Hiszpański „Mister Champions” gra w Realu, ale nie tym z Madrytu. W pierwszych trzech meczach w Lidze Mistrzów Brais Méndez zdobył trzy bramki dla Realu Sociedad i przeżywa najlepszy czas w karierze pełnej zakrętów, w której musiał dla własnego dobra rozstać się z ukochaną Celtą.
Brais Méndez nie ukrywa, że podnieca go gra w Lidze Mistrzów. Przestał być piłkarzem, którego przygniatała presja. Przeciwnie – im większy mecz, im więcej kibiców, im bardziej podniosła atmosfera, tym lepiej gra. Pewnie dlatego Hiszpan stał się bohaterem europejskich snów kibiców Realu Sociedad. W poprzednim sezonie, strzelił gola Manchesterowi United na Old Trafford. W tym, w powrocie Txuriurdin do najbardziej elitarnych rozgrywek po dziesięcioletniej przerwie, ma już trzy trafienia w trzech występach – strzelał Interowi (1:1), Salzburgowi (2:0) i Benfice (1:0). Nie bez powodu 26-latek dostał przydomek „Mister Champions” – został dopiero drugim Hiszpanem w historii Ligi Mistrzów, po José Marim, któremu udawało się trafiać do siatki w trzech pierwszych występach. – Będę celować w czwartą. I piątą. I szóstą. Ale nie chcę, by ktoś przyzwyczaił się do tego, że zawsze będę strzelać. Wszyscy wiemy, że to niemożliwe – uśmiecha się pomocnik.
Historia Braisa Méndeza. Krótka miłość kibiców
W pewnym sensie, Brais przed rokiem przetarł szlak Jude’owi Bellinghamowi. Tak jak dziś Anglik, na początku ubiegłych rozgrywek wychowanek Celty był jak Midas. Też zamieniał na gola prawie każdą sytuację podbramkową, a jego drużyna wygrywała mecz za meczem. – I ja, i Jude nigdy nie byliśmy tacy skuteczni. Trzeba cieszyć się dobrymi seriami, ale też musisz mieć świadomość, że kiedyś dobiegną one końca. Należy się do tego przygotować – podkreślał 26-latek. On dziś jest gotowy, by stawić czoła wyzwaniom. Ale jeszcze niedawno sytuacja wyglądała kompletnie inaczej.
Pierwszy duży sukces w karierze Braisa mógł jednocześnie okazać się ostatnim. W 2018 roku pomocnik zadebiutował w LaLiga. Wszedł do niej z drzwiami, bo po zaledwie pięciu występach w hiszpańskiej ekstraklasie dostał powołanie od Luisa Enrique do kadry narodowej. Méndez grał na miarę potencjału – „la perla”. Ale ten etap długo nie potrwał. Szybko zaczęły się schody, a zawodnik przekonał się, że miłość kibica nie jest wieczna.
Skasowane media społecznościowe
– Nie umiałem sobie z tym poradzić – wspomina Brais. Fani Celty tak szybko go pokochali, jak zaczęli wygwizdywać. Sinusoida. – Nie byłem na to gotowy. Pozwalałem, by otoczenie na mnie wpływało. A takie chwile decydują o tym, czy jesteś hobbystą, czy sportowcem z krwi i kości, który znosi presję – tłumaczył po latach Hiszpan. Zmieniła go terapia. Pierwszym krokiem było skasowanie kont w mediach społecznościowych, w tym Twittera. – Ten portal ma masę atutów, ale dzięki anonimowości ludzie wypisywali, co tylko chcieli. Poczułem, że przekroczono granicę. Było tyle negatywnych wiadomości, które odbijały się na mnie i na mojej rodzinie, że dla dobra wszystkich zdecydowałem się zrobić krok w tył – opowiadał pomocnik w „El Mundo”.
Proces odbudowy samooceny był długi, ale konieczny. – Nauczyłem się, że moja wartość nie zmieni się w zależności od tego, czy ktoś będzie bić brawo, czy będzie gwizdał – twierdzi Brais. To z pozoru oczywistości, ale dla chłopaka dopiero wchodzącego do wielkiego futbolu były to kwestie odmieniające karierę, która w pewnym momencie znalazła się na dużym zakręcie.
Panda Team
Méndez wychowywał się w małej miejscowości Mos nieopodal Vigo w domu, który – jak twierdzi – sam wybrał, gdy miał pięć lat. – Dom miał naprzeciwko boisko. Mi to wystarczało – uśmiechał się. Jego ojciec, Modesto, był piłkarzem, ale o kompletnie innej skali talentu. Rozegrał jeden mecz w barwach Deportivo La Coruña, gdy profesjonalni zawodnicy ogłosili strajk. Bardziej znany jest z tego, że w 1989 roku rozdawał kibicom kwiaty, gdy jego klub, Juventud Cambados, awansował do trzeciej ligi, będąc napędzanym pieniędzmi jednego z najbardziej znanych iberyjskich bossów narkotykowych, Sito Miñaco. W Galicji trudno było nie mieć takich powiązań – w Hiszpanii śmieją się, że każdy mieszkaniec tego regionu albo sam był przemytnikiem, albo znał kogoś, kto był. Szmuglowano przede wszystkim narkotyki, a porty w Vigo czy w A Coruñi były przystankiem między Ameryką Południową a resztą Europy.
Brais był wielkim talentem. W wieku 13 lat Villarreal ściągnął go do siebie, ale chłopiec nie wytrzymał życia w akademii oddalonej o prawie tysiąc kilometrów od domu. Méndez wrócił do Celty i był członkiem jednej z najsłynniejszych drużyn rezerw w historii Celestes. Sami określali siebie mianem „Panda Team”, wykorzystując frazę z jednej z piosenek Desiignera. – W żadnej szatni nie czułem się tak dobrze – wspominał. Skład szybko się jednak rozleciał. Piłkarze rozjechali się po całej Europie, włącznie z Andorą, Cyprem czy Holandią. Brais był pierwszym zawodnikiem „Panda Teamu”, który dostał szansę debiutu w LaLigowym zespole, ale długo się w nim nie utrzymał.
W Celcie, nieustannie zmieniali się trenerzy, a wraz z nimi wizje budowy drużyny. Wyniki były rozczarowujące. Zamiast walczyć o puchary, w Vigo martwili się o utrzymanie. To był frustrujący czas, który nie sprzyjał rozwojowi młodych graczy. – Wpadłem w dołek. Nie umiałem zatrzymać natłoku myśli. Cieszyłem się treningami, a potem, gdy przychodził mecz, załamywałem się – opowiadał Brais, który latem 2022 roku, po niespełna czterech sezonach w pierwszym zespole, odszedł do Realu Sociedad. – Potrzebowałem tego transferu. Pomógł mi definitywnie oczyścić głowę. Gra dla „twojego” zespołu z „twojego” miasta jest super, ale tylko do momentu, dopóki drużynie idzie dobrze. Gdy przestaje, obrywa się przede wszystkim wychowankom i zaczynasz nieść ciężar, który waży naprawdę dużo. Dużo mnie to nauczyło, bardzo dojrzałem, ale jeśli nie cieszysz się grą, nie będziesz osiągać dobrych rezultatów – wyznał.
Klub jak ze snu
Paradoksem jest, że Brais odżył w drużynie, która ma najwięcej wychowanków w LaLiga. Méndez twierdzi, że pasuje do Realu Sociedad jak „obrączka na palec”. – Filozofia trenera pokrywa się z moją. Nie będę potrzebować czasu na aklimatyzację – przekonywał. I tak rzeczywiście się stało. Do końca 2022 roku rozegrał 23 mecze, w których strzelił 10 goli i miał 7 asyst. – To dla mnie klub jak ze snu – zachwycał się Hiszpan, nawet mimo tego, że w kolejnych 24 występach dołożył jednego gola i jedną asystę. Na starcie obecnych rozgrywek 26-latek wrócił do formy. 13 występów, pięć bramek, pięć asyst i ogromny wpływ na grę drużyny.
– Brais jest fundamentalną postacią
– Od pierwszego dnia w San Sebastián poczułem się komfortowo – twierdzi Brais. Trudno, aby było inaczej. W Realu Sociedad zbudowano bardzo ciekawy projekt. Środek pola z Martinem Zubimendim, Mikelem Merino i Méndezem jest jednym z najlepszych w LaLiga. Mikel Oyarzabal wreszcie wrócił do formy po zerwaniu więzadła, Ander Barrenetxea odkleja od siebie łatkę zmarnowanego talentu, a Take Kubo gra sezon życia.
Nieustanny rozwój
Fani z San Sebastián takich powodów do radości nie mieli od lat 80. Klub z Kraju Basków nie tylko dołączył na stałe do czołówki rozgrywek, osiągając rewelacyjne wyniki dzięki stawianiu na wychowanków, ale jeszcze dokłada do tego charakterystyczny styl. Jednym z najczęściej powtarzanych zdań przez trenerów z LaLiga jest to, iż w starciu z Realem Sociedad nie mogli zagrać swojego futbolu. Jak wynika ze statystyk przygotowanych przez firmę MediaCoach, Txuriurdin są drudzy w hiszpańskiej ekstraklasie pod względem zatrzymywania akcji rywala.Są jedną z najefektywniejszych drużyn w kraju, bo tylko Atlético potrzebuje mniej strzałów na trafienie do siatki. Imponują pressingiem, wymuszając na rywalach bezpośrednią grę, którą czytają stoperzy, na czele z Robinem Le Normandem. Z każdą kolejką pną się w rankingu odbiorów na minutę posiadania piłki przez przeciwnika. Do tego, zespół nauczył się lepiej utrzymywać przy futbolówce – większe średnie posiadanie mają tylko Real i Barcelona.
Z każdym sezonem pracy Imanol rozwija i piłkarzy, i zespół. La Real w poprzednich latach imponował skuteczną defensywą, ale teraz dokłada umiejętność kontrolowania meczów i więcej wariantów w grze ofensywnej. Alguacil eksperymentował z ustawieniami z trójką z tyłu czy z Hamarim Traoré wcielającym się w rolę środkowego pomocnika. Baskowie grają szeroko i dynamicznie. Mają zarówno przebojowych skrzydłowych jak i zawodników atakujących przestrzeń, na czele z Merino czy Oyarzabalem. Nie bez powodu nikt w LaLiga nie spędził tyle czasu na prowadzeniu, co właśnie Real Sociedad, który swoje sukcesy na krajowym podwórku (wreszcie!) przekłada na europejskie puchary, w których do tej pory radził sobie kiepsko. – Każdy kibic Realu Sociedad może być z nas dumny – twierdzi Imanol.
JAKUB KRĘCIDŁO, Canal+ Sport
WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:
- Nowy typ wirusa FIFA zaatakował Real. Problemem nie są kontuzje, a słowa
- Alvaro Morata 2.0. Supersnajper, kapitan i mentalny lider. Skąd ta zmiana?
- Błędne koło w Andaluzji. Sevilla popełnia te same błędy i liczy, że wyjdzie na prostą
- Greenwood i Getafe. Tego związku nikt by nie wymyślił, ale każda ze stron go potrzebowała
Fot. Newspix