Polskie kluby można podzielić na trzy kategorie. Do pierwszej należą te, które mają pieniądze (i często wydają je w nieprzemyślany sposób), w drugiej są biedacy (ci jakoś trwają od sezonu do sezonu), a trzecią stanowią kluby, które mają na siebie pomysł. Wydają mało, zarabiają dużo. Ta grupa jest zdecydowanie najmniej liczna. Ale to właśnie jej liderem jest Jagiellonia Białystok.

Osoby żyjące z piłkarskiego biznesu lubią powtarzać, że najtrudniejsze w sporcie jest zarządzanie sukcesem, bo to właśnie wtedy najtrudniej o rozsądek. Zarabiasz więcej niż zwykle, dostajesz indywidualne wyróżnienia, kibice i dziennikarze klepią cię po plecach i pytają, jak ty to robisz. Łatwo w takich okolicznościach wpaść w spiralę nieomylności (czego się nie dotknę, zamienię w złoto) i nieśmiertelności (nawet, jeśli mi się nie uda, to szybko to odrobię). A jej skutki potrafią być opłakane.
Ile zarabia Jagiellonia?
Pamiętacie jeszcze, że w sezonie 18/19 mistrzem Polski był Piast Gliwice? Tamta fantastyczna historia wygląda dziś jak zupełnie przypadkowy wyskok śląskiego klubu. Po złotym medalu nie zostało nic poza pamiątkami. Ani Piast nie urósł jako organizacja, ani nie zainwestował w szkolenie młodzieży, ani nie poprawił swojej infrastruktury, ani nie zbudował pionu sportowego z prawdziwego zdarzenia. Pieniądze powstałe w wyniku sukcesu po prostu przejadł na kontrakty zawodników. W efekcie musiał pożyczać pod koniec roku osiemnaście milionów od ratusza, a od początku sezonu wprowadził wariant oszczędnościowy i jest jedną z najsłabszych drużyn w stawce.
Dlaczego wspominamy o Piaście w tekście o Jagiellonii? Bo to przykład tego, jak nie zarządzać sukcesem. Duma Podlasia jest z kolei na przeciwległym biegunie – zarządza sukcesem tak, jakby ten… w ogóle się nie wydarzył. Spójrzmy na liczby, jakie zostały zaprezentowane w raporcie Finansowa Ekstraklasa autorstwa firmy Grant Thornton.
Jagiellonia gigantycznie zwiększyła swoje przychody po mistrzostwie Polski, a więc biznesowo wyciągnęła z niego naprawdę dużo. Pomiędzy sezonem 23/24 a 24/25 wzrosły one o 69,62 mln zł. Nikt w stawce nawet się nie zbliżył do tego wyniku. Drugi Raków zwiększył przychody o 28,32 mln zł.

Łącznie przychody te wyniosły 129,2 mln zł. To oczywiście najlepszy wynik w historii klubu. I czwarty w lidze w sezonie 24/25.
- Legia Warszawa – 230,9 mln zł
- Lech Poznań – 145,3 mln zł
- Raków Częstochowa – 142,9 mln zł
- Jagiellonia Białystok – 129,2 mln zł
- Pogoń Szczecin – 78,4 mln zł

Co ciekawe, Jaga nie osiągnęła takich przychodów ze względu na sprzedaż zawodników, w odróżnieniu do chociażby Rakowa. Białostoczanie zarobili na piłkarzach 20,16 mln zł, podczas gdy klub z Częstochowy – 76,47 mln zł.

Ile wydaje Jagiellonia?
Najbardziej istotne w kontekście Jagiellonii nie jest jednak to, ile zarabia, a to, w jaki sposób wydaje te pieniądze. Klub z Podlasia przeznacza najmniejszy procent przychodów na wynagrodzenia w całej stawce – zaledwie 37%. Drugi Górnik może pochwalić się bilansem na poziomie 47%. W liczbach rzeczywistych wydatki Jagiellonii na pensje w sezonie 24/25 wyniosły 47,59 mln zł. Więcej wydały Legia, Lech, Raków i… Zagłębie Lubin.

Lubinianie – wydając na wynagrodzenia więcej niż Jaga! – walczyli zaledwie o utrzymanie. Rozmiary tej kwoty wynikają z dwóch powodów. Po pierwsze – w Zagłębiu po prostu dobrze się zarabia. Po drugie – klub ten jako jeden z nielicznych zatrudnia zawodników w ramach umowy o pracę, a to o wiele droższa forma zatrudnienia niż b2b, jaką preferuje zdecydowana większość stawki.
Jagiellonia chwaliła się przed rokiem, że sięgnęła po mistrzostwo Polski z dziesiątym budżetem płacowym w lidze. Wynosił on wtedy około 26 mln zł. Oznacza to, że Duma Podlasia prawie podwoiła swoje wydatki na pensje, ale mimo wszystko zrobiła to w granicach, które są niezwykle rozsądne.
Wzrost wynagrodzeń wynika z kilku czynników:
- w kontraktach piłkarzy Jagi, zamiast wysokiej podstawy, jest zapisane wiele bonusów indywidualnych i drużynowych – ma to aspekt motywujący i po sukcesie trzeba było za tę motywację zapłacić
- ze względu na grę w pucharach klub musiał poszerzyć swoją kadrę
- ze względu na puchary chętniej sięgał też po droższych i bardziej jakościowych zawodników
Mimo nagłego zastrzyku gotówki, Jagiellonia kontynuowała swoją politykę ściągania piłkarzy za darmo. W sezonie 24/25 zapłaciła jedynie za przyjścia Cezarego Polaka (wg Transfermarkt – 200 tys. euro) i Norberta Wojtuszka (75 tys. euro). W tegorocznym letnim oknie wydała około 750 tysięcy euro. Nie da się porównać tych kwot z wydatkami, na jakie pokusiły się Legia, Lech, Raków, Widzew czy Pogoń. A jednak to Jaga ze wszystkich tych wymienionych klubów radzi sobie w lidze najlepiej.
– Można wydać kilkaset tysięcy euro na transfer, ale potem jest pytanie, ile taki piłkarz chciałby zarabiać. My absolutnie nie chcemy tworzyć kominów płacowych, bo to koszty stałe klubu i to może bardzo boleć w przyszłości. Szczególnie, kiedy podpisujesz czteroletni kontrakt, a znam kluby z Ekstraklasy, które podpisują z zawodnikami czteroletnie kontrakty z miesięczną pensją sto tysięcy euro – mówił kilka dni temu w studiu WeszłoTV Ziemowit Deptuła.
Jest to pewien fenomen. Jaga przekonuje piłkarzy nie pieniędzmi, a fajnym trenerem, efektowną piłką, dużą liczbą szans i grą w pucharach. Woli wypożyczyć i podzielić się pensją z macierzystym klubem niż podpisać długi kontrakt. Jak się okazuje – to działa. Są oczywiście minusy takiego rozwiązania, na przykład niestabilność kadry. Tylko przed tym sezonem z Białegostoku odeszło czterech skrzydłowych, trzech stoperów, podstawowy prawy i lewy obrońca, podstawowy środkowy pomocnik i kilku innych. Dopóki jednak Jaga ma transferowego magika w postaci Łukasza Masłowskiego, nie ma o co się martwić.
Tak samo jak o przyszłość, bo zaoszczędzone pieniądze sprawią, że nie stanie się drugim Piastem Gliwice.
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:
- Prezes Jagiellonii zdradził, ile klub wydał na transfery. „Nie ustalaliśmy widełek”
- Sprawiedliwy remis, ale Lech i Jaga liczyły na więcej
- Pietuszewski wart osiem milionów euro – dwa razy więcej niż kolejny piłkarz Ekstraklasy
Fot. newspix.pl