W pierwszej połowie kibice Banika Ostrawa, wspierani przez fanów GKS-u Katowice, zaintonowali „wyszukaną” przyśpiewkę, sprowadzającą się do tego, że Legia Warszawa to „ku…. je….”. Niektórzy dodatkowo prowokowali siedzących najbliżej kibiców gospodarzy. Kilka minut przed końcem meczu mogli zobaczyć z kilkunastu metrów, na czym polega skuteczna prowokacja. Kacper Tobiasz nie obronił rzutu karnego, ale miał spory wpływ na to, że rywal nie wytrzymał, spudłował i nie doszło do dogrywki. Legia wygrała z Banikiem 2:1 i jest w III rundzie eliminacji Ligi Europy, a przy Łazienkowskiej, na boisku i poza nim, działo się wczoraj sporo.
![Na Łazienkowskiej najlepiej prowokował Kacper Tobiasz [REPORTAŻ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/08/imago_sp_0731_1064626704-scaled.jpg)
Gdy sędzia podyktował w ostatnich minutach rzut karny dla Banika i nie odwołał swojej decyzji, mogło się wydawać, że czeka nas dogrywka. Ale chwilę. Przecież Legia ma w bramce Kacpra Tobiasza. Tak – tego wielokrotnie krytykowanego w ostatnim czasie Tobiasza. Czasami słusznie, czasami przesadnie. Tobiasza, który pokazywał już, że potrafi bronić w ważnych momentach rzuty karne (patrz uderzenie Mateusza Wdowiaka w finale Pucharu Polski).
To też zresztą bramkarz, który rozumie, jak ważna w takich sytuacjach jest gra psychologiczna ze strzelcem. I pokazał to wczoraj.
Gra psychologiczna Kacpra Tobiasza pomogła Legii Warszawa
Ktoś powie, że po prostu skompromitował się David Buchta, piłkarz Banika, który nie trafił w bramkę. Ale coś do tego doprowadziło. Tobiasz przed rzutem karnym najpierw spojrzał na coś, co znajdowało się obok jego słupka. Jakby miał tam instrukcję, co za chwilę zrobi rywal. Później podszedł do niego i do sędziego. Coś mówił. Kiedy znalazł się przy bramce, najpierw odwrócił się do strzelca plecami. Wykonywał gesty, które zalecają specjaliści od psychologii rzutów karnych. Podskoczył, dotykając poprzeczki, przez chwilę tańczył przy linii bramkowej. Rozłożył ręce, żeby stworzyć wrażenie, że bramka jest trochę mniejsza niż w rzeczywistości. Buchta – strzelec – biorąc jeszcze pod uwagę wagę i okoliczności tego karnego, mógł być zdekoncentrowany. I był, ewidentnie. Strzelił fatalnie – lekko i w dodatku nie trafił w bramkę. Ale w pewnym sensie Tobiasz obronił tę jedenastkę swoją aurą.

Kacper Tobiasz podczas rzutu karnego
Po meczu czescy dziennikarze opisywali nam Buchtę jako dobrego technicznie piłkarza, który jednak nigdy nie wydawał się specjalnie silny mentalnie.
Legia jest w III rundzie eliminacji Ligi Europy. Historia krytykowanego Tobiasza, który pośrednio pomógł dziś Legii, to nie jedyna tego typu opowieść związana z tym meczem. Jest jeszcze historia gościa, na którego ten stadion gwizdał, w którego zupełnie nie wierzył były trener, a dziś trybuny nagrodziły go owacją.
Pechowy jak Jean-Pierre Nsame w pierwszej połowie
Jean-Pierre Nsame miał w ubiegłym sezonie opinię nieudacznika. I wśród kibiców, i trochę też w sztabie Legii, bo Goncalo Feio dość szybko z niego zrezygnował. Był nawet moment, w którym zawodnik został odsunięty i trenował z rezerwami. W poprzednim sezonie – dwa gole dla Legii we wszystkich rozgrywkach przez całą rundę. Był niechciany. Został wypożyczony do Sankt Gallen. W tym sezonie, do spotkania z Banikiem – dwa trafienia, po jednym w dwóch wcześniejszych meczach. Najpierw w Ostrawie, na 2:2, a później na 1:0 przeciwko Koronie. W Kielcach Kameruńczyk, oprócz bramki, pokazywał też, że gra dla zespołu i potrafi pomóc drużynie w bronieniu. Dziś było podobnie. Gdy okazało się, że również przeciwko Banikowi wybiegnie w pierwszym składzie, opinia wielu osób, że niespodziewanie stał się napastnikiem numer jeden Legii, była uzasadniona.
Dziś Nsame po 45 minutach mógł się jednak załamać, a jego gra była trochę symbolem całej Legii w pierwszej połowie. Napastnik dwa razy trafiał do siatki, ale w obu przypadkach nie uznawano mu bramki. Najpierw – z jego winy, bo Nsame nie upilnował linii spalonego, za szybko ruszył do przodu i to, że chwilę później uderzył precyzyjnie i trafił do siatki, nie miało żadnego znaczenia. Drugi gol? Tym razem Nsame zachował się świetnie – po dośrodkowaniu Pawła Wszołka odskoczył od obrońcy i idealnie wykończył akcję. Najpierw cieszył się z kibicami, później z rezerwowymi Legii. A po kolejnej minucie mina mu zrzedła, bo okazało się, że w tej akcji pozycja spalona była wcześniej.

Jean-Pierre Nsame w meczu z Banikiem
Czesi prowokowali kibiców Legii
Osoby, które 10 minut przed początkiem spotkania przechadzały się przy stadionie Legii, mogły się nieco zdziwić, bo z trybun rozlegało się właśnie gromkie: „GKS Katowice!”. To z kim ta Legia w końcu gra? Nie w pucharach z Banikiem Ostrawa? Tak, z Banikiem, tylko oba zespoły mają zgodę. W pierwszym spotkaniu, w Ostrawie, też pojawiła się grupa kibiców z Katowic. Gdy dziś przy Łazienkowskiej zaczynał się rewanż, na trybunie gości, obok Czechów, zasiedli też fani GKS-u. Pojawiła się efektowna oprawa: herby obu klubów oraz napis: „Trochę polski – trochu cesky” i poniżej: „Gieksa & Banik”.
Jedno fanom gości trzeba oddać – potrafią dopingować. Rzadko trybuna kibiców drużyny przyjezdnej jest w Warszawie tak głośno, długimi fragmentami słychać było tylko lub głównie fanów gości. Inna rzecz, że to wsparcie długimi fragmentami ograniczało się do wyzywania Legii, jak chociażby w powtarzanej wielokrotnie przyśpiewce, że Legia to „kur… je….”. Kilkunastu kibiców Banika próbowało też w tym momencie prowokować legionistów, stając bokiem i krzycząc te słowa w stronę znajdującego się obok sektora fanów Legii. Ale nikt nie dał się w to wciągnąć.
Dziś dużo lepiej i skuteczniej niż kibice Banika prowokował, zresztą w podobnym miejscu, Kacper Tobiasz.
Na Łazienkowską po proteście wrócił doping. I bardzo dobrze, bo cisza na spotkaniu poprzedniej rundy przeciwko Aktobe ewidentnie nie pasowała do tego miejsca. Takie mecze lepiej się ogląda, gdy fani obu drużyn są głośno. Tym bardziej, że i na boisku było na co popatrzeć.
Edward Iordanescu grał dzisiaj z Legią
Często mówi się, że dwunastym zawodnikiem jakiejś drużyny są jej kibice. W takim razie kolejnym, trzynastym graczem Legii, był dzisiaj Iordanescu. Rumuński szkoleniowiec biegał, gestykulował i wściekał się przy linii bocznej. Kiedy Nsame zdobył pierwszą bramkę ze spalonego, nie miał do niego pretensji. Nagrodził akcję brawami. Widać było, że Rumunowi szczególnie zależy na intensywności i błyskawicznym doskakiwaniu do rywala. Pochwalił mową ciała akcję Legii, w której chwilę po tym, jak Rafał Augustyniak nie trafił z kilku metrów do bramki, Jurgen Elitim odebrał piłkę rywalom i Legia znów atakowała. Gdy akcja rozgrywała się blisko strefy Iordanescu, Rumun dosadnie pokazywał piłkarzom, by stosowali pressing. Najpierw do rywala podbiegł Bartosz Kapustka, chwilę później przeciwnika sfaulował Wszołek. Reakcja Iordanescu? Gromkie brawa.

Edward Iordanescu podczas meczu
Jego zespół miał pomysł na ten mecz, to trzeba Legii oddać. Pressing, intensywność, odzyskiwanie piłki. Krótkie wymiany podań w środku i zagranie do boku. Głównie – do prawego, gdzie podłączał się aktywny Wszołek. Legia w pierwszej połowie była lepsza i kreowała okazje, ale zawsze brakowało jakiegoś detalu: a to minimalnie lepszego wbiegnięcia, a to rywal wybił piłkę z linii bramkowej, a to gracz Legii źle dograł w kluczowym momencie, a to uderzył nad bramką z pola karnego.
Można było się załamać. Ale w końcu trafił Nsame
I co z tego, że młody Jan Ziółkowski kilka razy dobrze asekurował kolegów i kasował kontrataki Czechów, generalnie był bardzo solidny, skoro to on w pierwszej połowie nieco się spóźnił przy golu na 0:1, a chwilę wcześniej Augustyniak jeszcze niedokładnie wybijał piłkę?
To był długo taki mecz, że można było się załamać. Legia robiła sporo, by trafić do siatki, ale bezskutecznie. W przerwie na stadionie z głośników poleciał znany utwór „Sandstorm” fińskiego producenta Darude. Jego tempo, energia (pewnie kojarzycie teledysk), oddawały to, jak próbowała grać Legia.
Ale w końcu, w drugiej połowie, trafił Nsame. Za trzecim razem. Tym razem prawidłowo. Wiecie, co zrobił Kameruńczyk chwilę po uderzeniu do siatki? Spojrzał na arbitra liniowego, czy ten nie podniósł chorągiewki. Na szczęście nie. A kiedy Banik wznowił grę, stadion ponownie oszalał, bo to oznaczało, że nikt i nic nie odbierze już Legii tego wyczekiwanego gola.
Nsame nie był dziś tylko lisem pola karnego, czekającym na dośrodkowanie. W grze Legii widać było pewien schemat: Kameruńczyk schodził po piłkę, odgrywał ją do kolegi, po czym ruszał znów do przodu, atakując przestrzeń. Gdyby jego partnerzy lepiej to wykorzystywali, Legia mogła być w takich sytuacjach groźniejsza.
W 71. minucie Nsame próbował wejść w drybling, ale osaczyło go dwóch rywali i stracił piłkę. Kameruńczyk nawet nie czekał na gest z ławki. Wiedział, że trzeba popędzić za przeciwnikiem i pokonał sprintem kilkanaście metrów. Odebrał rywalowi piłkę (choć można mieć wątpliwości, czy zgodnie z przepisami) i dostał owację z trybun.
– To już trzeci jego mecz z rzędu z golem, ale ważne jest to, że drużyna kreowała mu szanse. Cieszy mnie też nasz dzisiejszy atak pozycyjny. Stajemy się zespołem nieprzewidywalnym, który niełatwo jest rozgryźć – mówił po meczu o Nsame i całej drużynie Iordanescu.
Legia jednak może mieć szczęście
Fajna jest też opowieść o prowadzonej przez niego Legii, która ewidentnie idzie do przodu. Grając u siebie przeciwko Aktobe, usypiała. W Kazachstanie miała bardzo dużo szczęścia. Przeciwko Koronie była już konkretna. Dziś po prostu zasłużyła, by wygrać i wyeliminować Banik. Mogła się podobać akcja, po której Ryoya Morishita wbiegł na dużej szybkości w pole karne, minął bramkarza i… Legia w końcu miała szczęście, bo piłkę wbił do własnej siatki zawodnik Banika.

Ryoya Morishita po golu na 2:1
Jakby mało było tego szczęścia, okazało się, że Morishita… miał opuścić boisko, zmiana była już przygotowana. Jak dobrze, że nie przeprowadzono jej wcześniej.
Kibice Banika? W końcu zamilkli. Nawet ci, którzy najmocniej prowokowali fanów Legii. A spiker Legii apelował: „Niech cały stadion stanie się teraz Żyletą!”. I do końca słychać było przede wszystkim fanów Legii, którzy przeżyli huśtawkę emocji przy rzucie karnym, ale po końcowym gwizdku mieli się z czego cieszyć. Zdążyli jeszcze wcześniej nagrodzić brawami schodzącego z boiska Nsame. Gościa, na którego rok temu gwizdali. Piłkarza od razu po jego zejściu z boiska wyściskał też Iordanescu. Ma świadomość, jak dużo mu zawdzięcza.
Po zakończeniu meczu na Legii wystrzeliły petardy, a kibice zaczęli skandować imię i nazwisko Janka Ziółkowskiego. Fani Banika? Chwilę powyzywali Legię, przyśpiewką, którą już tutaj przytaczaliśmy. Kiedy ich zespół do nich podszedł, pocieszali nieszczęsnego wykonawcę jedenastki. „David Buchta! David Buchta!” – rozległo się przy Łazienkowskiej.
Legia jest w kolejnej rundzie i zagra w niej z AEK Larnaka, czyli zespołem, w którym miejsce w podstawowym składzie ma Karol Angielski. Pewnie kojarzycie go z goli dla Radomiaka. Jest się kogo bać? Chyba niekoniecznie. Mamy wątpliwości, czy po Baniku poprzeczka idzie do góry.
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl