W poprzednim tygodniu miała miejsce premiera filmu o Robercie Lewandowskim. Do tej pory najlepszego polskiego piłkarza w historii mogliśmy lepiej poznać poprzez książki czy wywiady, a także pośrednio dzięki opowieściom ludzi, którzy spotkali go na swojej drodze. Dostępna wiedza o Robercie jest całkiem szeroka, ale najwyraźniej także limitowana. Wydaje się – a uwydatnia to wrażenie obcowanie z dziełem filmowym w reżyserii Macieja Kowalczuka – że każde kolejne rozkładanie jego aktualnego życiorysu na czynniki pierwsze nie sprawi, że światło dzienne ujrzą wydarzenia kontrowersyjne, szokujące czy po prostu wyraźnie zmieniające opinię o ich bohaterze. Po części zapewne z ich braku, ale po części również z intencji twórców. Mimo to, każde medium rządzi się swoimi prawami, dlatego filmu pt. “Lewandowski Nieznany” nie sposób zignorować. Następnie zobaczyć, przetrawić w myślach i ocenić.
Na wstępie warto w ogóle się zastanowić, w jakim celu powstał ten film, oraz jak powinni interpretować go odbiorcy. Jeżeli obie te kwestie się nie zazębiają, ryzyko niezrozumienia i w efekcie pojawienia się krytycznych ocen diametralnie rośnie. Od razu ostrzegamy, że to ani nie jest materiał do chwalenia pod niebiosa, ani nie dzieło niegodne poświęcenia wolnego czasu. Jeśli akurat macie abonament na Prime Video i półtorej godziny w zapasie, śmiało, sprawdźcie, ale z jednym zastrzeżeniem, które pozwoli uniknąć zawodu.
Nie poznacie innego Roberta Lewandowskiego.
Film “Lewandowski Nieznany” [RECENZJA]
–
Różnice w postrzeganiu. Historia przewidywalna dla Polaków, dla reszty świata niekoniecznie
Możliwe, że wzruszycie się i jeszcze raz znajdziecie w sobie podziw dla jego dokonań. Utwierdzicie w przekonaniu, że jest przykładem niemal perfekcyjnie poprowadzonej kariery z wykorzystaniem niedocenianej siły, jaką jest właściwy dobór najbliższego otoczenia. Być może poczujecie przepływ dodatkowej motywacji czy sympatii na myśl o zwykłym człowieku, który – krok po kroku, przez zwycięstwa i porażki, z bagażem krytyki i traum życiowych – dał radę wejść na szczyt, generując dobre emocje. Ale przy tym wszystkim, przy tylu pozytywnych elementach, które w filmie zostały zaszczepione, nie liczcie na to, że odkryjecie Roberta na nowo. To pierwszy duży zarzut do filmu “Lewandowski Nieznany”, który jednocześnie wcale nie musi nim być, o ile widz idealnie wpasuje się w intencje twórców. No, bo właśnie – jakie one są?
Tytuł niejako obiecuje, że dostajemy innego Roberta. W domyśle bardziej otwartego, odartego z szat, którymi normalnie chroni się przed światem zewnętrznym. W istocie, do pewnego stopnia tak jest. Film pokazuje sporo fragmentów archiwalnych nagrań udostępnionych przez samego Roberta. Widzimy na nich przede wszystkim człowieka – najpierw dzieciaka, którego wyśmiewano za chude nogi, “Bobka”, który przedwcześnie stracił tatę i musiał szybciej dorosnąć. Później mężczyznę, który opiera swoje szczęście na rodzinie, a w momentach załamania, jak przy poronieniu żony, muszącego niezmiennie spełniać ogromne oczekiwania nie kilku czy kilkunastu, a kilkudziesięciu milionów osób.
Z naszej perspektywy przeżycia Roberta, wraz z jego wieloletnią ewolucją z anonimowego chłopaka spod Warszawy w piłkarza klasy światowej, to jednak oczywistość, o której w Polsce napisano już tysiące artykułów, a film na swój sposób podkreślił ją po raz kolejny. Nie powiedział niczego, czego już wcześniej nie wiedzieliśmy, a jedynie przypomniał, że choć w tej historii wiele rzeczy mogło pójść nie tak, dziś Lewandowskiego trzeba uznawać za jednostkę wybitną. Nawet sam skład rozmówców, który pojawił się na ekranie, mówi w tej kwestii bardzo wiele.
O Robercie szeroko wypowiada się jego idol – Thierry Henry.
A także piłkarski ojciec z Dortmundu – Juergen Klopp.
Koledzy z boiska – m.in. Manuel Neuer, Thomas Mueller, Mats Hummels i Wojciech Szczęsny.
I legendarne postacie w świecie futbolu – Zbigniew Boniek, Olivier Kahn, Xavi czy Karl-Heinz Rummenigge.
Każdy na swój sposób oddaje Robertowi swój hołd i pozytywnie wpływa na rangę filmu oraz jego bohatera. Świetna sprawa, choć, szczerze mówiąc, na nas to już nie robi tak wielkiego wrażenia. W pewnym sensie zostaliśmy powiernikami historii Lewandowskiego, a zatem znamy te wszystkie postacie wraz z ich opiniami. To jest powtarzalne, może nawet nudne.
Patrząc na to inaczej, przypadkowy kibic Barcelony czy inny fan “Lewego” z dalszego zakątka świata może mieć inny, wybrakowany punkt widzenia. Jeśli założymy, że jedną z głównych intencji przy tworzeniu filmu było przedstawienie historii Roberta właśnie takim osobom, filmowi trudniej wtedy zarzucić, że jest nijaki i przewidywalny. Nie, ponieważ wystarczająco sprawnie wydziela esencję z życiorysu Lewandowskiego.
Podkreślamy: wystarczająco, nie dobrze, bo nie jest to przecież film bez wad.
Nie ma czego pokazać czy Robert Lewandowski nie chciał pokazać więcej?
Kolejnym zarzutem, którego nie da się skontrować hasłem “zależy od przyjętej perspektywy”, jest fakt, że filmowi po prostu brakuje zęba. Ten film to poprawnie ugotowana potrawa, lecz ewidentnie brakuje jej pikantności, takiej głębi smaku, dzięki której można by dyskutować, czy “Lewandowski Nieznany” mógłby nie tyle konkurować, co chociaż zbliżyć się do innych produkcji filmowych tego rodzaju.
Nie, nie mógłby, bo za mało w nim naprawdę interesujących treści. Film nie potrafi wywołać skrajnych emocji, ba, jest z nich wręcz wykastrowany. No, chyba że macie wysoki poziom empatii – wtedy w dwóch-trzech momentach można się wzruszyć. Jak choćby we fragmencie, gdy Robert opowiada o ojcu i w pewnym momencie nie potrafi dokończyć zdania. Albo gdy dostajemy obraz Roberta po wygraniu finału Ligi Mistrzów. Wtedy, wchodząc w skórę bohatera, jesteśmy w stanie zrozumieć, ile emocji nagle mu przybywa lub ile ciężaru z siebie zrzuca.
To jednak mocno wygładzona historia sukcesu, w której brakuje odniesienia do drażliwych kwestii, takich jak: słynne “Le Cabaret”, relacja z Cezarym Kucharskim, porażki reprezentacji Polski (tematy EURO 2012 i MŚ 2018 poruszone zdawkowo), kulisy odejścia z Bayernu czy chociaż namiastka dialogu z przeszłością, w której Robert nie trafiał przecież tylko na nieskazitelne postacie. A oglądając film, można odnieść wrażenie, że już w dorosłym życiu ani on, ani nikt inny na jego drodze nie miał żadnych wad. My, w przeciwieństwie do widzów z innych krajów, wiemy, że to nie jest prawda. Pod tym względem “Lewandowski Nieznany” niestety za bardzo przypomina panegiryk.
Niby tę koncepcję można próbować obronić, mówiąc, że Robert chciał zawrzeć w swoim filmie najważniejsze dla niego elementy własnego życia, głównie te pozytywne. Nie wplatać rzeczy, do których nie będzie wracać z uśmiechem na ustach po zakończeniu kariery. Mimo to, absolutnie zasadne będą głosy, że film mocno cierpi na wstrzemięźliwości “Lewego” w przedstawianiu faktów. Robert pośród nich porusza się w sposób bezpieczny. Tak, widać wyraźnie, że w procesie twórczym przeważało pragnienie bycia taktownym, ostrożnym, wyważonym. Najwidoczniej nie chciano pokazać więcej, uznając, że to nie czas i miejsce. A szkoda, naprawdę szkoda.
Widać, kto i co najbardziej leży Robertowi na sercu
Nietrudno z kolei dostrzec, na czym Robertowi zależało najbardziej. Na pierwszym planie widnieje dzieciństwo jako prawdopodobnie najważniejszy etap życia, ponieważ właśnie on otwiera film, by później pojawiać się niezwykle często w ramach przerywnika filmowej narracji. To duży plus filmu.
Ten beztroski okres w domowym zaciszu. Coroczne święta z prezentami od św. Mikołaja. Ten przydługi sweter od mamy. Czas zabaw w ogrodzie z siostrą czy kąpiel w basenie z ojcem. Ogółem obraz dziecięcej radości, który później zakrzywia rodzinna tragedia. To wszystko mocno wybrzmiewa, jest ściśle powiązane z drogą wewnętrzną, jaką przebywa Robert Lewandowski aż do chwili obecnej. Drogą, którą – odpowiadając na pytanie o intencje twórców – ten film pokazuje.
Widać, że właśnie fragmenty życia z dalekiej przeszłości mocno leżą Robertowi na sercu. Że na jego piedestale – nie dziwota – stoją więzi rodzinne będące machiną napędzającą szczęśliwe zdarzenia. Nawet w futbolowych wątkach dostajemy np. szczyptę kulis z Juergenem Kloppem w roli głównej, do którego kiedyś Robert poszedł porozmawiać… jak syn z ojcem. Film podkreśla, że ta rozmowa z niemieckim szkoleniowcem była momentem zwrotnym. Tak jak “dotknięcie” przez Pepa Guardiolę, telefon od Alexa Fergusona czy lata wcześniej znakomity okres w Lechu, który w pełni otworzył Robertowi głowę na marzenia o topowej karierze. Co prawda rozdział poznański pojawia się w filmie tylko przez chwilę, spełnia zadanie ważnego spoiwa. Nie ma co się obrażać.
Dalej w filmie mamy oczywiście najbardziej ikoniczne wydarzenia, o których mógł usłyszeć cały świat. M.in. 5 goli w 9 minut, wygranie Ligi Mistrzów i droga do tego sukcesu, a także pobicie rekordu Gerda Mullera. W tle zaskakująco dużo ciepłych komentarzy ludzi związanych z Bayernem Monachium i zapis przeżyć żony, Anny. Wreszcie wątek Barcelony, nowego zastrzyku frajdy w życiu “Lewego”, któremu z wiadomych względów nie poświęcono dużo miejsca. Kresu tego rozdziału jeszcze nie znamy, ale wiemy, jak ważny to był bodziec dla byłego napastnika Bayernu.
Niestety za gamą tych pozytywnych zdarzeń nie stoją żadne nowe fakty o Lewandowskim. Dostajemy to samo: Robert ambitny, Robert rodzinny, Robert poprawny politycznie. A przecież był potencjał, żeby zagłębić się w jego sferę psychiczną, zadać mu niebanalne pytania, wyjść poza schemat. Film tylko by na tym zyskał.
Motyw drogi z chaotyczną realizacją
W opisie filmu czytamy, że przedstawia drogę Roberta Lewandowskiego. Sęk w tym, że wyszła z tego droga pełna dziur i zakrętów. Patrząc na kwestie stricte techniczne, mocno kuleje przede wszystkim konstrukcja filmu. Dźwięk czy obraz – spoko, wysoki poziom. Ale można odnieść wrażenie, że montażysta z reżyserem nie za bardzo wiedzieli, jak spójnie przedstawić najważniejsze punkty z osi życia Roberta.
Bardziej wytrawnych widzów ten problem będzie bił po oczach. Ta chaotyczna narracja, momentami dziwny sposób łączenia wątków, istny misz-masz na drodze od punktu A do Z, którą film miał w zgrabny sposób przedstawić. Prostszym i skuteczniejszym rozwiązaniem byłaby narracja, w której z rozdziału mówiącym o BVB nie cofamy się do Lecha, potem do Bayernu, potem do dzieciństwa, potem nagle Bayernu, za chwilę Dortmundu i tak w kółko. Dało się to zrobić lepiej.
Trudno też wytłumaczyć niektóre luki narracyjne. Przykład? Wiemy, że Robert przeżywa tragedię po śmierci ojca, ale nie dostajemy informacji, co tak naprawdę stało się z Krzysztofem Lewandowskim. Owszem, ludzie lepiej znający tę historię mogą wszystko sobie dopowiedzieć, ale nie tak ma działać film, który wychodzi na cały świat. To samo tyczy się króciutkiego epizodu o hejcie w kierunku Anny i Roberta po porażce polskiej kadry na mundialu w Rosji. Najpierw widzimy nieprzychylne nagłówki z prasy, powyciągane zdania typu “para zbyt idealna”, a następnie słyszymy, że rodzinę Lewandowskich ten okres mocno przybił. Okej, warto było poznać odczucia drugiej strony, ale widz niezaznajomiony z tematem dostaje wątek wyrwany z kontekstu. Nie został właściwie rozbudowany, co powoduje, że zamiast budzić empatię, może przywodzić na myśl sztuczną szopkę.
To nie koniec obiekcji, bo czas, który można było poświęcić na pogłębienie istotnych wątków, zajmują zupełnie niepotrzebne dialogi. Weźmy na tapet choćby rozmowę Roberta z Anią na ławce. Słońce, hiszpańskie wybrzeże, romantyczny klimat, wspominki. To fajnie podkreśla ich relację, ale do czego widzowi jest potrzebna wymiana zdań o pampuchach? Te zdania o niczym?
Dobra, jednak mamy “Lewandowskiego Nieznanego”. Dowiadujemy się, że jadł kiedyś pampuchy i szkodziły mu płatki z mlekiem!
A tak zupełnie serio – nie byłoby w tym nic złego, gdyby film był wypakowany ciekawymi, odkrywczymi treściami. Ale nie jest. Wątek pampuchowy bawi, jest czymś spontanicznym, jednak na tle reszty filmu, zamiast być miłym dodatkiem, mocno zapada w pamięć. A to niekoniecznie jest dobre świadectwo. Skoro czas ekranowy był ograniczony, lepiej było poświęcić kilka chwil więcej na opowieść o początku ich związku.
Film taki, jaki jest Robert Lewandowski
Niestety ten film jest w pewnym sensie wiernym odzwierciedleniem Roberta Lewandowskiego, którego znamy z tego, że publicznie unika kontrowersji. Robert nigdy nie chce nikogo urazić wprost. Dostarcza jedynie poszlak lub milczy. Daleko mu choćby do typu Rafała Gikiewicza i jego spontaniczności, większego rozmachu w wypowiedziach, które przyciągają jak magnes. Słowem: “Lewy” wydaje się człowiekiem bezbarwnym, a być może tylko na takiego się kreuje. Tego do końca nie wiemy. W każdym razie, film “Lewandowski Nieznany” posiada tę cechę, brak mu wyrazistości, dlatego nie można nazwać go dobrym dziełem filmowym.
Jest poprawny, nic więcej. 5/10.
Zdaje się, że twórcom zabrakło refleksji w stylu “Kurczę, nam się podoba, ale stańmy może na miejscu odbiorców?”. To przecież podstawa. Spojrzenie na swoje dzieło z boku i wymuszenie krytycznego podejścia. Gdyby ono miało miejsce, najpewniej dostalibyśmy ciekawsze dzieło i rzeczywiście nieznanego dotąd Roberta. Ale on sam najwyraźniej tego nie chciał, zadowalając się tym, co jest. Da się to zrozumieć, w końcu mowa o wielkiej marce osobistej nadal prowadzącej karierę piłkarską, której nie wszystko wypada zrobić lub powiedzieć. Tylko że…
Takie podejście do sprawy podważa sens kręcenia pełnokrwistego filmu tu i teraz. Ten, który obejrzeliśmy, mógł nim być, gdyby Robert nie był człowiekiem gryzącym się w język. Zamiast zadowalać, film budzi niedosyt. Zamiast pasjonować, niestety przechodzi bez echa. Potencjał na pewno był większy, ale nie został wykorzystany. Może inny film w przyszłości, po tym jak Robert już zawiesi buty na kołek, będzie dziełem godnym jego kariery. Na to trzeba liczyć.
Więcej o Robercie Lewandowskim:
- Robert Lewandowski i natura przemijania
- Lewandowski o aferze premiowej: – Chcę przeprosić kibiców
- Niejawne gierki Lewandowskiego i Kucharskiego
Fot. Newspix (główne)/w tekście sceny z filmu