To był ostatni wielki mecz i wielkie zwycięstwo kadry Leo Beenhakkera. Ostatnie miłe wspomnienie związane z holenderskim selekcjonerem. No i ostatnie istotne zwycięstwo nad Czechami. Był to wówczas najlepszy okres w naszej rywalizacji z południowymi sąsiadami. Miło byłoby dziś nawiązać do tamtych chwil.
Nad “Latającym Holendrem” gromadziły się już wtedy ciemne chmury po słabym Euro 2008 w wykonaniu naszej reprezentacji. Przestał być postrzegany jako cudotwórca i wszystkowiedzący pan z lepszego świata. Jego przeciwnicy, których w krajowym związku zawsze miał wielu, coraz głośniej dawali o sobie znać, zwłaszcza że szykowała się zmiana warty. Trzy tygodnie po tym spotkaniu oficjalnie nowym prezesem PZPN-u został Grzegorz Lato, który wybory wygrał w pierwszej turze ze Zbigniewem Bońkiem i Zdzisławem Kręciną. Niecały rok później zwolni on Holendra przed kamerami telewizyjnymi po klęsce w Lublanie.
Od początku było wiadomo, że z nowym prezesem Leo nie będzie miał lekko. Lato nie był zadowolony z raportu selekcjonera po EURO, uważając go za zbyt ogólny i niepełny. Ostatecznie Beenhakker pozostał na stanowisku po wymianie sztabu i na starcie również otrzymał poparcie od Laty, ale wyczuwało się, że to już nie jest to samo, co kiedyś.
Widzieliśmy to zresztą na boisku. Po mistrzostwach Europy przegraliśmy towarzysko z Ukrainą, a boje w eliminacjach do MŚ 2010 zaczęliśmy od domowego remisu ze Słowenią i wygranej w kiepskim stylu z San Marino (2:0, pierwszego reprezentacyjnego gola strzelił wtedy Robert Lewandowski). W międzyczasie mieliśmy aferę alkoholową na zgrupowaniu z udziałem Artura Boruca, Dariusza Dudki i Radosława Majewskiego. Majewski zasnął w hotelowym holu, mając w założeniu przynieść starszym kolegom kolejną butelkę alkoholu, a dwaj pierwsi postanowili ruszyć w miasto. “Fakt” donosił, że po powrocie mieli dobijać się do drzwi tłumaczki kadry Marty Alf i składać jej niemoralne propozycje. Rano Boruc na śniadanie zszedł w samej bieliźnie, a jeszcze nie do końca kontaktujący Majewski płatki śniadaniowe zalewał mlekiem w płaskim talerzu. Pokój, w którym przebywała cała trójka, został zdemolowany.
Majewski już u Beenhakkera nie zagrał, Boruc i Dudka przegapili tylko wrześniowe zgrupowanie, na Czechy i Słowację ponownie zostali powołani. Taka to sprawiedliwość dziejowa.
Jak więc widzicie, atmosfera przed starciem na Stadionie Śląskim pozostawała daleka od ideału. Trudno było o optymizm, tym bardziej że nasi rywale zajmowali ósme miejsce w rankingu FIFA i nie brakowało w ich szeregach głośnych nazwisk. Petr Cech, Tomas Ujfalusi, Zdenek Grygera, Marek Jankulovski, Milan Baros, Jaroslav Plasil – było kim straszyć.
Mimo że Łukasz Fabiański ze Słowenią i San Marino spisywał się bez zarzutu, do bramki wrócił Boruc. Leo tłumaczył, że znalazł osiem argumentów za “Fabianem” i dziewięć za Borucem, ale nie zdradzał, co przeważyło szalę. W każdym razie Fabiański już wtedy mógł się przekonać, że jego pozycja w reprezentacji nigdy nie będzie pewna. – Decyzja czy przeciwko Czechom wystawić w bramce Łukasza Fabiańskiego, czy Artura Boruca była jedną z najtrudniejszych w mojej karierze trenerskiej. Mogę ją porównać tylko z posadzeniem na ławce Realu Madryt Emilio Butragueno, który był wtedy absolutną gwiazdą “królewskiego klubu”. Do dziś wypomina mi żartem w wywiadach, że byłem jedynym trenerem, który się na to zdobył – cytował Beenhakkera Sport.pl.
Z drugiej strony, Boruc kilka razy nas uratował, zwłaszcza w pierwszej połowie. Ten mecz był jednak przede wszystkim popisem Jakuba Błaszczykowskiego: wspaniała asysta przy golu Pawła Brożka i znakomite wykończenie sytuacji sam na sam z Petrem Cechem, którego pokonał efektownym lobem. Kuba był wówczas łączony z Liverpoolem i takimi występami pokazywał, że nie ma się z czego śmiać przy czytaniu tego typu doniesień.
Czesi mniej więcej od 60. minuty zaczęli wyraźnie dominować, dość mocno nas niepokoili, ale na szczęście poprzestali jedynie na golu kontaktowym po strzale głową Fenina, przy którym akurat Boruc chyba mógł zrobić nieco więcej.
2:1. Udało się. Odbiliśmy się. Tygodnik “Piłka Nożna” pisał o wielkim odrodzeniu. Automatycznie nasuwały się porównania do triumfu nad Portugalią z 2006 roku.
– Zagraliśmy bardzo dobry mecz, o czym świadczyć może fakt, iż przez godzinę byliśmy w stanie trzymać Czechów w środku boiska. Mieliśmy w tym spotkaniu naprawdę doskonałe momenty. Popracować musimy jednak nad tym, by lepiej reagować na zmiany gry rywala. Przy prowadzeniu 2:0 wiadomo, że przeciwnik będzie walczył o zdobycie bramki. Chodzi wtedy o zachowanie kontroli. Zawodnicy muszą zrozumieć, że najlepszą obroną jest posiadanie piłki i niedawanie przeciwnikowi okazji do strzelenia gola – mówił Beenhakker po meczu.
Nie ukrywał on, że cała otoczka wokół reprezentacji i związku nie była sprzymierzeńcem biało-czerwonych. – Nie czuliśmy dodatkowej presji w związku z sytuacją wokół PZPN w ostatnim czasie, ale przy budowie dobrej atmosfery wokół reprezentacji to na pewno nie pomogło. Wiele rzeczy dzieje się nie tak, jak powinno, mam tutaj na myśli choćby późniejszy start ligi, czy dzisiejsze pożegnanie zawodnika, który w kadrze rozegrał ponad 90 spotkań [Jacka Bąka, red.]. Nie odbyło się to w sposób odpowiedni.
– Przez ostatnie trzy miesiące czułem się nieszczególnie. Nie jestem bowiem ani kawałkiem gówna, ani Bogiem – rzucił na koniec.
To był już niestety tylko łabędzi śpiew tamtej drużyny. Cztery dni później po tragicznej końcówce polegliśmy na terenie Słowaków. Prowadziliśmy do 85. minuty i nagle się posypaliśmy. Najpierw Boruc popełnił kompromitujący błąd, zabierając się do prościutkiej interwencji na przedpolu, a po kilkudziesięciu sekundach gospodarzom pomógł rykoszet i Stanislav Sestak ponownie trafił do siatki.
Kolejne wstydliwe momenty eliminacji mundialu w RPA to 2:3 w Belfaście i pamiętny samobój Michała Żewłakowa po kiksie Boruca, domowe 1:1 z Irlandią Północną i wreszcie bolesne 0:3 w rewanżu ze Słowenią. Ostatnie minuty to już wspominana do dziś tyrada Dariusza Szpakowskiego na temat żałosnego stanu polskiego futbolu.
Grzegorz Lato przed kamerami oświadczył, że Beenhakker już nie pracuje. Sposób załatwienia tej sprawy dopełnił tragedii tamtego dnia.
Eliminacje kończyliśmy ze Stefanem Majewskim, który dostał 0:2 w Czechach, a na koniec podczas burzy śnieżnej znów przegraliśmy ze Słowacją po kuriozalnym samobóju Seweryna Gancarczyka. W grupie wyprzedziliśmy tylko San Marino. W takich okolicznościach na wiele lat kadra pożegnała się ze Stadionem Śląskim, który czekała przebudowa. Wróciła na niego dopiero w 2018 roku przy okazji towarzyskiego spotkania z Koreą Południową oraz jesiennych meczów Ligi Narodów z Portugalią i Włochami.
A z Czechami przestało nam tak dobrze iść. 0:2 w Pradze za Majewskiego, 0:1 we Wrocławiu podczas Euro 2012, 3:1 w towarzyskiej konfrontacji z 2015 roku i 0:1 w meczu towarzyskim sprzed pięciu lat – to najnowszy bilans Polaków z południowymi sąsiadami. Pora poprawić te statystyki.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Czarne kalendarium. Jak upadała reprezentacja Polski?
- Cukrzyca, śmierć ojca i mentalność lidera. Czy Patryk Peda to przyszłość reprezentacji Polski?
- „Brokuł” z intensywnością na europejskim poziomie. Poznajcie Karola Struskiego
- Brak awansu na EURO 2024? 30 milionów złotych straty dla PZPN-u
Fot. Newspix