Dzisiaj we Wrocławiu jednym z najgłośniejszych tematów jest… Juan Calahorro. Zdziwieni? Szczerze powiedziawszy – my również, tak naprawdę kompletnie wyleciało nam z głowy, że taki piłkarz istnieje, ba, może być przedmiotem jakichkolwiek targów czy nawet zatargów. A jednak, okazuje się, że we Wrocławiu trwa bitwa o hiszpańskiego zawodnika, w której przepychają się sympatyczny i lojalny Tadeusz Pawłowski oraz oszczędni i pragmatyczni przedstawiciele zarządu.
Targi są o tyle ciekawe, że naprawdę ciężko wskazać, kto ma w tej sytuacji rację. Najpierw tło:
Kilka tygodni temu Calahorro zerwał więzadła w kolanie. Ten właśnie Calahorro przez półtora roku pobytu w Śląsku rozegrał szesnaście meczów ligowych, w których jego największym osiągnięciem były bramki samobójcze oraz asysty i kluczowe podania przy golach rywali Śląska. Hiszpan jest jednym z największych niewypałów transferowych obecnych działaczy i zarząd chętnie by się już go pozbył. W pierwszej swojej rundzie grał tak fatalnie, że niemal pewne było jego pożegnanie z klubem. Pawłowski sam zainterweniował, że jednak chce Juanito w zespole i w taki sposób Hiszpan spędził kolejny rok we Wrocławiu. Teraz sytuacja się powtarza, bo trener chce, by piłkarzowi przedłużono kontrakt, choć on najwcześniej do gry będzie w okolicach marca, kwietnia.
No i mamy oś sporu.
Zarząd patrzy w słupki i argumentuje, że trzymanie tragicznego piłkarza przez kolejny rok, w którym w najlepszym wypadku zagra pół rundy jest co najmniej dziwne, a już na pewno nieszczególnie związane z polityką racjonalnego oszczędzania, która coraz częściej gości w klubach Ekstraklasy. Koniec kontraktu słabego piłkarza – wypad z baru. Niezależnie, czy gość akurat jest kulawy czy też nie.
Tu jednak pojawia się Pawłowski, któremu również nie można odmówić zdolności logicznego myślenia. Trener uważa, że Śląsk powinien się zachować, jak Jagiellonia, która w identycznej sytuacji zapewniła nową umowę Wasilukowi. W dodatku Juanito odpowiadał w zespole za budowanie atmosfery, a nawet jeśli byłby gburowatym milczkiem, piłkarze nie są gamoniami i zauważą, że w analogicznej sytuacji Śląsk może pogonić każdego z nich. W teorii Calahorro może być bezużyteczny i zbędny, ale czy szatnia nie stanie w jego obronie, jeśli wrocławski zarząd wypieprzy go na bruk w środku leczenia kontuzji?
W Śląsku więc trwa liczenie i ważenie – liczenie, ile można zaoszczędzić na Calahorro oraz ważenie, jak ciężko zniesie taki ruch szatnia i jak mocno ucierpi na tym atmosfera w całym klubie. Pieniądze w błoto na słabego piłkarza czy podjęcie ryzyka rozpieprzenia morale u wszystkich zawodników? Wybór jak z greckiego dramatu, a gdzieś w tle natrętna myśl, że gdyby Pawłowski faktycznie chciał pomóc Hiszpanowi, to mógłby odstąpić część swojego kontraktu, a nie dysponować kasą zarządu.
Śląsk jest w bardzo słabej kondycji finansowej, a mimo to trener zapiera się w mediach, że chce aby Calahorro został. Działaczom proponujemy postawić sprawę jasno – albo Hiszpan, albo nowy napastnik. Ciekawe, co wówczas wybierze Pawłowski. Inna sprawa, że również zarząd może zostać postawiony pod murem, gdy usłyszy – albo Hiszpan, albo wojna. Nie od Pawłowskiego, ale od zawodników…
Fot. FotoPyK