Gdyby nie arcynudne 0:0 Warty z Cracovią, mecz Wisły Płock z Widzewem byłby murowanym kandydatem do miana najgorszego w tej kolejce. Wolne tempo, mało jakości, dużo wyczekiwania – jedni i drudzy potwierdzili, że daleko im do optymalnej formy, a przesłanek za rychłą zmianą tego stanu rzeczy zbyt wiele nie widać.
„Nafciarze” w środku ubiegłego tygodnia po pięciu z rzędu porażkach przełamali się kosztem Warty Poznań, ale uczynili to bardzo szczęśliwie, na słowo honoru. Z przebiegu gry równie dobrze mogli wygrać goście. Gdyby dziś gospodarze dowieźli prowadzenie, mówilibyśmy podobnie.
Wisła Płock – Widzew Łódź 1:1. Gol Wolskiego to za mało
Podopieczni Pavola Stano zrobili za mało, żeby zasłużyć na zwycięstwo. Poza golem po składnym rozegraniu Furmana i Szwocha oraz chytrym strzale Wolskiego w bliższy róg, Ravas otrzymał jeszcze tylko jeden strzał na swoją bramkę i nie wypadało mu go przepuścić. Druga połowa to już było jedno wielkie bronienie wyniku i nieudolne próby odgryzienia się.
Na tak bladym tle Widzew był jednak nieco bardziej wyrazisty, choć nadal słaby. Kamiński po strzałach Hanouska i Shehu pokazał, że umie się dobrze rzucać. Bartłomiej Pawłowski notował efektowne przebłyski, ale koledzy nie potrafili ich skonsumować, a z czasem sam lider łodzian zaczął się dostosowywać do poziomu reszty. Jordi Sanchez przez 95 minut nie dostał ani jednego dobrego podania, bo jego partnerzy bili rekordy dośrodkowań na wyższe piętra. Hiszpan długo czekał na gola, z powodu rosnącej presji odciął się od mediów społecznościowych, ale jak strzelać w takich okolicznościach?
Przełamanie Jordiego Sancheza
Musiało wydarzyć się coś nietypowego, niecodziennego, ktoś musiał albo zrobić coś wyraźnie ponad standard, albo też kopnąć się w czoło. I wydarzyło się. W doliczonym czasie Sypek po wyrzucie z autu jak juniora oszukał Lesniaka, potem serię kiksów zaliczył Chrzanowski, nie pomógł Kapuadi i Sanchez zdobył bramkę, która mogłaby być definicją bramki sytuacyjnej. Nie sposób było czegokolwiek zaplanować, po prostu należało walczyć do końca i liczyć, że piłka odbije się w określony sposób. Odbiła się, Widzew znów uratował się w ostatnich sekundach, a Sanchez doczekał się pierwszego gola od 6 listopada.
Ponownie mocno rozczarował Kristoffer Hansen. Norweg jako rezerwowy potrafił robić wielkie rzeczy. Mimo że w Warszawie z Legią w końcówce przesadził z grą pod siebie w kluczowych sytuacjach, to kolejny raz dał impuls z ławki i stało się jasne, że w końcu musi dostać szansę w podstawowym składzie. Z Wartą rozegrał cały mecz i zawiódł. Dziś mógł się poprawić i był najsłabszy na boisku: bez błysku z przodu, na dodatek ze swobodnym podejściem do zadań defensywnych. Nic dziwnego, że zaliczył szybki zjazd do bazy. Julian Shehu zaprezentował się o niebo lepiej.
Mało pozytywów
Wisła Płock potrzebuje jeszcze ze dwóch zwycięstw, żeby w praktyce zapewnić sobie spokój w walce o utrzymanie. Zapewne uda się je osiągnąć, ale wiele więcej się po tej ekipie nie spodziewamy. W grze „Nafciarzy” jest dużo marazmu, a mało entuzjazmu. Trudno powiedzieć o którymś zawodniku, że imponuje formą. Pavol Stano nie umocnił się na stanowisku.
Widzew ciągle nie może odpalić na wiosnę, już pięć razy zremisował, po razie wygrał i przegrał. Niby nadal jest w czołówce i traci raptem trzy punkty do podium, ale tendencja jest wyraźnie negatywna. Z drugiej strony, kibice w Łodzi ciągle muszą pamiętać, jaki był punkt wyjścia. Ich drużyna nie była powszechnie typowana do spadku w drodze losowania, tylko zwyczajnie jej potencjał na papierze nie imponował. Długo osiągała wyniki znacznie ponad stan – tu słowa uznania dla sztabu i piłkarzy – ale prędzej czy później musiało przyjść wyhamowanie.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- „Trędowaci, wrogowie, zło wcielone”. Trenerzy indywidualni a polski futbol
- Trela: Zamknięty sezon łowiecki. Trudny czas dla napastników w Ekstraklasie
- Wątpliwości (w) Adama Majewskiego
Fot. FotoPyK