86. To liczba zwycięstw w alpejskim Pucharze Świata, jaką w trakcie swojej kariery zanotował Ingemar Stenmark. Szwedzki specjalista od slalomu i slalomu giganta swój rekord dzierży od niemal 34 lat. Nie sprostali mu najwięksi: Marcel Hirscher (67), Lindsey Vonn (82, rekordzistka u kobiet) czy Hermann Maier (54). Choć na przykład o Lindsey przez lata mówiono, że jest pewniakiem do pobicia rekordu Szweda. Teraz wydaje się, że nic nie powinno zagrozić Mikaeli Shiffrin na drodze do “pokonania” Stenmarka. Jeśli dziś wszystko pójdzie zgodnie z planem, Amerykanka wygra po raz 80. w karierze. I będzie o krok od statusu największej postaci w historii narciarstwa alpejskiego. Choć dla wielu już nią jest.
Spis treści
O krok
W różnorakich zestawieniach najlepszych alpejczyków w historii Mikaela Shiffrin od dawna plasuje się w ścisłej czołówce. W jednych wyżej, w drugich niżej, ale zawsze z przodu. Podkreślmy: piszemy o największych postaciach z tego świata bez podziału na płeć. Gdyby brać pod uwagę tylko narciarski, rywalkę do miana największej miałaby właściwie tylko jedną – Lindsey Vonn.
Jej wielka poprzedniczka – a przez kilka lat i rywalka – na swoim koncie ma 82 zwycięstwa w Pucharze Świata. Po raz ostatni wygrywała 14 marca 2018 roku w szwedzkim Ave, dobrze ponad 13 lat po swoim pierwszym triumfie. Jeśli Mikaela wygra w tym sezonie jeszcze trzykrotnie, dogoni Lindsey. I zrobi to w tempie wręcz ekspresowym – od jej pierwszego (20 grudnia 2012 roku) do 82. triumfu minie ledwie nieco ponad dekada.
Dla lepszego porównania: Ingemar Stenmark po raz 82. wygrywał w niespełna 12 lat po debiutanckim zwycięstwie.
A przecież Shiffrin zaczęła najszybciej z nich. Pierwszy triumf odniosła jeszcze jako nieletnia – brakowało jej niecałych trzech miesięcy do 18. urodzin (a na podium po raz pierwszy weszła nie mając jeszcze 17 lat). Bardzo wcześnie weszła na na najwyższy poziom. I nie planowała z niego schodzić – w sezonie 2012/13 triumfowała jeszcze trzykrotnie. Zawsze w slalomie. Ten do dziś zresztą pozostaje jej podwórkiem, miejscem, gdzie rządzi niemal niepodzielnie. Z 79 zwycięstw aż 49 odniosła w tej właśnie konkurencji.
Ale to nie znaczy, że jest jednowymiarową narciarką. Wręcz przeciwnie – jako jedyna w historii triumfowała w każdej z sześciu konkurencji Pucharu Świata. Najlepsza była też w slalomie gigancie (16 razy), supergigancie (5), slalomie równoległym (5), zjeździe (3) i kombinacji (1). Właściwie jakiego wyzwania nie postawić by przed Mikaelą Shiffrin na stokach Pucharu Świata, pewnie ostatecznie by mu sprostała.
Zdaje się wręcz perfekcyjna.
– Nie ma sportowców perfekcyjnych czy idealnych – bez skazy. Podobnie jak nie ma takich ludzi. Współczesny świat sportu zmienia się jednak tak bardzo dynamicznie i w tak krótkim czasie, że pojawiają się sportowcy, którzy prezentują wielowymiarowe mistrzostwo w sporcie i życiu. Warto czerpać z tych przykładów i na nich się uczyć – mówi Daria Abramowicz, psycholog sportowa, współpracująca z Igą Świątek. A przy okazji fanka Shiffrin, często stawiająca ją za przykład – nawet Idze. – W moim przekonaniu Mikaela Shiffrin należy do tego grona. Zgodnie z moimi obserwacjami i informacjami, którymi dysponuję, jest to sportowiec z krwi i kości, stanowiący przykład na to, że możliwe jest osiągnięcie tego współczesnego mistrzostwa na wielu płaszczyznach. Bardzo wiele jest w tej karierze elementów dotyczących tego, jak to robić.
Mikaela dla wielu sportowców musi być idealnym przykładem na to, jak dojść na szczyt, ale też jak na nim pozostać. Znajduje się tam przecież od dekady. Na koncie już teraz ma mnóstwo rekordów, wygrane w każdej możliwej imprezie, i galerię trofeów, dla której pewnie musi znaleźć osobne pomieszczenie w swoim domu. A możliwe, że przydałby się i cały dom.
– Najbardziej niesamowite jest chyba to, że zaczęła jeździć w Pucharze Świata w bardzo szybkim czasie – mówi Marcin Szafrański, były narciarz, dziś trener i komentator Eurosportu. – Najpierw długo nie startowała w zawodach, a zamiast tego trenowała. Budowała świetną bazę, ktoś to wszystko dobrze poprowadził. Dopiero potem – przeskakując Puchar Kontynentalny – weszła niemal od razu do PŚ. I niemal od razu zaczęła wchodzić na podium.
Gdyby analizować tylko wyniki Mikaeli, można by stwierdzić, że w jej karierze nie było gorszych chwil. Ale te się przytrafiły. I możliwe, że jeszcze bardziej imponuje to, jak Shiffrin sobie z nimi radziła.
Najtrudniejsza chwila
Najważniejsi w karierze Mikaeli Shiffrin byli rodzice. Eileen, jej matka, przez lata stanowiła osobę kluczową w jej rozwoju – czy to tym narciarskim, czy ludzkim. „Są matką, trenerką, uczennicą, atletką i najlepszymi przyjaciółkami”, mówił o nich brat Eileen kilka lat temu. Ale i Jeff – tata Mikaeli – brał udział w jej szkoleniu na mistrzynię. Sam zresztą był w przeszłości narciarzem, doskonale wiedział, z czym ten sport się je.
Owszem, czasem to wszystko sprawiało kłopoty. Ale tak to już wygląda. Mikaela, co sama podkreślała, musiała się nauczyć traktować życie zawodowe i prywatne jak dwie różne relacje.
– Kiedy moja matka mówi do mnie jako moja trenerka, a ja słucham jej jako jej córka, to jedna z najgorszych, łamiących serce i bolesnych rzeczy. Takie rozmowy potrafią być straszne. Długo zajęło mi rozdzielenie tego. Chcę, żeby była dla mnie twarda, ostra na stoku, proszę ją o to, bo to jedyny sposób, żebym się poprawiała. Nie oznacza to jednak, że nie kocha mnie jako moja matka. Zaczynam to naprawdę rozumieć. I to jest niesamowite – mówiła Mikaela kilka lat temu magazynowi „Time”.
O metodach treningowych, sposobie, w jaki Shiffrin wychowano na mistrzynię już kiedyś pisaliśmy. Cały opis jej drogi znajdziecie w tym miejscu. Nie będzie tam jednak wątku, który był w karierze Shiffrin być może najtrudniejszy. Niecałe dwa lata po tym, jak powstał tamten tekst, zmarł bowiem Jeff Shiffrin. I nie była to śmierć, którą można było przewidzieć.
– Opuścił nas bez ostrzeżenia. Wypadek. Tragedia. Jak coś, co widzisz w filmach i płaczesz, ale myślisz: „Boże, to takie smutne. Nam się to jednak nigdy nie przytrafi” – pisała Mikaela w kwietniu tego roku w bardzo osobistym tekście na łamach „The Players’ Tribune”. Otworzyła się w nim, opowiadając o rozpaczy, żałobie i próbach pogodzenia się ze śmiercią najbliższej osoby. – Nie ma słów na to, co stało się potem. Dziesięć godzin w samolocie [w momencie wypadku były z matką we Włoszech, ojciec w Stanach – przyp. red.]. Bez Wi-Fi. Bez wiadomości od rodziny. Tylko dźwięk silników. W tym momencie wszystko, co chcesz móc zrobić, to pożegnać się.”Proszę, pozwólcie mi go przytulić. Pozwólcie mi tam być”.
Śmierć ojca wywarła – bo wywrzeć musiała – wpływ na Mikaelę. Amerykanka zrezygnowała z pozostałych startów w Pucharze Świata. Jej ojciec zmarł 2 lutego 2020 roku. Do końca sezonu pozostawało wówczas aż 20 dni ścigania, w tym 10 w dwóch najlepszych konkurencjach Shiffrin – slalomie i slalomie gigancie (potem kalendarz “ucięła” oczywiście pandemia koronawirusa). Mikaela straciła kolejną Kryształową Kulę, a wraz z nią najpewniej i dwie mniejsze.
Nie dbała jednak o to. Przerwa nie była dla niej wyborem. Była koniecznością. A łatwo nie było nawet już po tym, gdy wróciła.
– Kiedy znalazłam w sobie siłę, żeby znów stanąć na szczycie góry, toczyłam walkę o to, by czuć się z tym OK. Żeby nie czuć winy, że robię coś, co on kochał robić. Kiedy wiedziałam, że mam szansę wygrać pierwsze zawody po jego śmierci, tuż przed startem drugiego przejazdu przeżyłam ten surrealistyczny moment. Wiedziałam, że jeśli pojadę dobrze, to wygram. Ale równocześnie czułam, że jeśli wygram, to wygram w rzeczywistości, w której nie ma tu mojego taty, nie może tego doświadczyć. Pytałam siebie: „Czy w ogóle chcę istnieć w tej rzeczywistości?” – pisała.
Chciała. Ostatecznie wróciła nie tylko na stok, ale i do wygrywania. 14 grudnia 2020 roku – nieco ponad dziesięć miesięcy po śmierci ojca – triumfowała w slalomie gigancie w Courchevel. To było 67. zwycięstwo w jej zawodowej karierze. W tamtym sezonie dołożyła do tego jeszcze dwa.
– Trauma związana ze stratą bliskiej osoby jest jednym z absolutnie najtrudniejszych doświadczeń, z którymi człowiek może zmierzyć się w życiu. Niesamowicie cenny i imponujący był poziom świadomości związany z tym, ile przerwy Mikaela w tamtym czasie potrzebowała, żeby dojść do momentu, który pozwolił jej na powrót na stok. Zresztą nie zgodzę się z tym, że był to najwyższy możliwy poziom. Jej poziom sportowy był daleki od optymalnego i wciąż na swój najlepszy nie wróciła. Choć, oczywiście, goni ją też konkurencja – mówi Abramowicz.
Podkreśla jednak, że najważniejsze jest to, że Mikaeli udało się wrócić. A imponujące tym bardziej, że nie tylko do sportu, a i do wygrywania.
Świadomość możliwości i… ograniczeń
Mikaela Shiffrin jest narciarką doskonałą. Owszem, ustaliliśmy już, że perfekcyjnych sportowców nie ma. Ale jeśli jest wyznacznik tego, jak blisko można tej perfekcji być, to jest nim właśnie Amerykanka. Na trasach slalomów jest niezmiennie fenomenalna. Tak dobra, że trudno wskazać jakąkolwiek rywalkę, która może jej zagrozić, gdy Mikaela startuje w swojej najlepszej formie.
A w tym sezonie wydaje się do tej formy zbliżać. Wygrała już pięciokrotnie, w trzech różnych konkurencjach. W Semmering triumfowała wczoraj i przedwczoraj w slalomie gigancie. Dziś z kolei czeka ją start w jej ukochanym slalomie. Nikogo nie powinien zdziwić potencjalny hat-trick triumfów.
Choć wiadomo, że rywalki nie odpuszczą. – Konkurencja idzie cały czas do przodu. Wszyscy się szpiegują. Mikaela jest jednak dobrą wersją siebie, jak patrzysz na nią w trakcie zawodów, to jest spokojna, pewna swego. Wydaje mi się, że jest optymalnie, że już wszystko u niej działa – mówi Szafrański.
Nie zawsze tak było. Akurat Shiffrin otwarcie mówi o tym, że na swojej sportowej drodze przejechała przez wiele progów zwalniających. Najgorszy pokonała chyba przy okazji igrzysk w Pjongczangu. W 2018 roku miała 23 lata i była wielką faworytką imprezy. Tak ogromną, że rozpisywano się nawet o złocie… w każdej konkurencji. Skończyło się na jednym, w slalomie gigancie.
Mikaeli przeszkodziły wówczas przekładane – z powodu pogody – starty, brak odpoczynku (choćby z powodu natłoku obowiązków medialnych) i problemy związane z lękiem, które objawiły się wtedy nie po raz pierwszy w jej karierze. Ale wróciły niespodziewanie, wcześniej wydawało się bowiem, że poradziła sobie z nimi na dobre. Objawiały się one tym, że żołądek po prostu podchodził jej do gardła, kilkukrotnie zdarzyło jej się w poprzednich latach wymiotować tuż przed startem, niekiedy pojawiały się też problemy z oddychaniem. Igrzyska były kolejnym z tych przypadków.
Choć więc jedno złoto i srebro (w kombinacji) fani traktowali jak rozczarowanie, dla Mikaeli były triumfem. Pokonała samą siebie, była w stanie przekroczyć własne ograniczenia. Bo choć czasem zdaje się, że właściwie ich nie posiada, ona sama często podkreślała, że jak każdy, tak i ona musi sobie radzić z wieloma rzeczami. Przede wszystkim z presją – tą narzucaną przez siebie samą, ale i (a może przede wszystkim) tą z zewnątrz. Bo w Pjongczangu Mikaela mówiła, że bała się zawieść fanów.
– Igrzyska? Nie ma tu wielkiej tajemnicy – mówi Abramowicz. – To są gigantyczne oczekiwania własne i zewnętrzne – związane z otoczeniem, opinią publiczną, kibicami. Tak było w Pjongczangu, gdzie Mikaela, absolutnie sparaliżowana lękiem, nie była w stanie pojechać slalomu, który przecież wygrywała w tamtym sezonie seryjnie. Mówiła o tym wprost: „Zazwyczaj, gdy jadę slalom czuję, jakby w głowie grała mi muzyka klasyczna. Wszystko jest płynne, spokojne, harmonijne. Dziś czułam, jakbym w uszach miała thrash metal”. To jednoznacznie wskazywało na bardzo duże napięcie uniemożliwiające wykorzystanie maksymalnego potencjału. A to w jaki sposób NBC pokazywało niepowodzenia na igrzyskach olimpijskich w Pekinie [nie zdobyła tam medalu – przyp. red.], w tym roku, pokazuje jedynie, że opinia publiczna absolutnie potęguje te oczekiwania. Zresztą w tej kwestii przetoczyła się przez Internet ogromna dyskusja.
Sama Mikaela wielokrotnie podkreślała, że koncentrowanie się na tym, co myślą o niej inni i czego oczekują, rujnuje jej starty. Musi się wyłączyć z otaczających ją dyskusji i komentarzy, bo doskonale zna swoje możliwości, ale i zdaje sobie sprawę z ograniczeń. Dba w końcu o każdy szczegół swojego życia i kariery. I choć w sporcie nie wszystko da się przewidzieć, to można minimalizować szansę na powstanie niechcianej niespodzianki. Mikaeli to wychodzi, w karierze miała do tej pory przecież tak naprawdę jedną poważniejszą kontuzję.
Abramowicz:
– Shiffrin zdecydowanie jest przedstawicielką, jeśli nie najlepszym przykładem nowego pokolenia w sporcie. Świadomego, ale też holistycznie podchodzącego do całej kariery. To podejście objawia się na wiele sposobów. Począwszy od tego, jak konstruowany jest skład sztabu, przez podejście do budowania marki osobistej, sposób pracy, treningu, tworzenie balansu pomiędzy treningiem a odpoczynkiem, życiem zawodowym i prywatnym, kończąc na samoświadomości dotyczącej zdrowia psychicznego, jako nieodłącznego elementu życia, nie tylko sportu. No i wreszcie postrzegania siebie jako człowieka.
Medale, czyli problem?
Wątek problemów Mikaeli jest istotny o tyle, że właściwie w całej dyskusji o statusie najlepszej w historii wydaje się, że zaszkodzić może jej tylko jedno – medale największych imprez. Zwłaszcza przywołanych już igrzysk olimpijskich, ale o nich za chwilę. Zahaczmy najpierw o mistrzostwa świata. Tam czołówka – bez podziału na płeć – wygląda tak:
- Christl Cranz – 12 złotych-3 srebrne-0 brązowych medali;
- Marielle Goitschel – 9-2-0;
- Marcel Hirscher – 7-4-0;
- Anja Paerson – 7-1-3;
- Toni Sailer – 7-1-0;
- Mikaela Shiffrin – 6-2-3.
Zaznaczyć trzeba tu dwie rzeczy. Po pierwsze, daleko za czołówką jest Lindsey Vonn z zaskakująco kiepskim jak na jej możliwości bilansem 2-3-3. Po drugie, Christl Cranz swoje medale zdobywała w zupełnie innej epoce, bo latach 30. Dawno temu po stokach jeździła też Marielle Goitschel, bo to zawodniczka królująca w latach 60. Obie zresztą trudno oceniać w kontekście najlepszych w historii, bo pierwsza w ogóle się na Puchar Świata nie załapała, a druga tylko na dwa pierwsze sezony jego istnienia (zajęła odpowiednio 2. i 4. miejsce w klasyfikacji generalnej).
Przede wszystkim jednak – biorąc pod uwagę, że mistrzostwa odbędą się w tym sezonie, możliwe, że Mikaela wespnie się nawet na podium tej nieoficjalnej klasyfikacji generalnej. Dzielą ją od tego dwa złota, które z pewnością jest w stanie zdobyć. Albo złoto i dwa srebrne medale. W każdym razie Marcel Hirscher – a więc jedna z postaci uważana za rywala Mikaeli w walce o status GOAT (Greatest Of All Time) – za niedługo może jej ulec.
Dwie pozostałe już są za nią. O Lindsey Vonn wspomnieliśmy. A co z Ingemarem Stenmarkiem? Cóż, on akurat na mistrzostwach radził sobie całkiem nieźle. Jego bilans to 5-1-1. Ale i tak już teraz jest słabszy od osiągnięć Mikaeli. Ba, przegrywa z nią też jeśli chodzi o medale na igrzyskach olimpijskich. Znów, zobaczmy najlepszych narciarzy i narciarki w historii tej imprezy:
- Kjetil Andre Aamodt – 4-2-2;
- Janica Kostelić – 4-2-0;
- Alberto Tomba – 3-2-0;
- Verena Schneider – 3-1-1;
- Deborah Compagnioni, Maria Riesch – 3-1-0;
- Katja Senzinger – 3-0-2;
- Matthias Mayer – 3-0-1;
- Toni Sailer, Jean Claude Killy – 3-0-0.
Paradoks polega na tym, że spośród osób, które znajdują się w czołówkach zestawień najlepszych narciarzy w historii, powyżej wypisane są… właściwie tylko dwie. Janica Kostelić i Alberto Tomba. Ale już Kjetil Andre Aamodt, doskonale spisujący się na igrzyskach (a i na MŚ legitymujący się bilansem 5-4-3) jest w nich raczej daleko, zwykle pod koniec pierwszej dziesiątki, a często nawet za nią. Głównie dlatego, że w PŚ zawsze radził sobie przeciętnie, ma „tylko” 21 zwycięstw, a jego kariera trwała akurat bardzo długo.
CZYTAJ TEŻ: Ciało powiedziało „dość”, umysł się z nim zgodził. Vonn zakończyła karierę
Jaki jednak wniosek wysnuć można z medalowych statystyk z igrzysk? Po pierwsze taki, że wyniki Mikaeli – choć znacznie poniżej oczekiwań fanów – już i tak są wybitne. Jej bilans – dwa złota i srebro – jest identyczny jak ten Lindsey Vonn i Marcela Hirschera oraz lepszy od Ingemara Stenmarka (dwa złota i brąz). Igrzyska to po prostu impreza wyjątkowa, bo odbywająca się raz na cztery lata. A przez to taka, w której nie zawsze zatriumfują najlepsi zawodnicy na przestrzeni całego sezonu.
– Kiedy wygrałam pierwszy złoty medal, w Soczi, nie potrafiłam powiedzieć, jak się czuję. Ani co działo się w mojej głowie, gdy wygrałam. Kiedy zobaczyłam wyniki, nie mogłam ich przetworzyć w głowie. Gdy stałam na podium, nie mogłam ich przetworzyć. Nawet 48 godzin później nadal nie mogłam ich przetworzyć. To… to dwie minuty twojego życia. Trenujesz cztery lata dla dwóch minut. Właściwie każdy dzień, od kiedy w dzieciństwie zaczęłam spać w moim fioletowym kostiumie w jakiś sposób prowadził do tych dwóch minut w Soczi – pisała sama Mikaela.
Wtedy wygrała, w innych przypadkach (których było więcej) przegrywała. Tak to już na igrzyskach bywa, wiedzą o tym jej wielcy poprzednicy. Ale nie szkodzi to przesadnie jej statusowi, bo sukcesy i tak ma. To po prostu ona zawiesiła poprzeczkę tak wysoko, że dwa złota i srebro wydają się rozczarowaniem.
– To są wyniki wybitne. Nie wyszło jej w Pekinie, owszem, trudno nawet stwierdzić, co tam się stało. Pozostają fakty. Smutne, ale fakty – Mikaela jest człowiekiem. Nie może ciągle wygrywać. Jeszcze będzie walczyć, na pewno mają to w jej sztabie wszystko wyrachowane. Może nawet już teraz ma plan do końca kariery – następnych igrzysk, może nieco dłuższy. Oby tylko zdrowie jej dopisało, bo to sport kontuzjogenny – mówi Szafrański.
– Warto będzie na pewno śledzić nowy cykl na YouTubie, w którym sama Mikaela będzie o tym wszystkim mówić. Niedawno też jej PR managerka opublikowała post na Instagramie, który mówi o tym, że na igrzyskach olimpijskich skupiają się wysiłki i oczekiwania wszystkich. A przecież mija 10 lat od momentu, gdy Mikaela Shiffrin weszła na szczyt i nadal z niego nie schodzi. Statystyki dotyczące tej kariery, tego ile razy stawała na podium, ile wygrywała, są absolutnie nieprawdopodobne – dodaje Abramowicz.
Zostawmy igrzyska. Przejdźmy do innych statystyk. Liczba zwycięstw w Pucharze Świata? Wiadomo, pisaliśmy już. Ma trzy mniej od Vonn, siedem od Stenmarka, Hirschera za plecami zostawiła już dawno. Kryształowe Kule? Cztery duże, osiem małych, ale na tych drugich raczej nigdy się przesadnie nie skupiała. Tutaj Lindsey akurat ją odsadza – do swoich czterech dużych dokłada aż szesnaście mniejszych. Czyli tyle co Stenmark, ale on dużych zgromadził przez lata trzy. Królem PŚ niezmiennie za to jest Hirscher – z ośmioma dużymi i dwunastoma małymi KK.
Jego dogonić Mikaeli będzie stosunkowo trudno. Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to już w tym sezonie za plecami zostawi Vonn w głównej kategorii – na ten moment jest bowiem liderką PŚ, z przewagą ponad 300 punktów nad Sofią Goggią. Przewodzi też (ex aequo z Wendy Holdener, co dziś na pewno ulegnie zmianie) klasyfikacji slalomu. Druga (40 punktów za Martą Bassino) jest w slalomie gigancie. Trzecia z kolei w supergigancie, ale do Eleny Curtoni traci tylko 20 oczek.
Czysto teoretycznie już wiosną 2023 roku jej bilans może wynosić 5 dużych Kryształowych Kul i 11 małych. Bezpiecznie jednak postawmy na to, że będzie to odpowiednio 5 i 10. Razem z liczbą zwycięstw w PŚ to już naprawdę mocne zgłoszenie do miana najlepszej w historii.
– Dogonienie Stenmarka? Może nie w tym sezonie. Inne dziewczyny w końcu też świetnie jeżdżą. Obudziła się Wendy, a Petra [Vlhova] jest co prawda w słabej formie, ale ciągle pozostaje groźna. Fajnie, że Mikaela potrafi pojechać znakomicie i supergigant, i gigant, i slalom. Owszem, odpuszcza czasem którąś konkurencję, gdy widzi, że jej nie idzie – poza slalomem, tam jeździ zawsze – ale kiedy jest w formie, to startuje we wszystkich. Dziewięć razy [rozmawialiśmy jeszcze przed jej dwoma wygranymi w Semmering, teraz brakuje jej siedmiu zwycięstw – przyp. red.], żeby dogonić Stenmarka, pewnie nie wygra. Choć stawka faworytek nie jest specjalnie szeroka.
Biorąc pod uwagę, że – o ile wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniami – Mikaela Shiffrin jeździć powinna jeszcze kilka lat, to trudno sobie wyobrazić, że kwestia statusu GOAT nie zostanie w międzyczasie rozstrzygnięta.
Mikaela nie patrzy
Najlepsze w tych rozważaniach jest jednak to, że o ile fascynują one wszystkich, o tyle najpewniej nie samą Mikaelę.
– Gdybym był jej psychologiem, zabroniłbym wręcz, by ktokolwiek przy niej wspominał o tych rekordach. Sama Mikaela mówiła: „low expectations, high quality”. Trenuj jak najlepiej, nie patrz na to, co ma przyjść. Bo wtedy wynik i tak się pojawi. Ona konsekwentnie to robi. Każdy trening, regenerację, odpoczynek – wszystko prowadzi profesjonalnie. Do tego doszedł talent i odpowiedni ludzie – mówi Szafrański.
– W stosunku do kariery Lindsey Vonn różnica jest taka, że u tej drugiej wszystko było czarno-białe. Albo wszystko, albo nic. Zresztą na mistrzostwach świata w 2019 roku Vonn sama powiedziała o tym, że gdy staje na starcie, to z myślą, by wygrać – albo wygrywa, albo nie ma niczego. A u Shiffrin ten rozsądek, dążenie do regularności na najwyższym poziomie, ma dla niej i jej sztabu duże znaczenie – dodaje Abramowicz. I kontynuuje:
– Trzeba pamiętać o tym, że mamy wpływ na to, co dzieje się tu i teraz, w danym momencie. Nie na zwycięstwa, które działy się wcześniej i które nie mogą być teraz potwierdzeniem naszej wartości. Ani na zdarzenia przyszłe, niepewne – nie ma sensu się na tym koncentrować, poświęcać swojej energię. Dlatego myślę, że mądre planowanie w oparciu o zasoby fizyczne, psychiczne, sprzętowe czy finansowe, którymi dysponują sportowcy, jest jednym z absolutnych kluczy w osiągnięciu najwyższego możliwego poziomu sportowego, optymalizowania potencjału, jak i również utrzymania się w tym miejscu. Właśnie po to, by ten status czy spełnienie w swojej karierze osiągnąć.
To wszystko Mikaela niezmiennie robi. O tym, jak doskonale potrafi planować karierę, świadczą jej wyniki osiągane przez ostatnią dekadę. Niezmiennie jest przecież na szczycie, niezmiennie jeździ po kolejne triumfy. Wbrew wszelkim przeciwnościom. Owszem, zdarzały jej się wpadki, najbardziej pamiętne na igrzyskach. Ale szybko się po nich podnosiła. Tak jak podniosła się po walce z lękiem czy najtrudniejszej chwili swojego życia – śmierci ojca.
Jej sportowa droga niezmiennie wiedzie ku temu, by została największą postacią w historii narciarstwa alpejskiego. Już teraz jest o krok od tego. Jeśli karierę będzie kontynuować a powinna – do kolejnych igrzysk olimpijskich – zapewne zgromadzi na swoim koncie większość “dostępnych” rekordów. A przecież nie powinno być zaskoczeniem, jeśli pojawi się nawet na igrzyskach w 2030 roku, choć pewnie obecnie trudno sobie to wyobrazić. W wieku 35 lat da się jednak rywalizować na najwyższym poziomie.
Całkiem możliwe jednak, że już w chwili, gdy będzie kończyć się ta zima, Mikaela zostanie bezsprzecznie uznana za najlepszą w historii. Najpewniej całkowicie słusznie.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix