– Wygraliśmy dla Maroka, dla całego arabskiego świata — rzucił Sofiane Boufal, jeden z liderów drużyny, która sensacyjnie wyeliminowała Hiszpanię z gry o puchar świata. Marokańczycy zostali jedynym przedstawicielem „reszty globu” na mundialu, na którym karty rozdawać miała już tylko Europa, przy gościnnym udziale Argentyny oraz Brazylii. Częściej słyszymy jednak o tym, że swojego reprezentanta na turnieju wciąż mają Arabowie, a nie Afrykańczycy. Dlaczego Lwy Atlasu mają za sobą armię zwolenników i komu sami sprzyjają?
Sukces ekipy Walida Regraguiego jest jak bliskowschodnia cosa nostra, nasza sprawa. Nasza, czyli wspólna. Katarczycy mają ciut ciemniejsze koszulki, jednak gdy gra Maroko, udają, że ich czerwień jest tak sama, jak braci po szalu — czy może raczej po wyznaniu. Saudyjski dziennikarz zdradza, że trzyma kciuki za ekipę z północy Afryki. Kolegów z federacji wspierają i Tunezyjczycy i przyjezdni z Ghany, choć z różnych powodów: jedni widzą w nich przede wszystkim Arabów, drudzy nadzieję na pierwszy półfinał dla Czarnego Lądu.
Sami Marokańczycy idą natomiast jeszcze szerzej. Reprezentują świat arabski i futbol afrykański, jednak na tym ich wielowymiarowość się nie kończy, bo obok rubinowej flagi z zielonym pentagramem, prezentują dumnie narodowe barwy Palestyny. Piłkarze świętują z nią na murawie, kibice rozwieszają je na trybunach, a w strefach dla VIP-ów na tradycyjnych, białych kandurach lokalsi prezentują opaski z hasłem „Free Palestine”.
Pierwszy w historii arabski ćwierćfinalista na pierwszym w historii arabskim mundialu gra dla kogoś więcej niż tylko dla siebie.
Palestyna, Arabowie i Afryka. Maroko, czyli reprezentacja wszystkich
Maroko to najbardziej „obca” reprezentacja na mundialu. Walid Regragui zabrał na turniej 14 zawodników, którzy urodzili się z dala od Rabatu i Casablanki, którzy są produktem szkółek z przedmieść Paryża i Brukseli. Symbolicznym momentem dla całego kraju był rzut karny wykonywany przez Achrafa Hakimiego, który pogrążył jego krajan z Madrytu w głębokiej rozpaczy. Krajan, bo przecież defensor wychował się w stolicy Hiszpanii, wizytował nawet centrum treningowe tamtejszej reprezentacji — Las Rozas.
– Spędziłem w nim kilka dni, ale nie czułem się jak w domu — tłumaczył dziennikarzom „MARKI” swój wybór.
Tęsknotę za domem odczuwa na co dzień ponad pięć milionów Marokańczyków, którzy tworzą jedną z największych diaspor świata. Daleko im do Hindusów (ok. 18 milionów emigrantów), ale bliżej do zamykających TOP 10 Afgańczyków (6 mln). Migracja z północnoafrykańskiego królestwa w połączeniu z futbolem zapewniła nam virale ze świętującymi kibicami w Nowym Jorku, Londynie, ale nawet w londyńskim Iasi. Zaserwowała nam kuriozalne obrazki, gdy radość eksplodowała (czasami zbyt dosłownie) na ulicach Belgii i Hiszpanii, czyli u pokonanych. W Murcii lokalsi oburzyli się, że po odpadnięciu La Roja władze miasta podświetliły budynki w marokańskie barwy. Nie dali się przekonać, że zieleń i czerwień miały kojarzyć się z bożonarodzeniową choinką.
Sam Regragui wie, ile sukces narodu znaczy dla osoby, która przed laty opuściła ojczyznę. W rozmowie z dziennikarzami wspominał, jak we Francji śledził mecze kadry w 1986 roku, gdy Lwy Atlasu pokonały Portugalię. Wbił też szpilkę tym, którzy do niedawna zarzucali mu, że niepotrzebnie powołuje do kadry zawodników urodzonych w Europie. Zaznacza, że oni czują dziś to samo, co społeczność Casablanki, że gdyby nie byli w Katarze, świętowaliby z rodakami w Madrycie. Rodowici Marokańczycy nie są jednak sami. Emigranci z tego kraju są częścią diaspory arabskiej, siły liczącej ponad 50 milionów osób. Siły, która zjednoczyła się, licząc na pstryczek w nos dla zachodu.
– Część osób kibicuje nam, bo jesteśmy ostatnim kopciuszkiem, underdogiem. A tacy siłą rzeczy zawsze zyskują sympatię. Prawdą jest jednak i to, że mistrzostwa świata zjednoczyły Arabów i muzułmanów, wspólnie się wspieramy. Zwłaszcza z powodu tego, jak mundial w Katarze potraktował zachód, jak ten kraj był przedstawiany w zachodnich mediach — tłumaczy nam Amine El-Amri, marokański dziennikarz obecny w Dosze, który na własne oczy widzi, jak arabski świat zwariował na punkcie Lwów Atlasu.
Obecne na miejscu media prześcigają się w opisywaniu tego fenomenu. – Katarczycy, Saudyjczycy, Kuwejtczycy, Palestyńczycy, Kameruńczycy, Ghańczycy, Kenijczycy: wszyscy są z nami i chcemy, żeby byli z nas dumni — mówi Hamza w rozmowie z „The Athletic”.
– W samolocie spotkałem Egipcjan, Jordańczyków, Irakijczyków i Jemeńczyków. Wszyscy jechali kibicować mojemu krajowi — zachwycał się Hassan przepytywany przez “Guardiana”, któremu wtórował Aymen, podkreślający, że nie wszystek umarł po odpadnięciu swojej Tunezji, bo przecież Maroko to też muzułmanie, też Arabowie, czyli swoi. Istotne jest to, że z podobnego założenia wychodzą politycy i przedstawiciele poszczególnych państw na arenie międzynarodowej.
Szychy z Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Egiptu składały Marokańczykom gratulacje i przesyłały prośby, żeby ten sen się jeszcze nie kończył.
Maroko gra dla świata arabskiego. A czym jest arabski świat?
– Łączy ich chęć odniesienia sukcesu. Nam się cały czas wydawało, że tak bardzo krytykujemy Katar, że on się w końcu do nas dostosuje, bo robimy im czarny PR, ale to tak nie działa. W świecie arabskim Katar wyszedł na strażnika ich wartości, a to nie jest kilka małych państewek. Do Ligi Państw Arabskich należą 22 państwa, to jest ponad 440 milionów ludzi. Po wyjściu Wielkiej Brytanii Unia Europejska też liczy mniej więcej 440 milionów mieszkańców. Arabowie też chcą coś znaczyć na świecie, dlatego możliwość kibicowania drużynie, która jest im bliska kulturowo, jednoczy — tłumaczy nam Michał Banasiak, dziennikarz zajmujący się polityką w sporcie.
Maroko do Ligi Państw Arabskich rzecz jasna należy, ale czy to jednoznacznie definiuje jej mieszkańców jako Arabów? Paradoks Lwów Atlasu polega na tym, że północną Afrykę i Bliski Wschód zjednoczył kraj, który w 1987 roku chciał wejść w skład Unii Europejskiej; który jest częścią sporu dotyczącego tego, czy Berber może być Arabem, a Arab Berberem. Nie wszyscy twierdzą bowiem, że Maroko — a także Algieria — powinny się zaliczać do arabskiej rodziny. Berberzy i Amazygowie odpowiadają, że im to nie przeszkadza, bo wcale nie chcą w niej być. A przynajmniej część z nim, bo termin „arabski świat” jest tak skomplikowany i złożony, że ciężko jednoznacznie zdefiniować, co w sobie zawiera. Pokusił się o to Amro Ali, arabski dziennikarz, który zadał dość skomplikowane pytanie: kiedy Arab to Arab, a kiedy Arab Arabem nie jest?
– Arabski świat to nie tylko przestrzeń rozciągająca się od Iraku po Maroko. To koncept organizacyjny pozwalający legitymizację takich terminów jak arabska wiosna, panarabizm, antyarabizm i identyfikowanie się w diasporze. Egipcjaninowi może wystarczyć to, że mówi po arabsku, żeby klasyfikować się jako Arab, Marokańczyk może podchodzić do tematu od strony etnicznej. Nie jest też niczym zaskakującym, że osoby, które identyfikowały się jako Arabowie, po czasie odrzucają tę etykietę i odwrotnie. Często spotyka się również strategiczne wykorzystywanie arabskiej tożsamości — wyjaśnia Ali.
Strategicznie można na przykład włączyć sukces afrykańskiego kraju w sukces bliskowschodniej społeczności, ale spokojnie — nie chcemy podważać szczerości arabskiego zjednoczenia w miłości do Maroka. Faktem jest, że na przestrzeni lat doszło do zmian w postrzeganiu bycia Arabem, należenia do większej wspólnoty. Szczególny wpływ na to miał 2011 rok i zryw rewolucyjny, który przetoczył się przez północną część Afryki i Bliski Wschód.
– Te wydarzenia wyrwały arabską tożsamość z długiej posuchy, rozluźniły granice i reanimowały działania mające na celu utrwalenie zbiorowej tożsamości. To tożsamość była jedną z dominujących tematów w czasie formowania się ruchów społecznych. Protesty zwykle miały wspólną stawkę i wspólny mianownik. Dziesięć lat później świat arabski nie jest już taki sam — dowodzi w swoim artykule dziennikarz.
Amro Ali wciąż wraca do płynnego pojęcia „bycia Arabem” i żonglowania argumentami za i przeciw zaliczania się do danej grupy. Popularnym wśród muzułmanów obrazkiem z katarskich mistrzostw jest rozmowa kibica z Maroka z miejscową telewizją. Po chwili pogawędki w języku angielskim obydwie strony zorientowały się, że to absurd, bo przecież obaj płynnie posługują się arabskim. Ali wskazuje, że wspólny język to siła napędowa świata arabskiego, bo to najbardziej oczywisty znak bliskości. Tyle że bliskość znika, gdy do głosu dochodzi duma narodowa, bo Arabowie lubią czuć się wyjątkowo. Saudyjczyk wywyższa się z powodu Mekki i Medyny, Egipcjanie mówią o sobie „Om al dunya” – „matka świata”. I tak dalej.
Do tego dochodzą częste potyczki i przepychanki. Władcy Arabii Saudyjskiej i Kataru wymieniają się barwami, żeby podkreślić, że święto futbolu na Bliskim Wschodzie to wspólne dobro, ale przecież dopiero co na granicy państwowej miał powstać rów wypełniony radioaktywnymi odpadami. Poszczególne kraje potrafią związać się cichym lub całkiem otwartym sojuszem z wrogiem swojego arabskiego brata. To kuriozum, ale i magia, że po wszelkich spiskach, intrygach i skandalach, Arabowie na koniec trzymają się za ręce i mówią o wspólnocie tylko dlatego, że ich dalszy lub bliższy kuzyn na tyle dobrze kopie piłkę, że przypomina o swoim istnieniu. Do cudownego zjednoczenia trzy grosze dorzucił też zachód.
– Konfliktów międzypaństwowych, religijnych na Bliskim Wschodzie, jest bardzo dużo, ale kiedy są jakieś jednoczące momenty, to ci ludzie są razem i wzajemnie się napędzają. Nie da się tego porównać jeden do jednego, ale świat arabski jest trochę jak dawny świat Słowian — pewien krąg ludzi, którzy mają ze sobą coś bliskiego, którym kibicowalibyśmy, gdyby np. byli na turnieju razem z nami. Łączy ich sporo wartości, łączą ich wspólni wrogowie, a krytykę Kataru świat arabski wziął do siebie, jako krytykę ich religii, tradycji — mówi nam Michał Banasiak.
Palestyna, czyli wspólna sprawa Arabów
Jest jednak temat, który scala Arabów jeszcze sprawniej niż futbol i krytyka zachodnich państw. Sprawa palestyńska. “New York Times” nazwał ją 33. uczestnikiem mundialu. Na ulicach miast można spotkać tłumy osób z palestyńskimi symbolami — od dużych flag po szaliki, przypinki czy kefije w narodowych barwach. Po jednym z meczów fazy grupowej z flagą Palestyny paradował po boisku Jawad El Yamiq, za to po wyrzuceniu za burtę Hiszpanów trzymał ją cały marokański team. Barwy kraju, który wciąż nie jest uznawany przez wszystkich członków ONZ, nosili Tunezyjczycy, a także Katarczycy, którzy są jednym z najważniejszych sojuszników Palestyny.
– Katar — jego mieszkańcy i rząd — mocno solidaryzuje się z Palestyną, chce, żeby jej państwo istniało zamiast Izraela. To łączy się z historią tego regionu i relacji arabsko-izraelski, które ciągną się od 1948 roku, gdy powstał Izrael. Katar to mecenas sprawy palestyńskiej, nie ma relacji dyplomatycznych z Izraelem, ma za to ambasadę Palestyny. Jako gospodarz mistrzostw świata postanowił wypromować tę sprawę przy pomocy FIFA, która przymyka na to oko. Na każdym meczu arabskiej drużyny pojawiają się flagi, koszulki, skandowane są hasła o wolnej Palestynie. To musi się dziać za zgodą służb porządkowych, skoro to są nawet sektorówki, które jakoś trzeba na stadion wnieść — zauważa Banasiak i dodaje:
– To bardzo bezpośredni prztyczek w nos dla zachodu, odwracanie narracji. Wy chcecie nas pouczać, narzucać swoją polityczną agendę i wartości, a nie widzicie naszych, więc my wam je pokażemy. Katar i świat arabski bardzo dobrze wykorzystują mundial do nagłośnienia swoich wizji i swoich problemów. Jeśli zastanawialiśmy się, po co im te mistrzostwa, to dostaliśmy potwierdzenie naszych domysłów. Gdy u nas mówimy o prawach człowieka i społeczności LGBT, Katar odbija piłeczkę i wytyka zachodowi brak zaangażowania w kwestię palestyńską. Arabowie uważają, że zachód jest ślepy na problemy ich świata. W ostatnich latach co prawda USA doprowadziło do podpisania przez część państw arabskich “Porozumień Abrahamowych”, które unormowały stosunki z Izraelem, ale na podstawie badań w poszczególnych krajach widać, że w społeczeństwie nie ma dla tego poparcia. Ludzie uważają to za błąd i nie utożsamiają się z tą decyzją, nadal uważają, że o sprawie palestyńskiej trzeba mówić tak długo, aż powstanie uznawane przez wszystkich państwo.
Według szacunków w Katarze mieszka ok. 100 tysięcy Palestyńczyków. Cała palestyńska diaspora na świecie liczy natomiast aż 6 milionów mieszkańców. Wielu z nich na co dzień żyje w Jordanii, Syrii czy Arabii Saudyjskiej, więc na turniej mieli rzut beretem. FIFA i lokalny rząd informowały, że mistrzostwa przyciągnęły 8000 Palestyńczyków z ich własnej ojczyzny. Social media zalały też zdjęcia ze Strefy Gazy, gdzie lokalsi kibicowali dosłownie każdej ekipie ze świata arabskiego. Teraz, gdy na placu boju pozostało tylko Maroko, Palestyna traktuje je jako sztandar swoich praw i racji. Zwłaszcza że Lwy Atlasu chętnie tę rolę przyjmują.
– To nasz drugi kraj, nasza sprawa. Identyfikujemy się z nimi — opowiadała “NY Times” Aicha, która pochwaliła się wiedzą córki. Latorośl błyskawicznie wyrecytowała, że stolicą Palestyny jest Al Quds. Dla Arabów to tak oczywiste, jak to, że pustynny piasek jest gorący. Palestyńczycy na całym świecie są tym wszystkim przejęci i poruszeni. “The Athletic” znalazł w Lodynie Tariqa, który poruszony opowiadał o tym, że dziś czuje się Marokańczykiem. I nie brzmiało to komicznie jak w przypadku Gianniego Infantino. Arabski dziennikarz Ramzy Baroud, twierdzi, że mundial pokazał rządom państw, które nakłonione przez USA znormalizowały stosunki z Izraelem, że ludzie tego nie kupują. Że ludzie chcą Palestyny.
– Ich sprawa jest dla nas ważna, to wiąże się z naszymi korzeniami, arabskim pochodzeniem, ale nie tylko. To o tyle ciekawe, że Maroko ma swoją żydowską historię, w Izraelu mieszka ogromna liczba marokańskich żydów. Nigdy nie byliśmy w stanie wojny z tym krajem, nie mieliśmy konfliktów, więc nasze wstawiennictwo ma inną wagę i znaczenie niż w przypadku krajów, które walczyły z Izraelem. Chcemy wspierać Palestynę, jednocześnie nie atakując Żydów. Jedni to nasi bracia, drudzy — nasi kuzyni. Król Hassan II przed laty próbował nawet przeforsować uznanie Izraela, obecny król też utrzymuje z tym krajem dobre stosunki. Każdy Marokańczyk ma w sercu palestyńską sprawę — wyjaśnia nam Amine El-Amri.
FIFA, która stara się wszystkim wcisnąć bajkę o tym, jak za pomocą futbolu łączy świat, dzięki Izraelowi i Palestynie może pochwalić się faktycznym sukcesem na tym polu. To piłkarska federacja przekonała Katarczyków, żeby na czas turnieju Żydzi mogli wjeżdżać i wyjeżdżać do kraju. Dzięki temu 4000 kibiców z Izraela, a także wielu tamtejszych dziennikarzy, mogło z bliska śledzić mundial. Palestyńczykom średnio to pomogło: chociaż Katar przymusił władze w Jerozolimie do ułatwienia arabskim sąsiadom podróżowania z kraju (Palestyńczycy muszą starać się o specjalne wizy wyjazdowe), ci nadal preferują bezpieczniejszą, okrężną drogę — np. przez Jordanię. W Dosze czują się jednak jak w domu, co z kolei mocno daje się we znaki Żydom.
– Nie ma Izraela, jest Palestyna — krzyczy Arab, który zorientował się, że rozmawia z dziennikarzem żydowskiej stacji telewizyjnej. Katarczycy zorganizowali na lotnisku restaurację z koszerną kuchnią, żeby goście z Izraela nie czuli się obco, ale to nie wystarczyło. Izraelskie ministerstwo sugerowało kibicom, żeby ci nie obnosili się ze swoim pochodzeniem. Niektórzy asekuracyjnie mówią, że są Cypryjczykami, bo gdy mówią o sobie “Żydzi”, są wypraszani z taksówek i restauracji. Dziennikarz Tal Shorrer opowiedział historię o tym, jak sprzedawca kart telefonicznych wyrzucił go ze sklepu, gdy pomagając mu zmienić kartę w jego smartfonie zorientował się, że ma ustawiony język hebrajski.
– Pobyt w Katarze sprawił, że zmieniłem zdanie na temat całej sprawy izraelsko-palestyńskiej. My dla nich nie jesteśmy ludźmi, oni chcą wymazać nas z mapy — stwierdził Raz Shechnik, inny reporter z Izraela. Wcześniej usłyszał, że ukradł Arabom ich kraj. Nigdy wcześniej w izraelskich telewizjach tak często nie padało hasło „Free Palestine”. Większość wejść i wywiadów żydowskich dziennikarzy była przerywana właśnie w ten sposób.
– Nie spodziewałem się, że to będzie tak zmasowana akcja. Poniosło się to przez social media, na początku mieliśmy filmiki z kibicami arabskimi, ale potem podchwycili to kibice z innych krajów — mówi nam Michał Banasiak.
Rację miał Riyad Mansour, ambasador Palestyny, który stwierdził, że mistrza świata już znamy. Został nim jego kraj.
רז שכניק, עוז מועלם
תשמעו, לא רצינו לכתוב את הדברים האלה. תמיד חשבנו שלא אנחנו, העיתונאים, הם הסיפור. בטח לא במפעל הכי גדול של הספורט העולמי לצד האולימפיאדה. אבל אחרי עשרה ימים בדוחא, אי אפשר שלא לחלוק אתכם את מה שעובר עלינו כאן. לא מתכוונים לייפות. אנחנו מרגישים שנואים, עטופי> pic.twitter.com/nMTApXtBWb
— Raz Shechnik (@RazShechnik) November 26, 2022
Czy Maroko gra dla Afryki?
W całym tym arabsko-palestyńskim zamieszaniu jest jednak ktoś, kto coraz śmielej podnosi rękę po swoje racje. To Afryka, która przypomina, że przecież Maroko przede wszystkim reprezentuje Czarny Ląd, walcząc o pierwszy afrykański półfinał w historii. To dlatego Sofiane Boufal musiał przeprosić. Cytowany na wstępie marokański piłkarz zadedykował wygraną Arabom, a nie Afryce, co wywołało niesmak i poruszenie. Część osób stwierdziła, że to nie przypadek i że Boufal po prostu powiedział to, co myśli wielu kibiców i zawodników Lwów Atlasu. Że ta cała Afryka średnio ich obchodzi. Król Mohammed VI wysłał zgoła odmienny sygnał, informując wszem i wobec, że Maroko reprezentuje i Afrykę i świat arabski.
– Jestem dumnym Marokańczykiem, dumnym Afrykaninem i dumnym Arabem — podkreślał Omar Chraibi, dziennikarz obsługujący mecz z Hiszpanią.
Część kontynentu to kupuje, także dlatego, że Maroko trafia na kolonizatorów, jak Hiszpania. Dla Afrykańczyka wygrana z krajem, który w przeszłości zrobił sobie z jego ojczyzny kolonię, zawsze ma wyjątkowy smak. Inni przypominają jednak nieudaną próbę dołączenia do Unii Europejskiej czy skandal związany z Mistrzostwami Świata w RPA. Afrykańczycy z południa przypominają, że gdy ich kraj został wybrany organizatorem turnieju, zawiedzeni kolejną nieudaną szarżą Marokańczycy wypuścili film dokumentalny oczerniający RPA i wybór FIFA. Po czasie okazało się zresztą, że mogło być w tym trochę racji.
– Po rozmowie ze wszystkimi okazuje się, że Maroko wygrało głosowanie. Wygrali dwoma głosami. Proszę, to ściśle tajne — mówi Ismail Bhamjee, botswański działacz, którego rozmowy nagrano bez jego wiedzy.
Afryka przypomina o jeszcze jednej, ważniejszej od futbolu rzeczy. Że podczas gdy Lwy Atlasu jednoczą się ze światem arabskim w walce o wolność dla Palestyny, Sahara Zachodnia wciąż znajduje się pod marokańskim biczem. Okupacja dotyka wielu osób
– Tysiące Saharyjczyków mieszka w obozach dla uchodźców nazwanych po miastach Sahary Zachodniej. Obóz „Smara” i miasto Smara dzieli 400 kilometrów, jednak Marokańczycy zbudowali nasypy, fortyfikację o długości 2700 kilometrów wzmocnioną rowami i drutem kolczastym, pilnowaną przez artylerię i posterunki, obwarowane minami przeciwpiechotnymi, które sprawiają, że jest to droga nie do pokonania — pisze „La Progressive”, a historia Saharyjczyków oddzielonych od ojcowizny przypomina los wysiedlanych Palestyńczyków.
Maroko kontroluje 80% Sahary Zachodniej. W 1975 roku, wbrew decyzji Międzynarodowego Trybunały Sprawiedliwości, Marokańczycy wysłali na jej tereny wojsko i osadników, a Hiszpania oddała terytorium w posiadanie najeźdźców. Saharyjczycy mieli nadzieję na wyzwolenie poprzez referendum, ale jego wyniki nigdy nie zostały uznane. Maroko wykorzystało Saharę Zachodnią do zbudowania proekologicznego zaplecza energetycznego, którego — z racji proekologiczności — nikt nie śmie podważyć. Saharyjczycy nie rezygnują jednak z walki o swoje.
– Niewiele rzeczy może tu rosnąć, to taka pustynia na pustyni. Jednak od pięciu dekad powstaje tu społeczeństwo, które wyeliminowało analfabetyzm, ma system edukacji i wydobycia wody, bezpłatną opiekę zdrowotną i eksperymentuje z rolnictwem. Sahara Zachodnia jest jednak uzależniona od zagranicznego wsparcia i pomocy humanitarnej. W obliczu konfliktu na Ukrainie, tej pomocy może zabraknąć — czytamy.
Saharyjczycy nie będą trzymali kciuków za Maroko, choć mieszkają w tym samym kraju. Palestyńczycy będą, mimo że mieszkają w kraju, którego nie uznają, a z którym relacje ma Maroko. Piłkarski sukces Lwów Atlasu łączy i polaryzuje, a postronnego widza gubi skomplikowana natura sojuszy, przyjaźni, paktów i konfliktów, od których zależy to, czy dany Afrykanin lub dany Arab będzie trzymał kciuki za ostatniego reprezentanta swojej społeczności na mistrzostwach świata.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA 2022:
- Walid Regragui – nowy idol Maroka
- Białek z Kataru: Jak odpadła Brazylia?
- Nie wierzymy w hidżab. O piekle irańskich kobiet
- Schowani czy docenieni? Robotnicza strefa kibica
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix