Reklama

Real Madryt nie jest faworytem do wygrania Ligi Mistrzów

Antoni Figlewicz

16 września 2025, 13:09 • 5 min czytania 3 komentarze

Rany, chyba kot mi przebiegł po klawiaturze, co tu się stało? Kto normalny pozwoliłby sobie na taki tytuł? Real Madryt to przecież faworyt do wszystkiego i wszędzie, Królewscy ciągle coś wygrywają, zawsze mają piłkarzy klasy światowej i właściwie nie przytrafiają im się żadne kryzysy. Albo inaczej – ich kryzys jest wtedy, kiedy nie wygrywają mistrzostwa Hiszpanii i sezon kończą za plecami Barcelony. Taka to miara takiego klubu, wielkiego klubu. A jednak w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów trudno wskazywać ekipę Los Blancos jako największego faworyta do ostatecznego triumfu.

Real Madryt nie jest faworytem do wygrania Ligi Mistrzów

Mignęły mi gdzieś ostatnio predykcje superkomputerów Opty dotyczące rozpoczynających się dziś zmagań o najważniejsze trofeum w Europie. – O, lista największych faworytów, fajnie – pomyślałem. Patrzę na kolejne wiersze, a tam Liverpool, Arsenal, PSG, nawet Chelsea i dopiero Królewscy. Siódma lokata w przewidywanym wyścigu o wygraną w finale, według Opty 5,8% szans na tytuł. Tuż nad Bayernem czy Newcastle. Za plecami Barcelony.

Reklama

Kolejna myśl: – Czy oni upadli na głowę?

Real Madryt w Lidze Mistrzów to jak Robert Janowski w „Jaka to melodia?” czy Tadeusz Sznuk w „Jeden z dziesięciu” – absolutna legenda, najlepszy z najlepszych, nikt się do tego ideału nawet nie zbliży, nigdy przenigdy.

A potem przyszła myśl trzecia: – Co jeśli Opta ma rację?

Na co stać Real Madryt. Według niektórych góra na ćwierćfinał

Wiele będzie oczywiście zależeć od ostatecznego kształtu drabinki, a w fazie ligowej stać może się bardzo dużo. – Dzięki ubiegłemu sezonowi zdążyliśmy już zapomnieć, jak wyglądały europejskie rozgrywki jeszcze dwa lata temu. Wielu kibiców widzi już dziś, że faza grupowa, choć przez dekady wydawała się być szczytowym osiągnięciem w tworzeniu systemów rozgrywkowych, w rzeczywistości była pełna wad i tkwiliśmy w niej chyba tylko z przyzwyczajenia – zauważał ostatnio na Weszło mój redakcyjny kolega AbsurDB.

Wraca faza ligowa Ligi Mistrzów – walka o każdy punkt i każdą bramkę [CZYTAJ WIĘCEJ]

Z jego obserwacji i wyliczeń wynika, że Liga Mistrzów wraz ze zmianą systemu stała się po prostu ciekawsza i trochę mniej przewidywalna. Faza pucharowa, gdy już się do niej dotrze, wygląda jednak tak samo, jak przed reformą. A tam powinna działać ta stara magia Królewskich.

Coś jednak sprawia, ze Real Madryt nie jest brany pod uwagę jako jeden z murowanych faworytów do tytułu. Ba, można śmiało zakładać, że Opta widzi w tym zespole siódmą drużynę w stawce, czyli w najlepszym wypadku ćwierćfinalistę. Może chodzi tu o okres przejściowy i budowę nowego projektu pod znakiem jakości Xabiego Alonso? Gdybym miał szukać powodów dosyć niskiego wycenienia Los Blancos przez Optę, to właśnie tutaj – można bowiem zakładać, że nawet wielki Real potrzebuje chwili na nabranie rozpędu i okrzepnięcie, nawet pomimo konstelacji gwiazd w pierwszym składzie. I przyszłych gwiazd, które mają dopiero rozbłysnąć najjaśniejszym światłem.

Zmiana pokoleniowa w stolicy Hiszpanii. Korzyści przyjdą z czasem

Dean Huijsen to zawodnik, którym zachwyca się świat, ale ma dopiero dwadzieścia lat i śmiało można zakładać, że będzie jeszcze lepszy niż teraz. A teraz i tak jest świetnie, bo Hiszpan to obrońca najbardziej nowoczesny z możliwych.

Młodym piłkarzem jest też Franco Mastantuono, niewiele starszy jest Endrick, Arda Guler to rówieśnik Huijsena. A piłkarze tacy jak Jude Bellingham, Raul Asencio czy ściągnięty dopiero Alvaro Carreras są gotowi, ukształtowani, ale mają ledwie 22 lata. Real jest w trakcie pokoleniowej zmiany i przeprowadza ją z należytym spokojem, dzięki któremu nie wypadnie z szerokiej europejskiej czołówki. Ale też nie zahaczy raczej o szczyt.

Rywale za mocni. Czy oni czasem nie odjeżdżają?

Kto nie maszeruje, ten ginie. Madrytczykom ta stara sentencja musi dudnić w głowach, na pewno raz na jakiś czas myślą o transferowych wybrykach największych rywali i łapią się na tym, że oni aż tak nie zaszaleli w tym sezonie. A może trzeba było? Największe pieniądze wydano oczywiście w Anglii i nie przez przypadek Opta umieszcza w swoim zestawieniu aż cztery zespoły z Wysp nad Realem.

  • Liverpool, który wydałby ponad pół miliarda euro, gdyby nie wysypał mu się transfer Marca Guehiego w Deadline Day,
  • Arsenal, który na nowych piłkarzy wyłożył prawie 300 milionów euro,
  • Manchester City, który wyjątkowo spokojnie podszedł do tematu i kupił piłkarzy „tylko” za 200 milionów,
  • Chelsea, która może i zarobiła na transferach 330 milionów, ale i niemal tyle samo wydała.

Tymczasem transfery Realu kosztowały „śmieszne” 167 milionów euro. Więcej był gotów wyłożyć beniaminek Premier League, Sunderland.

I nie zakładam, że trzeba co okienko wyrzucać setki milionów z klubowej kasy na nowych piłkarzy, tym bardziej, że wszystkie transfery Sunderlandu wyglądają blado już przy jednym jedynym Huijsenie. Ale w pewnym momencie trzeba będzie rzucić Anglikom rękawicę w tej rywalizacji o prymat w Europie, a oni raczej nie mają zamiaru zwalniać.

A to oznacza, że Real musi w pewnym momencie przyspieszyć. W tym roku może nie, ale w kolejnym? Jeśli Wyspiarze utrzymają tempo, wkrótce może nie być czego zbierać, trzeba się z nimi zmierzyć.

CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW NA WESZŁO:

Fot. Newpix.pl

3 komentarze

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Liga Mistrzów

Hiszpania

Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”

Wojciech Piela
4
Szczęsny rozbrajająco szczery: „Rekord Barcelony? Niestety mój”
Reklama
Reklama