Reklama

Liverpool nie umie wygrać normalnie. Znowu ratuje wynik w końcówce! – LIGA MISTRZÓW

Jakub Białek

17 września 2025, 23:17 • 5 min czytania 4 komentarze

Liverpool oszalał. Ma dziwne hobby, nie zrozumiecie tego. Uparł się, że będzie wygrywał mecze tylko po golach w końcówkach. W tym sezonie na pięć spotkań pięć rozstrzygał właśnie w ostatnich minutach. To niebywała seria. W środowy wieczór „The Reds” prowadzili z Atletico już 2:0, a mimo to zafundowali fanom emocjonującą końcówkę. Chociaż… jeszcze trochę i zwycięstwa w takim stylu spowszednieją angielskim fanom.

Liverpool nie umie wygrać normalnie. Znowu ratuje wynik w końcówce! – LIGA MISTRZÓW

Na początku ustalmy fakty. Oto mecze Liverpoolu z tego sezonu:

Reklama
  • z Burnley – 1:0 po golu w 90’+5
  • z Arsenalem – 1:0 po golu w 83’
  • Z Newcastle – 3:2 po golu w 90’+10
  • Z Bournemouth – 4:2 po golach w 88’ i 90’+4

No i Atletico. Niesamowite.

Kliknij tutaj i oglądaj Ligę Mistrzów w Canal+

Liga Mistrzów w Canal+

Liverpool FC – Atletico Madryt 3:2. Znowu gol w końcówce!

Liverpool dokonał latem najgrubszego transferu w historii Premier League, a potem jeszcze go przebił, więc w teorii powinniśmy oczekiwać od niego nie tylko pewnego zwycięstwa z Atletico Madryt, ale także fajerwerków. Zwłaszcza, że swój debiut w drużynie „The Reds” – i to od razu w wyjściowym składzie – zaliczył w środowy wieczór Alexander Isak. To tylko teoria, bo praktyka – czyli dotychczasowe mecze zespołu Slota w Premier League – nie pozwalały snuć wielkich oczekiwań. Zwycięstwa, owszem, można było się spodziewać, ale bez wielkiej orkiestry.

Bez wielkiej orkiestry, choć po mocnym uderzeniu w pierwszych minutach szykowaliśmy się na to, że wreszcie będziemy mogli o niej napisać. Ledwie się ten mecz rozpoczął, a już wydawało się, że Atletico jest już na deskach. Najpierw Salah strzelił gola swoim kolegą – Robertsonem, nabijając go strzałem z rzutu wolnego, co zupełnie zmyliło Oblaka. Po chwili Mo trafił do siatki samemu, już bez pomocy przypadku. Zagrał krótko z Gravenberchem, w swoim stylu wbiegł prawą stroną w pole karne, wyprzedził obrońców i oszukał bramkarza.

Sześć minut, 2:0, wielu pomyślało, że jest już po meczu.

A gdy widziało, co gra Atletico świeżo po stracie tych goli, tylko utwierdzało się w tym przekonaniu. Wszyscy doskonale znamy pomysł Diego Simeone na Ligę Mistrzów. Defensywa, defensywa, jeszcze raz defensywa. Przesuwanie, cierpienie, uprzykrzanie życia rywalom. Atletico wcale nie rzuciło się do szaleńczych ataków, wręcz przeciwnie, grało jak wcześniej. Zupełnie, jakby albo nie miało planu B, albo było tak oszołomione, albo… wciąż wierzyło, że autobus to jedyny sposób, w jakim można grać w Lidze Mistrzów.

Liverpoolowi było w to graj. Drużyna Arne Slota ma coś do udowodnienia w europejskich rozgrywkach. To ona w końcu wygrała fazę ligową w zeszłym sezonie, by odpaść już na poziomie 1/8. I to z drużyną, która ledwie załapała się do części pucharowej. Oczywiście, PSG finalnie wygrało całe rozgrywki, a „The Reds” przegrało z nim na żyletki, bo dopiero po karnych, ale to raczej marne pocieszenie. Swoje ambicje ma oczywiście też Atletico, które wydało latem na transfery 176 milionów euro. Niby dużo, a jednak prawie trzy razy mniej niż klub z Anglii.

Czy ta przepaść była widoczna na boisku? Nie aż taka, jak te kwoty. Liverpool oczywiście pozostawił po sobie lepsze wrażenie, ale gdy Atletico doszło do siebie, odgryzło się w zaskakujący sposób. Najpierw Llorente strzelił gola do szatni, co okazało się game changerem w kontekście emocji w meczu. Na drugą połowę Hiszpanie wyszli już ze znacznie większą wiarą i animuszem. Przetrwali trudny czas, bo do przerwy mogli przegrywać jeszcze wyżej. Dwa ciosy – jeden niecelny, drugi w bramkarza – wyprowadził Salah, blisko było, gdy Wirtz okiwał bramkarza, lecz Frimpong nie trafił czysto w piłkę. Do tego sędzia sprawdzał na VAR potencjalną rękę Lengleta (nie przyznał jedenastki – i słusznie).

Liverpool – Atletico 3:2. Cierpienie to za mało

Jeśli pachniało golem, to dla Liverpoolu. Tym lepiej, że strzeliło Atletico, bo było po co siadać na drugą połowę, która była już znacznie bardziej wyrównana, czego wyraz dostaliśmy w 81. minucie. Szczęście – i to w sumie podwójne – pomogło tym razem Hiszpanom. Najpierw uderzenie Barriosa trafiło w obrońcę i spadło prosto na nogę Llorente. Ten przymierzył z woleja i piłka… nadziała się na kolejny rykoszet, co kompletnie zmyliło Alissona. Kibice „The Reds” z jednej strony mogli pomyśleć sobie – spokojnie, przeżywaliśmy to już cztery razy w tym sezonie. Z drugiej – to Atletico, czyli drużyna, która najlepiej spisuje się wtedy, gdy musi cierpieć.

Tym razem cierpi, ale po ostatnim gwizdku. Do siatki trafił po rzucie rożnym van Dijk w 90’+2. Liverpool znowu to zrobił.

W ogóle, przez te kilka minut doliczonego czasu wydarzyło się zaskakująco dużo – mieliśmy jeszcze setki Ekitike i Sorlotha – jeden posłał wrzutkę nad bramką, a drugi uderzył głową w bramkarza.

Liverpool mógł wygrać ten mecz normalnie, czyli wykorzystać znakomity początek, który mógł całkowicie ustawić mu to spotkanie. Ale wygrał po swojemu, znów fundując kibicom dreszczowiec. Czy narzekamy? Absolutnie nie, bo dzięki temu emocje były do samego końca.

Liverpool – Atletico Madryt 3:2 (2:1)

  • 1:0 – Robertson '4
  • 2:0 – Salah 6′
  • 2:1 – Llorente 45’+3
  • 2:2 – Llorente 81′
  • 3:2 – van Dijk 92’+2

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. newspix.pl

4 komentarze

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Anglia

Anglia

Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów

Braian Wilma
3
Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów
Anglia

Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]

Wojciech Piela
3
Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]
Reklama
Reklama