Kamil Glik wczorajszego wieczoru mógł się poczuć jak za czasów Piasta Gliwice. Po pierwsze – jego zespół dostał w czapkę, po drugie – został zlany brutalnie, po trzecie – obrona przeciekała jak sitko, po czwarte – nawet Kamil nie zdołał tego udźwignąć. A jeżeli zawodzi on, to – jak pisze włoski Eurosport – trudno o jaśniejszy dowód na kapitulację Torino. – To był byk bez siły – czytamy na włoskich portalach po oklepie, jaki Genoa spuściła wczoraj ekipie Glika.
5:1. Druga porażka z rzędu. Torino de facto traci szansę na europejskie puchary i to akurat w meczu o sześć punktów. Meczu, który drużyna Ventury mogła nawet wygrać. Do 69. minuty utrzymywało się 1:1, „Toro” miało kilka szans na podwyższenie wyniku, ale to Genoa rozpoczęła festiwal goli. Najpierw mocno przyfarcił Tino Costa, którego strzał z wolnego odbił się po rykoszecie od muru i zaskoczył bramkarza, a potem… Potem 87, 92 i 95 minuta. Pach, pach, pach. Torino spuchło i zostało zmasakrowane. Co gorsza – pluć sobie w brodę może też Glik, który przez większą część meczu spisywał się bez zarzutu – ToroNews chwali go za powstrzymywanie Borriello – ale i on w końcu padł. Najpierw nie zablokował strzału Bertolacciego, pięć minut później został wkręcony przez Pavolettiego i mógł się poczuć jak w Gliwicach.
Glik przy obu bramkach mógł zachować się lepiej, ale same reakcje włoskiej prasy pokazują, jak niezmiennym cieszy się tam szacunkiem. W naszych mediach stoper zostałby za taki występ rozjechany, natomiast tam niemal wszyscy podkreślają, że kapitan jako ostatni wywiesił białą flagę i z powodu zmęczenia odpuścił dopiero w końcówce. – Obrazek kapitana leżącego na ziemi po tym, jak został minięty przez Pavolettiego, to symbol meczu Torino – tak podniośle ToroNews opisuje występ Polaka. Same noty też – jak na wynik – są wyjątkowo wysokie. Nigdzie Glik nie dostał niższej oceny niż „5” lub „5,5”. Nawet „La Gazzetta” opisując jego występ słowem „affondato”, czyli „zatopiony”, dała mu piątkę. Sytuacja niespotykana przy ocenach Ekstraklasy na Weszło.
Glik zatracił też swoją skuteczność. Wczoraj zaliczył szósty z rzędu mecz bez gola i z siedmioma golami w Serie A nie ma już szans na pobicie rekordu Materazziego (12 goli trafień). To jednak tylko ciekawostka. Najistotniejsze jest co innego – skoro Torino straciło szansę na puchary, trudno podejrzewać, by Kamil – grając jedynie w Serie A i Coppa Italia – mógł się jeszcze w tym klubie znacząco rozwinąć. Już teraz nie wyobrażamy sobie, by zaliczył indywidualnie jeszcze lepszy sezon niż ten.
Czas na przeprowadzkę?