Mecze z Niemcami pierwszej kadry czy młodzieżówki zawsze koncentrują uwagę odbiorców. Nawet jeśli się ich nie ogląda, to chociaż z obowiązku zerka na wynik. Dziś za nami już starcie w młodzieżowym wydaniu. Dla nas dość smutne, w żaden sposób nieosładzające ostatnich wyczynów kadry A, która wyspecjalizowała się w zawodzeniu nawet najmniej wymagających kibiców. Obejrzeliśmy mecz w myśl zasady Linekera: 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Młodzi Polacy mieli długo dobry wynik, mieli momenty, postraszyli rywali, ale skończyli z wielkim niedosytem i poczuciem zaprzepaszczenia wielkiej szansy.
Bywa tak, że już sam wynik celnie opisuje historię meczu. W tym przypadku nie jest tak do końca. Nie było to takie typowe 3:1, w którym jedni mieli zdecydowaną przewagę, a drugim coś tam udało się wpakować, ale w sumie nie mieli tego dnia argumentów. Był to raczej mecz, w którym przyszło podopiecznym Adama Majewskiego zapłacić wielką cenę za błędy i przekonać się, że pod względem kultury gry musimy się podciągnąć.
Zaczęli na wesoło, kończyli na smutno. Młodzieżówka przegrała z Niemcami
Oba zespoły przystępowały do spotkania w Essen jako niepokonane w eliminacjach. Polacy wygrali cztery mecze, Niemcy trzy, zatem to zdecydowanie najlepsze drużyny w tej grupie. Dopiero dziś na dobrą sprawę mogliśmy się przekonać, na czym stoimy i co jest do poprawy.
Dość szybko wyszliśmy na prowadzenie. I to w ważnym momencie, bo Niemcy zaczęli się już rozkręcać i pokazywać, że pod względem dojrzałości piłkarskiej i płynności rozgrywania ataków są na wyższym poziomie.
Wówczas Marczuk wypracował sobie pozycję do strzału, który bramkarz zbił na rzut rożny, a ten potrafiliśmy zamienić na bramkę. Rakoczy dobrze zagrał z narożnika, Mosór uwolnił się spod opieki przeciwników i nogą posłał piłkę do sieci. Brawo.
I wówczas odżyliśmy, a Niemcy już nie byli tacy pewni siebie, zaczęli przegrywać mnóstwo pojedynków i dawali nam sporo swobody. Nasza defensywa gasiła zapędy gospodarzy w zarodku, w środku pola Łęgowski wyglądał na tle rywali jak czołg. Z przodu byliśmy coraz aktywniejsi i regularnie byliśmy pod polem karnym Atubolu. Sęk w tym, że nie potrafiliśmy z tego wykorzystać. A to ktoś posłał kiepski strzał (dwie próby Szmyta), a to ktoś nie wypatrzył partnerów (przykładowo Łęgowski pogubił się w akcji dwóch na jednego), a to zabrakło szybszej decyzji (główny zarzut pod adresem Rakoczego).
Gdybyśmy potrafili wykorzystać chwilowy pęd, to mogliśmy spokojnie wbić drugiego gola. Może i pokusić się o trzeciego i pewnie tego meczu byśmy nie przegrali. Ale teraz to tylko gdybanie.
Druga połowa już nie była tak dobra w naszym wykonaniu. Niemcy odzyskali wiarę i wigor. Nie wiemy, co usłyszeli w przerwie, ale zadziałało. My długo nie potrafiliśmy się odkręcić, a główną bronią naszych były stałe fragmenty bite przez Rakoczego.
Niemcy się budzili, a my momentami przysypialiśmy. I te pojedyncze drzemki położyły nam ten mecz.
Najbardziej szkoda pierwszej straconej bramki, bo praktycznie padła z niczego. Gospodarze mieli rzut wolny, po którym piłka odbiła się od muru. Potem zabrakło odpowiedniej komunikacji i Martel z bliska się nie pomylił. 1:1 to jeszcze nie tragedia. Jasne, jeszcze nie wszystko było stracone, ale Niemcy dostali kolejnego pozytywnego kopa i w kluczowym momencie potrafili sprowadzić naszych na ziemię.
W końcówce wypunktowali nas jak klasowy bokser w walce z żółtodziobem. Najpierw akcja, w której z lekkością nas rozklepali. A w końcowej fazie Brown (wcześniej regularnie ogrywany przez naszych) zagrał do Woltemade, który wyprowadził Niemców na prowadzenie. Co więcej, napastnik Werderu okazał się superzmiennikiem, bo maczał też gola przy trzecim golu Niemców.
Po drugiej bramce gospodarzy zeszło ciśnienie z naszej reprezentacji i szybko przyjęła trzecią. Tym razem Woltemade asystował, ale to Rohl zdobył gola po ładnie podkręconym strzale. Znaleźliśmy się w okamgnieniu na kolanach i było już w zasadzie po zawodach. Niemcy nie utrudniali już sobie życia, a naszym brakowało sił, pomysłu, dobrych wejść zmienników i jakości, która w takich momentach jest kluczowa. Nie podnieśliśmy się i zasłużenie przegraliśmy.
Mecze pierwszej reprezentacji potrafią popsuć humor nawet największemu optymiście, bo gra tej drużyny jest równie ekscytująca jak obserwowanie wyścigów łodzi podwodnych znad tafli wody. W przypadku młodzieżówki nie możemy być tak surowi w ocenie. Dziś po prostu przegrała z lepszym zespołem, ale nie pozostawiła po sobie złego wrażenia. Jest niedosyt, złość, ale nie ma wstydu. Jesteśmy mniej więcej na półmetku eliminacji i nasza sytuacja nie jest zła. Ten rok mógł się zakończyć zdecydowanie lepiej, ale już tak na chłodno – zbudowany kapitał na wygranych ze słabszymi rywalami sprawia, że w tej grupie może się jeszcze wiele zadziać. I to wiele dobrego.
Niemcy – Polska 3:1 (0:1)
E. Martel 56, N. Woltemade 80′, M. Rohl 83′ – A. Mosór 24′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Bochniewicz: Mówienie, że któremuś reprezentantowi się nie chce to farmazon
- Zachowajmy powagę. To nie jest mecz o nic
- Brzydota nocy. Jak Boniek przegrał jako trener
Fot. Newspix.pl