W Granadzie chwalą się: znajdź inne miejsce w Europie, gdzie rozpoczniesz dzień, zjeżdżając z ośnieżonych szczytów Sierra Nevada, a później przejedziesz 45 minut, by wykąpać się w cieplutkim morzu i uraczyć kalmarami w złocistej panierce na plaży przy zachodzie słońce. To urokliwe miejsce, gdzie nie musisz martwić się o swój głód, bo tapas zawsze serwują gratis. W piłce też mają osobliwy charakter. Bo jak wytłumaczyć, że Granada wygrała 2 z 23 meczów, jest jedną z najgorszych drużyn w historii LaLiga, większość spotkań rozgrywa o najgorszych porach w poniedziałki i piątki, a i tak jej kibice tłumnie przychodzą na Los Carmenes, chwaląc się drugim procentowym wypełnieniem stadionu w Hiszpanii. Zajrzeliśmy za kulisy nowego klubu Kamila Jóźwiaka i Kamila Piątkowskiego.
Korespondencja z Granady
Istnieje zwrot określający stan umysłu w tym ponad 200-tysięcznym studenckim mieście. To granadismo, pewien styl bycia i dziwnego przywiązania, które mieszkańcy tłumaczą tak:
Fran Martínez (profesor matematyki i dziennikarz, hiszpański odpowiednik naszego AbsurDB): – Nie jesteśmy żadnym historycznym klubem ani stałym bywalcem w Primera División. Granada przez wiele lat tułała się między czwartą i trzecią ligą, byliśmy nigdzie, nie mogliśmy utrzymać poziomu i pozostać w elicie, więc ludzie nie utożsamiali się z klubem. Jest nawet taka popularna przyśpiewka: wjeżdża i spada, wjeżdża i spada, Granada jest jak winda. Mieszkając w takiej Sewilli, nie możesz nie określić się, czy jesteś za Betisem albo Sevillą, po prostu rodzina ci na to nie pozwoli. Tutaj to obojętne. Ale powolutku się to zmienia… w 2021 po raz pierwszy graliśmy w Lidze Europy i dotarliśmy do ćwierćfinału. To sprawiło, że po raz pierwszy miałem wrażenie, że dzieci zaczynają się utożsamiać bardziej z klubem. Od tamtej pory rzeczywiście na ulicach znajdziesz więcej koszulek Granady, niż Barcelony czy Realu, co wcześniej było niemożliwe.
Hoy hemos pasado la mañana grabando enseñándole a @dominikpiechota y toda Polonia lo que significa Granada y el Granada CF. Desde el ‘Eterna Lucha’ hasta las tapas. Y charlando sobre Kamil Piatkowski, claro. @WeszloCom pic.twitter.com/37YzB86Cep
— Fran Martínez (@LaLigaenDirecto) February 1, 2024
Raúl Martinez (karnetowicz, był na erasmusie w Rzeszowie): – Granadismo to uczucie i sentyment. Przyzwyczajenie do cierpienia aż do ostatniej minuty. Pada, wieje, nadchodzi klimatyczny koniec świata, ale i tak pojawiasz się na trybunach, znosząc to, co zaserwuje ci drużyna. Powiedziałbym, że to patologiczne przywiązanie do porażki, ale wyobraź sobie, jak wtedy smakują te nieliczne zwycięstwa. Te chwile są tego warte.
Rafael Lamelas (najlepszy newsman w Granadzie): – Największym hasłem identyfikacyjnym i reklamowym klubu jest „Wieczna walka”. I to mówi wszystko o Granadzie. Ostatnie 30 lat to naprawdę bujanie się od czwartej ligi i prawie likwidacja klubu, aż do historycznej gry w Europie, gdzie ograliśmy wielkie Napoli czy walczyliśmy z Manchesterem United. Granada przeżyła zmartwychwstanie tylko dzięki swoim kibicom, którzy nie pozwolili jej zniknąć z mapy. Powiedziałbym, że granadismo objawia się tym, że lubimy narzekać, że inni mają lepiej, ale w tej samej trudnej chwili jednoczymy się jak nikt inny, by pokazać, że to przetrwamy.
SYNDROM SZTOKHOLMSKI NA LOS CARMENES
Ci, którzy układają terminarz ligi hiszpańskiej pod oglądalność i szerokie uśmiechy azjatyckiego kibica, nie są sympatykami Granady. Doskonale zdają sobie sprawę, że to lokalny klub, który przegrywa rywalizację o kibica nawet we własnym regionie. W Andaluzji są pariasem, chociaż później mówią tak: u nas jest turystyka, wszyscy przyjeżdżają zobaczyć Alhambrę i góry Sierra Nevada, ale kasa upycha kieszenie rządowych w Sewilli. – Tam mają wieczne wakacje, bo my na nich pracujemy – odgryza się kibic w barze, tłumacząc lokalne zależności i popijając clarę, czyli piwo wymieszane z fantą.
Granada w skali kraju nie jest sexy i mówią o tym terminy, w jakich można zobaczyć zespół w akcji. Nie ma drugiej tak pokrzywdzonej drużyny w LaLiga. W grudniu zgłaszali protesty do rozgrywek, bo 57% domowych spotkań rozgrywają poza weekendem. Są upychani w piątek wieczór, kiedy każdy myśli o relaksie i wyjściu na imprezę, albo w poniedziałek, gdy większość już zaczyna tydzień pracy. Kibic może spędzić weekend na Estadio Los Cármenes średnio tylko raz w miesiącu, więc oczywiście narzeka, macha rękami, ale później grzecznie przychodzi na wyznaczone terminy.
Patrząc na sytuację Granady, naprawdę nie ma tam argumentów, by żyć nadziejami. W ich przypadku wynik nie jest najlepszym sprzedawcą biletów, bo kibice przez prawie całą rundę czekali na jakiekolwiek zwycięstwo, aktualnie mają dwie wygrane w 23 kolejkach, do bezpiecznego miejsca tracą osiem punktów, grają w najgorszych terminach, a i tak… średnio wypełniają 92% stadionu. To drugi najlepszy rezultat w LaLiga po Gironie, gdzie w historycznym sezonie wszyscy lgną na Montilivi. Ale gdzie Girona grająca jeszcze przed chwilą o mistrzostwo, a gdzie Granada zbierająca oklep za oklepem.
– Wydaje mi się, że to dobrze oddaje naszą naturę… jest takie lokalne słowo malafollá, którym reszta Hiszpanii określa mieszkańców Granady. To oznacza, że odpowiadamy trochę na odwal, że bywamy bezpośredni i nieprzyjemni, ale w rzeczywistości to bardziej odnosi się do naszego czarnego humoru i żartów przesiąkniętych ironią – tłumaczy nam Fran Martínez, drugi statystyk hiszpańskiej piłki po MisterChipie. I kontynuuje:
– Koniec końców Granada to miejsce wiecznej otwartości: lubimy sobie pożartować, ponarzekać, ale trudno znaleźć bardziej kolorowe i żywe miejsce niż nasze miasto. Wiesz, że to jeden z najczęstszych kierunków na wieczory panieńskie i kawalerskie? Ludzie przyjeżdżają do Granady, bo wiedzą, że zawsze coś się tutaj dzieje, a ludzie sami cię zaczepią do zabawy. Lubimy pocierpieć, ale chodzenie na stadion stało się taką modą i przyzwyczajeniem, bez względu na rezultat.
NIE MARTW SIĘ JEDZENIEM, MARTW PICIEM
Jeśli zimą zasiadacie pod kocykiem przy filmach i serialach na platformach streamingowych, to z pewnością słyszeliście o „Śnieżnym Bractwie”, czyli filmie o katastrofie samolotu w Andach. Jeden z najpopularniejszych i najczęściej oglądanych w tym roku, oparty na faktach i tworzony z pomocą ocalałych, zresztą hiszpański kandydat do Oscara. I w sporej mierze kręcony właśnie w Granadzie w zaśnieżonych górach Sierra Nevada, które odwzorowywały Andy, położone w pobliżu granicy argentyńsko-chilijskiej.
Ten widok towarzyszy każdego dnia mieszkańcom Granady i piłkarzom wyjeżdżającym na obwodnicę, żeby dotrzeć do ośrodka treningowego. To specyfika tego miasta położonego u stóp śnieżnych gór – 320 dni w roku jest słonecznych przez wyjątkowy, „tropikalny” klimat, a w tym samym czasie intensywnemu słońcu ciągle towarzyszy widok białych szczytów. Dlatego Granada chwali się, że ma wszystko – 45 minut jazdy samochodem dzieli możliwość wskoczenia do morza na plaży i zjeżdżania na nartach.
To sprawia, że Granada jest naprawdę atrakcyjnym kierunkiem do życia. Wielu zagranicznych zawodników przyjechało tam mieszkać po zakończeniu kariery, bo te kilka sezonów urzekło ich wystarczająco, aby zainwestować w dużą posiadłość poza miastem. Ceny są niczym w porównaniu z Barceloną czy Madrytem, a atrakcji nie brakuje. Kiedy defensywny pomocnik Martin Hongla wrócił z Hellasu Verona do Granady, na powitaniu zacytował francuskiego dramaturga Alexandre Dumasa: „Zaczynam myśleć, że istnieje piękniejsza rzecz niż zobaczyć Granadę. To możliwość powrotu i zobaczenia jej ponownie”.
37-letni José Callejón też wrócił w rodzinne strony, aby pomóc Granadzie, ale w rzeczywistości cieszyć się czasem bliżej rodzinnego domu. W szatni piłkarskiej powiedzieliby, że to dzisiaj „trup” – nie był w stanie zagrać ani jednego pełnego spotkania w tym sezonie. Widać, że techniki nie zapomniał, ale fizycznie jest po drugiej stronie rzeki. Z CV nikt mu nie zabierze Napoli ani Realu Madryt, lecz dzisiaj przede wszystkim chciał uczynić sobie z Granady bezpieczną przystań. To Callejón jest jednym z konkurentów o miejsce w składzie dla Kamila Jóźwiaka.
– W samym mieście zgadza się wszystko. Nie jest wielkie, ale ma duszę i życie. Daje niesamowitą mieszankę, bo to ostatni bastion państwa muzułmańskiego w Europie, co widać po architekturze, ma też wiele wpływów cygańskich, co słyszysz w muzyce, jest na wskroś andaluzyjskie i południowe, więc tych akcentów jest tutaj wiele – wyjaśnia dziennikarz Rafael Lamelas z lokalnego dziennika IDEAL.
https://twitter.com/TheEuroGuys/status/1755251681875378323
Andaluzyjskie miasto najbardziej słynie z koncertów flamenco, ale i ze swoich wyjątkowych tapasów. I co najważniejsze: darmowych. Wystarczy, że zamówisz piwo albo jakikolwiek inny napój, a przystawka przyjdzie w gratisie. Niewielka, ale też potrafiąca nasycić. – W Sewilli ani Maladze byś tego nie miał. Skasowaliby cię do cna. A u nas nie martwisz się o jedzenie, martwisz tylko o picie – śmieje się Włoch w koszulce Granady na przedmeczowym spotkaniu fanów przed Las Palmas (1:1). Nawet w samym klubie pracownicy opowiadali nam, że wprowadzając nowych graczy, muszą opowiadać im o tej tradycji, bo później wychodzą na kolację i zastają uginający się pod ciężarem jedzenia stół. – Jak zamówisz konkretny obiad i picie, to przystawki i tak przyjdą. To jest automatu. Jesteśmy inni niż wszyscy – mówią nam, gdy odwiedzamy stadion.
– Jak widzisz… Granada ma wszystko, naprawdę, nie zamieniłbym tego miejsca na żadne inne, chociaż miałem propozycje przeprowadzki do Madrytu w związku ze swoją pracą – wspomina profesor i dziennikarz Fran Martinez. – Tu ci niczego nie brakuje, no oprócz dobrej piłki w tym sezonie. Tego rzeczywiście nie ma i będzie cudem, jeśli nie spadniemy z LaLiga. Słuchaj, w Granadzie jest ósmy cud świata Alhambra. Gdy ludzie wybierali siedem cudów, jak Machu Picchu czy Koloseum, nasz zabytek znalazł się jako pierwszy pod kreską. To jest dobra metafora Granady w piłce: zawsze blisko, ale zawsze pod kreską – opowiadał z charakterystyczną ironią Fran.
DYREKTOR DOBRZE ZNAŁ POLAKÓW
Dwanaście punktów w 23 kolejkach to naprawdę żenujący rezultat. Tym bardziej, kiedy w perspektywie masz wyjazd do Barcelony na Montjuic. Kiedyś ten klub służył – jak powszechnie żartowano – do masowego handlu ludźmi, bo Granada stanowiła triumwirat rodziny Pozzo, razem z Watfordem oraz Udinese. Dziesiątki piłkarzy formalnie przychodziło do tych klubów i trafiało na wypożyczenia, wszyscy mieli Granadę w CV, chociaż nawet nie postawili nogi w Hiszpanii. W kraju zmieniano przepisy, żeby tylko ograniczyć szalone działania Giampaolo Pozzo. Handel ludźmi to brzydki żart, ale oczywiście chodziło o robienie wielkiego biznesu. Zresztą później Quique Pina, były prezes Granady, dostał dziewięć miesięcy więzienia za utworzenie wielkiej siatki działań, które miały oszukiwać hiszpańską skarbówkę.
Dzisiaj jesteśmy w innej epoce, ale Granada nadal wygląda, jakby wpisywała do kadry każdego, kto akurat przyleciał tutaj na wakacje. – Boję się przechodzić obok stadionu, bo zaraz mi zaczną kazać grać – rzuca nasz włoski przyjaciel, który pochodzi z Brescii, ma tatuaż Roberto Baggio, ale niespodziewanie został karnetowiczem Granady. Dziesięć transferów do klubu w styczniu to rzeczywiście nerwowe ruchy i próba wrzucenia wszystkich rąk na pokład. A może wypali, a może dojdzie do cudu i jakiejś niesamowitej mieszanki nowej energii.
Tak to sobie wymyślił dyrektor sportowy Matteo Tognozzi (na zdjęciu powyżej), z którym usiedliśmy na szybką kawę na Estadio Los Carmenes zaraz po prezentacji Faitouta Maouassy, jednego z dziesięciu nabytków. – Oni wszyscy potrzebują czasu, ale jestem przekonany co do każdego z nich. Zobaczycie, że odpalą. A jak nie to i tak będziemy mieli silną kadrę, żeby walczyć o powrót do LaLiga – tłumaczył nam włoski dyrektor mówiący z argentyńskim akcentem. Kibice żartują, że sprowadza tylu Argentyńczyków i Urugwajczyków, bo to wpływ jego żony, od której „przejął” ten charakterystyczny styl mówienia.
Kamil Piątkowski był zawodnikiem, o którego zabiegał od dłuższego czasu. Kamil Jóźwiak z kolei okazał się potrzebą chwili po sprzedaży Bryana Zaragozy. Wychowanek Lecha zastanawiał się między Spartą Praga a Granadą, ale ostatecznie wybór był stosunkowo prosty. Każdy dyrektor będzie opowiadał, że zna piłkarza od podszewki, ale Tognozzi rzeczywiście miał okazję oglądać ich wcześniej w akcji. – Pracowałem w Niemczech w Hamburgu czy Bayerze Leverkusen, więc mogłem dobrze poznać wasz rynek. Później w Juventusie jako szef skautów też miałem na niego oko. Sprowadziliśmy choćby Patryka Mazura z rocznika 2007. Znam wasze talenty z ekstraklasy, obserwowałem najlepszych piłkarzy, więc Piątkowskiego kojarzę jeszcze z Rakowa, tak samo jak Jóźwiak z Lecha. Nie musiałem się zapoznawać z ich profilami od początku – przyznaje Tognozzi.
On jest twarzą nowej ery Granady, bo jako szef skautów Juventusu został dyrektorem sportowym Granady i jest to pierwsze jego tak poważne stanowisko. Chińscy właściciele wywrócili wszystko do góry nogami, bo cały klub wygląda jak zbieranina nowych twarzy. Przyjrzyjmy się: nowy trener Alexander Medina przyszedł 27 listopada. Nowy dyrektor sportowy Matteo Tognozzi równo miesiąc wcześniej. Od 1 stycznia pracę rozpoczął nowy dyrektor skautingu Javier Alonso. Do tego 10 nowych twarzy, w tym dwóch Polaków. Granada stoi na skraju przepaści i spadku, ale chce rozpocząć wszystko od nowa.
– Ja wierzę, że się utrzymamy, ale nawet gra w czołowym zespole 2. ligi scenariusz walczącym o awans i naciskającym na powrót nie jest takim złym scenariuszem – mówi nam Kamil Jóźwiak.
NADZIEJA MATKĄ GŁUPICH?
Mimo wszystko w klubie dało się wyczuć nową energię i pewnego rodzaju natchnienie. Nie chodzi o to, że w ośrodku treningowym na boiskach pachnie marihuaną, bo zaraz obok za murami znajduje się dzielnica zamieszkała przez Cyganów, gdzie zobaczycie sceny każdego rodzaju. Od wyścigów motocykli po wielkie biesiady pod blokiem. Ale w Granadzie naprawdę przyszło mnóstwo nowych twarzy, które chcą coś udowodnić i się odbudować. Może to poskutkować zbyt wielkim chaosem albo właśnie odbiciem od dna.
– Nazywaj mnie lokalnym patriotą czy niepoprawnym optymistą, ale ja jestem człowiekiem cyferek. Wykładam matematykę na uniwersytecie i chociaż szanse są malutkie, to znajdziemy dowody na to, że Granada może się utrzymać. Real Saragossa tracił jedenaście punktów na tym etapie sezonu i zdołał to odrobić. Poza tym widzimy tendencję poprawy w liczbach: w dziewiętnastu kolejkach Granada straciła czterdzieści bramek, czyli więcej niż dwie na mecz, a w 2024 roku straciła tylko pięć trafień w pięciu spotkaniach. Jest mocna poprawa w organizacji. Poza tym ma już za sobą dziewięć z dwunastu najtrudniejszych wyjazdów w lidze. To też sezon, w którym będzie potrzeba najmniej punktów od lat, aby się utrzymać. Powodów matematycznych jest wiele i ja wierzę do samego końca – twierdzi Fran Martinez, który oprowadzał nas po mieście.
– To naprawdę zaskakujące, że jesteśmy na przedostatnim miejscu, bo widziałem mecze z Betisem czy Atletico Madryt, gdzie Granada rywalizowała jak równy z równym. Ja na treningach też widzę mnóstwo jakości. Taki Gonzalo Villar, który wcześniej grał w Romie, to pan piłkarz. A mój kolega z Charlotte Sergio Ruiz ostatnio zagrał mecz życia z Las Palmas. Widać, że wielu chłopaków wskoczyło na falę, jeśli chodzi o formę – mówi nam Kamil Jóźwiak po pierwszym tygodniu w Granadzie.
Będziemy się przyglądać, jak rozwinie się „polska Granada” i jak poradzi sobie w tej misji ratunkowej, bo obecność dwóch Kamilów już sprawia, że warto zaglądać do strefy spadkowej LaLiga. Jeśli nie zaczną punktować w trybie natychmiastowym, to w perspektywie kilku miesięcy czeka ich znów wysłuchiwanie przyśpiewki o windzie jeżdżącej w górę i w dół. Suben y bajan, parecen un ascensor. Na razie w Granadzie są w trakcie chińskiej rewolucji: zmienili wszystko co się dało i wierzą, że teraz zacznie działać. A kibice, jak to kibice, przyzwyczaili się, że miłość do Granady musi boleć.
DOMINIK PIECHOTA
NA DNIACH NA WESZŁOTV ZOBACZYMY DWA ODCINKI Z VLOGA PODRÓŻNICZEGO Z GRANADY
WIĘCEJ NA WESZŁO: