Reklama

Lewandowski ma dość. Nic dziwnego, zmarnowaliśmy jego karierę

Szymon Janczyk

08 czerwca 2025, 23:18 • 7 min czytania 329 komentarzy

Większa część kariery Roberta Lewandowskiego w reprezentacji Polski to użeranie się z trenerami, którzy nigdy nie powinni kadry prowadzić. Smuda, Fornalik, Brzęczek, Probierz. Nasz najlepszy piłkarz w historii przyjeżdżał na zgrupowania jako lider największych klubów na świecie, patrzył na to wszystko i mógł mieć dość. Pewnie miał. W zasadzie cud, że wytrzymał tak długo.

Lewandowski ma dość. Nic dziwnego, zmarnowaliśmy jego karierę

Powiedzmy to wprost, większości z wymienionych trenerów Robert Lewandowski nigdy nie spotkałby w klubie. I nie mówimy o tym, że ktoś z nich miałby prowadzić Bayern Monachium. Franciszek Smuda w Lechu Poznań akurat pracował, ale nikt nie wpadłby przecież na to, żeby zatrudnić w topowym polskim klubie Waldemara Fornalika, Jerzego Brzęczka czy Michała Probierza. Nie musimy nawet używać trybu przypuszczającego — każdy z nich obejmował reprezentację Polski w momencie, w którym czołówka Ekstraklasy nie zabijała się o to, żeby dać szansę któremuś z nich.

Reklama

W pamiętnym Stanie Futbolu Mateusz Rokuszewski wygarnął Zbigniewowi Bońkowi, że jego kaprys sprawił, że zmarnowaliśmy najlepsze lata w karierze Roberta Lewandowskiego. Rzeczywistość jest jednak jeszcze bardziej ponura, bo okazało się, że Lewandowski na topie może utrzymać się znacznie, znacznie dłużej. Pech w tym, że w takim przypadku postanowiliśmy po prostu zmarnować mu większość reprezentacyjnej przygody.

Robert Lewandowski zrezygnował z gry w reprezentacji Polski. Zmarnowaliśmy jego karierę

Nie wiem, czy Robert Lewandowski był dobrym kapitanem reprezentacji Polski. Bardzo możliwe, że niekoniecznie i nie trzeba było czerwcowych wakacji od kadry, żeby to dostrzec, bo sygnały pojawiały się od dawna. Problemem było to, że lepszych kandydatów na horyzoncie nie widać, więc trwanie w takim układzie nie było najgorszym pomysłem. Żadna perspektywa na zmianę nie sprawiała, że warto było jej dokonać. Ot, zmiana dla zmiany.

Jednak nie o opaskę chodzi. Święty straciłby cierpliwość, gdyby na co dzień musiał funkcjonować w takiej rzeczywistości. Robert Lewandowski bił rekordy, onieśmielał największych, przedłużył sobie karierę. W tym samym czasie zgrupowania kadry oznaczały dla niego użeranie się z trenerami, którzy trafili do miejsca przerastającego ich możliwości. Książkowy błąd rekrutacyjny — wrzucasz osobę o kwalifikacjach niewystarczających do pełnienia danej funkcji i uzyskujesz efekt, jak po polaniu wodą patelni z rozgrzanym olejem.

Przekładało się to na odbiór samego Lewandowskiego. Mało kto pamięta, że to król strzelców eliminacji mistrzostw świata (16 goli) oraz Europy (13 goli). Częściej mówiło się o tym, że na wielkich turniejach tak skuteczny nie był, niż o tym, że gdyby nie on, widzielibyśmy najważniejsze światowe imprezy jak świnia niebo. Równie powtarzalny był lament nad tym, że w klubie Robert gra lepiej niż w reprezentacji kraju, łączony z tym, że z upływem lat coraz rzadziej w pojedynkę ciągnął ten wózek.

Reprezentacyjne kariery wybitnych piłkarzy, którzy swoim poziomem odbiegali od znakomitej większości kolegów z boiska, bywają trudne. Trzeba umieć znieść i wytrzymać to, że jak w soczewce skupia się na tobie uwaga, co zwykle oznacza jednak krytykę, nie komplementy. Lewandowski robił to godnie, choć ostatnia wypowiedź publiczna — o tym, że traktuje się go jak produkt — sugerowała, że go to dotyka. Może nawet bardziej sugerowała to dalsza część jego monologu, gdy zahaczył wszelkiego rodzaju ekspertów.

„Gdybym was słuchał, dawno nie grałbym dla kadry, robię to tylko dla kibiców”.

Robert Lewandowski w reprezentacji Polski to frustracja z powodu tego, co go otacza

To ostateczny manifest piłkarza sfrustrowanego. On sam nie wymaga przecież, żeby otoczka na kadrze była kalką tej, którą zna z Bayernu czy Barcelony. Absolutnie najwyższy standard. Nie, chociaż momentami, w latach Zbigniewa Bońka, naprawdę tak było. Dlatego, że panował spokój, sztab umiał pracować z zespołem, wyciągał z niego maksa. Warunki były świetne. Nadeszła jednak zmiana, wraz z nią towarzystwo rekonstrukcji historycznej PRL.

Leśne dziadki, suto zakrapiane imprezy, dziwaczni goście w samolocie i Mirosław Stasiak fałszujący na kolacji. Obrzydzenie i zniechęcenie rosło, lecz dałoby się to znieść, gdyby chociaż na boisku się układało. Układać się jednak przestało. Żyliśmy w czasie niekończącej się rewolucji, zerowej stabilizacji. Federacja była tak nieudolna, że nawet gdy zatrudniła trenera światowego formatu, to akurat wtedy, gdy chciało mu się już tylko odcinać kupony za wyrobione przez lata nazwisko.

Czas płynął, Robert Lewandowski zdawał sobie z tego sprawę. Przebąkiwał, że ostatni turniej już tuż za rogiem. Nie wiadomo tylko który, bo ciężko przewidzieć, na jaki uda się pojechać. Po początkowych tygodniach (miesiącach?) pracy z Michałem Probierzem, wydawało się, że łódź spokojnie dobije do brzegu. Czas pokazał jednak, że gdyby tak było, to bardziej dlatego, że kapitanowi przeszła nawet chęć na spieranie się z selekcjonerem.

Słuchał pieprzenia o odwadze, ofensywnie, patrzył, jak wczołgujemy się na Euro bez celnego strzału, jak nie potrafimy zdominować Mołdawii i był już tak samo obojętny, jak kibic oglądający tę degrengoladę. Choć pewnie — też jak kibic — w środku coś kołatało na znak rozczarowania, że nie tak powinno być. Mentalność, która doprowadziła Lewandowskiego na szczyt futbolu, nie mogła mu pozwolić pogodzić się z tym, że mkniemy w kierunku przepaści.

Publicznie nie reagował, lecz za kulisami zaczęły się sypać iskry. Ledwie parę dni temu odsłanialiśmy kulisy, pisząc o tym, że Lewandowski traci wiarę w Probierza. Kto nie stracił, niech pierwszy rzuci kamieniem. Jaki jest koń, każdy widzi. Jak piłkarz takiej klasy mógł wierzyć w plan i pomysł człowieka, który notorycznie mówi o odwadze, ale brakło mu jej nawet w temacie opaski kapitańskiej?

Michał Probierz zabrał Robertowi Lewandowskiemu opaskę przez telefon

Ci, którzy mówią, że selekcjoner pokazał jaja, zabierając ją Lewandowskiemu, zapominają, że Probierz, jak to Probierz, zadziałał z opóźnionym zapłonem. Nawet w tej sprawie nie zareagował w pierwsze tempo, od razu, gdy Robert oznajmił, że na kadrę w czerwcu nie przyjedzie. Wtedy go bronił, usprawiedliwiał, chronił. Może w międzyczasie doszło do spięcia za kulisami, ale nawet jeśli tak, to Probierz kolejny raz zrobił z gęby cholewę. Tak Lewandowskiego bronił, że gdy wyczuł zmianę wiatru, rzucił go na pożarcie.

W dodatku zrobił to w sposób, który nie pozostawia wątpliwości, kto z tej dwójki jest człowiekiem z klasą, na poziomie, a kto próbuje swój poziom przykryć trzema wykutymi na blachę fraszkami i skrojonym garniturem. Jak informuje Tomasz Włodarczyk — dzwoniąc do niego tuż przed komunikatem PZPN. Probierz nie miał więc odwagi zabrać Lewandowskiemu opaski od razu, nie miał też odwagi przekazać mu tego twarzą w twarz. Stchórzył i zerwał z nim przez telefon.

Selekcjoner niczego tym nie uratował, lecz przegrał wszystko. Ruszył na bitwę, której nie mógł wygrać, pomieszała mu się hierarchia osób istotnych. Zostanie zapamiętany jako ten, przez którego najlepszy polski piłkarz w historii przedwcześnie zakończył karierę w kadrze. Może paru klakierów mu przyklaśnie, jednak większość nie dostrzeże w nim pozytywnego bohatera takiej opowieści. Oczekiwano, że jeśli ktoś odejdzie, to raczej on, bo przez dwa lata pracy z drużyną narodową nie potrafił jej rozwinąć na tyle, żeby zdominować Mołdawię.

Szkoda, że przez większą część kariery Roberta Lewandowskiego PZPN zatrudniał selekcjonerów, którzy nie potrafili wykorzystać jego potencjału. To naprawdę duża sztuka i obnażenie jakości tychże trenerów — mieć piłkarza takiej klasy i nie wiedzieć, co z nim zrobić, jak ułożyć drużynę pod to, żeby absolutnie najlepszy napastnik świata był choć w małym stopniu tak skuteczny na międzynardowym, jak na klubowym podwórku.

Gdybym był Michałem Probierzem i całą resztą tych, którym brakło na to pomysłu, zapadłbym się ze wstydu pod ziemię. Ciężko o lepsze podsumowanie ich trenerskich zdolności niż ten prosty fakt.

Nie tak powinno się to skończyć. Ktoś powie, że ogon nie może kręcić psem i skoro Robert Lewandowski nie potrafi się dostosować do tego, czego wymaga trenera, nie ma dla niego w kadrze miejsca. Odpowiem, że nic dziwnego, że kręci, skoro metaforyczny pies nie jest dla rzeczonego ogona żadnym autorytetem, bo nie może być. Nie wyszliśmy z drewnianych chatek. Zmarnowaliśmy karierę reprezentacyjną naszego giganta, nie zbliżając się organizacyjnie do poziomu, który gwarantowałby mu godne funkcjonowanie w tym środowisku.

Wielka szkoda. Dopiero po latach zdamy sobie sprawę, jak wielki grzech zaniedbania popełniliśmy, jak wiele straciliśmy, prowadzi przez stado baranów z ul. Bitwy Warszawskiej w stolicy.

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

329 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama