Reklama

Wojna Romana Abramowicza

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

23 października 2023, 12:14 • 10 min czytania 31 komentarzy

W Kijowie siedział o wodzie i czekoladzie. W Jasionce bolą i łzawią oczy, wzrok zamglony i mętny, skóra zaczerwieniona i złuszczona. W Ankarze trafia do szpitala, aplikują leki, poddają badaniom i wykrywają truciznę wpuszczoną w organizm. Roman Abramowicz pyta zaniepokojony: „Umieramy?”. 

Wojna Romana Abramowicza

Był marzec 2022 roku, Rosjanin pożegnał się z Chelsea, którą dwie dekady wcześniej kupił za sto czterdzieści milionów funtów, żeby wpompować w nią dwa miliardy w samych transferach, uczynić gigantem na światową skalę i bezpowrotnie stracić po barbarzyńskim ataku reżimu Władimira Putina na Ukrainę. „Umieramy?”, pytał w drodze do stambulskiego Pałacu Dolmabahce, gdzie odbyć miała się kolejna tura pokojowych negocjacji między przedstawicielami najeźdźcy i ofiar zbrojnego napadu. Otrutych zostało też dwóch innych emisariuszy. Delikatnie otrutych. Bardzo delikatnie. Dziwiło jednak, że moment grozy przeżyli ludzie z obu stron rozmów. Plotkowano, że to forma cichej opresji. Wróg czyha. I, jak tylko będzie trzeba, jednym ruchem zgładzi również swoich. Zresztą, czy na pewno „swoich”?

Człowiek z krańca świata

Jewgienij Rożkow, autor wyklętego przez lokalnych cenzorów „Miasta zagubionych dusz”, pisał, że Roman Abramowicz zgwałcił Czukotkę. Czukcze, autochtoni tego skutego lodem obszaru po zachodniej stronie Cieśniny Beringa, chowają swoje niemowlęta cztery razy częściej niż inni mieszkańcy Rosji. Ludność ta liczy około piętnaście tysięcy członków. Siedem tysięcy lat przystosowywała się do funkcjonowania w warunkach wszechobecnej wiecznej zmarzliny Syberii.

Pisała Catherine Belton w „Ludziach Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi”, że to „zapomniane przez Boga miejsce na krańcu świata, sześć tysięcy kilometrów od Moskwy, gdzie drzewa prawie nie rosną, a wichry wyją tak wściekle, że zwalają z nóg psy i miotają nimi po ulicach”, a „ludzie walczą o przetrwanie, pogrążeni w nędzy i alkoholizmie”. Sowieci najpierw zsyłali tu jeńców, a potem odkryli złoże złota, które uczyniło ten region atrakcyjnym dla karierowiczów, nuworyszy i oligarchów, tłumnie ruszających tam za obietnicą łatwego zarobku.

Roman Abramowicz przez osiem lat pełnił funkcję gubernatora Czukockiego Okręgu Autonomicznego. Daleko na wschodzie Rosji płacił podatek dochodowy, podłączył telewizję i radio, postawił kino, kręgielnię i kryte lodowisko z wbudowanym ogrzewaniem. Jak przylatywał z Londynu, to dzieciom pokazał helikopter, robotników przewiózł na motocyklu, ostentacyjnie przyklepał wydanie kolejnej transzy miliarda rubli z własnego portfela. Rożkow w „Mieście zagubionych dusz” naigrywał się jednak, że panisko przybywa do tej zatęchłej dziury zaledwie dwa-trzy razy do roku, ale on nic sobie z tego nie robił, bo na salonach przyznawano mu tytuły najbardziej hojnego filantropa Rosji. Władimir Putin przyglądał się temu z aprobatą.

Reklama

Człowiek z kieszeni

Abramowicz to oportunista. Aleksander Korżakow, szef ochrony Borysa Jelcyna, nazywał go „kasjerem”. Za młodu robił jako mechanik, prowadził firmę produkującą zabawki dla dzieci, sprzedawał głównie plastikowe kaczki. Wzbogacił się na latach dziewięćdziesiątych, kiedy Rosja przemieniła się w jedno wielkie targowisko. Złe języki szeptały, że pierwsze miliony zarobił na tajemniczym zniknięciu dwudziestu pięciu cystern z paliwem na drodze z Uchty do Moskwy, ale jego błyskotliwą karierę najlepiej dokumentuje prawie 500-stronnicowy i przede wszystkim nudny jak cholera dokument z wyroku brytyjskiego sądu w sprawie wytoczonej mu przez Borysa Bieriezowskiego.

W dzikich czasach Abramowicz i Bieriezowski namówili Jelcyna do powierzenia im kontroli nad przedsiębiorstwem petrochemicznym Sibnieft. Gdy władzę w kraju przejął Putin, Bieriezowski z nim zadarł, a Abramowicz wkupił w łaski: bywał na kolacjach, prezentował kolekcje włoskich garniturów i butów, wchodził w tyłek.

Skorzystał na tym płaszczeniu się w wymierny sposób. Prezydent Rosji wygnał Bieriezowskiego i nakazał Abramowiczowi przeprowadzenie fuzji Sibnieftu z innym naftowym potentatem Jukosem, którego współwłaściciel Michaił Chodorkowski buntował się przeciwko nowemu ładowi. Putin sprzątnął go więc politycznym wyrokiem, co na sam szczyt drabinki wyniosło usłużnego Abramowicza. Niedługo później za ponad siedem miliardów funtów jego udziały w Sibniefcie kupił państwowy Gazprom.

W „Ludziach Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi” czytamy, że objęcie guberni Czukockiego Okręgu Autonomicznego stanowiło formę ukłonu Abramowicza w stronę Putina: „W jednym z niewielu udzielonych wywiadów Abramowicz ujawnił, że pojechał tam, ponieważ „miał już dość” nieustannego zarabiania pieniędzy. Ruch ten przedstawiał jako własną decyzję, twierdząc, że chciał tam przeprowadzić „rewolucję ku cywilizowanemu życiu”. Wydał na to wszystko dziesiątki miliardów własnych rubli, jak gdyby skłaniał głowę w hołdzie lennym przed Putinem, który wzywał wielki biznes do wzięcia na siebie większej odpowiedzialności społecznej w ramach zadośćuczynienia za nadużycia z lat dziewięćdziesiątych”

I dalej: „Według niektórych nie miał wyboru. Został on zesłany na Czukotkę z polecenia samego Władimira Władimirowicza, ponieważ Putin chciał przejąć pod swoją komendę całą fortunę, jaką oligarcha zbił na udziałach w wielkiej firmie naftowej Sibnieft oraz w Rusalu, gigancie aluminiowym, który wytwarzał ponad 90% ogólnej produkcji kraju. Nie wystarczyło, że fundacja charytatywna Abramowicza o nazwie Biegun Nadziei była gotowa wpłacić kwotę dwustu trzech milionów dolarów na Petromed, firmę dostarczającą sprzęt medyczny i powiązaną z Bankiem Rossija. Putin pragnął mieć dostęp także do pozostałej części gotówki w dyspozycji Abramowicza, a panujące wówczas przepisy sprawiały, że łatwiej dawało się zamknąć urzędników niż biznesmenów. Wkrótce po wyborze Abramowicza na gubernatora Sibnieft zaczął przekazywać duże transze ropy poprzez spółki handlowe zarejestrowane w obwodzie dalekowschodnim, które natychmiast uzyskały setki milionów dolarów w zwolnieniach podatkowych”. 

Reklama

Sporadycznie tylko wzywano go do Moskwy. Na przesłuchania, podczas których kontrolowano, gdzie płaci podatki, jak wydaje pieniądze, w co inwestuje. Niech nie czuje się bezpieczny. Imperium zajrzy wszędzie. Ale ta cała akcja w Czukotce, z której Abramowicz wyrwać mógł się dopiero wraz z końcem pierwszej prezydenckiej kadencji Putina, to niewątpliwie cena za względny spokój w czasach, gdy innym wygodnickim i ustawionym oligarchom dostawało się po łapach i łbach.

Człowiek z Londynu

Podczas dwóch dekad jego rządów Chelsea punktowała najlepiej spośród wszystkich klubów Premier League. Zdobyła pięć mistrzostw Anglii. Po dwa razy triumfowała w Lidze Mistrzów, Lidze Europy i Superpucharze Europy. W The Blues zaroiło się od godnie opłacanych gwiazd, narodziły się boiskowe ikony, a loża właścicielska na Stamford Bridge stała się ważnym miejscem na mapie Londynu. A właściwie Londongradu.

Już w 2009 roku Mark Hollingsworth and Stewart Lansley pisali w „Londongrad: From Russia with Cash; The Inside Story of the Oligarchs”, że rosyjski kapitał rozpanoszył się nad Tamizą. Pokazywali mechanizm wielkiej imperialnej macki, która sprawiła, że przybysze z wschodniej części kontynentalnej Europy stali się najbardziej ekskluzywną, uprzywilejowaną i bogacącą się w zastraszającym wręcz tempie grupą w stolicy Anglii.

Catherine Belton nadmieni, że to wszystko na oczywisty rozkaz prezydenta Rosji, który Abramowiczowi miał osobiście zlecić zakup Chelsea. Siergiej Pugaczew, upadły oligarcha w przeszłości określany mianem „Bankiera Putina”, przekonywał ją, że cel całej transakcji był prosty: „zwiększenie obecności rosyjskiej na miejscu i poprawienie wizerunku kraju, nie tylko wśród angielskiej elity, lecz także wśród zwykłych obywateli”. Dla Abramowicza miał być to „bilet wstępu do kręgów brytyjskiej śmietanki towarzyskiej”.

Były właściciel Chelsea wytoczy za te obrazoburcze sugestie proces autorce „Ludzi Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi” na krótko przed wybuchem wojny na Ukrainie. Wygra, przynajmniej we własnym przekonaniu, z nowego wydania książki zniknie kilka fragmentów, parę innych wątków opatrzonych zostanie lapidarnymi stanowiskami przedstawicieli oligarchy, w których wyprą się wszystkich związków z Putinem przy gromadzeniu majątku, pozwalającego mu w późniejszych latach kontrolować Chelsea.

Anglicy będą pluć sobie w brodę, że zawczasu nie zainteresowali się, skąd Abramowicz brał środki na finansowanie klubu. W ostatnich latach brakiem wizy utrzymają go poza Wielką Brytanią, po dopięciu transakcji z Toddem Boehlym prześledzą szemrane przepływy rosyjskich pieniędzy z Cypru, żeby na koniec dojść do wniosku, że 56-letni przedsiębiorca wysmyknął się wszelkim regulacjom Finansowego Fair Play. Prężył się na salonach VIP, zanim komukolwiek z FIFA, UEFA, FA czy Premier League przyszło do głowy elementarne pytanie: „Kto to?”. Przy ich aprobacie zbudował imperium, istotnie na podejrzanych gruntach, ale błyskawicznie przekształcone w samowystarczalny biznes i legitymizowane przez sportwashingową rewolucję, którą w XXI wieku przeszła piłka nożna na najwyższym poziomie.

Człowiek z Rosji

Dwa i pół miliarda funtów ze sprzedaży Chelsea trafić miało na pomoc ofiarom wojny na Ukrainie. Początkowo mówiło się, że Abramowicz kręci i część tej olbrzymiej kwoty faktycznie zamierza przeznaczyć na pomoc ofiarom wojny, ale… również po stronie Rosji. Niewiele w tym prawdy. Oligarcha zresztą nie ma w zwyczaju zabierać głosu w publicznym trybie. Poza tym jako zawodowy oportunista nigdy nie skreśliłby się tak łatwo w oczach Zachodu. Problem w tym, że impas trwa, pieniądze leżą w zamrażarce, angielskie władze wciąż wymigują się komplikacjami prawnymi, dyplomaci rozkładają ręce: nie wiadomo, gdzie przelać kasę!

Na Abramowicza nałożone zostały sankcje. W eter poszła informacja o uziemionych odrzutowcach, przejętych jachtach, odebranych willach. Może go to zabolało, ale może też wcale wprost przeciwnie, bo majątek zabezpieczył jeszcze przed barbarzyńskim atakiem Rosji na Ukrainę. Niby przypadkiem dziesięć tajnych trustów przeorganizował w taki sposób, żeby ich beneficjentami stały się jego dzieci, wolne od konfiskat i finansowego rygoru. Sam kursuje między Soczi, Stambułem i Tel Awiwem. Bywa w Dubaju. Nie jest najgorzej, dopiero ujawniono kompletną listę jego imponującej kolekcji dzieł sztuki współczesnej i klasycznej, w niej obrazy Hockneya, Rego, Auerbacha, Moneta, Matisse’a czy Picassa. Guardian pisał przekornie: „Żaden to laik i ciemniak, gust ma doprawdy imponujący”.

Plotkowano, że chce zainwestować w Besiktas Stambuł albo CSKA Moskwa, ale potem holenderski związek KNVB wszczął śledztwo w sprawie jego dawnych niejawnych powiązań z Vitesse Arnhem i chyba odechciało mu się ryzykować zwarcia ze światem futbolu, który przecież właśnie bezlitośnie przeżuł go i wypluł na margines.

„Człowiek z Ukrainy”

Taki biedny. W jakim mieście globu się nie pojawi, zaraz fama, że przymierza się do kupna lokalnego klubu. Każde wyjście do modnej sieciowej kawiarni równa się kolejnemu nagłówkowi w bulwarówce. Takie tłumaczenia Sądowi Unii Europejskiej serwował niedawno Thierry Bontinck, prawnik Romana Abramowicza. Wnioskował o zniesienie sankcji nałożonych na jego klienta przez UE. I rekompensatę w postaci miliona euro wpłaconego na cele charytatywne. Tak, oczywiście, na cele charytatywne, to zawsze są cele charytatywne, czyste łapki plutokratów.

Argumentacja drużyny Abramowicza była oczywiście bardziej złożona. Bontinck przekonywał, że niewinnemu człowiekowi, który „przez ponad dwadzieścia lat mieszkał, pracował i inwestował na Zachodzie”, dostaje się za „celebryctwo” i „narastający wokół niego mit”. 56-letni oligarcha – kontynuował adwokat – „nie miał bezpośredniego ani pośredniego związku z tragedią, która niestety rozgrywa się na Ukrainie”. Rada Unii Europejskiej jednomyślnie odrzuciła tę argumentację. Główny zarzut: zasilanie budżetu Kremla miliardami rubli i dolarów w podatkach za pomocą dużego pakietu akcji w Evrazie, międzynarodowym przedsiębiorstwie zajmującego się produkcją i wydobyciem stali. Nie przeszły gadki, że to „pasywne” współwłaścicielstwo.

Roman Abramowicz to jednak oportunistyczny mistrz kamuflażu. Gdy tylko zaczęła się wojna, a wraz z nią polowanie na kolaborantów, natychmiastowo usytuował się w roli przyjaciela pokoju – Rosji i Ukrainy jednocześnie. Prestiżowa kancelaria Kobre & Kim przekazała The Athletic, że doradza obu krajom w „postępowaniach sądowych i administracyjnych”. Pozwalał niby ukradkiem fotografować się podczas pertraktacji na Białorusi, w Kijowie czy Turcji. Dawid Arakhamia, ważny ukraiński polityk, twierdził, że „jest pomocny”. Podawano, że Władimirowi Putinowi osobiście dostarczył odręcznie napisany list Wołodymyra Zełenskiego z propozycją warunków rozejmu.

Wall Street Journal przekazał, że na prośbę tego drugiego Joe Biden zdecydował, że Stany Zjednoczone nie pójdą śladami Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii czy Kanady w kwestii sankcji wobec Rosjanina. W międzyczasie wyszła ta całkiem chwytliwa historyjka z „Umieramy?”, podczas której już na dobre nie wiadomo było, czy Abramowicz stoi po stronie Rosji, czy Ukrainy, bo kto go niby otruł? Stwierdzono gremialnie, że Ukraińcy nie byliby do tego zdolni, nie stosują zresztą broni chemicznej. Czemu Rosjanie mieliby truć swojego? Znów jednak, „swojego”? Część znawców brudnych zakulisowych gierek na Kremlu przekonywała, że to właśnie element większego kamuflażu. Kontrolowane poświęcenie dla Rosji, bo toksyczna dawka nie była zabójcza. I sygnał dla Zachodu, że bogacz to sprzymierzeniec „sił dobra”.

Tak jak ckliwe historie Aidena Aslina i Shauna Pinnera. Żołnierze pochodzenia angielskiego walczyli w ukraińskiej armii i trafili do rosyjskiej niewoli. W Daily Mail opowiadali, że spodziewali się rozstrzelania, a spotkali się tylko z dobrotliwym obliczem Romana Abramowicza, który w pocie czoła przy udziale choćby Saudyjczyków negocjuje wolność nie tylko dla angielskich wojów, ale też… ukraińskich dzieci, serio.

***

Jeszcze niedawno kibice Chelsea śpiewali na Stamford Bridge: „Roman Abramowicz! Roman Abramowicz! Roman Abramowicz!”. The Blues grają słabo, przegrywają, przepłacają nadmuchane gwiazdeczki. Tęsknią za złotymi czasami rządów Rosjanina.

To tylko football, stolica sportwashingu.

***

Wiesław Myśliwski pisał w „Widnokrągu”: „Człowiek ma oczy płytkie, u każdego widać, co na dnie, sknera czy fałszywiec, czy grzech ma na sumieniu, czy życie jego boleściwe”.

Przyjrzyjcie się oczom Romana Abramowicza. Najlepiej na jakimś świeżym zdjęciu.

Czytaj więcej o Rosji:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

31 komentarzy

Loading...