Raków Częstochowa w tamtym sezonie przegrał w Zabrzu, bo akurat wtedy w okresie pucharowych eliminacji Marek Papszun najmocniej zamieszał składem. Teraz przegrał, bo rozdał Górnikowi zbyt dużo prezentów, a poprawa gry po przerwie nie wystarczyła do odrobienia dwubramkowej straty. Kolejni ligowi rywale przed konfrontacją z “Medalikami” mogą się wzorować na dzisiejszej postawie podopiecznych Jana Urbana.
Raków podobnych meczów w Ekstraklasie prawdopodobnie będzie miał coraz więcej. Legia, Lech, Pogoń i jeszcze 1-2 zespoły w starciu z aktualnymi mistrzami pójdą na wymianę ciosów, ale pozostali, decydując się na coś takiego, z góry ograniczyliby swoje szanse. W takiej sytuacji trzeba raczej unikać ryzykownego rozgrywania od tyłu, zmusić częstochowian do ataku pozycyjnego i liczyć na błyskawiczne kontry. Odkąd Raków awansował do elity, słynął z odważnego pressingu i błyskawicznego rozegrania po wysokim odbiorze, jednak konkurencja nie śpi. Z sezonu na sezon drużyna spod Jasnej Góry w coraz większym stopniu musi opierać się na czysto piłkarskiej jakości z przodu i umiejętności atakowania w tłoku, gdy jest mało miejsca. To od rozwoju w tym aspekcie najbardziej zależy to, czy uda się jej utrzymać miejsce na szczycie.
Górnik Zabrze – Raków 2:1. Yokota bohaterem
Oddanie pola Rakowowi nie może jednak oznaczać kurczowego bronienia się we własnym polu karnym lub jego bezpośrednich okolicach. Górnik pokazał, jak powinno się to robić, przesuwając grę do środkowej strefy, gdzie był najbardziej agresywny i zdecydowany. Goście długimi fragmentami mieli problem, żeby przebić się wyżej i w efekcie Daniel Bielica przez większość drugiej połowy był obserwatorem. Gospodarze w zasadzie już wtedy nie stwarzali sytuacji, ale Raków również. A jak już w końcu udało mu się wywołać zamieszanie w zabrzańskim polu karnym, to bramkarza ofiarnymi wślizgami wyręczali Pacheco i Szcześniak.
Raków dominujący i długo posiadający piłkę to też Raków narażony na kontry. Dziś w ten sposób stracił oba gole – jednego na własne życzenie, bo Adnan Kovacević najwyraźniej pomylił kolory koszulek i zagrał tak, że Szymon Czyż z łatwością przejął podanie na połowie boiska i napędził kontrę. Być może Bośniak zapomniał, że Czyż przebywa teraz na wypożyczeniu w Zabrzu i już nie jest z nim w jednej szatni. Osobnym wątkiem pozostaje zachowanie całej ekipy przyjezdnych po stracie. Górnik nie rozegrał tego ataku optymalnie – Czyż nieco spowolnił Lukoszka, temu piłka zaplątała się między nogami, a i tak bez problemu obsłużył podaniem wbiegającego Janżę, którego nikt nie niepokoił. Na koniec Yokota miał dużo miejsca do finalizacji, bo pomocnicy za bardzo się cofnęli. No tak się nie da wygrywać.
Nieco przypadkowa kombinacja Yeboaha z Crnacem dała “Medalikom” gola kontaktowego, później Crnac jeszcze raz zmusił Bielicę do wysiłku, ale generalnie poza kilkoma ostatnimi minutami, nie miało się wrażenia, że Górnikowi mecz wymyka się spod kontroli. I jednocześnie nie wyglądało na to, że w defensywie musi się wznosić na wyżyny i tylko dzięki heroicznej postawie każdego zawodnika utrzymuje prowadzenie.
Fatalne błędy w częstochowskiej obronie
Raków kolejny raz w tym sezonie przespał pierwszą połowę. Debiutujący Kamil Pestka nie ogarniał sytuacji na swojej stronie, a stoperzy licytowali się, kto w głupszy sposób odda piłkę rywalowi. Oczywiście goście mieli też swoje okazje, Bielica na początku twarzą obronił mocny strzał Nowaka. Później błysnął jeszcze przy woleju Racovitana. Gdyby coś tu wpadło, mecz mógłby się potoczyć inaczej i narracja byłaby korzystniejsza dla piłkarzy Dawida Szwargi, choć niektóre problemy zapewne i tak rzucałyby się w oczy.
Górnik bardzo dobrze funkcjonował jako kolektyw, miał jakość w osobie Yokoty, dobrze (i nieco szczęśliwie) broniącego Bielicę. Po raz pierwszy w tym sezonie ligowym strzelił więcej niż jednego gola. Po przerwie wystarczyło szachować Raków i kibice nie musieli nerwowo obgryzać paznokci.
Jedyny większy pozytyw w przypadku pokonanych to postawa Ante Crnaca. Szybko powinien zaliczyć asystę (sytuacja Nowaka), pokazał kilka błyskotliwych zagrań i na koniec doczekał się pierwszego ofensywnego konkretu. Nic dziwnego, że Fabian Piasecki nawet nie podniósł się z ławki. Do listy plusów można jeszcze dopisać powrót Zorana Arsenicia, który wszedł od razu po przerwie.
Panie sędzio…
Na osobny akapit zasługuje Tomasz Musiał. Wyniku nie wypaczył, ale liczba błędów średniego kalibru była dziś porażająca. Sędzia z Krakowa nie pokazał co najmniej trzech ewidentnych żółtych kartek (Crnac, Tudor, Siplak). Tudor tak potraktował Janżę, że ten musiał zostać zmieniony. Konsekwencji zero.
A już viralem w internecie na pewno stanie się moment, w którym Musiał złym ustawieniem przyblokował chcącego uderzać Rasaka, co zapoczątkowało kontrę Rakowa. Arbiter czuł, że nawalił i odgwizdał faul Nowaka, o którym… absolutnie nie było mowy, prędzej już w jakikolwiek sposób przepisy przekroczył Czyż. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy.
Fot. Newspix