Reklama

Iban Salvador: Nie ma znaczenia, czy ktoś mnie kocha, czy chce zabić [WYWIAD]

Jakub Radomski

20 sierpnia 2025, 13:54 • 11 min czytania 12 komentarzy

W Hiszpanii był drugim najczęściej faulowanym piłkarzem po Leo Messim, choć sam Iban Salvador uważa, że faulowano go jeszcze częściej niż słynnego Argentyńczyka i Neymara. Rywale oskarżali go o symulowanie, a trener jego zespołu twierdził, że jest prześladowany. Jaki naprawdę jest pomocnik Wisły Płock, który również w Polsce budzi duże emocje? W rozmowie z Weszło Salvador tłumaczy, czy jest na boisku prowokatorem. Opisuje swoje spięcie z Łukaszem Sekulskim. Mówi o ludziach, którzy najpierw go nienawidzą, a później uwielbiają. Wspomina też mecz, w którym Gary Neville wpuścił go na boisko przeciwko Barcelonie.

Iban Salvador: Nie ma znaczenia, czy ktoś mnie kocha, czy chce zabić [WYWIAD]

Jakub Radomski: Co sobie myślisz, gdy ludzie opisują cię jako prowokatora?

Reklama

Iban Salvador, pomocnik Wisły Płock: Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Jestem taki sam od lat i mam świadomość, że budzę emocje. To, co ludzie o mnie mówią, zależy też od klubowych sympatii.

Mam wrażenie, że dzielisz ludzi. Jedni cię nienawidzą, a inni albo podziwiają twoje zachowania, albo wychodzą z założenia, że prowokacje to też część piłki nożnej.

Opowiem ci jedną sytuację. Gdy jeszcze występowałem w Miedzi Legnica, graliśmy przeciwko Wiśle Płock. Starłem się z Łukaszem Sekulskim, było między nami ostro. Sędzia pokazał mu jedną żółtą kartkę, później drugą i wyrzucił go z boiska. Mecz odbywał się w Płocku i po tamtej sytuacji jeden z kibiców Wisły mnie znienawidził. Leciały brzydkie słowa: „Hej, Iban!” i jakieś wulgaryzmy. Nie miałem z tym problemu. Ale kiedy tu przyszedłem, ten facet, który wtedy tak na mnie krzyczał, stwierdził, że nic się nie stało, że to była pomyłka. Teraz, gdy na boisku jest spięcie i to przeciwnik wylatuje z boiska, on bije mi brawo. Wiesz, co chcę przekazać?

Tak. Że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Dokładnie. Jeżeli teraz zagralibyśmy np. z GKS-em Katowice, ja kogoś sprowokuję, a rywal wyleciałby z boiska, ten człowiek wyjdzie z założenia, że zachowałem się świetnie. Będzie więc: „Dobra robota, Iban”. „Brawo, Iban”. Kiedy jestem w twojej drużynie, jest super. Idealnie. Ale kiedy Salvador gra przeciwko twojemu zespołowi, nagle staje się do dupy. Moim zadaniem jest grać w piłkę i ja to robię. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś mnie kocha, czy chce zabić.

Iban Salvador w meczu z Rakowem (2:1)

Iban Salvador w meczu z Rakowem (2:1)

Rozmawiałeś z Sekulskim o tamtej sytuacji, kiedy w Wiśle zostaliście kolegami z drużyny?

Nie. Nie czułem takiej potrzeby. Gdy walczę z zawodnikiem na boisku, może być ostro. Czasami się wyzywamy, prowokujemy. To część piłki. Ale kiedy schodzę z boiska, ściskam mu dłoń i mówię: „Powodzenia, dobry mecz”. Potrafię zrozumieć, że ktoś się wkurza, gotuje i również po spotkaniu ma z kimś problem. Ale dla mnie w piłce nożnej chodzi o to, żeby po końcowym gwizdku mieć normalne relacje.

Nigdy nie byłeś na kogoś wściekły po meczu?

Nigdy. Dla mnie na boisku musi wydarzyć się coś bardzo, bardzo poważnego, żebym po meczu nadal był zły na tę osobę. Nie przydarzyło mi się to jak dotąd i mam nadzieję, że nigdy się nie przydarzy.

Gdy byłeś już w Wiśle, graliście z Miedzią. Kamil Drygas celowo pociągnął cię za włosy. Wkurzyłeś się i to ty dostałeś żółtą kartkę. Jakiś czas później kolejną, za faul, i wyleciałeś z boiska. Myślisz, że Drygas zrobił to celowo, znając twój charakter?

Nie wiem. Pamiętam, że ja nie podbiegłem wtedy do Drygasa, krzycząc „Co ty robisz?!”, tylko ruszyłem do sędziego i dość gwałtownie przekonywałem go, że przecież to było zagranie bez piłki i powinna być czerwona kartka. Sędzia zlekceważył to zajście, a mnie ukarał za krzyk i protesty. Przecież mógł pójść doVAR-u, obejrzeć całą sytuację. Nie rozumiałem, dlaczego system wtedy nie zadziałał. Trochę mnie tamta sytuacja zdenerwowała i mogła mieć wpływ na późniejszy faul.

W 2021 roku grałeś w hiszpańskiej Fuenlabradzie. Widziałem statystyki, które pokazywały, że byłeś wtedy drugim najczęściej faulowanym zawodnikiem w najwyższych hiszpańskich ligach. Tylko za Leo Messim. Czytałem też opinie kilku ligowych rywali, którzy sugerowali, że ciągle symulujesz. Zareagował na to twój klubowy trener, który stwierdził, że musi wziąć cię w obronę, bo jesteś prześladowany.

Pamiętam, że ja w tych statystykach byłem nawet pierwszy, przed Messim i Neymarem. Ale zostawmy to, nie obchodzi mnie w sumie, czy byłem pierwszy, drugi czy dziesiąty. Nie będę piłkarsko porównywał się z Messim, to nie miałoby sensu, ale jeżeli on był ciągle faulowany, to przecież dlatego, że często był przy piłce i próbował coś z nią zrobić indywidualnie. Ludzie naprawdę uważają, że ja sobie myślę podczas meczu: „Dobra, nie skupiam się na strzeleniu gola. Niech on podbiegnie do mnie, a ja upadnę na ziemię”? Przecież to byłoby bez sensu. Jeżeli padałem na ziemię, to po kontakcie z rywalem. Po faulach, a sędziowie w czasach Fuenlabrady wielokrotnie je odgwizdywali, ale też wielokrotnie ich nie widzieli.

Salvador w spotkaniu z Koroną Kielce (2:0)

Salvador w spotkaniu z Koroną Kielce (2:0)

Tak było. Zapewniam cię, że jeżeli rzeczywiście byłem numerem dwa, to z łatwością mogłem znaleźć się przed Messim, bo wielu przewinień na mnie sędziowie nie odgwizdywali, zwłaszcza w późniejszych fazach spotkania. Miałem wrażenie, że to mogło odbywać się na zasadzie: „Gwizdnąłem już pięć fauli na nim, to teraz odpuszczę, bo byłoby tego za dużo”. Kto wie, może niektórym arbitrom wydawało się, że po tylu faulach na mnie mogłem symulować? Nie ochodzi mnie w sumie, z czego to się brało. Byłem wdzięczny trenerowi, który stanął wtedy publicznie w mojej obronie.

Pamiętam mecz z Wisłą Kraków, w którym upadłeś na murawę po minimalnym kontakcie z rywalem, który nie chciał ci nic zrobić. Pamiętam też niedawne spotkanie z Piastem Gliwice, wygrane w Płocku 2:0. Miałem wrażenie, że od pierwszej minuty to ty szukasz prowokacji, zwłaszcza obierając za cel Patryka Dziczka i Igora Drapińskiego, którzy na to reagowali.

Ja tego tak nie czułem z boiska. Ale wiesz, co często słyszę od piłkarzy, przeciwko którym grałem w zeszłym roku? Mówią np.: „Trener powiedział mi, żebym przy pierwszej okazji, przy wrzucie piłki z autu, uderzył cię w plecy albo nadepnął ci na stopę. Ewentualnie, żebym zdzielił cię łokciem, ale mam to zrobić inteligentnie”.

Nie będę robił z siebie świętego, bo taki nie jestem. Ale gdyby ktoś kazał mi na początku uderzyć bez piłki przeciwnika, to bym tego nie zrobił. I jedno wiem. Nigdy nie dałem się sprowokować do bójki czy chęci uderzenia kogoś. To raczej działało w drugą stronę: inny zawodnik szarżował na mnie. Tak było np. w finale barażów o Ekstraklasę, gdy przeciwnik (Wojciech Hajda – przyp. red.) zadał mi cios łokciem w tył głowy. Wylądowałem na ziemi. Gdyby mecz jeszcze miał trochę trwać, pewnie podbiegłbym do Hajdy i powiedział, co o tym myślę, ale to była sama końcówka, a sędzia na szczęście zareagował i wyrzucił go z boiska.

Po awansie do Ekstraklasy robicie w niej furorę. Wygrywacie z Rakowem na wyjeździe, ogrywacie u siebie Legię. Wisła Płock jest liderem ligi, choć przed sezonem skazywano was raczej na trudną walkę o utrzymanie.

Spokojnie, na razie idzie nam świetnie, ale pamiętajmy, że jesteśmy dopiero po piątej kolejce. Choć na pewno dla naszej grupy to, co dzieje się teraz, jest bardzo ważne, bo każdego poranka budzimy się z uśmiechem i świadomością, że jesteśmy na szczycie.

Nie byłoby tego, gdyby nie nasz trener, Mariusz Misiura. Podoba mi się u niego bezpośrednie podejście do zawodników. Myślę, że właśnie to czyni go wyjątkowym. Miałem w przeszłości szkoleniowców, którzy może i znali się na piłce, mieli sporą wiedzę, ale sposób, w jaki traktowali ludzi, nie pozwalał utrzymać dobrej i czystej atmosfery w szatni. To jest chyba najtrudniejsze w pracy trenera, a Misiura w Płocku to osiągnął. Jesteśmy rodziną i idziemy po kolejne wielkie rzeczy razem.

Mało jest w Ekstraklasie piłkarzy, którzy mają takie doświadczenie w Pucharze Narodów Afryki. Występowałeś w tym turnieju trzy razy, strzelałeś gole. Byłeś ważną postacią reprezentacji Gwinei Równikowej.

Najbardziej wspominam pierwszą z tych imprez. 2015 rok, miałem 19 lat, a mój kraj był gospodarzem Pucharu Narodów Afryki. Strzeliłem gola w meczu grupowym z Gabonem, a nasza drużyna zajęła świetne czwarte miejsce. Mogło być jeszcze lepiej, ale mecz o trzecią pozycję przegraliśmy po rzutach karnych.

Dla Gwinei Równikowej sukcesy były czymś odległym. Wtedy w kadrze pojawiła się grupa nowych, ambitnych piłkarzy, która podniosła jej poziom. Nieśli nas też kibice. Atmosfera wokół imprezy była wyjątkowa. Czuliśmy, że robimy coś bardzo ważnego. Ja miałem wrażenie, że nie tylko reprezentuję mój kraj, ale wręcz go na tym boisku bronię. Puchar Narodów Afryki to wyjątkowa impreza. Tak, jak powiedziałeś, wystąpiłem w trzech edycjach, a w grudniu wybieram się na czwartą.

To niesamowite, że Gwinea Równikowa jest dzisiaj zespołem, który może mierzyć w zakwalifikowanie się do mistrzostw świata. Kiedyś przez lata marzyłem o tym, żeby zagrać w najwyższej lidze. Udało się w Polsce, po awansie do Ekstraklasy z Wisłą Płock, gdy w pierwszej kolejce mierzyliśmy się z Koroną Kielce, którą pokonaliśmy 2:0. Liczyłem na to, że osiągnę to wcześniej, w Hiszpanii. Nie wyszło, trudno. Właśnie dlatego mecz z Koroną był dla mnie wyjątkowy. Teraz moim największym marzeniem jest właśnie występ na mundialu.

Salvador w pełnym emocji spotkaniu z Piastem Gliwice

Salvador w pełnym emocji spotkaniu z Piastem Gliwice

Urodziłeś się w Hiszpanii, a reprezentujesz Gwineę Równikową. Dlaczego?

To był sezon 2014/2015. Działacze tamtejszej federacji skontaktowali się ze mną. Wiedziałem, że mój dziadek pochodził z Gwinei Równikowej, ale wcześniej nie myślałem o grze dla tej reprezentacji. Podpisałem wtedy kontrakt z Valencią, występowałem w rezerwach tego zespołu. Miałem większe ambicje, chciałem je jakoś zaspokoić. Działacze z Gwinei przyjechali specjalnie na mój mecz. Pokazali, że im zależy. Nawiązaliśmy kontakt i przekonali mnie do reprezentowania ich kraju. To był bardzo dobry ruch, nieprzypadkowo gram dla Gwinei do dziś.

To prawda, że we wrześniu 2023 roku przeniosłeś się na wypożyczenie z hiszpańskiej Ceuty do pierwszoligowej wtedy Miedzi Legnica właśnie po to, żeby móc zagrać w swoim trzecim Pucharze Narodów Afryki?

Gdy latem 2023 roku podpisałem umowę z Ceutą, jej działacze powiedzieli mi, że mam odpuścić granie w kadrze. Odpowiedziałem krótko: „Nigdy nie zrezygnuję z gry w reprezentacji”. Rozumiałem trochę ich podejście, bo kiedy lecisz na Puchar Narodów Afryki, nie ma cię dość długo i opuszczasz sporo meczów, ale jeżeli ktoś podpisuje kontrakt z zawodnikiem, występującym w swojej afrykańskiej reprezentacji od dawna – a ja grałem już osiem czy dziewięć lat – to przecież powinien zdawać sobie sprawę z tych okoliczności.

Jak zareagowali?

Stwierdzili, że w takim razie podpiszemy nowy kontrakt na przyszły sezon, a teraz wypożyczą mnie do innego klubu. Trafiłem do Miedzi, której działacze chcieli po sezonie mieć mnie dalej u siebie. Powiedziałem, że muszą poczekać, bo mam do załatwienia sprawy z Ceutą, które nie będą proste. Oni nie za bardzo mogli czekać. Ogarnięcie wszystkiego z Ceutą trochę trwało, dłużej niż sądziłem. Gdy w końcu wszystko się wyjaśniło, pojawiła się szansa podpisania umowy z Wisłą Płock. Skorzystałem z niej.

W tym trzecim Pucharze Narodów Afryki długo byliście rewelacją imprezy. Zremisowaliście 1:1 z Nigerią, zdobyłeś bramkę, a dla nich trafił Victor Osimhen. Później zdemolowaliście 4:0 gospodarzy, Wybrzeże Kości Słoniowej, które kilkanaście dni później wygrało turniej. Co się stało w 1/8 finału?

Mieliśmy pecha, po prostu. Trafiliśmy na Gwineę. Do przerwy 0:0, mieliśmy swoje szanse. Nagle nasz piłkarz dostał czerwoną kartkę. Gwinea zaczęła atakować, w Afryce wyjątkowo trudno gra się, kiedy masz jednego zawodnika mniej. Dostaliśmy rzut karny, ale nie potrafiliśmy go wykorzystać. To był kluczowy moment. No i ta końcówka: jedynego gola meczu strzelili nam w doliczonym czasie. Nie zlekceważyliśmy ich, samo podejście do spotkania było według mnie właściwe. Szkoda, bo czuliśmy się na tamtym turnieju bardzo mocni i wierzyliśmy nawet w awans do wielkiego finału. W grupie szło nam świetnie, poza tym dużo mocnych drużyn z tamtej imprezy dość szybko odpadło.

Salvador w meczu Gwinei Równikowej z Gwineą (0:1)

Salvador w meczu Gwinei Równikowej z Gwineą (0:1)

W mediach pisano też o aferze w waszej reprezentacji. Byłeś w jej centrum, razem z gwiazdą kadry, Emilio Nsue. Czytałem, że zostałeś okradziony, co wywołało twoją wściekłość. Pisano też o tym, że obiecano wam premie, nie dotrzymano słowa i mieliście z Nsue stwierdzić, że w takich okolicznościach nie będziecie dalej grać w kadrze. Zostałeś wtedy zawieszony na jakiś czas. Jaka jest prawda?

Jestem szczerą osobą, ale w tym przypadku nie mogę ci konkretnie odpowiedzieć na to pytanie. Gdybym postąpił inaczej, byłoby to niegrzeczne wobec mojego przyjaciela, Emilio. Ale powiem tak – jeżeli tak informowała prasa, to tak było. Nie obchodzi mnie, co myśleli o tym niektórzy ludzie. Znam prawdę, Emilio też zna i to jest najważniejsze.

Wspominałeś o czasie, gdy byłeś zawodnikiem Valencii, ale występowałeś głównie w rezerwach. Był jednak pewien mecz, rozegrany 10 lutego 2016 roku. Valencia kontra FC Barcelona, rewanżowe starcie w półfinale Pucharu Króla. Na Camp Nou oni wygrali aż 7:0, pewnie w dużej mierze dlatego w rewanżu pojawiłeś się na boisku. I wy, i oni graliście rezerwowymi składami. W Barcelonie całe spotkanie rozegrał wtedy Sergi Samper, dziś zawodnik Motoru Lublin. Jak wspominasz tamten wieczór?

Pamiętam tamto spotkanie, jakby odbywało się wczoraj. Nie da się tego zatrzeć. Masz 20 lat, debiutujesz na Mestalla i grasz przeciwko Barcelonie. W dodatku – Barcelonie, którą oglądałeś w telewizji i niesamowicie podziwiałeś, gdy była najlepsza w historii. Nie da się tego opisać prostymi słowami.

Gdy Gary Neville dał mi znać w 80. minucie, że wchodzę na boisko, czułem euforię. Oczywiście, oba zespoły nie grały w najsilniejszych składach, ale wtedy nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia. W rewanżu zremisowaliśmy 1:1, długo prowadziliśmy po golu Alvaro Negredo.

Gdy dziś patrzę w domu na koszulkę z tamtego spotkania, emocje powracają. Znów jestem na Mestalla. Znowu wchodzę na boisko. I trwa ten magiczny czas.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI 

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ WYWIADÓW Z PIŁKARZAMI EKSTRAKLASY:

 

12 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama