Barcelona nie miała prawa wygrać tego El Clasico. Jeszcze pal licho, że oddała mniej strzałów. Już nieważne, że sprzeniewierzyła się wieloletnim zasadom rodem z nauk Johana Cruyffa czy Pepa Guardioli i pozwoliła Realowi na dominację w statystyce długości posiadania piłki. Lata mijają, problemy przygniatają, okoliczności nie sprzyjają, ignorancją byłoby dziwienie się takiemu stanowi rzeczy w tym momencie historii. Ale, na litość boską, przecież wszystkie logiczne przesłanki wskazywały na niemal pewne zwycięstwo rozpędzających się Królewskich…
„Wszystkie”.
Serio, „wszystkie”.
Brak Lewandowskiego, Pedriego i Dembele. Katastrofalny występ Barcy przeciwko Almerii. Spektakularny pogrom Realu na Liverpoolu. Fenomenalny duet Karima Benzemy z Viniciusem Juniorem. Nawet słowa Carlo Ancelottiego o tym, że przed sezonem Puchar Króla może i wydaje się turniejem drugiej kategorii, ale gdy tylko Copa del Rey wchodzi na etap półfinałów i finałów, prawdziwym zwycięzcom zapalają się oczka. A Real, chyba jak nikt inny na całym globie, słynie ze swojej obsesji na punkcie kolekcjonowania trofeów.
Jeszcze raz: wszystko wskazywało na to, że Real pokona Barcelonę.
Barcelona jak Franck Kessie
Franck Kessie jest jaki jest. Nie ma sensu czarować się, że za kilka lat ktoś wspomni z rozrzewnieniem: „kurde, ten gość to nieźle pykał w tej Barcy”. No, sorry, nie wspomni. Ot, taki kwadratowy, ciut toporny, niezbyt spektakularny. Parodystą i partaczem absolutnie nie jest, w przeciwnym razie nigdy nie wdrapałby się na poziom topowych klubów Serie A czy La Ligi, ale trudno zakładać, żeby drużyna z aspiracjami Barcelony rozpisywała wokół niego taktykę na operowanie środkiem pola w ważnych meczach. Ba, w mniej ważnych też zakrawałoby to o aberrację.
Tym razem jednak było ciut inaczej. Barcelona przypominała Francka Kessiego. Iworyjczyk harował w defensywie, czopował przestrzeń, asekurował kolegów na całej rozciągłości boiska, raz po raz rozbijał kolejne ataki Realu. I Xavi tego właśnie sobie życzył. Nie tylko od niego, a od wszystkich swoich podopiecznych. Błyskawicznie zdiagnozował bowiem, że pójście na wymianę ciosów może skończyć się bolesnym laniem. Real wystawił zbyt dobrych zawodników, żeby pozwalać sobie na fantazję, więc…
Ustawić.
Skasować.
Odbudować.
Na tym polegała gra gości. Alejandro Balde zakręcił się w tyłach? Asekuruje go kilku gości. Frenkie de Jong zaliczył głupią stratę? Cały zespół śmiga do obrony. Ronald Araujo ma problemy z Viniciusem? A nie, pardon, Araujo nie miał problemów z Viniciusem. Co z przodu? Znów – jakież zdziwienie – Kessie. Przy akcji bramkowej to on walnie przyczynił się do tego, że Eder Militao wpakował samobója, a potem mógł jeszcze podwyższyć wynik, i w istocie dokonałby tego, ale przeszkodził mu wyjątkowo niefrasobliwy Ansu Fati. Cóż, czasami da się wygrać również „średniowiecznym” sposobem.
Istnieje życie bez Lewandowskiego
Realowi zabrakło pomysłu, choć przecież dominował, dośrodkowywał, strzelał, prowadził grę, tworzył zamieszanie w polu karnym, stwarzał jakieś tam sytuacje. Problem w tym, że walił głową w mur. Walił. Walił. I walił. Bezskutecznie. I, jak na siebie, cholernie nudno. Trochę tak, jakby Ancelotti nie spodziewał się, że Barcelona wyjdzie tak defensywie. Inna sprawa, że jest jeszcze drugi mecz. A Realu nigdy przenigdy i pod żadnym pozorem lekceważyć nie można. To mistrzowie odwracania losów rywalizacji.
Niech Barca spyta PSG, Chelsea, Manchester City albo Liverpool, co się może stać, gdy już skreślasz Królewskich i z gąską się witasz…
Nie można spać spokojnie.
Na razie Barcelona uczy się, że istnieje życie bez Roberta Lewandowskiego. Może to się komuś wydać dziwne i nieznaczące, i pewnie ten ktoś będzie miał rację, ale Barca jeszcze nie przegrała w meczach rozgrywanych bez udziału polskiego napastnika. Ten powinien zagrać już jednak w kwietniowym rewanżu, który może odpowiedzieć na kluczowe pytanie: czy skoro Real po raz kolejny bierze się za zdobywanie Ligi Mistrzów i Europy, to dla Barcelony zostawi Hiszpanię – najpierw Superpuchar, a teraz jeszcze La Ligę i Puchar Króla.
Real Madryt 0:1 FC Barcelona
Militao 26′ sam.
Czytaj więcej o hiszpańskiej piłce:
- Villarreal wyrwał Setiena z emerytury. Dziś zastanawia się, czy było warto
- Viniciusie, wzoruj się na Rodrygo
- Bez Pedriego nie ma zabawy. Prawda o zespole Xaviego
- Kręcidło: Zdesperowany trener w zdesperowanym klubie. Valencia weszła w tryb paniki
- Lewandowski nie przywykł do odpadania z pucharów tak wcześnie, ale sam dołożył do tego cegiełkę
- Kompilacja goli, przytłaczająca presja i wsparcie Xaviego. Dlaczego Raphinha się odrodził?
Fot. Newspix