Reklama

Żurawski, Malinowski, Cecherz. Młodzi, piękni, wkrótce bogaci

redakcja

Autor:redakcja

01 sierpnia 2015, 11:37 • 12 min czytania 0 komentarzy

Poroniec Poronin, trzecia liga małopolsko-świętokrzyska. Mały klub, ale ze sporymi ambicjami. I drużyną, w której niemal każdy nowy piłkarz może napisać książkę. Przyszedł Maciej Żurawski, Paweł Nowak, ostatnio Marcin Malinowski. Trenerem jest Przemysław Cecherz, znany również jako „można przeklinać?”. Sprawdziliśmy jak to jest mieć za sobą sporą karierę i grać na czwartym szczeblu rozgrywek. Może nawet po raz ostatni, bo plan to przecież awans do drugiej ligi.

Żurawski, Malinowski, Cecherz. Młodzi, piękni, wkrótce bogaci

JAK DOJECHAĆ DO PORONINA?

Marcinowi Malinowskiemu w drodze na trening zwykle towarzyszyły kominy. Poza Śląsk w trakcie kariery nosa nie wychylił. Typowy solidny ligowiec, który wrósł w ligowy krajobraz krainy górników i hutników. Rybnik, Zabrze, Chorzów, Wodzisław Śląski, Bytom. Zaryzykowalibyśmy stwierdzenie, że na wakacje jeździł do Katowic.

Teraz, w lecie, w końcu musiał opuścić teren, na którym grał od przeszło dwudziestu lat. Ofert w zasięgu komunikacji miejskiej nie było, a 39-latek czuł się jeszcze za młodo, by wieszać buty na kołku. I właśnie wtedy pojawił się Poroniec Poronin. Klub do tej pory znany wyłącznie z tego, że zakotwiczył tutaj Maciej Żurawski.

Na początku Malinowski odmówił. Powód? Prozaiczny. Brak prawa jazdy. Wybawieniem okazał się kolega z nowego zespołu. – Jest taki chłopak – Patryk Królczyk. Mieszka 15 kilometrów od Wodzisławia i jeździmy razem – mówi.

Reklama

Kominów jednak na tej trasie nie ma. Szybko zaczynają się góry, a za Nowym Targiem już wyraźnie widać Tatry.

– Jest inaczej. Człowiek nie doceniał przez lata tego Zakopanego, tych gór. Wystarczy trochę tu pobyć, pooddychać tym powietrzem. Rzeczywiście jest tu pięknie – komentuje Malinowski.

Poronin leży w dolinie. Jest kościół, jest cmentarz, kilkanaście sklepów. I wciśnięty gdzieś stadion Porońca z małą trybunką. Obok budynek klubowy wyglądający jak jeszcze jeden pensjonat w okolicy. Na parkingu stoi kilka aut. Są skody, volkswageny, ople. I bentley. Pasujący tu dokładnie tak samo, jak Maciej Żurawski czy Marcin Malinowski.

11787215_10206524369920340_178292082_n

FARMY WIATROWE I OBROTNY SYN

Szefem klubu jest Józef Pawlikowski-Bulcyk. Kiedyś zajmował się budową mieszkań. Wycofał się w 2008 roku, tuż przed kryzysem. Teraz stawia farmy wiatrowe. Ma też termy w leżących nieopodal Poronina Szaflarach. W sport inwestuje od ćwierćwiecza. Operując w takich okolicznościach przyrody nie było innego wyjścia – stawiał na biegi narciarskie i skoki. Kiedyś wspierał nawet Justynę Kowalczyk.

Reklama

Sukcesy? W Soczi wychowankowie Porońca zdobyli pięć medali.

Piłka nożna to oczko w głowie jego syna – Jakuba, który jest wiceprezesem klubu. To do niego należy stojący na parkingu bentley. I dzięki niemu na Podhalu gra dziś Żurawski i Malinowski. To w głównej mierze on jest odpowiedzialny za zmianę strategii w Porońcu, który powoli przebija się do świadomości miłośników sportu już nie tylko jako fabryka talentów w sportach zimowych, ale i interesujące miejsce na futbolowej mapie Polski. Zresztą – jak nie interesować się trzecioligowcem, który ściąga do siebie takie nazwiska?

Wszystko zaczęło się w 2010 roku.

– To był przypadek. Mój kolega Tomek Rogala szukał pracy i zapytał się, czy bym mu czegoś nie znalazł. Pomyślałem, że skoro jest trenerem, to może się pobawić w sponsorowanie piłki nożnej. Miała być krótka przygoda, ale apetyty rosły w miarę jedzenia – mówi młodszy Pawlikowski w rozmowie z Weszło. Wtedy też poznał Żurawskiego. Oglądał jeden z meczów Wisły w skyboksie przy Reymonta, a napastnik akurat wtedy nie grał i siedział wśród VIP-ów.

PORONIONY POMYSŁ?

Żurawski w Poroninie. Mimo upływu miesięcy – wciąż brzmi niecodziennie. Tym bardziej, że przecież były napastnik Wisły i Celtiku zszedł ze sceny w doskonałym momencie. Maj 2011. Wyśnione, idealne, wymarzone zakończenie kariery. Wprawdzie nieoficjalne, bo wszem i wobec ogłosił to kilka miesięcy później, ale jednak. Ustąpić po sezonie, w którym zdobył z Wisłą Kraków mistrzostwo Polski, ustąpić, gdy był żegnany przez tysiące ludzi, w tym wielu z jego nazwiskiem na plecach.

– Przez pierwszy rok po zakończeniu kariery nikt nie mógł mnie przekonać nawet na orlika. Chciałem odpocząć. Byłem zmęczony psychicznie. Są tacy, którzy nie mogą żyć bez tej piłki, ale ja po końcu kariery poszedłem w drugą stronę. Żeby się poruszać tylko lekko trenowałem na siłowni – wspomina zawodnik.

Żurawski był ambasadorem Wisły i skautem. Startował w wyborach do europarlamentu. Prowadził też butik. W końcu w kwietniu 2014 roku do napastnika dzwoni Jakub Pawlikowski: – Poprosiłem go o przysługę. Graliśmy o utrzymanie i spytałem czy by nie przyszedł do nas na dwa miesiące. – Nie grałem ponad dwa lata w piłkę. Musiałem się zastanowić czy warto siebie odkurzać. W końcu nie wiadomo było jak mięśnie zareagują. Nie były przygotowane do wysiłku – opowiada Żurawski. Mimo obaw, w końcówce sezonu zdobył dwie bramki. Zaczął się wahać, czy na dobre nie wrócić do piłki.

– Jak go przekonałem? Usiedliśmy sobie po góralsku, przy wódeczce. Pogadaliśmy i uznał, że chce jeszcze pograć – opowiada wiceprezes.

W następnym sezonie Żurawski zagrał w 20 meczach i zdobył 14 bramek.

WETERANIN

W trakcie rozgrywek do Poronina przychodzili też inni weterani: Paweł Nowak i Janusz Wolański. W tym okienku transferowym dołączyli Piotr Madejski, Marcin Cabaj i Malinowski. Każdy z nazwiskiem, każdy z historią, każdy z gotowym materiałem na książkę. Logicznym następstwem było dobranie do nich szkoleniowca, który udźwignie ciężar pracy z byłymi ekstraklasowcami.

Do Poronina zawitał Przemysław Cecherz. Wcześniej pracował w GKS-ie Tychy i Kolejarzu Stróże, choć przymierzano go i do większych firm. Zasłynął – jak już wspomnieliśmy – z ciętego języka na jednej z konferencji. “Bo jest słaby. Można przeklinać? Bo jest, kurwa, słaby”.

– Cztery miesiące siedziałem w domu. Zadzwonił prezes, zaoferował pracę, a ja zobaczyłem jacy są w klubie zawodnicy. Fajna praca, klub praktycznie na warunkach zawodowych. Więc uznałem, że to dobra okazja – mówi Cecherz. – I ten Poronin mnie zaskoczył, ale in plus. Wszystko jest poukładane, nie spodziewałem się, że tak może być w trzeciej lidze. Co prawda, gdy przychodziłem w kwietniu tego roku, to trenowaliśmy i graliśmy na sztucznym boisku w Nowym Targu, ale wszystko szło do przodu.

Pawlikowscy zaczęli inwestować w piłkę, gdy klub grał w A-Klasie. Zbudowali drużynę, która awansowała na najwyższy szczebel regionalny. Postawili budynek klubowy i nową trybunę przy boisku. Żeby zrobić krok do przodu czekają na władze. – To jest klub gminny, a my tylko się w tę piłkę nożną bawimy. Wiemy jednak, że to nie jest biznes, tylko wydawanie pieniędzy, których nigdy się nie odzyska – mówi Pawlikowski.

Piłkarski Poroniec to już klub znany na całą Małopolskę. Na mecze przyjeżdżają ludzie z Nowego Targu, Zakopanego. Gdy Żurawski i spółka jadą na wyjazd, stadionik najpewniej się zapełni.

Teraz celem klubu jest awans do drugiej ligi, rozgrywek już ogólnopolskich.

AMBITNA ZABAWA

Było blisko już w tym roku. Do pierwszego miejsca w tabeli zabrakło punktu. W barażach o II ligę zagrała Wisła Sandomierz.

Średnia wieku największych gwiazd to grubo ponad 30 lat. Żurawski w polskiej piłce zdobył wszystko, Malinowski rozegrał w ekstraklasie 458 meczów, a Nowak trenuje młodzież w Krakowie. Podobnie jak Cabaj. Skąd wziąć motywację? – pytamy w klubie.

Pawlikowski: – Ja się nie oszukuję i wiem, że taki piłkarz jak Żurawski, który zdobył tyle tytułów, to nie bierze tego wszystkiego do końca na poważnie. Dla niego to pewnie zabawa, ale ambitna.

Żurawski: – Tak, to inne cele, inna liga i oczywiście inny czas w karierze. Ale jednak trzeba to traktować poważnie. „Poważna zabawa” – tak bym to nazwał, bo wszystko powinno mi sprawiać radość.

Malinowski: – Nie przyszedłem tutaj pokopać. Chcę pomóc tej drużynie. Nie będzie tak, że będę biegał, wtedy kiedy mi się będzie chciało. Oby to wszystko skończyło się awansem.

Cecherz: – Moją motywacją jest to, że kiedyś taki zawodnik jak Malinowski czy Żurawski, którzy mieli wielu trenerów powiedzą o mnie dobre zdanie. A jak motywuję piłkarzy? To jest ograniczone, ale jak się widzi Maćka, który cieszy się z bramki jak w ekstraklasie, to wiem, że on gra jak najlepiej. Do tego tutaj jest bezpieczeństwo finansowe. Poza tym nie znam zawodnika, który nie chce wygrywać.

ZAMIAST POWROTU DO DOMU

Malinowski po skończeniu kontraktu w Ruchu Chorzów liczył, że rękę do niego wyciągnie ROW Rybnik. To druga liga, szczebel centralny, a do tego to klub, który pomocnika wychował.

– Fajnie byłoby tam wrócić i skończyć przygodę z piłką tam, gdzie ją zacząłem. Skończyło się na rozczarowaniu. Myślałem że to również korzystne z marketingowego punktu widzenia, powrót do Rybnika. Rozmawiałem z nimi, było zainteresowanie, ale czekałem kilka dni i nikt się nie odezwał. Nie chodzi o to, żeby się tłumaczyć, ale po prostu – zadzwonić i powiedzieć, że jednak nic z tego nie będzie – zwierza się Malinowski. – Przez te lata zasłużyłem na to, żeby mnie normalnie traktować i powiedzieć wprost, czy ktoś chce czy nie chce ze mną pracować. Chciałem normalności, żeby ktoś zadzwonił, a nie że ja muszę dzwonić i się dopytywać.

Ciężko więc nawet powiedzieć, że ROW został przelicytowany, albo że Poroniec podebrał Malinowskiego którejkolwiek ze śląskich drużyn, z którymi ligowiec był związany od lat. – Poroniec był konkretny. Byłem z nimi umówiony na ostateczną odpowiedź. Odrzuciłem na początku ich ofertę, bo nie miałem prawa jazdy, ale byłem w stałym kontakcie z trenerem i prezesem.

Na piłce się nie dorobił. Gdyby nie Poronin, Malinowski pewnie szukałby teraz pracy w kopalni. – Zagrałem te 458 meczów w ekstraklasie, ale z drugiej strony nic za tym nie poszło. Mam żal do siebie, że nie udało się zagrać w żadnym klubie z górnej półki, poukładanym od A do Z. Kiedy byłem jeszcze młodym chłopakiem i grałem w Polonii Bytom, to miałem taki plan: dwa lata w drugiej lidze, dwa w pierwszej i wyjazd za granicę – wspomina Malinowski. Jak się potoczyła jego przygoda – wszyscy wiedzą.

– Byłem w tej lidze przez 19 lat. Wszyscy na nią psioczą, ale ona idzie cały czas do przodu. W Chorzowie może czas się zatrzymał, ale gdzie indziej powstały nowe stadiony. To wszystko było jednak jakoś tak obok mnie. Raz miałem szansę na mistrzostwo. Trzy lata temu zabrakło dwóch punktów. Była szansa, ale sami sobie ją zabraliśmy. Ruch mistrzem Polski, to by było coś…

Ale przede wszystkim za tymi latami poszły wspomnienia. Tego mi nikt nie zabierze – puentuje Malinowski. Teraz zaś ma jeszcze szansę udowodnić, że Górny Śląsk zrobił błąd wysyłając swojego człowieka na zesłanie do dalekiego Poronina.

LUDZIE PRZYCHODZĄ NA ŻURAWSKIEGO

Żurawski musi być najważniejszym piłkarzem w drużynie. Z początku w Wiśle grał na skrzydle i tylko od czasu do czasu jako napastnik. Wówczas nie przekraczał 10 bramek w sezonie. Gdy w końcu wywalczył sobie najważniejsze miejsce w zespole, nie strzelał mniej niż 20.

W Celtiku zaczął od znakomitego sezonu, ale potem tracił na znaczeniu. Powrót do Polski był męczący dla wszystkich. Kibice nie widzieli szybkiego, błyskotliwego napastnika, ale powolnego już snajpera. A lisem pola karnego Żurawski nigdy nie był.

W Porońcu znowu jest gwiazdą. Nie taką jak w Wiśle, to oczywiste, ale to znowu dla niego ludzie przychodzą na stadion.

– Czuję to samo, co w ekstraklasie, gdy grałem o najwyższe cele. Wiem, że ludzie będą oczekiwać po mnie wiele. To powoduje delikatny stres, ale taki pozytywny, nakręcający. Sam na siebie nakładam odpowiedzialność, bo wiem, że gdzieś się w polskiej piłce zapisałem – przekonuje Żurawski.

Sam mówi, że jego dorobek strzelecki bierze się sam z siebie. Kiedy strzela regularnie, na każdy kolejny mecz wychodzi z większą pewnością, że znowu trafi. – Wróciłem do tego, co lubię robić. Czas wszystko zweryfikuje, ale dopóki starczy mi zdrowia i będę strzelał bramki, to będę się nakręcał i dalej będę grał.

PRZEBIĆ KONFERENCJĘ

– Co pan będzie czuł, jeśli z całej pana kariery ludzie zapamiętają tylko tę konferencję prasową? – pytamy Przemysława Cecherza.

– Na pewno dało się to we znaki. Sam to do dziś odczuwam. Słyszałem, że na ostatniej szkole trenerów była puszczana przez pana Basałaja jako przykład kontaktu z mediami. Wcale nie była negatywnie oceniona. Byłem bardzo zdenerwowany, ale mówiłem dość rzeczowo – odpowiada trener Cecherz.

– To gość, z którym najchętniej zjedlibyśmy golonkę, popili piwem, a później wspólnie ponarzekali, że znów przedwcześnie został wyrzucony na trybuny, albo że któryś młody chłopak nosi getry za kolano i że jak od kogoś takiego można oczekiwać walki – pisaliśmy o nim rok temu.

I on to wciąż potwierdza.

– Z tymi naszymi sędziami to jest jak z bobrami. Widzimy te żerenie, ładne krajobrazy, ale ten rolnik, co ma podtapiane łąki narzeka. Nikt nim się nie przejmuje, a bobry są pod ochroną – przekonuje Cecherz, a za jego opinią idą czyste liczby. W sumie w PZPN-ie zostawił podobno dziesięć tysięcy złotych. Do tego był wyrzucany na trybuny. Ale narzekał będzie dalej. – Nic na tych sędziów nie można powiedzieć, nie mają żadnej odpowiedzialności. Nigdy człowiek nie pogodzi się z tym, że ktoś wypacza wynik i pracę.

Przez to wszystko umykają gdzieś jego sukcesy trenerskie. Może nie ma w CV awansów, ale raz potrafił zająć czwarte miejsce z Kolejarzem Stróże i bić się o awans do ekstraklasy do samego końca. Drużynę, w której zarabia się tyle, ile na kasie w Lidlu, potrafił też kilka razy utrzymać w lidze. Cieniem kładzie się fatalna praca w Tychach. – Nie tylko ja się tam wyłożyłem. Każdy przede mną i po mnie doszedł do podobnych wniosków, ale zostawię je dla siebie – mówi.

Jak można ocenić trenera?

– Wie pan, że wtedy, przed tym czwartym miejscem całą zimę trenowaliśmy na orliku i to nie zawsze całym ogarniętym? Nie wiem, ilu trenerów by sobie wtedy poradziło. Każdy musi patrzeć na siebie i zadać sobie pytanie czy wie co robi i dlaczego. Jeśli zawodnicy to zrozumieją, to już można dobrze pracować.

Mówi, że z trenowaniem jest jak z hodowlą kwiatów. Można podlewać i nawozić dwie rośliny dokładnie tak samo, a jedna urośnie dobrze, a druga „chujowo”. Wystarczy potem zamienić je miejscami i będzie odwrotnie.

– Trener powinien znaleźć się w dobrym miejscu i czasie, ale też nie zawsze. Każdy patrzy na siebie. Chce być młody, piękny i bogaty. Ja jestem młody i piękny, ale bogaty dopiero będę. Zawodnik myśli tak samo. Naprawdę w tym zawodzie nie ma konfliktów w okresie przygotowawczym czy podczas treningów. Jak Boga kocham, wystarczy wpisać w Internecie trening szybkości, wziąć gazetę i nie ma problemu. Główny problem to zrobić transfer, posadzić piłkarza na ławkę i wysłać na trybuny. Co jeśli trzeba odsunąć zawodnika, który ma trójkę dzieci? Takie decyzje trzeba podejmować przed każdym meczem.

I teraz tak sobie myślę i widzę, ile ja przez te wszystkie lata zrobiłem błędów. To jest doświadczenie.

*

Poronin. Dziesięć tysięcy mieszkańców w gminie, trzy i pół tysiąca w samej wsi. Góry, piękne widoczki. Cecherz, Żurawski, Malinowski, Cabaj, Madejski. Można robić futbol. Jeśli weterani nie zapomnieli jak się gra w piłkę – kto wie, w przyszłym sezonie może nawet na poziomie ogólnopolskim.

JACEK STASZAK

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...