Reklama

Sypek: Nie czuję się gorszym piłkarzem niż Fornalczyk [WYWIAD]

Kamil Warzocha

12 sierpnia 2025, 12:29 • 13 min czytania 26 komentarzy

W poprzednim sezonie Jakub Sypek był jedną z bardziej wyróżniających się postaci Widzewa w ofensywie. Dostał szansę od Daniela Myśliwca, a potem zdobył sympatię trenera Sopicia. Jak przyznaje w wywiadzie, mógł zostać w klubie po rewolucji transferowej, ale z konkretnych powodów wybrał powrót do Zagłębia Lubin. Ze skrzydłowym porozmawialiśmy m.in. o kulisach odejścia, przytłaczającym hejcie kibiców, Rafale Gikiewiczu, różnicach w trenerach Widzewa, skandalicznych warunkach treningowych, aferze z Hamuliciem, problemach finansowych w Lechii Gdańsk, porównaniu do Fornalczyka czy Pieńki, możliwościach „Miedziowych” i telefonie z Wieczystej, który szokował. Zapraszamy.

Sypek: Nie czuję się gorszym piłkarzem niż Fornalczyk [WYWIAD]

Miałeś solidny sezon w Widzewie, który zdefiniował cię jako piłkarza Ekstraklasy. Co poszło nie tak, że dalej tam nie grasz?

Reklama

Na pewno muszę się zgodzić, że miałem solidny rok. Nie wybitny, ale też nie słaby. Co do drugiej części, myślę, że mnie również dotknęła rewolucja. Dostałem ofertę przedłużenia umowy, ale ona nie była satysfakcjonująca. Bardziej miała mi pokazać, że mogę zostać, ale na pewno nie będę pierwszym wyborem. Moja ambicja jest duża, celuję wysoko, więc nie mogłem sobie pozwolić na wzięcie tej oferty. Rywalizacja oczywiście by była, ale chciałbym zawsze startować z optymalnej pozycji, a w tej sytuacji byłbym na straconej. Stąd decyzja o zmianie otoczenia i przyjście do rodzinnego klubu, Zagłębia.

Mówiąc wprost, byłbyś w Widzewie rezerwowym.

W skrócie: tak. Ale nie mam wobec tego pretensji, bo na koniec szczerze rozmawiałem z dyrektorem sportowym i doceniam, że mi to wszystko powiedział. „Oferta jest, ale nic ci nie gwarantujemy, możesz mieć ciężko, a gdzieś indziej mógłbyś grać więcej”. To było w porządku. Każdy chciałby grać w klubie z taką bazą fanów i historią, ale potoczyło się, jak się potoczyło. Dla własnego dobra odszedłem.

Grałeś u Żeljko Sopicia, więc kibice mogli sądzić, że jednak zostaniesz. Wybór miałeś.

Dokładnie, natomiast nie miałoby to większego sensu. Nie to, że nie wierzę w swoje umiejętności, ale wiedziałem, że w Zagłębiu mogę dostać więcej minut. To był mój pierwszy sezon rozegrany od deski do deski i chciałbym to kontynuować, a nie zaburzać tendencję gry.

Jak patrzysz dzisiaj na Mariusza Fornalczyka, powiedziałbyś, że czujesz się gorszym piłkarzem?

Nie czuję się gorszym piłkarzem. Mimo że miałem solidny, a nie fenomenalny sezon, wiem, że stać mnie na dużo więcej, jeśli ktoś będzie potrafił wykorzystać moje atuty. Mimo że Mariusz nie ma wybitnego początku, wiemy, że tam potencjał jest duży. Tak naprawdę może zadecydować jeden mecz. Widzę, jak dużo osób sceptycznie do tego podchodzi, ale moim zdaniem nie tędy droga. W Widzewie jest tak, że w jednym tygodniu jesteś tu [pokazuje dłonią na dół], a w drugim tu [dłoń w górę]. Jak graliśmy pierwszy mecz z Widzewem, kibice mówili „Giki rewelacja”, a „Bergier słaby”. Następna kolejka odwróciła opinie: „Giki niech kończy karierę” i „Bergi król”.

Jakub Sypek

Taka presja kibiców bardziej przytłacza czy motywuje? W Lechii czy Zagłębiu nie miałeś z czymś takim do czynienia.

Przed przyjściem do Widzewa spędziłem dwa lata w pierwszej drużynie Zagłębia, ale tak naprawdę bardziej byłem zawodnikiem rezerw. Jak ogłosili mój transfer w 2022 roku, nie byłem przygotowany na tę falę komentarzy. Pamiętam, kiedy siedziałem sam w domu i przeglądałem, jak ludzie ze mną jadą. „Kogo oni ściągają?” i tak dalej. Potem rozmawiałem z kilkoma osobami i stwierdziłem, że nie ma co czytać, bo to za bardzo wchodzi na głowę.

W swoich pierwszych meczach w Widzewie w roli „dziesiątki”, co nie jest do końca moją pozycją, czułem, że mam średni okres. Wtedy zderzyłem się z dużą krytyką nawet na stadionie, słyszałem to wszystko. Dzisiaj wiem, że w tamtym momencie na pewno nie byłem na to gotowy. Myślę jednak, że dojrzałem na wypożyczeniu. Później ważna była szansa od trenera Myśliwca. Na początku było ciężko, ale jak już to dźwignąłem i przyzwyczaiłem się do rzeczywistości widzewskiej, cieszyłem się z ciągłości gry. Było znacznie łatwiej.

Wspomniałeś o Rafale Gikiewiczu, który potrafi być kontrowersyjny. Jaka jest prawda o nim? Jak odbiera go szatnia?

Bardziej kontrowersyjnej osoby w swoim życiu chyba nie spotkałem. Moglibyśmy tutaj siedzieć dwie godziny, żeby rozmawiać tylko o nim. Jak ktoś nieznany zaczepi go na ulicy Piotrowskiej, Giki potrafi pogadać z taką osobą przez godzinę. To człowiek, o którym mówi się, jakby był średnio lubiany, ale w szatni mówiliśmy między sobą: kurczę, dobrze, że w szatni jest ten Giki. Bez niego byłaby cisza! Na pewno nie każdy go lubi, ale są ludzie darzący go sympatią i ja akurat miałem z nim fajny kontakt. Co by o nim nie mówić, to osoba, która zawsze ci pomoże i w razie potrzeby od razu uruchomi swoje kontakty. Byłem tym bardzo zaskoczony. Chłopcy mówili o jego słynnych zniżkach i naprawdę: jak on wyciągnie swój telefon, załatwi ci rzeczy, których potrzebujesz. Z kodem „Giki” masz wszystko.

Gikiewicz: Nie akceptuję przeciętności. Zarażam osobowością [WYWIAD]

Jaki moment z Widzewa zapamiętasz najmocniej?

Duża szansa od trenera Myśliwca i pierwszy mecz ze Stalą Mielec, kiedy nie spodziewałem się, że wyjdę od 1. minuty. Wszedł za mnie Kuba Łukowski, który strzelił gola na wagę remisu. Myślałem, że po tym usiądę na ławce, ale trener powiedział mi, jak we mnie wierzy i żebym pokazał, co prezentowałem w okresie przygotowawczym. To się udało – w pierwszych minutach następnego spotkania zdobyłem bramkę. To był moment zwrotny. Nie chcę mówić, że nagle wszystko przestawiło mi się w głowie, ale bardziej w siebie uwierzyłem. To była chwila, która może rzutować nawet na całą karierę.

Możemy podsumować to tak, że trenerowi Myśliwcowi wiele zawdzięczasz.

Nie chcę się podlizywać, ale takie są fakty. Gdyby nie trener, pewnie byśmy nie rozmawiali.

A co do twojego wypożyczenia do Lechii Gdańsk – dochodzi do ciebie, jak patologiczny potrafi to być klub?

Słyszę, wiem, mam też kontakt z kolegami. Ale z tego, co się dowiedziałem, w klubie się uspokoiło. Kiedy tam grałem, nie było tak kolorowo.

Co masz na myśli?

Z jednej strony to był fantastyczny okres. Co mieliśmy kapelę, pracujących ludzi w środku i zawodników… Lepszej nie spotkałem. Ale z drugiej nie byłem przyzwyczajony do tego, że o ile w Zagłębiu i Widzewie płatności zawsze przychodziły na czas, o tyle w Lechii, kurczę, było różnie. Na początku pieniądze były, a potem źródełko wyschło i przez trzy miesiące nie dostawaliśmy pensji.

Trzy miesiące grania za darmo?

Tak, natomiast później te pieniądze do nas docierały, więc finalnie dobrze to się skończyło. Na przykład o prezesie Urferze mówi się wiele złych rzeczy i po części są one prawdą, ale gdyby nie on, Lechii pewnie nie byłoby w Ekstraklasie. Pokazuje to też skuteczność transferów jeszcze w 1. lidze, które sprawdziły się na poziomie Ekstraklasy. Bobcek, Żelizko, Mena, Kapić, Chłań i kilku innych – mało kto powstydziłby się takich ruchów na zapleczu.

Valmiera FC i Szwajcarzy z koneksjami na wschodzie. Jak Lechia Gdańsk chce wrócić do Ekstraklasy?

Trochę mało Polaków w tej Lechii, ty byłeś wtedy w mniejszości, ale przymknijmy oko.

Za ściągnięcie Sypka-Polaka największy szacunek!

Wróciłeś do Zagłębia Lubin, jesteś produktem akademii. Standardowe pytanie: nie jest tam za wygodnie?

Mi tutaj na pewno jest wygodnie, bo mam blisko dom rodzinny i wielu znajomych. Klub też znam jak własną kieszeń i cieszę się, że tu jestem, choć nie wiem, co sądzą inni. Na pewno to miejsce z dużymi możliwościami i fajnie, gdybyśmy wreszcie zrobili w Ekstraklasie coś więcej. Uważam, że skład mamy naprawdę niezły. W Internecie specjaliści mogą oczywiście mówić, że bardziej nadajemy się do spadku, ale z tą jakością możemy patrzeć na wyższe pozycje. O środek tabeli i to minimum jesteśmy w stanie powalczyć. Zobaczymy, co czas pokaże.

Tak się składa, że jestem jednym z tych „specjalistów”, który typował was na miejsca 12-14, więc możesz mi odbić piłeczkę. Ciekawi mnie twoja opinia, że macie więcej jakości, bo ona niby jest od lat, ale ostatnio kończyło się na walce o utrzymanie.

Dokładnie… Kiedyś zawsze się mówiło, że Arsenal ma czwarte miejsce, a w Lubinie była łatka z ósmym. Niestety Zagłębie spadło z tymi miejscami i trudno mi powiedzieć, od czego to zależy. Ale uważam, że jak wszystko będzie fajnie poukładane, nie mamy czego się wstydzić. Jest w szatni połączenie młodości z doświadczeniem, tych młodych chłopaków jest sporo, naprawdę bardzo utalentowanych. W Widzewie też byli, ale w Lubinie to jest półka wyżej. Widzę tutaj duży potencjał.

Szkoda wam odejścia Tomasza Pieńki? Ty na tym akurat korzystasz…

Tak, mi nie do końca szkoda, bo teoretycznie miałem się z nim podmienić na tej samej pozycji. Wiadomo: „Pieniu” czy „Kurmin” to podstawowi zawodnicy z ostatnich lat, więc jest to strata dla drużyny. Natomiast klub uzupełnił te luki mną i Kosidisem, oczywiście ze mną na plus dla Zagłębia (śmiech)! Praktyka wszystko pokaże, ale jestem dobrej myśli. Nie miałem z drużyną pełnego okresu przygotowawczego i z tygodnia na tydzień czuję się coraz lepiej. Wiele osób może się zaskoczyć. Nie chcę rzucać takich słów, że będę największym kozakiem w lidze, tylko wiem, że będę mógł pokazać jeszcze więcej niż dotychczas.

Jak patrzysz na byłych już piłkarzy Zagłębia, które zbudowało sobie na nich porządne „success story”, nie czujesz, że w twoim przypadku coś poszło nie tak? Jak słyszało się kiedyś o twoim nazwisku w środowisku lubińskim, obok pojawiały się też obietnice dużego talentu pod transfer zagraniczny.

Był taki moment, kiedy Zagłębie wzięło mnie kilka razy na ławkę w Ekstraklasie. Wtedy prezes Jankowski powiedział, że chcą na mnie mocniej postawić i to będzie mój czas. Niestety przytrafiła mi się ciężka kontuzja i na moje miejsce klub wziął Adama Ratajczyka. Jak wyzdrowiałem, okazało się, że muszę znaleźć swoją drogę gdzieś indziej. Nie mogli wiecznie na mnie czekać i teraz możemy jedynie gdybać. Mam podobną historię do Kamila Piątkowskiego, tylko z tą różnicą, że ja się wróciłem, a on wypłynął na szerokie wody.

Nie wiem, jakie są twoje ambicje, ale ten sezon to może być ostatni dzwonek, żeby wypromować się pod ciekawą przygodę za granicą.

O takich rzeczach myśli się, jak sezon jest w etapie końcowym, a ty już wiesz, że zrobiłeś sporo dobrego. Jak będzie 30. kolejka i poczuję, że mam argumenty w postaci liczb i dobrej formy, wtedy o tym pomyślę. W każdym razie nie wiem, czy tak ostatecznie będzie, ale czuję, że przede mną najlepszy rok w karierze.

Przejście do Wieczystej po ostatnim sezonie było realne? Mówiło się o tym w twoim kontekście.

Tak. Kilka razy dzwonił do mnie Sławek Peszko, natomiast byliśmy dogadani z Zagłębiem. Jak rozmawialiśmy, miałem już ustawione testy medyczne. Wiadomo, że w piłce można pewne rzeczy odwołać, ale po rozmowach z menadżerami i dyrektorem Ulatowskim czułem, że Zagłębie bardzo mnie chce. To zadecydowało. Pieniądze to jedna sprawa, ale jest jeszcze Ekstraklasa, która bardziej działa na wyobraźnię. Wiadomo, że Wieczysta zaraz może tutaj awansować, jednak uznałem, że dla mojego rozwoju lepsze będzie Zagłębie.

Człowiek potrafi zastanowić się dwa razy, zanim odrzuci ofertę od Wieczystej?

Zdecydowanie. Dziwne, jakby się tego nie robiło. Musiałem trochę pomyśleć, kilka razy złapać się za głowę i skonsultować to z kilkoma osobami. To była ciężka decyzja i nawet mówiłem w rodzinie, że wolałbym nie wiedzieć, że mnie chcą.

Myślisz, że Leszek Ojrzyński to taki trener, który będzie potrafił odpowiednio wyeksponować twoje atuty? Tak jak próbował to robić trener Myśliwiec, który ma jednak inną, bardziej ofensywną filozofię?

Jak przychodziłem do Zagłębia, trener mi wytłumaczył, czego oczekuje od skrzydłowych. Mają mieć swobodę w dryblingu i robić przewagę. Mamy się nie bać, wbiegać za plecy, wchodzić w pojedynki. Nie wiem, jak innym, ale mi to odpowiada. W większości czasu nie chodzi o to, żeby trzymać się schematów i myśleć, gdzie, co i jak. Dostaję piłkę i jadę, mam wygrać pojedynek. To jest najważniejsze i najbardziej może mnie rozwinąć.

Trochę tych ciekawych trenerów miałeś przed Ojrzyńskim. Sopić, Myśliwiec, Grabowski, Niedźwiedź – ci szkoleniowcy z polskiego rynku mieli w ostatnich latach opinię ludzi z nowoczesnym podejściem do futbolu.

Coś w tym jest. Każdy posiadał coś, co go wyróżniało. Na przykład trener Grabowski miał z nich wszystkich największą charyzmę, był dobrym mówcą i fajnie potrafił zmotywować zespół. Trener Niedźwiedź z kolei miał ciekawe wskazówki, które zwracały uwagę na małe detale i o których nigdy wcześniej nie myślałeś. Trener Myśliwiec – miał swój styl i ciągle starał się go doprecyzować. W pierwszej rundzie dobrze to wychodziło i nawet lepsi przeciwnicy gubili się w naszej grze. A trener Sopić? Ciężka ręka, stawiał na charakter. U niego nie było przebacz, jak na przykład z Hamuliciem…

Sopić: Ludzie kochają być okłamywani. A ja nie opowiadam bajek [WYWIAD]

Jak tę historię z Hamuliciem odebraliście w szatni?

Z naszych obserwacji wynikało, że trener Sopić chce na niego mocno postawić. W sparingach i grach przedmeczowych Hamulić był ustawiany do wyjściowego składu, ale trener ma oczy. Jak widział zaangażowanie na poziomie 20-10%… Nam, piłkarzom, źle było na to patrzeć, a co dopiero miał pomyśleć trener. Był taki dzień, kiedy zwołał zebranie i powiedział: „Said, dla mnie masz już wakacje”. Nie chcę negatywnie się o nim wypowiadać, bo to jednak były kolega z szatni, ale realia stały się dla niego, że tak powiem, uczciwe.

Po prostu sobie zasłużył.

Dokładnie. Wszyscy się starają, zapierniczają na treningach, a tutaj przychodzi ktoś z ligi TOP 5 i mówi się wokół, że musi grać. No, nie, to tak nie wygląda. Na pewno dzięki tej decyzji trener zyskał szacunek w drużynie.

Co zatopiło wcześniej trenera Niedźwiedzia, a potem trenera Myśliwca?

Schemat był podobny. Pierwsza runda super, wyglądaliśmy fenomenalnie, ludzie byli w szoku, natomiast później wszystko się rozsypało. Naprawdę nie wiem, dlaczego, co później tyczyło się też trenera Myśliwca. Czasami, jak coś nie funkcjonuje, może warto na jeden czy dwa mecze bardziej dostosować się do przeciwnika. Może to jakiś kamyczek do ogródka jednego czy drugiego trenera. Nie wiem. Na pewno trener Myśliwiec chciał wszystko wyidealizować i dla mnie to było fajne, mimo głosów, że powinien dokonać jakiejś zmiany.

Jak patrzysz na siebie przekrojowo, czego ci brakuje, żeby stać się kompletnym skrzydłowym na poziomie Ekstraklasy?

Cały poprzedni sezon grałem jako prawoskrzydłowy. Mogę grać na obu stronach, ale na prawej jestem momentami ograniczony w dryblingu i akcjach szybkościowych, a na lewej czuję, że mam większy ciąg do atakowania. Ta mała zmiana pozycji może pchnąć mnie do przodu. Muszę ją tylko wykorzystać.

Czujesz, że ty coś w Zagłębiu musisz? Na przykład: „muszę zastąpić Pieńkę”?

Nie przejmuję się tym. Czuję się pewny swoich umiejętności i to też nie jest tak, że „Pieniu” to jakiś Messi czy Ronaldo. W skali Ekstraklasy to bardzo dobry zawodnik, ale nie ma ciężaru, a wręcz przeciwnie: to jest napędzające.

Na jakie miejsce w stać w takim razie Zagłębie w tym sezonie?

Na szóste, a może coś więcej, może puchary, zobaczymy (śmiech)! No i Puchar Polski do wygrania, wiadomo.

Jak mawiają niektórzy trenerzy, jak już grasz w jakichś rozgrywkach, robisz to po to, żeby je wygrać. Sensacja mile widziana, ale najpierw zacznijmy od tego, żeby odczarować opinie o braku ambicji w Lubinie.

Warunki są na pewno sprzyjające. Na przykład te boiska… Widzew to klub z większą historią, z większą skalą oczekiwań i sukcesów, ale to w Lubinie mamy dywany. Tutaj nie ma wymówek, że piłka może podskoczyć. Gdy w Widzewie chcieliśmy ciągle rozgrywać od bramki, na treningach nie mogliśmy tego ćwiczyć, bo jak Giki podawał do Shehu na „szóstkę”, piłka skakała mu na piszczel albo zatrzymywała się w błocie. Te różnice w warunkach treningowych to nie jest niebo a ziemia, tylko niebo a wykopany dół w ziemi.

Innymi słowami mówisz, że Zagłębie ma możliwości, żeby grać jak Barcelona.

Dokładnie!

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

26 komentarzy

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama