Reklama

Trela: „Ehh ta skuteczność”, czyli nadprzyrodzona siła futbolu

Michał Trela

Autor:Michał Trela

28 lutego 2024, 12:02 • 11 min czytania 15 komentarzy

Największa wartość, jaką mogłyby światu futbolu dać gole oczekiwane to wprowadzenie do chaotycznego i rozedrganego emocjonalnie środowiska, które miota się od ściany do ściany, próbując szukać logiki w sporcie, w którym działa też przypadek, czegoś bardziej powtarzalnego, stałego, wymiernego. Nieuznawanie elementu szczęścia i pecha pod jedną i drugą bramką bardzo szybko okazuje się bronią obosieczną. Dla każdego.

Trela: „Ehh ta skuteczność”, czyli nadprzyrodzona siła futbolu

Kiedy Tomasz Frankowski po transferze z Wisły Kraków do Elche, a potem Wolverhampton z dnia na dzień po prostu przestał strzelać gole, stopniowo tracąc miejsce w kadrze na mundial, w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą” dzielił się przemyśleniami na temat przewrotności losu napastnika. „Gdy jesteś w formie, nawet jeśli ułożysz nogę byle jak, piłka i tak jakoś wpada do siatki”. To zdanie doskonale oddaje podejście, z jakim w futbolu do dziś traktuje się to, czy piłka ląduje w bramce. Forma strzelecka jest czymś wymykającym się racjonalnym wyjaśnieniom. Przychodzi i odchodzi, niezależnie od działań zawodnika. Nieważne, czy układa się nogę właściwie, czy nie, rezultat jest poza jednostką, należy do siły wyższej. Napastnik strzela, bóg futbolu piłki nosi.

To samo trenerzy, którzy wiedzą, że tzw. trening strzelecki właściwie nie istnieje. To znaczy, można go urządzić, czasem nawet to się praktykuje. Ale to, czy przyniesie jakiekolwiek efekty, jest już poza ich kontrolą. Wszyscy bowiem doskonale wiedzą, że to, że ktoś na treningu wykorzystuje dziesięć rzutów karnych na dziesięć, nie oznacza, że trafi także w meczu. To, że ktoś ma odpowiednią technikę wykorzystywania sytuacji sam na sam z bramkarzem, nie oznacza, że gdy dojdzie także meczowa presja i zmęczenie, nie spudłuje.

Niektórzy próbują wyciągać jakieś wnioski z obserwacji rozgrzewki już na stadionie. Tyle że i tak na dwoje babka wróżyła. Jeśli napastnik wszystkie próbne strzały trafia, może to oznaczać jego dzień. Może też znaczyć, że „wystrzelał się” na rozgrzewce i lepiej, by następnym razem zostawił sobie coś na mecz. Dziennikarze czasem pytają trenerów nieskutecznych drużyn, czy urządzą trening strzelecki, by zacząć wykorzystywać sytuacje. Trenerzy czasem nawet odpowiadają twierdząco. Ale gdy wychodzą na następny mecz, nie mają żadnej gwarancji, że dobra gra przełoży się tym razem na dobry wynik.

Dobra gra a dobry wynik

A’propos dobrej gry. Nie ma drugiej dyscypliny sportu, w której wynik mógłby do tego stopnia nie odzwierciedlać przebiegu meczu. To fakt potwierdzony wieloma wyliczeniami mądrych ludzi, nie opinia. Dobra gra przez większość czasu gry w koszykówce, piłce ręcznej, siatkówce, czy tenisie, da też dobry wynik. Szczęśliwie można zdobyć pojedyncze punkty, czasem nawet w kluczowych momentach, na przykład w końcówce seta. Ale punktów do wygrania jest na tyle dużo, że jeden szczęśliwie zdobyty lub nieszczęśliwie stracony punkt nie wpłyną aż tak mocno na wynik. W futbolu do wygranej wystarcza często jeden „punkt”. A jeśli jedno zdarzenie aż tak mocno może zmienić rezultat, wpływa to na większą losowość wyniku. Jedno przypadkowe muśnięcie piłki ręką w polu karnym. Podskoczenie piłki na kępce. Nadepnięcie rywala w niewłaściwym miejscu. Odbicie się piłki od rywala, które całkowicie zmyli bramkarza, zamieniając kiepski strzał, w skuteczny. Nikt nie może tego zaplanować. Nikt nie może wykluczyć roli przypadku.

Reklama

Jednocześnie jednak w świecie futbolu istnieje bardzo daleko posunięta niezgoda na przypisywanie czegokolwiek ślepemu trafowi. A nawet z powyższego zdania można wykreślić słowo „futbolu”. Rola przypadku w ogóle, nie tylko w futbolu, jest niedoceniana, choć to temat na inną dyskusję. Ludzie chcą czuć się sprawczy. Chcą widzieć w sukcesach dowód własnych dobrych działania, trafnych decyzji, czy ciężkiej pracy, która popłaca.

Znaczenie czynników losowych łatwiej im zaakceptować w przypadku porażek. Tutaj wiele zewnętrznych okoliczności może stanowić wytłumaczenie, dlaczego nie wyszło. Niemal jednak nie zdarza się, by ktoś, osiągnąwszy coś spektakularnego, uznał, że miał mnóstwo szczęścia, trafił na rzadko zdarzający się splot arcykorzystnych okoliczności, a wszystkie czynniki losowe zadziałały tym razem na jego korzyść, co jednak prędko pewnie się nie powtórzy. A jeśli ktoś tak mówi, zwykle jest to dowód bardzo niskiego poczucia własnej wartości. Bo tak nie brzmi normalna reakcja zdrowego człowieka na odniesiony przez siebie sukces.

Gra strategiczna i losowa

W piłce stanowi to niewątpliwy problem. Zdecydowanie można wygrać przypadkiem i sam korzystny wynik nie oznacza, że wszystko zrobiło się dobrze. Działa to oczywiście także i w drugą stronę, czyli sam niekorzystny wynik nie oznacza, że wszystko zrobiło się źle. Trenerzy, działacze, piłkarze, kibice i inni szeroko pojęci „ludzie futbolu”, nie potrafią jednak stawiać między jednym a drugim znaku równości. Kiedy notują serię korzystnych, ale szczęśliwych wyników, a ktoś zwróci im na to uwagę, obruszą się za umniejszanie ich zasług. Będą podkreślać, że nietracenie goli wynika z wybitnych umiejętności bramkarza, strzelanie ich, mimo marnych sytuacji, ponadprzeciętnych zdolności technicznych graczy ofensywnych, marnowanie okazji przez rywali subtelnym wytrącaniem ich z rytmu przez obrońców.

Futbol, nazywany przez Petera Krawietza, wieloletniego asystenta Juergena Kloppa „szachami, ale z kostką do gry”, co ma podkreślić z jednej strony strategiczne, a z drugiej losowe elementy tej dyscypliny, staje się nagle sportem doskonale racjonalnym. Gdy drużyna odnosi sukcesy, nic nie jest dziełem przypadku. Za wszystkim stoi wielki strateg, który wszystko zaplanował oraz jego perfekcyjni żołnierze, którzy w każdym momencie trzymają się z góry rozpisanego scenariusza.

Tego typu podejście to broń obosieczna. Niedocenianie roli elementu losowego w sukcesach sprawia, że mówienie o nim w przypadku ich braku nie będzie brzmiało wiarygodnie. Jeśli ktoś miesiącami przekonywał wszystkich, że „szczęście sprzyja lepszym”, „zawsze mieć szczęście to już umiejętność” i że „jest subtelna różnica między szczęściem a fartem”, gdy zacznie przegrywać, dostanie obuchem wnioskami, które można wyprowadzić z tych samych cytatów. Skoro szczęście przestało sprzyjać, to znaczy, że byliście gorsi. Nigdy nie mieć szczęścia to już brak umiejętności. Gdyby ego nie przesłaniało odnoszącym sukcesy roli szczęścia, łatwiej byłoby im zachować spokój w razie porażek, mimo dobrej gry.

Czego nie zrozumiała Wisła Kraków

Na Wisłę Kraków wylało się ostatnio zasłużone wiadro sieciowych pomyj za wrzucenie na klubowy profil Twitterowy kompilacji zmarnowanych sytuacji z meczu z GKS-em Tychy z podpisem „Ehh ta skuteczność”. Pal już sześć, że przynajmniej przez połowę tego filmiku widać nieudolność, a nie nieskuteczność, bo zawodnicy nawet nie dochodzą do sytuacji strzeleckich, a jedynie rozbijają się o ścianę w okolicy szesnastego metra. Nawet gdyby jednak filmik faktycznie pokazywał same zmarnowane wysokokaratowe szanse Wisły z tego meczu, jego publikacja i tak byłaby wizerunkowym strzałem w kolano. Bo świadczy o absolutnym niezrozumieniu duszy przegrywającego kibica.

Reklama

Racjonalne argumenty trafiają na podatny grunt tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa. Zdobyliśmy trzy punkty, bo zachowaliśmy chłodną głowę. Przebiegliśmy więcej kilometrów. Mieliśmy dobrą taktykę. Wykazaliśmy się wyższymi umiejętnościami. Przegrywający nie może się bronić na racjonalne argumenty, nawet jeśli je ma, bo zawsze przegra. Można to uznawać za niesprawiedliwe, ale tak to działa. Jeśli przegrałeś, możesz opowiedzieć, co zamierzasz zrobić, by następnym razem nie przegrać. Choćby zapowiedz ten cholerny trening strzelecki, o którym i tak wiesz, że nie zadziała. Ale absolutnie nie mów, że gdybyś miał więcej szczęścia, to byś wygrał. Gdy trener (prezes, dyrektor sportowy) przegrywa, musi roztaczać wokół siebie wrażenie, że doskonale wie, co nie działa i co trzeba poprawić następnym razem. Jeśli mówi o jakiejś losowej sile wyższej, brzmi niewiarygodnie. Jest o krok od zwolnienia.

Współczesny futbol dorobił się narzędzia, które pozwala w jakimś stopniu oderwać się od oceniania wszystkiego na podstawie kępki trawy i podmuchu wiatru wpływających na wynik. Mimo to środowisko piłkarskie do statystyki goli oczekiwanych też podchodzi z dokładnie tymi samymi mechanizmami psychologicznymi, co wcześniej. Kiedy drużyna strzela sześć goli z sytuacji wycenionych przez algorytm na 1,15, obśmiewa się głupie wyliczenia. Kiedy nie strzela żadnego, mimo że gole oczekiwane pokazują, że powinna mieć na koncie cztery, trener, który próbuje się tym argumentem bronić, jest wyśmiewany za wiarę w cyferki, „podczas gdy liczy się to, co w sieci”.

Wyśmiewanie goli oczekiwanych

Na Twitterze ironizowano niedawno na temat goli oczekiwanych, gdy w wygranym przez Cracovię 6:0 meczu z Radomiakiem, algorytm wyliczył jej 1,06 bramki oczekiwanej. Jeśli przyjrzeć się trafieniom Pasów z tamtego meczu, zwraca uwagę wyjątkowość wielu z nich. Pierwszy gol – strzał zza szesnastki, w której znajdowało się dziewięciu graczy Radomiaka i sześciu Cracovii. Nikt go jednak nie zablokował. Drugi – strzał daleko spoza światła bramki, przy wyraźnym nacisku obrońcy. Trzeci – samobój. Czwarty – wolej w sytuacji dwóch atakujących na pięciu broniących. Piąty – znów wolej. Szósty – półwolej spoza światła bramki. W tamtym meczu krakowianie co kopnęli w kierunku bramki, to wpadało. Taki dzień.

Ale algorytm nie wylicza dni konia, tylko liczbę bramek, która przeciętnie pada z identycznych sytuacji w tysiącach meczów. Nie trzeba tysięcy meczów, by wiedzieć, że komukolwiek rzadko zdarza się jednego dnia strzelić trzy gole po wolejach, czyli uderzeniach efektownych, ale technicznie trudnych, jeden po strzale z dystansu, jeden po samobóju i jeden z bardzo ostrego kąta. Wtedy jednak odtrąbiono poprawę gry ofensywnej Pasów. W kolejnym meczu Cracovia osiągnęła xg dwukrotnie wyższe (2,2) i strzeliła jednego gola. W jeszcze następnym 0,59 i nie strzeliła żadnego. Nikt już nie obśmiewał goli oczekiwanych. Ale nikt też nie ogłaszał poprawy gry ofensywnej Cracovii. Dzień konia okazał się dniem konia. Piłkarze Cracovii potrafią ośmieszyć algorytm w jedno popołudnie, ale w drugie i trzecie już nie. To nie kwestia ponadprzeciętnych umiejętności, których nie uwzględniają statystyki, lecz ponadprzeciętnej skuteczności danego dnia.

Skuteczność Erika Exposito

Podobnie ze Śląskiem Wrocław. Wspominanie jesienią o tym, że zespół miał szczęście, czyli strzelał więcej goli, niż powinien i tak samo tracił, ocierało się o obrazę majestatu. Gdy w trzech kolejnych nie strzelił żadnego, zaczyna się już szukać racjonalnych przyczyn. Rozmawia się o tkance tłuszczowej Erika Exposito, która jesienią była pewnie na podobnym poziomie, albo o tym, że zaczął wychodzić poza światło bramki, choć regularnie wychodził poza nie też jesienią. Najprostszym wyjaśnieniem słabego początku Śląska jest nieuniknione wyrównanie do średniej. W meczu z Pogonią nie wpadły Śląskowi strzały, które jesienią wpadały. A Pogoni wpadł taki, który jesienią by nie wpadł. Ze Stalą Śląsk nie zagrał diametralnie innego meczu niż jesienią z Piastem, Jagiellonią, Wartą czy Cracovią, tylko tym razem wynik był inny. Wrocławianie mają kryzys wyników, ale nie kryzys gry. Bilans goli oczekiwanych pokazuje, że mniej więcej przez połowę poprzedniej rundy Śląsk miał bardzo dużo szczęścia. Potem zaczął regularnie grać lepiej od rywali i nie zmieniło się to także na początku wiosny. Z tego wykresu żadnego kryzysu nie widać.

Gdy ktoś strzela wyraźnie więcej goli, niż wskazywałyby na to jego gole oczekiwane, podkreśla się często jego ponadprzeciętne umiejętności w wykończeniu, których „komputer nie widzi”. Weźmy Roberta Lewandowskiego. Gdy strzelał 41 goli w sezonie, napisanie, że dopisuje mu wyjątkowe szczęście pod bramką, narażałoby wygłaszającego opinię na lincz. Według algorytmu UnderStat.com strzelił w tamtym sezonie o dziewięć goli „za dużo”, ale wtedy uznawano, że po prostu jest aż tak dobry pod bramką. Rok później z samych sytuacji powinien był strzelić sześć goli więcej niż przed rokiem, ale strzelił sześć mniej. Po przejściu do Barcelony trzy razy był na minusie, czyli strzelał dwa-trzy gole w sezonie mniej, niż strzeliłby uśredniony napastnik znajdujący się w tych samych sytuacjach. Za ostatnie dziesięć sezonów algorytm wylicza Lewandowskiemu 279 oczekiwanych goli ligowych, podczas gdy w rzeczywistości zdobył 273. Siłą Lewandowskiego jest regularne dochodzenie do dogodnych sytuacji i wykorzystywanie co którejś z nich, a nie zabójcza skuteczność, czy oszukiwanie algorytmów, który nie potrafi zmierzyć techniki jego strzału. Tak było tylko raz na dziesięć sezonów. W tamtym rekordowym roku.

No, dobra, może to tylko przypadek Lewandowskiego? Cristiano Ronaldo – dziesięć ostatnich sezonów spędzonych w Europie: pięć goli więcej niż oczekiwano. Karim Benzema? Trzy gole mniej. Neymar tak samo. Lautaro Martinez? Strzelił dokładnie tyle, ile powinien. Victor Osimhen – trzy za mało. Edinson Cavani – minus siedem. Edin Dżeko – minus 34. Czy dalej ktoś będzie przekonywał, że Exposito, który za chwilę będzie miał 28 lat i raz w karierze przekroczył dziesięć goli, w tym sezonie oszukuje algorytm xg, bo ma ponadprzeciętne umiejętności w wykończeniu, co umyka w statystykach? W tym sezonie zdobył czternaście bramek przy wyniku oczekiwanym według StatsBomb 9,61. Jeśli wpływają na to same umiejętności, trzeba by uznać, że kapitan Śląska wykończenie ma lepsze od Lewandowskiego, Benzemy, Neymara, Martineza, Osimhena, Cavaniego czy Dżeko. A jeśli jednak są co do tego wątpliwości, trzeba po prostu uznać, że miał wyjątkowo dobrą rundę, którą raczej trudno mu będzie powtórzyć. Są oczywiście na świecie napastnicy, którzy tak regularnie wykręcają lepsze wyniki niż gole oczekiwane, że trzeba to uznać za umiejętność. Harry Kane, Kylian Mbappe, Erling Haaland czy Lionel Messi to jednak wyjątki z takiego właśnie poziomu. Na poziomie naszej Ekstraklasy trzeba raczej uznać, że długofalowo rację ma algorytm xg, a nie trener, który twierdzi, że jego zawodnik zaczął strzelać, bo zaordynował mu codzienną bułkę z bananem.

Więcej spokoju

Wszystko to powinno prowadzić całe środowisko do wniosku, by racjonalizować wiele, ale pamiętać, że nie da się w futbolu zracjonalizować wszystkiego. Trenera, który mówi, że przegrał, bo jego zespół miał pecha pod bramką, nie trzeba w emocjach linczować jako oderwanego od rzeczywistości, bo może mieć rację. Dyrektora sportowego, który mówi, że od rywala wziąłby do siebie szczęście, czasem warto posłuchać, zamiast obruszać się, że nie docenia klasy przeciwnika. Klub, który wrzuca filmik ze zmarnowanymi sytuacjami, podejmuje walkę z wiatrakami, co do zasady może mieć rację: tym razem przegrał, ale jeśli do końca sezonu w każdym meczu zdoła osiągnąć lepszy wynik w golach oczekiwanych niż rywal, pewnie będzie wygrywał, więc warto zachować spokój. To prawdopodobnie największa wartość, jaką mogłyby światu futbolu dać gole oczekiwane: w chaotyczne i rozedrgane emocjonalne środowisko, które miota się od ściany do ściany, próbując szukać logiki w sporcie, w którym działa też kostka do gry, tylko nikt nie chce uznać jej obecności, wprowadza coś bardziej stałego, powtarzalnego, wymiernego. Jeśli chcemy mniej zmian trenerów, mniej panicznych ruchów, mniej miotania się od ściany do ściany i wynoszenia kogoś pod niebiosa, a potem wdeptywania go w ziemię, powinniśmy bardziej zaprzyjaźnić się z golami oczekiwanymi. Bo z samymi golami, to wiadomo, jak jest: „czasem ułożysz nogę byle jak, a piłka i tak wpada do siatki”.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Ekstraklasa

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Komentarze

15 komentarzy

Loading...