W bramce Radomiaka po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy Alberta Posiadałę. Constantin Galca mógł wymyślać jakieś bajki o postępach na treningach czy ciekawej rywalizacji z Majchrowiczem, ale przed spotkaniem wyznał wprost, że największym atutem bramkarza z rocznika 2003 jest przepis o młodzieżowcu. Rumuński trener z taką bajerką prawdopodobnie nie zrobiłby kariery w sprzedaży, bo nieszczególnie zachwalił nam „produkt”, jaki wypuścił na rynek. Ten „produkt” obronił się jednak sam. Posiadała zachował czyste konto i był najjaśniejszą postacią na murawie.
Ale to nie bramką Radomiaka, a Pogoni, żyli przed tym spotkaniem członkowie uniwersum polskiej piłki. My także zastanawialiśmy się, jak Bartosz Klebaniuk udźwignie wszystko to, co działo się w jego głowie po powrocie z Gandawy. Możemy tylko się domyślać, jak ciężkie dni przeżywał młody golkiper, który prawdopodobnie wyrzuci swój zespół za pucharową burtę. Po kilku dniach od tych wydarzeń znów musiał wyjść na boisko. I dzisiaj, choć puścił dwie bramki, niczego nie zawalił. Jakichś drobnych błędów, wiadomo, moglibyśmy się dopatrzeć, ale musielibyśmy mieć wyjątkowo dużo złej woli, by próbować je eksponować. Przy obu trafieniach nie miał większych szans. Nie załapał się dziś do grona antybohaterów Pogoni Szczecin.
A tych było naprawdę dużo.
Bo Pogoń znów przegrała mecz na własne życzenie.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że „Portowcy” lubią ofensywną piłkę, w której koszty wpisane są braki defensywne. Kalkulacja jest prosta: skoro rzucasz tak dużo mocy przerobowych na ofensywę, to siłą rzeczy musi ci trochę brakować z tyłu. Dziś jednak brakowało nie tylko z tyłu, ale i z przodu. To nie był ten rozmach ofensywny, do którego przyzwyczaili piłkarze ze Szczecina.
Przy pierwszej bramce Radomiaka obejrzeliśmy obrazek, który jest wspaniałą ilustracją do całej Pogoni sezonu 23/24. Koulouris, będąc na swojej nominalnej pozycji, czyli gdzieś 70 metrów od swojej bramki, lekko niecelnie podał do swojego kolegi. W siedemnastu ligowych zespołach na osiemnaście taka wpadka przechodzi bez żadnych konsekwencji. W Pogoni? Nagle robi się dramat. Jedna wielka dziura w środku pola. Donis ma czas, by się obrócić i trochę podejść. Semedo ucieka. Donis podaje mu prostopadle, Semedo jest sam na sam… Przypomnijmy: wystarczyła zwykła i prosta strata napastnika w okolicy bramki Radomiaka, by „Portowcy” znaleźli się w sytuacji, w której niewiele już można zrobić.
Próbował Koutris, który chciał przeciąć piłkę, ale nie zdążył. Próbował Malec, który chciał gonić Semedo, ale nie dał rady. Absurdalnie to wszystko się potoczyło, a przecież chwilę później Radomiak podwyższył wynik, gdy Cichocki bez żadnych problemów wpakował piłkę po rzucie rożnym. Nie minęło pół godziny gry, a mecz był już w zasadzie rozstrzygnięty.
Mieliśmy o antybohaterach, a więc przechodzimy do rzeczy. Pierwszy – Leonardo Koutris. Udział przy pierwszej bramce, to jedno. Rzutu rożnego, po którym padła druga, w ogóle by nie było, gdyby Grek celnie podał do Klebaniuka. Obrońca Radomiaka posłał lagę do przodu, z której nic by nie było, ale lewy defensor, dla pewności, chciał zgrać ją do bramkarza. Zrobił to tak, że wybił na rzut rożny. Dalszy ciąg historii znacie.
Drugi – Rafał Kurzawa, który zszedł w przerwie. Nie wiemy, dlaczego akurat on krył w polu karnym Mateusza Cichockiego (może dlatego, że piłkarz z Radomia aż do dziś nie strzelił jeszcze nigdy gola w Ekstraklasie?). Jeśli tak, to okazało się to naiwnym pomysłem, bo pomocnik tylko sabotował grę defensywną przy tym trafieniu. Nie radził sobie także w środku pola, gdzie z jakiegoś powodu rozdawał prezenty swoim rywalom.
No i trzeci – Jens Gustafsson. Nie potrafimy zrozumieć, z jakich powodów ściągnął w przerwie (!) Wahana Biczachczjana, czyli jedynego piłkarza „Portowców”, który cokolwiek dawał w ofensywie do przerwy. To on znalazł podaniem Wahlqvista, który stanął oko w oko z Posiadałą. To on wyłożył piłkę Gorgonowi jak na tacy. Jeśli nie chodziło o żaden problem zdrowotny, to jest to decyzja kompletnie niezrozumiała. No bo chyba Szwed nie chciał oszczędzać zawodnika w formie na rewanż z belgijską drużyną.
W Radomiaku chcemy natomiast wysłać dobre słowo do Pedro Henrique. Jeśli gubicie się w latynoamerykańskich piłkarzach z Radomia (macie do tego prawo), spieszymy z przypominajką: to ten, który tydzień temu trzy razy obił poprzeczkę i raz słupek. Nie zgadniecie, co dziś zrobił, gdy dostał piłkę na pustą bramkę. Nie zgadniecie. No nie ma chuchu we wsi.
Oczywiście, że trafił w słupek.
Na pustą. Z kilku metrów.
Niereformowalna postać.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trela: Paweł Wszołek – czas docenienia. Modelowy wahadłowy z gracją maszyny
- Widzew ma Pawłowskiego i Sancheza, a ŁKS… Ech, no właśnie
- Łódzki Iago Aspas
Fot. newspix.pl