GKS Katowice i Motor Lublin, wróciwszy do Ekstraklasy po dekadach nieobecności, od razu zameldowały się w górnej połowie tabeli. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale w futbolu to tak nie działa. Zwłaszcza przy strategiach, jakie oba kluby obrały, konstruując kadry.
Jednym z najczęściej powtarzanych, nieprawdziwych – przynajmniej w polskich warunkach – frazesów piłkarskich jest ten o drugim sezonie po awansie jako rzekomo najtrudniejszym dla beniaminka. Nigdy więc dość przypominania, że bezkonkurencyjnie najtrudniejszym sezonem jest pierwszy, który dla 41% beniaminków w ostatnich dziesięciu latach zakończył się spadkiem. Kto w nim nie spadł, ma już z górki. W poprzednich dziesięciu sezonach w drugim roku po awansie spadła jedynie Puszcza Niepołomice. Z trzynastu klubów, które nie spadły od razu po awansie, dwanaście przetrwało więc także do trzeciego sezonu.
Co więcej, drugi sezon od awansu nie tylko nie jest najtrudniejszy, ale niekoniecznie w ogóle jest trudny. Sześć klubów po utrzymaniu w pierwszym roku poszło w tabeli w górę, sześć obniżyło lokatę względem pierwszego sezonu, a jeden ukończył ligę na tym samym miejscu w obu pierwszych latach. Czyli: na dwoje babka wróżyła. Bywa trudniejszy, bywa łatwiejszy. Nie ma reguły. Można skończyć ją powtarzać.
Poprzedni sezon był o tyle specyficzny, że po raz pierwszy od ośmiu lat Ekstraklasy nie opuścił żaden beniaminek. A po raz pierwszy od siedemnastu lat utrzymały się więcej niż dwie nowe w lidze drużyny. Lechia Gdańsk, ze względu na zawirowania organizacyjne, to trochę osobny przypadek. Trudno bowiem, tak przed rokiem, jak i dziś, rozmawiać w jej kontekście jedynie o sporcie. W poprzednich rozgrywkach długo można było odnieść wrażenie, że kwestie organizacyjne nie pozwalają zespołowi uwolnić pełni możliwości. W tych pokłosiem tamtych zawirowań jest pięć ujemnych punktów, które trzymają gdańszczan w strefie spadkowej, zamiast w środku tabeli. Ten balast, wszystko na to wskazuje, nie zniknie i w najlepszym wypadku dopiero w przyszłym sezonie będzie można rozmawiać o Lechii wyłącznie w kategoriach sportowych.
O ile dzisiejsza pozycja Lechii w czerwonej strefie wynika ze spraw pozasportowych, o tyle obecność w niej GKS-u Katowice oraz lokata Motoru Lublin w dolnej części tabeli to już wynik wydarzeń wyłącznie boiskowych. Oba zespoły, w porównaniu do tego, jak dobrze mówiło się o nich w poprzednich rozgrywkach, można uznać za rozczarowania pierwszej fazy sezonu. Ich trudności mało kto przewidział, bo wydawało się, że solidność i stabilne systemy, które udało się tam wypracować, powinny działać także i w drugim roku. W przypadku tych klubów można jednak mówić o opóźnionych rachunkach za to, że wszystko w poprzednich latach wydarzyło się tam tak szybko.

ROZWÓJ JAK WSPINACZKA
Cechą wszystkich sportowców jest dążenie do ciągłej poprawy. Jeśli przed rokiem było siódme miejsce, teraz niech będzie przynajmniej szóste. Jeśli udało się nie strącić poprzeczki zawieszonej na 240 centymetrach, trzeba zawiesić ją wyżej. W przypadku drużyn piłkarskich rozwój rzadko przebiega jednak liniowo. Przypomina raczej wspinaczkę wysokogórską, w której szczytów nie zdobywa się, idąc wyłącznie prosto pod górkę. Trzeba też po drodze rozbijać kolejne obozy, w których czeka się na korzystną pogodę. Podejmuje ataki szczytowe. A w razie niepowodzenia, wraca się do nich, by stamtąd podjąć kolejną próbę.
Polska liga przyzwyczaiła jednak w ostatnich latach do płaskich hierarchii i niskiego progu wejścia. Raków Częstochowa potrafił w rekordowo krótkim czasie przejść drogę ze środka tabeli II ligi do wicemistrzostwa kraju, a na mistrzostwo czekał tylko trochę dłużej. W mniejszej skali o poziomie wyrównania polskiej ligi świadczyły też w ostatnich latach przypadki Piasta Gliwice i Jagiellonii Białystok, które w rok przechodziły od walki o utrzymanie, do mistrzostw Polski, czy w drugą stronę Śląska Wrocław i Lechii Gdańsk, które spadały jako pucharowicze. Funkcjonując w Ekstraklasie, trudno nie myśleć, że niebo jest limitem. Przykładów klubów, które osiągały szczyty, idąc prosto pod górę, bez rozbijania po drodze żadnych baz, jest aż nadto.
Coś jednak może w tej kwestii się zmieniać. Do Legii i Lecha, których obecność w czołówce jest w miarę stała od ponad piętnastu lat, dołączyły w roli stabilnych projektów także Raków i Jagiellonia. Osiągając podium cztery razy w ciągu czterech lat, częstochowianie zasłużyli, by wymieniać ich jako poważnych kandydatów do tytułów także w kolejnym roku. Stabilność białostocka jest na razie krótsza, ale spodziewane tąpnięcie nie nastąpiło ani po sezonie mistrzowskim, ani po udanym zeszłorocznym pucharowym. Do tego jest jeszcze Pogoń Szczecin, od lat kończąca ligę przynajmniej w czwórce. W roli najlepszych z pozostałych czują się coraz pewniej natomiast Cracovia i Górnik Zabrze, które już w poprzednich latach regularnie kręciły się wokół miejsc 6-7. Przebijanie się ze środka tabeli do choćby szerokiej czołówki zrobiło się w Polsce trudniejsze niż jeszcze przed kilkoma laty. Także ze względu na regularną grę w pucharach i rosnące przychody tych najlepszych.
SKOKOWE POSTĘPY
Motor Lublin i GKS Katowice tak gładko przedarły się do środka tabeli w pierwszym sezonie po wieloletniej nieobecności w Ekstraklasie, że uczynienie postępu wymagałoby już kręcenia się w okolicach miejsc pucharowych. Zakładając, że przepustką do Europy, przy tegorocznych zasadach, może być piąte miejsce, Motor i GKS straciły do niego przed rokiem tylko pięć punktów. Już były więc w zasięgu. Jeśli chciałyby w tym roku zrobić progres, punktowy, czy pod względem miejsca w tabeli, musiałyby być kandydatami do Europy. Warto jednak spojrzeć na te kluby szerzej niż tylko od momentu ponownego pojawienia się w Ekstraklasie.
Motor do Ekstraklasy awansował jako I-ligowy beniaminek. Dokładnie trzy lata temu o tej porze leżał na przedostatnim miejscu II ligi. To w strefie spadkowej trzeciego poziomu rozgrywkowego pracę rozpoczynał tam (jako asystent) obecny trener Mateusz Stolarski. Pierwszy sezon upłynął na dramatycznej pogoni za miejscami barażowymi, które ostatecznie udało się dopaść. W drugim Motor od razu skutecznie walczył o awans do Ekstraklasy. W trzecim ukończył ją w górnej połowie tabeli, osiągając najlepszy wynik w historii klubu. Opierając się w sporej części na zawodnikach, którzy trafili tam jeszcze w II lidze, ewentualnie w pierwszej. Z trenerem, który miał uprawnienia do pracy maksymalnie w II lidze.
Droga GKS-u do Ekstraklasy wyglądała inaczej. Teoretycznie można by uznać, że Rafał Górak miał komfort budowania wszystkiego stopniowo. Również rozpoczynał pracę w Katowicach w II lidze, ale to było już sześć lat temu. Zajęło mu dwa lata, by wydostać się z tego szczebla, a w kolejnych dwóch GieKSa ponownie zadomowiła się w I lidze, w której spędziła wcześniej dekadę. Nie dotknęło ją jak Motoru, wypadnięcie na szczeble regionalne. W pewnym sensie jednak sprawy potoczyły się tam jednak nawet szybciej niż w Motorze. Po lublinianach w I lidze dość szybko zaczęło być widać, że nie zabawią tam długo. Już po pierwszej rundzie zimowali na trzecim miejscu, z niewielką stratą do miejsc dających bezpośredni awans. GKS był wtedy jedenasty. I NIC nie wskazywało, że to będzie akurat TEN sezon.

NIEDOŚWIADCZONY MOTOR
Motor brał dłuższy rozpęd, ale wzlot GieKS-y zaczął się dopiero wraz z nastaniem 2024 roku. Wcześniej trudno było podejrzewać, że praca Góraka zakończy się miejscem w górnej połowie Ekstraklasy. Podstawy były budowane długo, ale efekty przyszły nagle. Piorunująca runda rewanżowa, awans. Zadziwiająco bezbolesny sezon w Ekstraklasie. I w półtora roku klub, którego dwie dekady nie było w najwyższej lidze, zyskał status solidnego średniaka, którym nawet odejście dwóch najlepszych zawodników nie powinno specjalnie zachwiać. Bo są inni.
Czasem oczywiście zdarza się, że skauci i cały system przegapią jakiś talent i pozwolą, by marnował się przez całe lata w niższych ligach. Czasem Ekstraklasa zbyt pochopnie kogoś odtrąci. Czasem wszyscy za mało się znają, by oszacować siłę jakiejś drużyny. To wszystko po części wydarzyło się przed rokiem w przypadku Motoru i GKS-u. Byli niedoszacowani. Nie wszyscy wiedzieli, jak dobrymi piłkarzami są Bartosz Wolski, Piotr Ceglarz, Oskar Repka czy Borja Galan, którzy nigdy wcześniej w Ekstraklasie nie grali. Nie wszyscy zauważyli, jak rozwinęli się po wcześniejszych przygodach ekstraklasowych Marcin Wasielewski, czy Sebastian Bergier. Nie każdy przypuszczał, że Stolarski i Górak tak płynnie przejdą na szczebel Ekstraklasy. Ale też nie wszyscy są aż tak ślepi i głupi, by uznać, że w ich zeszłorocznych wątpliwościach dotyczących obu klubów, które regularnie w prognozach skazywano na spadek, nie było ziarna prawdy. Czego właśnie jesteśmy świadkami.
GKS i Motor pod pewnymi względami wyróżniają się na tle Ekstraklasy pod kątem konstrukcji kadry. Lublinianie, nawet po rozegraniu pełnego sezonu w najwyższej lidze i nieprzeprowadzeniu w lecie rewolucji kadrowej, wciąż są najmniej doświadczoną drużyną Ekstraklasy. Piłkarz zespołu ze wschodu Polski ma średnio na koncie ledwie 28,5 występu w Ekstraklasie, czyli nawet nie pełny sezon. To najniższy wynik w stawce. Oczywiście, częściowo wynika to z obecności w kadrze obcokrajowców, którzy doświadczenia zbierali wcześniej gdzie indziej. Ale obcokrajowcy są dziś wszędzie, a Motor i tak należy do nielicznych klubów, w których stanowią mniejszość. Wciąż więc trener Stolarski korzysta więc głównie z polskich zawodników, dla których gra w Ekstraklasie to nadal nie jest zupełna normalność. Być może nie przez przypadek. Być może niektórzy indywidualnie wcale nie są tak dobrzy, by radzić sobie w dowolnym miejscu w lidze.
WIEKOWA GIEKSA
GieKSa jest na innym biegunie. Doświadczeniem na ligowych boiskach bije Motor na głowę. Ze średnio 64 występami przypadającymi na jej piłkarza zajmuje pod tym względem czwarte miejsce w stawce. Jako że jednocześnie ma najmniejszy procentowy udział minut obcokrajowców, widać, że w stolicy Górnego Śląska skupili się na polskich solidnych ligowcach. Widać to po średniej wieku. Górak już kilkakrotnie wystawiał w tym sezonie wyjściowe składy o średniej przekraczającej trzydzieści lat. Tylko Wisła Płock przewyższa wiekowo graczy z Katowic. Patrząc na te dane, można w uproszczeniu stwierdzić, że Motor stawia na graczy, którzy zasiedzieli się w niższych ligach. GieKSa zaś na takich, którzy zdążyli się w Ekstraklasie zestarzeć
Jedni i drudzy podejmują w tej kwestii pewien zakład. Chcą udowodnić, że reszta rynku się myliła w ocenie umiejętności poszczególnych jednostek. Że Arkadiusz Najemski powinien zadebiutować w lidze wcześniej niż w wieku 28 lat. Że Michał Król zasługiwał na więcej niż pięć minut w ekstraklasowym Górniku Łęczna. Że Wolski to naprawdę wyrzut sumienia polskiego skautingu, a Karola Czubaka trzeba było ściągnąć do Ekstraklasy już znacznie wcześniej niż w wieku 25 lat. GieKSa mocniej celuje natomiast w piłkarzy, którzy byli już w wielu klubach najwyższej ligi, ale nie zrobili tam karier. Jak Adrian Błąd w Zagłębiu Lubin. Jak Dawid Kudła w Pogoni, Górniku, czy Zagłębiu Sosnowiec. Albo Lukas Klemenz w Koronie, Wiśle czy Jagiellonii. Jeśli opiera się kadrę o założenie, że widzi się więcej niż inni, albo wykorzysta się danych piłkarzy lepiej, niż zrobiono to w innych klubach, można uratować kilka karier. Ale podejmuje się też określone ryzyko.
Stwierdzenie, że GKS i Motor osiągnęły w roli beniaminków wyniki ponad stan, w obu klubach odebrano by kilka miesięcy temu jako deprecjonowanie ich wartości. Nawet jeśli takie wrażenie potwierdzały dane takie jak bilans goli oczekiwanych, który widział w Motorze jedenastą, a w GieKS-ie trzynastą drużyną ligi, tym gorzej dla danych. Tymczasem to, co widać na początku sezonu, może być kolejnym przejawem zjawiska równania do średniej. Motor i GKS, w świetle liczb, utrzymały się w zeszłym sezonie zasłużenie, ale zajęły miejsca odrobinę za wysokie względem tego, jak grały. W dłuższej perspektywie takie odchylenia mają jednak tendencję, by się wypłaszczać. Dość ślamazarne wejście obu drużyn w nowy sezon nie powinno więc w tym kontekście aż tak dziwić.

STABILIZACJA JAKO POSTĘP
Zwłaszcza że w obu klubach, w przeciwieństwie do reszty ligi, raczej trzymano się, po udanym sezonie, swoich strategii transferowych. GieKSa, straciwszy dwóch najlepszych zawodników, nie przestała polować na okazje, czyli zawodników, którzy w innych miejscach się nie sprawdzili i przy Nowej Bukowej zamierzają przywrócić kariery na dobre tory. To znów strategia zawierająca element ryzyka i wymagająca czasu. Nie przychodzą bowiem do Katowic piłkarze tryskający pewnością siebie po sezonach życia, lecz tacy, którzy są na różnego rodzaju zakrętach albo dopiero czekają na ekstraklasowy przełom. Motor z kolei, mimo dużych możliwości finansowych, pozwala piłkarzom spokojnie rosnąć. Stawia na rywalizację i dawanie zawodnikom pola do podnoszenia własnego poziomu. Krzepnięcie na szczeblu Ekstraklasy poszczególnych jednostek ma pozwolić okrzepnąć całemu projektowi. Dyrektor sportowy Paweł Golański przyszedł do Motoru i… jakby zniknął z rynku. Jest o nim cicho. Nie wyskakuje z każdej lodówki. Co przypomina, że praca na tym stanowisku polega nie tylko na tym, by przeprowadzać transfery, ale też czasem, by… ich nie przeprowadzać, tylko pozwolić Ivanowi Brkiciowi spokojnie wrócić do zdrowia, a Filipowi Lubereckiemu robić kolejne kroki naprzód.
Najtrudniejsze w takich strategiach, gdy przyzwyczaiło się kibiców do zawrotnego marszu w górę, a wszyscy wokół wydają na lewo i prawo, chcąc jak najszybciej dołączyć do czołówki, jest tłumaczenie, że takie działanie to nie minimalizm, lecz świadomość, że rozwój to proces. I nawet jeśli czasem któreś etapy uda się pokonać szybciej, niż zakładano, to znaczy tylko, że pokonanie któregoś z kolejnych przyniesie więcej trudności. Zarówno Motor, jak i GKS aktualnie nadal wyprzedzają własne długofalowe plany rozwoju. Lublinianie, zgodnie z założeniami, mieli dopiero w tym roku być beniaminkiem Ekstraklasy. Awansu GKS-u w sezonie, w którym faktycznie się wydarzył, też w Katowicach nikt nie planował.
Skoro Stolarski i Górak, a wraz z nimi całe piony sportowe, kiedyś wyprzedziły harmonogram, także im należy dać prawo do teoretycznego spowolnienia. Przerwania marszu w górę, ale za to okrzepnięcia tam, gdzie wcześniej nadspodziewanie szybko doszli. Tak, by miejsce w środku tabeli nie było już największym sukcesem w historii klubu, czy wynikiem ponad stan, ale czymś zupełnie naturalnym. To także byłby postęp, nawet jeśli niewidoczny w tabelach. Dlatego z nieskrywanym podziwem przeczytałem niedawno wypowiedź Łukasza Jabłońskiego, która, co nie dziwi, przeszła absolutnie bez echa. Wiceprezes Motoru stwierdził bowiem, że celem jego klubu na ten sezon jest ustabilizowanie pozycji w Ekstraklasie. Wypowiedzenie takiego zdania po latach szalonego wzrostu lubelskiej piłki i wobec ewidentnego głodu sukcesu panującego w tamtejszym środowisku wymaga wiele pokory wobec trudnej branży, jaką nie przestaje być futbol.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Prezes Jagiellonii Białystok o sędziowaniu w Ekstraklasie: Brakuje jawności
- Nie ma jeszcze października, a szanse Rakowa na mistrzostwo już drastycznie maleją
- Lukas Podolski: Patrząc na Górnika, inne kluby powinny się wstydzić
- Jacek Zieliński: Nie jarajmy się zbytnio naszym piątym miejscem
- Luka Elsner ocenił grę Cracovii. „Nie jesteśmy ofensywnym potworem”
fot. NewsPix.pl