik jest słaby, okej, to kto za niego? Przegraliśmy mecz, wszystko źle, okej, co byś zrobił inaczej? Eksperci dużo gadali, ale często bez podawania konkretnych argumentów. To mnie denerwowało.

Faktycznie wasze dobre wyniki do pewnego momentu w rundzie jesiennej były podważane.

Ci ludzie byli wręcz przemądrzali. Nie znam człowieka, który wiedziałby wszystko o piłce nożnej. Są geniusze, jak Pep Guardiola czy Ralf Rangnick, którego bardzo doceniam jako dyrektora sportowego. Ale sam nie jestem najmądrzejszy i najlepszy, nawet jeśli byłbym mistrzem Polski. Dlatego z tym pierwszym miejscem i najlepszym dyrektorem w Polsce to był żart z nutką arogancji do ludzi, którzy na nas narzekali. Szkoda, że to zostało źle odebrane.

A jeśli miałbym być drugim najlepszym dyrektorem sportowym w Polsce, niech oceniają to ludzie, ale z perspektywy nie tylko wykonanych transferów. Niech spojrzą też na to, jak Śląsk jest zarządzany. Teraz każdy w klubie wie, co ma robić. Wydaje mi się, że wcześniej tak nie było.

Rafał Leszczyński po meczu w Częstochowie powiedział mi, że wcześniej w klubie był rozgardiasz organizacyjny.

Właśnie. To zasługa wielu ludzi. Ja jestem jedną z osób, która tego pilnuje. Elementy, które mogą zburzyć organizację, usuwam. Dziś pion sportowy Śląska ma ręce i nogi, co widać na każdej płaszczyźnie. Na transferach więcej od nas zarobiła tylko Legia, a ja wierzę, że to dopiero początek. Jestem ambitny, chciałbym za 10 lat mieć już kilka mistrzostw Polski na koncie i kontrakt w lidze top 5. A czy tak się stanie? Nie wiem, na razie mocno pracuje na to, by spełniać kolejne cele.

Pomówmy teraz tylko o transferach. Choćbyś robił tysiąc rzeczy w Śląsku, one w twojej pracy są najważniejsze. Wszystkie sobie wypisałem, dodałem plusy i minusy, i chcę się skonfrontować z twoją oceną. Petkov – wiadomo, jeden z najlepszych stoperów w lidze. Pokorny – czołówka środkowych pomocników, drugi dobry transfer. Ale potem mamy Żukowskiego, który moim zdaniem jest transferem nieudanym. Ściągnęliście ofensywnego piłkarza, który nie robi liczb, a mimo to jeszcze przedłużyliście z nim kontrakt.

Moim zdaniem to transfer neutralny. Był do wzięcia za darmo jako nadal młody piłkarz. Uważam, że on nam wszystkim jeszcze pokaże, że stać go na więcej. Podpisaliśmy z nim umowę 1+2 z opcją, że po konkretnej liczbie meczów umowa się przedłuża. Gdybyśmy w niego nie wierzyli, nie grałby tyle i właśnie pakowałby walizki. On zawsze stwarzał sobie sytuacje, ale ich nie wykorzystywał. Wielu skrzydłowych nawet tego nie ma. Brakuje mu konkretów, ale dla mnie ważne jest to, że ma swoje okazje. No i ma rozsądne wynagrodzenie jak na polski rynek. Nie jest dużym obciążeniem dla naszego budżetu jak na zawodnika do rotacji.

Czym są rozsądne pieniądze, gdy mówimy o takim piłkarzu?

Nie chcę mówić o konkretnych kwotach, ale sądzę, że w naszych realiach można podzielić zarobki zawodników na kilka grup – poniżej 30 tysięcy złotych, między 30 a 55, między 55 a 85 i powyżej 85. A jeśli nie uda ci się transfer zawodnika z pensją na tym najwyższym pułapie, to naprawdę mocno boli. A Żukowski to też zawodnik, który w Glasgow Rangers miał wyższą pensję niż w Śląsku. Widzimy jego progres w treningu. Jest świadomy, uspokoił się poza boiskiem, nie robi głupot. Wierzymy w niego z Jackiem. Jest w grupie dobrych zawodników do rotacji, który przyda się pod puchary jako Polak wyszkolony w kraju pod limity nałożone przez UEFĘ.

Myślę, że dopiero może być dobrym zawodnikiem.

Już jest. W treningu…

W treningu każdy może być kozakiem. Liczy się mecz.

Powiem tak: mam do niego zaufanie, bo ogromne zaufanie mam do sztabu. Ci trenerzy już pokazali, że potrafią odbudować Nahuela, Samca-Talara i Exposito.

Dalej: Ince, jak dla mnie transfer neutralny. Jak był na boisku, nie przeszkadzał. Miał kilka dobrych występów, ale można było spodziewać się po nim trochę więcej, szczególnie że przez większość sezonu przegrywał rywalizację na skrzydle.

Burak miał pecha, choć błędy popełnił klub i zawodnik. Biorę to na siebie. W Bochum zarabiał mega kasę, a u nas zszedł na najniższe wynagrodzenie, jakie miał od 16. roku życia. Przyszedł zaniedbany fizycznie, ale wiedzieliśmy o tym, bo szukaliśmy potencjalnie dobrych zawodników z jakimś defektem. Na lepszych nie było pieniędzy. On tak naprawdę zaczął się odbudowywać dopiero po trzeciej-czwartej kolejce. Po sparingu z Red Bullem zyskał zaufanie. Kiedy zdobył bramkę z Puszczą, wydawało się, że będzie grał w podstawowym składzie. Grał, strzelił gola z Wartą, a potem była przerwa na reprezentację. Burak pojechał na U-21, a Samiec-Talar odpalił w sparingu i zyskał pole-position u trenera Magiery.

Potem zaczęła się zima i może niepotrzebnie ściągałem Alena Mustaficia, które widziałem niżej w linii pomocy, ale trenerzy wystawiali go trochę wyżej. Może gdyby nie to, Burak miałby więcej minut na tej pozycji. Wydaje mi się, że wiosną trochę zabiłem jego potencjał. A gdy Piotrek miał kryzys, wydawało się, że Burak złapie formę, ale złapał wirusa i wypadł na kilka tygodni. Po powrocie był słaby fizycznie, miał odbudować się w rezerwach, ale tam złapał czerwoną kartkę. Nie pokazał trenerowi, że zasługuje na grę i tak to się skończyło, jak skończyło. Kombinacja różnych zdarzeń.

Teraz latem zmienimy trochę system sparingów. Nie będzie tak, że jeden skład gra 45 minut, a kolejny drugą połowę. Konkretna grupa po prostu zagra więcej w danym meczu w naturalnych warunkach i wierzę, że tak Burak Ince pokaże trenerowi, że ten talent, o którym się mówiło, nie jest przypadkiem. Technikę i myślenie na boisku ma świetne.

Zohore – niewypał.

Zgoda. Wiedzieliśmy, jakie jest ryzyko i ile czasu będzie trzeba, żeby go odbudować.

To było naiwne z waszej strony.

Nie.

Nie? Na pewno?

Półtora miesiąca miało nam zająć odbudowanie go. Jak zagrał w sparingu, strzelił bramkę po dziesięciu sekundach przebywania na boisku. Wszyscy mówili, że wow, ciekawy transfer. Ale wiedzieliśmy, że nie jest fizycznie gotowy. Z drugiej strony to był wysoki koń do męczenia obrońców. Na treningach to była duża wartość. Taki gość wzmacniał naszych stoperów, był okej…

Piłkarza za kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie chcesz bronić tym, że był dobrym piłkarzem treningowym?

Chcę powiedzieć, że był dobrym zawodnikiem. Na treningach 9/10 sytuacji wykańczał. Musieliśmy jednak znów zapalić w nim ogień. Kiedy był młodszy, miał go, ale stracił w ostatnich latach. To był największy mankament.

Nie oszukujmy się: ściągnęliście trupa z małą szansą na wskrzeszenie.

Niestety nie wskrzesiliśmy go.

Nieważne, do jakiego klubu w Polsce by trafił, to by się nie udało. A przynajmniej tak podpowiadała logika.

Tak, ale zobacz: zagrał od początku z Puszczą i wypracował sobie sytuację. Gdyby ją wykorzystał, może zagrałby w następnym meczu i byłoby trochę inaczej. W międzyczasie Erik złapał taką formę, że był nie do ruszenia. W piłce jedna sytuacja, jedno „gdyby” mogą dużo zmienić. Zohore potrafi grać w piłkę, ale nie udało nam się doprowadzić go do formy, na jaką go stać. Zgodzę się, że to transfer nieudany, ale nie zgodzę, że nie było szans, by się udał.

Borthwick-Jackson – niewypał i podobny przypadek do Zohore. Szukaliście sensownego lewego obrońcy do wyjściowego składu, ale ostatecznie to się nie udało.

Zgadza się. Szukaliśmy lewego obrońcy ze wzrostem i dobrymi warunkami fizycznymi. Borthwick-Jackson nam pasował, ale nie miał już tego błysku. Wierzyliśmy, że uda się go odkopać. Uważam jednak, że finalnie dobrze się stało, że go sprowadziliśmy.

Dobrze? Dlaczego?

Bo mogłem zrobić jakąś głupotę po sprzedaży Johna Yeboaha czy Karola Borysa. Mogłem zagospodarować milion euro na super zawodnika, ale z podobnym mentalem, co Borthwick-Jackson. Umiejętności byłyby w porządku, ale mógłbym przepalić pieniądze i zaufanie właściciela. W tamtym momencie dobrze zrobiliśmy, że ściągnęliśmy takich zawodników, bo zobaczyliśmy, że piłkarze z fajnym CV po zejściu do polskiej ligi mogą tracić motywację.

Ale to nie jest żadne odkrycie Ameryki. Takie rzeczy mogliście przewidzieć.

Z każdym zawodnikiem rozmawiamy przed sprowadzeniem. Przynajmniej dwa razy rozmowa, obserwacja, opinie ze środowiska. Oni zgodzili się na obniżkę wynagrodzeń, co jest sygnałem, że mogą być bardziej zmotywowani, żeby się odbudować. Ale to niestety nie wypaliło głównie ze względów mentalnych. Oczywiście Borthwick-Jackson to też rozczarowanie.

Nie nazwałbym tego rozczarowaniem, bo gdyby piłkarz o takim profilu okazał się wzmocnieniem, byłoby to miłe zaskoczenie. Były większe szanse, że się nie uda.

Tak, to był nieudany transfer. Był też zbyt defensywnym lewym obrońcą. No i chcieliśmy sprowadzać zawodników głodnych sukcesów, a on był neutralny, asertywny, flegmatyczny. Na tle Matsenko to była ogromna różnica.

Wcześniej nie dało się tego sprawdzić, skoro sam powiedziałeś, że z nim rozmawialiście i pobieraliście opinie ze środowiska?

Gdyby rozmowy i opinie wystarczały to nigdy nie dochodziłoby do nieudanych transferów. Chcemy minimalizować ryzyko, ale nigdy nie zmniejszymy go do zera. Zimą wysłaliśmy go na wypożyczenie, miał wrócić w lepszym nastroju, ale nie przebił się do składu. Teraz będziemy szukali mu nowego klubu.

Paluszek – neutralny transfer. Miał kilka słabszych meczów, ale też kilka lepszych. Ogółem w porządku jako rotacyjny piłkarz, ale w domyśle ma być pewnie lepszym i istotniejszym stoperem w hierarchii.

Ja bym powiedział, że Olek nas do tej pory nie zawiódł. Zawsze jak wchodzi na boisko, daje z siebie maksa. Jest wychowankiem klubu i trochę pomógł w obronie kilku punktów. Jak na bardzo małe pieniądze, za które sprowadziłem go z Górnika, moim zdaniem to bardzo udany transfer. Nie narzeka, ciężko pracuje, jest twardy. Nie był wiodącym zawodnikiem, ale był trochę jak Żukowski – bardzo dobry jako uzupełnienie. Zobaczymy jak będzie latem i w nowym sezonie.

Okej, tu mógłbym przychylić się do plusa, ale na równi z Żukowskim bym go absolutnie nie postawił. Dalej – Trelowski i Łukasik, tutaj bez oceny. To nie wasza wina, że bramkarz-młodzieżowiec do rywalizacji przegrał z jednym z najlepszych golkiperów w Ekstraklasie. Natomiast Łukasik odegrał w Śląsku rolę epizodyczną.

To prawda, a co do Łukasika – trenował z nami dwa miesiące i stwierdziliśmy, że warto włączyć go do kadry.

Za jaką cenę? Poniżej widełek 35-55 tysięcy?

Tak, i to za wiele mniej. On po prostu chciał trenować i odbudować się, może zagrać. Jak zobaczyłem, że zawsze jest pierwszy i ostatni na siłowni czy treningu, zrobił na mnie wrażenie.

Okej, ale oceniamy za grę na boisku. Tutaj trudno coś powiedzieć.

Tak, bez oceny, aczkolwiek Łukasik przydał się drużynie jako człowiek wprowadzający fajną mentalność. Rozważamy nawet, żeby wkomponować go do struktur klubowych.

Jako trenera?

Zobaczymy. Bardzo cenimy go jako człowieka i profesjonalistę. Zależy, jaki dalej będzie miał plan na siebie.

Teraz zimowe transfery. Mustafić – niewypał. W pewnym momencie przegrał rywalizację i wypadł do rezerw.

Tak, nieudany, chociaż braliśmy go jako uzupełnienie, w razie gdyby wypadł nam jakiś pomocnik. Raczej nie sądziliśmy, że wskoczy do „jedenastki” ale tak czy siak Alen się nie sprawdził. Przy czym zaznaczę, że to było bezpłatne wypożyczenie na pół roku.

Petrov – świetny transfer i pewnie gdyby trafił do Śląska szybciej, też mógłby wylądować w czołówce najlepszych stoperów w Ekstraklasie. Sprowadziliście jeszcze kilku młodych piłkarzy: Guercio, Tudruja i Penę, których pozostawiam bez oceny, bo oceniać jeszcze nie ma za co.

Nie ma na razie czego oceniać, aczkolwiek wyróżniłbym Guercio, który ma fajny mental i już pokazał się w Ekstraklasie. Nie mówię, że to będzie drugi Matsenką, ale on nie kalkuluje i to podoba się sztabowi. Tudruj – dobra lewa noga, lewa obrona, chłopak pomiędzy pierwszym zespołem a rezerwami. Musi popracować. Pena był u nas na testach i dobrze się prezentował, więc podpisaliśmy go za pensję poniżej jakichkolwiek standardów. Daliśmy mu szansę, ale poinformowałem już piłkarza i jego agenta, że wyślemy go na wypożyczenie. Byłbym okej z tym, żeby oddać go za darmo z procentem, bo tak samo go pozyskałem.

Patryk Klimala, Śląsk Wrocław

Wiesz, jaki transfer zostawiłem na koniec. Co prawda nie zimowy, ale mógł grać dopiero w rundzie wiosennej. Patryk Klimala – daliście mu ogromne pieniądze, a okazał się takim niewypałem, że bardziej się chyba nie da. Mówiłeś o Gholizadehu w Lechu Poznań, to wy też macie tak jakby swojego Gholizadeha. Ten transfer to duża plama na twojej pracy transferowej.

Żebyś wiedział: zanim zdecydowaliśmy się wziąć Patryka, on trenował na naszych obiektach przez kilka tygodni. Widzieliśmy go na co dzień, dlatego biorę to na siebie. Z drugiej strony każdy transfer jest oceniany jeszcze przez kilku moich skautów i członków sztabu szkoleniowego. Do tego każdy z nich akceptuje prezes i rada nadzorcza. A więc każdy transfer jest pod okiem dwunastu ludzi. Szczerze mówiąc, czasem nie podoba mi się, że jak jest nieudany transfer, to wyciąga się do tablicy dyrektora sportowego, a jak dobry, to mówi się o trenerze…

Nie, dlaczego? Jak mówię o dobrych transferach, to też mam na myśli głównie twoją robotę i nie wspominam o Jacku Magierze. Czasami po prostu używam wymiennie słów “ty” albo “klub”.

Chodzi o to, że to robota nas wszystkich.

Czyli pomyliliście się wszyscy.

Tak, teraz wydaje się, że to słaby piłkarz, ale dajmy mu jeszcze pół roku.

Ale przecież mieliście jakieś podstawy, żeby dać mu gwiazdorski kontrakt tu i teraz, a nie za pół roku. Gdyby Klimala był uzupełnieniem składu, nie dostałby prawie najlepszego kontraktu w Śląsku, a wy uwierzyliście, że to może być gwiazda.

Tak, uwierzyliśmy. Ale zobacz: najpierw poszedł do Celtiku i zarabiał tam mega kasę. Potem to samo w New York Red Bull i Hapoelu. On był na wysokim pułapie wynagrodzenia, a i tak zszedł z niego, żeby do nas dołączyć. Dosłownie obniżył swoje wymagania dwukrotnie. Gdyby chodziło mu tylko o pieniądze, zostałby dalej na kontrakcie w Izraelu. U nas mógł liczyć na gorsze standardy, choć w naszych realiach nadal wysokie. Ale nie dostał najwyższego kontraktu w drużynie.

Zdziwiłbym się mocno, gdyby dostał.

Oczywiście jak porównujemy wysokość kontraktu i liczby, widzimy, że coś się nie zgadza. Na pewno mieliśmy do niego zaufanie i bardzo chcieliśmy skorzystać z okazji na rynku napastników, jaką był wówczas Patryk . Szukaliśmy rozwiązania z dwójką napastników. Chyba niepotrzebnie, bo Erik najlepiej radził sobie w ataku sam, a jak jest z kimś innym, nie ma pełni umiejętności ani jednego, ani drugiego. Na papierze para Exposito-Klimala wygląda świetnie, ale w praktyce znikają obaj. Myślę, że Patryka najbardziej oceniamy w kontekście meczu z Ruchem, kiedy nie strzelił z metra na pustą bramkę na 3:3 w ostatniej minucie. Tak, to wyglądało dramatycznie. Z drugiej strony przegrywaliśmy 0:3 i on zrobił rajd z asystą na 1:3. Gdyby strzelił jeszcze tego gola, byłby bohaterem. Ta runda w jego wykonaniu była słaba, ale liczymy, że następna będzie znacznie lepsza. Generalnie rozumiem krytykę w stronę Patryka, ale wciąż wierzę, że może być gwiazdą Ekstraklasy.

Naprawdę? Gwiazdą ligi?

Zdecydowanie. Jest szybki, silny, gra intensywnie, ale jeszcze nie strzela bramek. Jak zacznie, powiemy, że Śląsk ma topowego napastnika w lidze. Inna sprawa jest taka, że kogo bym nie sprowadził, miałby problem w rywalizacji z Exposito, który przeskoczył Ekstraklasę. Myślę, że sam Patryk miał ciężko, żeby się z tym pogodzić. Dla mnie ten transfer to mimo wszystko nie tyle rozczarowanie, a bardziej przykrość, że tak to się poukładało. Klimala miał oferty z innych klubów za lepszą kasę, ale zaufał naszemu projektowi. Teraz jest taka potrzeba, żebyśmy zaufali jemu. Łatwo skasować zawodnika po jednej rundzie. Może zmienimy trochę styl grania i będzie czuł się lepiej. Też nie wiadomo, czy Erik zostanie w Śląsku.

No właśnie. Jak oceniasz jego szanse na pozostanie w Śląsku? Tylko bez bajerki, rzeczowo, bo kibiców łatwo można omamić obietnicami, a nie o to w tym chodzi.

Jakaś szansa jest, ale nie będę oszukiwał kibiców. Najpierw muszę się zastanowić dwa razy, czy stać mnie na zaproponowanie mu większych zarobków. Poza tym robiąc to, mogę spodziewać się rewolucji i licznych informacji z szatni, że inni też chcą podwyżki. Można w ten sposób zrobić sobie bałagan, a tu trzeba rozsądku. Zresztą uważam, że moja najwyższa oferta będzie nadal trzy razy mniejsza niż to, co Erik może otrzymać za granicą. Oczywiście jest jeszcze kwestia ogromnego zaufania ze strony trenera Magiery, kochających go kibiców i szacunku w klubie. Więc to nie jest tak, że w tej grze chodzi tylko o pieniądze. Owszem, zaproponuję mu nasze maksimum, ale też nie mogę wariować. Klubu na to nie stać.

Na pewno? Dużo zarobiliście na takim sezonie.

Tak, ale nie aż tyle. Nie chcę mówić o konkretach, ale mogę zdradzić, że Erik za granicą może liczyć na około 1,5 mln euro netto za sezon. Do tego bonus za podpis dla niego i agenta, a musimy pamiętać, że Erik w czerwcu skończy 28 lat. To dla niego być może ostatni moment na tak duży kontrakt gdzieś indziej. Dochodzi jeszcze bardzo ważny interes jego rodziny i menadżerów. Każdy może ciągnąć w inną stronę, ale ja na pewno zrobię wszystko, co jest w możliwościach Śląska, żeby go zatrzymać. Stworzę różne wersje kontraktu z procentami i bonusami, żeby zrekompensować mu różnicę względem ofert zagranicznych.

Może to zabrzmi źle, ale klub i tak musi nauczyć się życia bez Erika Exposito. Nie możemy być zależni od jednego piłkarza. Wcześniej ludzie nie wyobrażali sobie Śląska bez Robaka, Paixao czy Mili, ale klub zawsze musi sobie jakoś radzić. Okej, Erik to jeden z najlepszych zawodników w historii Śląska, lecz nikt nie jest większy niż klub. Nie chcę potem konfrontować się z ludźmi i mówić im, że musiałem iluś zawodników zwolnić, żeby zatrzymać jednego piłkarza. To byłoby nie fair i zepsułoby nam system, który stworzyliśmy w Śląsku. Wystarczy spojrzeć na Jagiellonię – oddali Guala, najlepszego strzelca Ekstraklasy, po czym dorobek bramkowy rozłożył się na większą liczbę piłkarzy i cały zespół strzelał więcej.

W Śląsku będzie duża ofensywa transferowa? Macie kwalifikacje do europejskich pucharów, więc powinniście się trochę wzmocnić, a poza tym oczekiwania w środowisku piłkarskim naturalnie wzrosną. No i czy te plany są zależne od przyszłości Exposito?

Nie są zależne, ale mogę powiedzieć, że i tak szukamy dodatkowego napastnika. Co do wzmocnień – doceniam zawodników, którzy osiągnęli sukces, ale wiem też, że nowe okienko musi oznaczać nową krew w zespole. Na ten moment mam podpisanych pięciu nowych piłkarzy. Maksymalnie sprowadzę jeszcze dwóch, więc można spodziewać się siedmiu transferów Śląska. Jeśli chodzi o rozstania, będzie ich podobna liczba. To zawodnicy, którzy nie wywalczyli sobie miejsca w składzie. Potrzebujemy takich, którzy będą naciskać na najlepszą jedenastkę.

Od razu mówię, że nie przyjdzie do nas żadne wielkie nazwisko. Przez to, że zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, wcale nie mam wiele większego budżetu na transfery. Nie, on nadal jest niemal ten sam. Mógłbym ściągnąć dużego gracza, ale niegrającego w ostatnim czasie. Na takich nas stać. Mogę zdradzić, że takim jest choćby Lucas Piazon. Dostępny na rynku, super technicznie piłkarz, jego żona chciałaby przeprowadzić się do Polski, ale nie wiem, jaką motywację ma taki piłkarz. Nie chciałbym popełnić takiego błędu jak z Zohore i wolę takich zawodników jak Pokorny, Petkov i Petrov. Na razie mam sukces w sprowadzaniu defensywnych piłkarzy, ale czas na ofensywę. Raczej będę skupiał się na młodych, nieznanych zawodnikach na rynku. W tym czuję się pewniej.

A zakończę tym, że Śląsk ma rosnąć w zdrowy sposób, dlatego najpierw myślimy o podstawach. Chodzi mi o inwestycję w odnowę biologiczną, bo ta obecna pamięta chyba jeszcze czasy dinozaurów. Rozbudowujemy siłownię, ściągnę też dodatkowego trenera motorycznego. Okej, możesz mieć top 30 zawodników na świecie, ale jeśli z tej grupy masz kontuzjowanych 15, jesteś w dupie i tracisz pieniądze. Musimy zadbać o zaplecze, żeby być gotowymi fizycznie na dłuższy sezon. No i dla mnie bardzo ważne było również zatrzymanie obecnego sztabu szkoleniowego. Najpierw takie rzeczy, potem transfery.

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

33 komentarzy

Loading...