Stadion zamieniony na więzienie. Wioska olimpijska przerobiona na osiedle mieszkaniowe. Arena warta pół miliarda, zarośnięta przez chwasty chwilę po mistrzostwach. Media uwielbiają te historie. Trochę mniej obywatele miast – gospodarzy, kiedy okazuje się, że muszą kupić np. droższy bilet w autobusie, zrezygnować z cyklu imprez albo zgodzić się na redukcję zatrudnienia w sektorze publicznym, bo dziurę w budżecie trzeba czymś zasypać. Właśnie mija rok, od kiedy Brazylia wchodziła w decydującą fazę przygotowań do mundialu. Jak wygląda dzisiaj?
Dwanaście miesięcy temu dopinała kluczowe inwestycje. To znaczy… Dopinała albo nie – bo na przykład ostatnie „przedmundialowe” krzesełka na stadionie Corinthians zamontowano dopiero tydzień temu. Nowa droga łącząca lotnisko w Cuiabie z centrum miasta ma pół mili długości zamiast planowanych czternastu, a dziesiątek innych inwestycji nie rozpoczęto wcale. Skończyło się na planach.
FIFA, której żaden kryzys nie jest straszny
Najbardziej elektryzują stadiony. Na długo przed mistrzostwami prognozowano, że część z nich bardzo szybko zamieni się w tzw. „białe słonie” – w postępujące ruiny, po których hula wiatr, które najpierw kosztowały krocie i teraz krocie trzeba na nie łożyć. Politycy uwielbiają opowiadać, że dzięki imprezie rangi mistrzowskiej, olimpijskiej, kraj zaliczy wręcz skok cywilizacyjny, pójdzie naprzód, zyska.
Słowo klucz: „zarobi”.
Tylko że tym, który naprawdę zarabia, jest w pierwszej kolejności FIFA.
Organizacja, której żaden kryzys nie jest straszny. Od 2007 roku jej zyski stale rosną. Od 2010 do 2014 roku zarobiła 5,4 miliarda euro, z czego połowę tej kwoty w 2014 roku – mundialowym, szczególnie owocnym. Najwięcej na prawach do transmisji i wpływach od sponsorów. W organizację oczywiście wpompowała sporą sumę, ale FIFA nigdy nie jest stratna. Dla niej mistrzostwa to czas żniw. Sekretarz generalny Jerome Valcke już tygodnie przed imprezą ogłosił, że finansowy sukces jest zagwarantowany.
Brazylia bynajmniej sobie go nie zapewniła. Między bajki można wrzucić opowieści o mundialu jako istotnym stymulatorze gospodarki. Niczego, poza chwilowym skokiem w sektorze turystycznym, nie da się w dłuższym terminie odnotować. Zwłaszcza na terenach zupełnie turystycznie nieatrakcyjnych, z dala od Rio de Janeiro czy Sao Paulo.
Zajezdnia dla autobusów, squatt w szatni
W kwestii stadionów mieliśmy już całą paletę historii, o których skwapliwie informowały media. W Cuiabie chwilę po mistrzostwach ogłoszono pilny remont, stadion został zamknięty z powodu naruszenia konstrukcji, a opustoszałe szatnie samoistnie zawieniły się w squatt dla bezdomnych. W Natal najczęściej organizuje się wesela i przyjęcia dla dzieci. W Belo Horizonte Atletico Mineiro gra na zupełnie innym obiekcie niż ten mundialowy, bo tamten jest za drogi w utrzymaniu – wynajem nijak się klubowi nie opłaca. W Brasilii miały być koncerty, ale wszystko weryfikuje rzeczywistość – tu też obiekt okazuje się nieprzystosowany do potrzeb lokalnej społeczności. Łatwiej i taniej zorganizować koncert gdzieś poza 70-tysięcznikiem. Jego najbliższe otoczenie zamieniono więc w zajezdnię dla miejskich autobusów.
Większość aren szuka – bez efektu – prywatnych inwestorów, żeby nie drenować dłużej miejskiej kasy.
To są, rzecz jasna, przykłady te najbardziej skrajne.
Na wszystkich stadionach od czasu do czasu coś się dzieje. Cuiaba odżyła po remoncie, organizuje event za eventem, chociaż nie ma opcji, żeby miejscowy klub przyciągał tłumy na trybuny. Zdarzyło się, że na mecz przyszło 700 osób, a tymczasem krzesełek na Arena Pantanal – 43 tysiące. Nie trzeba dodawać, że bilans zysków i strat zdecydowanie przechyla się w kierunku tych drugich.
Amazońska puszcza nie potrzebuje piłki
Najgorzej miało być w Manaus – i jest, bez wątpienia.
W całym stanie, w którym na potrzeby mistrzostw świata powstała Arena da Amazônia (40 tysięcy siedzeń, koszt budowy ok. 300 milionów dolarów), nie ma ani jednego poważnego klubu, występującego w rozgrywkach centralnych. Fajnie było, kiedy grali tam Anglicy z Włochami albo Portugalia ze Stanami. Dzisiaj nie jest. Nacional FC kopie w podwórkowej lidze, walcząc o stanowe Campeonato Amazonense.
Lokalne władze zaciągnęły pożyczkę w wysokości 400 milionów reali, żeby później słuchać, jak bezsensownym pomysłem jest gra w piłkę w Manaus. Już przed mundialem mówili o tym Roy Hodgson albo Ottmar Hitzfeld. – Myślę, że strona biznesowa wzięła górę, ale nie zgadzam się z FIFA. Gra w tropikalnym klimacie, w środku Amazonii, przy 95-procentowej wilgotności mija się z celem – przekonywał ten drugi.
Górny pierścień obiektu jest już wyłączony, żeby nie trzeba było włączać wentylacji. Prawa do nazwy nie udało się sprzedać od początku budowy w 2010 roku.
Od początku 2015 roku na stadionie w Manaus odbyło się 5 imprez! W poprzednim roku, po mundialu, dokładnie 11. Tendencja jest wyraźnie spadkowa i wskazuje, że obiekt potrzebny jest miejscowym średnio raz w miesiącu. Nikt nie chce tam przyjeżdżać, bo to wyczerpujące podróże na drugi kraniec kraju. Silne zespoły za gościnne występy żądają miliona reali rekompensaty. A na utrzymanie płacić trzeba – 780 tysięcy reali miesięcznie z kasy miasta, w którym – według raportów – 80% szkół brakuje podstawowego wyposażenia. Póki co, stadion podtrzymywany jest na zasadzie „sztucznego oddychania”. W czerwcu w Manaus zagoszczą Vasco da Gama i Flamengo. W przyszłym roku odbędą się też piłkarskie mecze w ramach igrzysk. Trochę na siłę, bo to przecież trzy tysiące kilometrów od epicentrum olimpijskich zmagań. Co będzie później? Najpewniej podręcznikowy „biały słoń” w sercu Amazonii.
Dziedzictwo… w postaci długów
Równie słabo jest w Brasilii – czyli tam, gdzie najdroższa arena mundialu (według niektórych źródeł – druga najdroższa w historii futbolu) zamieniła się w dworzec autobusowy. Tu również od początku roku odbyło się pięć eventów, co tylko pokazuje, jak kosztownym i nieraz absurdalnym, trudnym do udźwignięcia dla miejscowych społeczności są te nasze, trwające ledwie miesiąc, „piłkarskie igrzyska”.
Kondycja finansowa całego dystryktu federalnego jest w opłakanym stanie. Zarządzono znaczące cięcia w sektorze publicznym – redukcję personelu, oszczędności w służbie zdrowia, anulowano paradę szkół samby, a pod stadion przeniesiono 400 miejskich autobusów. Najdroższy parking świata.
Diagnozę postawiono dawno temu: co najmniej cztery z dwunastu obiektów przygotowywanych na mistrzostwa świata, powstają w miejscach, w których są skrajnie niepotrzebne. Bardzo trudno będzie zapewnić im godną przyszłość i finansowanie bez uszczerbku dla innych dziedzin życia.
Najbliższa przyszłość to igrzyska Rio 2016. Brazylijski minister sportu zapowiada, że „olimpiada pozostawi po sobie dziedzictwo”. Jak nie mundial, to teraz już na pewno! Ktoś znowu zarobi dwa miliardy euro. I raczej nie będzie to miejscowa ludność. Ona już wie, jakie będzie jej dziedzictwo.
Paweł Muzyka