Jesteśmy królami, cesarzami mniejszych obiektów. Władamy nimi. I nie, to nie stwierdzenie przesadzone. W XXI wieku Polacy zdobyli sześć złotych medali w konkursach mistrzostw świata na skoczniach normalnych. To połowa ze wszystkich możliwych. Skuteczność naszych skoczków jest więc na takich obiektach znakomita. Tak bardzo, że momentami żałujemy, że tak rzadko jest nam dane oglądać zmagania zawodników na mniejszych skoczniach .
***
“Ale teraz trzeba skoczyć w konkursie. Adam Małysz! I JEEEEST! USTAŁ! To jest piękny skok! Koniec! Nokaut! Fantastycznie! 102 metry!“. Każdy, kto w Polsce pasjonuje się skokami narciarskimi, powinien kojarzyć te słowa. Albo takie, pewnie jeszcze bardziej znane: “Adam Małysz w powietrzu… Płyń, płyń, płyń! Je-je-je-jest! Nikt mu tego nie zabierze, po prostu sam sobie to wyrwał! Przeciwko naturze, przeciwko rywalom. Pięknie! Jest złoty medal!“. To absolutna klasyka i polskich skoków, i polskiego komentarza.
Autorami tych słów są w pewnym sensie wspólnie Włodzimierz Szaranowicz i Adam Małysz. Ale ważne jest też miejsce akcji – pierwszy cytat pochodzi z Sapporo, drugi z Predazzo. Co je łączy? Fakt, że Małysz triumfował i w Japonii, i we Włoszech na skoczni normalnej. A przecież oprócz tego na takim właśnie obiekcie – rewanżując się Martinowi Schmittowi za porażkę z dużej skoczni – wygrywał też w Lahti, zdobywając swoje pierwsze złoto mistrzostw świata.
Na mniejszych skoczniach Małysz latał po prostu znakomicie.
A ponad dekadę później nawiązali do tego i inni. W Seefeld Dawid Kubacki, po szalonym konkursie i awansie z 27. miejsca na 1. A oprócz niego również Kamil Stoch, który wtedy był przecież drugi, przegrywając tylko z kolegą z reprezentacji. Potem? Potem przyszedł czas Piotra Żyły, który wygrywał w Oberstdorfie, zaskakując wszystkich. Wtedy prowadził po pierwszej serii i tę przewagę utrzymał. Dziś było inaczej – atakował z dalszej pozycji, ale w drugiej serii skoczył fenomenalnie, wyprzedzając dwunastu rywali, którzy swoje skoki oddawali już po nim.
Zresztą tak naprawdę nieważne jest, w jaki sposób wygrywali. Ważny był efekt. Złoty i zawieszany im na szyjach.
***
Mimo wszystko to trochę dziwne, że w 2023 roku wciąż rozgrywa się konkursy mistrzostw świata na skoczniach normalnych. Nie to, żebyśmy na to narzekali – nie śmiemy po tym, co się dziś wydarzyło – po prostu ich obecność na tej imprezie kłóci się nieco z tym, jak bardzo zostały one wypchnięte na margines skoków. Gdyby nie Rasnov, który w kalendarzu Pucharu Świata znalazł się niejako przez to, że dzięki temu skoki mogły dotrzeć do kolejnego kraju (Rumunii), nie byłoby obiektów o tych rozmiarach w ogóle.
Zresztą takie sezony – bez choćby jednej “K-90” już się trafiały. A potem przychodziły mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie i skoczkowie nagle rywalizowali również na mniejszych skoczniach. Nawet w tym sezonie dla wielu z nich wczorajsze kwalifikacje to też były pierwsze nietreningowe skoki na obiekcie tych rozmiarów. W końcu w Rasnovie z czołówki Pucharu Świata pojawili się właściwie tylko Niemcy, bo większość reprezentacji uznała, że w takim terminie – i z perspektywą tylko jednego normalnego konkursu (drugiego dnia odbywał się konkurs duetów) – podróż do Rumunii im się nie opłaca.
W ostatnich latach pojawiały się nawet głosy, że warto by mniejsze skocznie z mistrzostw świata wyrzucić. I albo zorganizować dwa konkursy na dużych, albo połączyć w jakiś sposób dwie imprezy najwyższej rangi – czyli zwykłe mistrzostwa świata i te w lotach. Argumentowano, że skocznie normalne mają swoje słabości, że wiatr czy śnieg potrafią wypaczyć tam rywalizację bardziej niż na skoczni dużej (to głosy szczególnie nasilone po Seefeld), że przeliczniki nie sprawdzają się tak dobrze, a w końcu to, co już napisaliśmy – że skoro nie organizuje się na nich konkursów w PŚ, to dlaczego miałyby być na zawodach mistrzowskich?
My jednak do tych głosów się nie przyłączymy. Ba, pójdziemy w przeciwną stronę! Nie tylko napiszemy, że skocznie normalne na mistrzostwach świata muszą zostać, ale dodamy do tego dodatkowy postulat: niech będzie ich więcej i w Pucharze Świata!
W końcu to nie tak jak z mamutami, że na całym świecie są czynne tylko cztery i ich ograniczona dostępność nie pozwala przeprowadzić większej liczby zawodów. Wręcz przeciwnie – właściwie przy każdej dużej skoczni z kalendarza Pucharu Świata jest też mniejsza, na której skacze się czasem w zawodach niższej rangi bądź odbywają się te najwyższej, ale u kobiet. Dlaczego nie mogliby tam poskakać i mężczyźni? Dlaczego taki Rasnov miałby być osamotniony? Wołamy – “my”, czyli Polacy – zgodnym chórem: drogi FIS-ie, wiele możemy ci zarzucić, ale jeśli podarujesz nam kilka dodatkowych konkursów PŚ na skoczniach normalnych, jesteśmy gotowi zluzować z krytyką.
To co, umowa stoi?
***
Twarz naszej akcji może być tylko jedna i stanie się nią Piotr Żyła (gdyby na igrzyskach w 2018 roku wszystko skończyło się po pierwszej serii, razem z nim mógłby reklamować ją Stefan Hula…). Nie tylko dlatego, że zdobył na obiektach tej wielkości dwa złota mistrzostw świata, ale dlatego, że pokochał je dopiero z czasem. Przecież przed złotem w Oberstdorfie, był na skoczni normalnej na MŚ co najwyżej 19. Nie szło mu na tych mniejszych skoczniach, męczył się niemiłosiernie. Z czasem się jednak z nimi pogodził, w pewnym sensie do nich dorosnął. Jego złoto stało się swego rodzaju symbolem tej przemiany. Dwa lata temu pisaliśmy o uśmiechu Piotra Żyły, po największym sukcesie w jego karierze, tak:
“Jego uśmiech stał się tym razem dowodem nie na jego błazeństwo, śmieszność czy wesołość. Jego uśmiech stał się dowodem na to, jak opłaciła się ciężka harówka wykonywana dzień po dniu przez ostatnich kilkanaście lat. Na tysiące oddanych skoków. Na przerzucone na siłowni ciężary. Na wielokrotną wspinaczkę na górę skoczni i szybkie loty na dół. Na krótkie próby, nieudane konkursy. Na dalekie skoki. To wszystko było (i pewnie nadal jest) w tym właśnie uśmiechu”.
Dziś Żyła znów się szeroko uśmiechał, jeszcze raz celebrując sukces na skoczni normalnej. I jakoś nie sposób powstrzymać się w tym przypadku od myśli, że jak skoki szły – i dalej idą – ku temu, by skakać jak najdalej, a jest w tej pogoni za rekordami wielka fantazja samych zawodników i marzenia fanów o oglądaniu tego, jak upadają kolejne bariery, tak czasem warto, by nieco zwolniły. Jak zwolnił sam Piotr Żyła, który przez lata bycia “grupowym błaznem”, w końcu stał się spokojniejszy, bardziej profesjonalny i skupiony w stu procentach na skakaniu. Skocznia normalna jest na to zwolnienie idealnym miejscem, przykład Żyły to udowadnia. Rywalizacja jest na tych obiektach po prostu inna. Bardziej zacięta. Równiejsza. Obfitująca w niespodzianki. I naprawdę ciekawa.
Często jest też Biało-Czerwona. Co też nam, oczywiście, bardzo odpowiada.
***
Ale i bez polskich sukcesów dałoby się takie skakanie polubić. Skoki potrzebują różnorodności, urozmaicenia długiego przecież sezonu. I to widać nawet w działaniach ich włodarzy. Szuka się nowych lokacji albo przywraca stare. Kombinuje z przepisami. Tworzy kolejne nowe miniturnieje. A przecież rozwiązanie leży obok (dosłownie!) skoczni, na których zwykle rozgrywa się zawody Pucharu Świata. Zawodnicy na mniejszych obiektach i tak trenują, bo dobrze szlifuje się na nich technikę. Ba, wiele z nich jest właściwie gotowych do skakania przez całą zimę, bo wykorzystują je nierzadko lokalne kluby.
Naprawdę trudno znaleźć argumenty przeciwko temu, by nie zorganizować na nich większej liczby zawodów. Więc kierujemy te słowa jeszcze raz do Międzynarodowej Federacji Narciarskiej: dajcie nam więcej skoczni normalnych. Póki jeszcze mamy Żyłę, Kubackiego i Stocha. Bo kto wie, może to właśnie na takim obiekcie Kamil sięgnąłby po 40. zwycięstwo w karierze? Albo właśnie na takich skoczniach Dawid podgoniłby Halvora Egnera Graneruda w walce o Kryształową Kulę?
A Piotrek… Cóż, on co miał na skoczniach normalnych zrobić, to już zrobił. Jako drugi skoczek w historii obronił na normalnym obiekcie złoto. 20 lat po tym, jak dokonał tego Adam Małysz. Skocznie tych rozmiarów to naprawdę kawał historii polskiego sportu. A przecież nie wspomnieliśmy jeszcze na przykład o pierwszych podiach Polaków w historii ich występów w Pucharze Świata. Indywidualnie takie wywalczył Piotr Fijas w 1980 roku w Bischofshofen, na obiekcie K-90. Drużynowo z kolei udało się to Polakom w 2001 roku, w Villach, na skoczni o dokładnie takim samym punkcie konstrukcyjnym. Pierwsze złoto olimpijskie w karierze Kamila Stocha, w Soczi, to też obiekt normalny.
I tak dalej, i tak dalej. Ta historia trwa więc od dawna i wciąż dopisujemy do niej nowe rozdziały. Oby ten dzisiejszy nie był jednym z ostatnich na długie lata. Ba, liczymy, że już za dwie zimy dojdzie kolejny. Przecież Piotr Żyła powalczy wtedy o kolejną obronę tytułu. A że będzie miał już 38 lat? Co z tego! Najstarszym mistrzem w historii stał się już w Oberstdorfie, teraz ten wynik tylko poprawił.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by i za dwa lata swój rezultat jeszcze nieco wyśrubował. A przy okazji sprawił, żebyśmy mogli napisać to, co napiszemy i teraz: że jako Polacy, kochamy skocznie normalne. Wygląda na to, że z wzajemnością.
Fot. Newspix