Dwa są oblicza kryzysu polskiego pucharowicza i dziś będziemy mogli oglądać oba w jednym momencie na jednym boisku. Raków Częstochowa ma problemy poważne, które sięgają właściwie podstaw funkcjonowania drużyny. Marek Papszun zdaje się tracić swoje magiczne moce, a formuła narzucona przez niego Medalikom wydaje się wyczerpywać. Po drugiej stronie barykady staje natomiast Niels Frederiksen, któremu sufit wali się na głowę wraz z mrowiem kontuzji, a i tak jego Lech Poznań punktuje co najmniej przyzwoicie. Bo z kryzysem też trzeba sobie umieć poradzić.

Jakby tak poważnie zastanowić się nad karierą Marka Papszuna w Rakowie – czyli w gruncie rzeczy nad całą karierą Marka Papszuna – to śmiało można wysnuć jeden, dość przykry dla trenera wniosek. Nigdy przedtem jego pozycja pod Jasną Górą nie była tak szeroko kwestionowana. Zdarzały mu się momenty lepsze i gorsze, ale zwykle wszyscy wokół wierzyli w jego wizję i projekt „jego Rakowa”. Teraz? Teraz brak towarzyszącego mu zwykle poczucia stabilności.
Tej natomiast mają nadto w Poznaniu, gdzie generalnie unika się gwałtownych ruchów i decyzje na ogół są efektem przyjętej przez właścicieli, dosyć konserwatywnej strategii. Stoicyzm sprzyjał oswojeniu się z myślą, że plaga kontuzji z początku sezonu to tylko jedno z wielu zrządzeń losu, na które i tak nikt nie ma wpływu. I choć mogliśmy momentami marudzić na drużynę Frederiksena, to ta ostatecznie wykręciła w lidze prawie dwa punkty na mecz i przy dwóch zaległych spotkaniach traci tylko pięć oczek do lidera z Zabrza.
A w szczytowym momencie Duńczyk kontuzjowanych miał aż siedmiu ważnych piłkarzy. Dość powiedzieć, że poza grą nadal jest czterech z nich.
Kryzys kontra kryzys. I jeden drugiemu nierówny
Podstawy kryzysu były więc różne, co powoduje również zupełnie inną głębię problemu. Choć Niels Frederiksen ma chyba inne zdanie na ten temat: – Nie powiedziałbym, że są w kryzysie, uważam, że pokazywali się na boisku z dobrej strony. Nie zdobyli tylu punktów, ilu oczekiwali, ale nie grali źle – stwierdził trener Lecha na przedmeczowej konferencji prasowej. Nie szczędził zresztą miłych słów ekipie Marka Papszuna i samemu trenerowi Medalików. Zdaniem opiekuna Kolejorza mocną stroną Rakowa jest jego styl, wypracowany i powtarzalny: – Na pewno będzie to ciężkie spotkanie, ale wiemy też w jaki sposób oni grają. Analizowanie ich gry nie jest tak trudnym zadaniem, bo mają jasną i wyraźną strukturę – dodawał Frederiksen.
Siła Rakowa jest jednak jednocześnie jego słabością. Choć Duńczyk zaznacza wyraźnie, że to właśnie z częstochowianami jego zespół miał największy problem w ubiegłym sezonie – Lech nie wygrał wówczas tylko z Medalikami – to mimo wszystko trudno uznać go za wyrocznię, gdy tak chwali rywali.
Sami widzimy przecież, że z Rakowem coś jest nie tak. No i to wypowiedzi tego samego Nielsa Frederiksena, który po porażce z Zagłębiem Lubin opowiadał banialuki o wzroście swoich piłkarzy. Z całym szacunkiem dla jego dokonań i umiejętności radzenia sobie z problemami, słowa wypowiadane przez Duńczyka podczas konferencji prasowych trzeba brać w nawias.
Frederiksen czeka aż jego piłkarze urosną. Kibicu, cierpliwości! [CZYTAJ WIĘCEJ]

Problem Rakowa. Formuła się wyczerpała?
Ostatnie wyniki Rakowa nie napawają specjalnym optymizmem, nie widać w drużynie Marka Papszuna tego zespołu, którego powinni się bać najlepsi w Ekstraklasie. Ostatnie ligowe zwycięstwo? W połowie sierpnia, z Bruk-Betem. Jedyny punkt zdobyty od tego czasu? Kontrowersyjny remis z Legią po karnym budzącym ogromne emocje. W dodatku narastają wątpliwości i niedomówienia wokół relacji trenera z jego zawodnikami.
– Mówimy o Papszunie, czyli legendzie klubu, który zrobił dla niego cholernie dużo i kredyt zaufania musi być większy. Niemniej coraz bardziej przypomina to oczekiwanie na cud, a nie sensowny plan działania – pisał niedawno na Weszło Paweł Paczul.
Raków chyba potrzebuje nowego trenera [CZYTAJ WIĘCEJ]
I tak sobie czekamy dalej, choć nie można szkoleniowcowi Rakowa odmawiać prawa do dokonania tego cudu. Tym bardziej, że sam dostrzega mankamenty, nie jest całkowicie głuchy na krytykę, ale też nie zamierza zmieniać podstaw funkcjonowania swojej drużyny.
Dość powiedzieć, że sam ostatnio przyznał, że jego podopieczni dali w pierwszej połowie meczu z Górnikiem (chodzi o ten najobrzydliwszy z obrzydliwych, przegrany 0:1) „pseudospektakl”. Potem były też kolejne mocne słowa. – Nie ma żadnego publicznego wytłumaczenia dla naszej postawy.
Dziś też nie będzie, jeśli Raków wyjdzie na mecz z Lechem i zamiast grać postanowi odegrać raz jeszcze ten popisowy numer. Z Legią też nie wyglądało to dobrze, ale nie da się ukryć, że samo zrozumienie źródła problemu może dać dużo. Pytanie tylko, czy źródłem nie jest tym razem ten, który chciałby problem rozwiązać?
Inne więc są typu kryzysów Lecha i Rakowa. Pierwszy uznawać należy za kryzys, tak to ujmiemy, zewnętrzny. Taki zależny od czynników, na które nie da się mieć pełnego wpływu. Drugi jest natomiast stricte wewnętrznym. Takim, który w przeciągu kilku tygodni może pogrzebać najdłużej trwający ekstraklasowy projekt. Ten wymaga chyba zresztą nowego otwarcia, choć niekoniecznie w tym starym składzie.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gryfny grajek. Górnik Zabrze trzeba budować wokół Patrika Hellebranda
- Pękło sto goli Mikaela Ishaka. Przypominamy jego najważniejsze bramki!
- Przedstawił się przewrotką, a może być tylko lepiej. Oto Rajmund Molnar z Pogoni Szczecin
- Pogoń Szczecin z kulinarną ofertą. Oficjalne klubowe gołąbki, pierogi i kopytka
fot. NewsPix.pl