Reklama

Trela: Razem, ale osobno. Liga i kadra rzadko idą ramię w ramię

Michał Trela

05 czerwca 2025, 21:39 • 9 min czytania 7 komentarzy

Jeszcze nigdy Polska nie miała tak wyraźnie silniejszej ligi niż reprezentacji. Różnica jedenastu miejsc w europejskich rankingach to przypadek bez precedensu. Kadrze narodowej i klubom rzadko udawało się rosnąć jednocześnie.

Trela: Razem, ale osobno. Liga i kadra rzadko idą ramię w ramię

Czerwcowe mecze reprezentacji Polski zastają kibiców w specyficznym momencie. Polska liga jest po świetnym sezonie, w którym udało się jej osiągnąć najwyższe od 46 lat miejsce w hierarchii rozgrywek europejskich. Zestaw pucharowiczów na nowy sezon daje nadzieje, że to nie koniec marszu w górę. Tymczasem kadra narodowa zmierza w przeciwnym kierunku. Według rankingu Elo zajmuje obecnie ledwie 26. miejsce na kontynencie, najniższe od czasów Waldemara Fornalika. Na oglądanie jej zmagań z Mołdawią i Finlandią raczej czeka się z obawą niż z niecierpliwością.

Reklama

Liga rośnie, reprezentacja idzie w dół

W polskim futbolu sam rozdźwięk między klubami a reprezentacją nie jest stanem rzadkim. Z dwóch ważnych aspektów budujących wewnętrznie i zewnętrznie poczucie siły, jakimi są liga i reprezentacja, w Polsce tak się ułożyło, że dobrze funkcjonuje zwykle maksymalnie jeden. Przy czym częściej rolę lokomotywy polskiego futbolu odgrywała reprezentacja. Ale rzadsze momenty wzrostu znaczenia rodzimej ligi zazwyczaj przypadały na czasy problemów kadry narodowej.

Obecna sytuacja, w której liga jest w rankingu UEFA aż o jedenaście pozycji wyżej niż reprezentacja w europejskim rankingu Elo, to jednak wynik bezprecedensowy. Dotąd najwyższa przewaga klubów nad kadrą miała miejsce pod koniec lat 60. Wówczas europejskie sukcesy Legii Warszawa i Górnika Zabrze wywindowały ligę na ósme miejsce kontynentu. Reprezentacja natomiast była jeszcze przed czasami Kazimierza Górskiego, od końca II wojny światowej nie zakwalifikowała się na żaden turniej i w europejskiej stawce klasyfikowano ją jako osiemnastą.

Złote lata 70.

Tamte sukcesy przełożyły się jednak na wzajemne wyrównanie poziomów. Piłkarze, którzy na niwie klubowej pokazali miastu i światu, że mogą rywalizować z najlepszymi, wkrótce zaczęli to robić także w narodowych barwach, co pozwoliło Polsce odnieść największe sukcesy. Jednocześnie, ze względów politycznych, piłkarze nie mogli w pełni konsumować międzynarodowych sukcesów i wciąż najlepsze lata spędzali w kraju, budując siłę tutejszych klubów. To sprawiło, że lata 70. można za złotą dekadę polskiej piłki jako całości, nie patrząc tylko przez pryzmat reprezentacji. Szczytowy punkt, co nie dziwi, przypadł na lata 1973-1974. W połowie roku mundialowego Polska zajmowała czwarte miejsce w Europie, polska liga zaś była dziesiąta w hierarchii. Rok wcześniej, w czasie olimpijskim, reprezentacja Polski była szósta w Europie, ale liga w krajowym rankingu zajmowała ósme miejsce. Kolejne najlepsze wyniki łączone kadry i ligi również przypadają na lata 70.

Z kolei najgorszy okres w dziejach polskiej piłki jako całości to w tym świetle pierwsza połowa minionej dekady. Reprezentacja wówczas dołowała, ale kluby nie były lepsze. Dogorywała już Wisła Kraków Bogusława Cupiała, Lech Poznań dopiero stawał na nogi po latach niebytu, Legia także z opóźnieniem wkraczała w XXI wiek. Historycznym dnem był 2010 rok, gdy reprezentacja była uznawana za 25. w Europie – czyli wciąż odrobinę lepiej niż obecnie – za to liga zajmowała w hierarchii 26. miejsce.

Bardzo podobne wyniki przyniosły jednak sąsiadujące lata. Okres przygotowań do Euro 2012 i smuta po nim przypadły także na problemy klubowe. Obie wizytówki polskiej piłki wyszły z nich niemal jednocześnie. Reprezentacja już w połowie 2015 roku wskoczyła z powrotem do drugiej, a w 2017 roku, na moment, nawet do pierwszej dziesiątki europejskiej. Liga w 2015 roku także przekroczyła dwudzieste miejsce, ale nie poszła za ciosem. Od osiemnastego miejsca w 2016 roku zaczęła się ponownie staczać i wielki skok zaliczyła dopiero w ostatnich miesiącach.

Reprezentacja jako lokomotywa

Na 66 analizowanych sezonów, reprezentacja była silniejsza od ligi w ponad połowie. Jeszcze całkiem niedawno, bo cztery lata temu, sytuacja wyglądała odwrotnie niż obecnie. Kadra wciąż była relatywnie silna, zajmując w klasyfikacji Elo piętnaste miejsce w Europie. Ekstraklasa obsunęła się z kolei na 30. miejsce, najgorsze w historii. Wystarczyły cztery sezony, by obie siły niemal zamieniły się miejscami. Ekstraklasa już jest tam, gdzie niedawno była kadra. Ta z kolei niebezpiecznie zbliża się w rejony, z których polska liga się wyrwała. Dość powiedzieć, że obecnie już tylko jedna pozycja dzieli zawodników Michała Probierza od wyrównania najniższego miejsca polskiej reprezentacji w ostatnich 50 latach. O ile jednak w poprzednich czasach wyraźnej dysproporcji sił na korzyść Ekstraklasy, pod koniec lat 60., sukcesy klubów podniosły reprezentację, teraz na podobny efekt trudno liczyć. Wszak dzisiejsze dobre wyniki klubów zostały zbudowane w dużej mierze na obcokrajowcach. Przy powołaniach do kadry selekcjoner wciąż spogląda na polską ligę jedynie w ostateczności.

Równowaga sił ligi i reprezentacji występowała bardzo rzadko i zwykle oznaczała kiepskie okresy dla polskich kibiców. W 2012 i 1963 zarówno piłka klubowa, jak i reprezentacyjna znaczyły w skali europejskiej dokładnie tyle samo, ale były to okresy bez wielkich uniesień, a obie lokomotywy zajmowały miejsca na koniec drugiej dziesiątki. Stabilizacja na relatywnie najwyższym poziomie ostatni raz widziana była w 2015 roku, gdy kadra Adama Nawałki zaczęła piąć się w rankingach, a jednocześnie Legia i Lech coraz śmielej poczynały sobie w Europie. Momenty największej dumy, zarówno dla kibiców reprezentacyjnych, jak i klubowych, miały jednak dopiero nadejść. I wówczas poziomy zwykle już mniej lub bardziej się rozjeżdżały.

Jeśli dobrze się zastanowić, z wielkich polskich drużyn klubowych da się znaleźć powiązanie jedynie między sukcesami Górnika i Legii w latach 60. a późniejszym wzlotem reprezentacji w kolejnej dekadzie. Podobnego efektu nie było już widać w latach 80. Kadra znów była mocna, w czerwcu 1981 roku ranking Elo klasyfikował ją jako drugą drużynę kontynentu, co było najwyższym wynikiem w historii. Ale liga nie radziła sobie już wówczas tak dobrze i była klasyfikowana w okolicach 20. miejsca na kontynencie. Z kolei największy w tamtej dekadzie sukces polskiego klubu w rozgrywkach międzynarodowych – półfinał Pucharu Mistrzów osiągnięty przez Widzew w 1983 roku — przypadł już na czas, w którym kadra po największych sukcesach zaczęła słabnąć.

Sukcesy bez powiązania

Podobnie było w latach 90. Kiedy Legia dochodziła do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów albo ćwierćfinału Ligi Mistrzów, albo gdy Widzew grał w jej fazie grupowej, reprezentacja akurat notowała szesnastoletnią przerwę od wyjazdów na wielkie turnieje. Teoretycznie sytuacja odmieniła się na początku XXI wieku, gdy reprezentacja wróciła na mundial, a w europejskich pucharach dobrze radziła sobie Wisła. Jeśli jednak wejść w szczegóły, znów będzie widać lekką dysproporcję. Kadra Jerzego Engela najlepszy czas miała w latach 2000-2001, gdy Wisła jeszcze nie radziła sobie w Europie nadzwyczajnie. To zaczęło jej się udawać dopiero w czasach Henryka Kasperczaka, czyli w latach 2003-2004. Reprezentację prowadzili wówczas Zbigniew Boniek i wczesny Paweł Janas, co wcale nie było dla niej dobrym okresem. Kiedy kadra Janasa zaczęła się dźwigać, w Wiśle nastały już czasy chaosu Wernera Licki, Engela, Dana Petrescu i Dragomira Okuki, co nie pozwalało na dobre występy w Europie. Raczej i wtedy było więc tak, że kadra stanowiła odtrutkę po rozczarowaniach klubowych, a Wisła dawała uniesienia, których w tamtym momencie nie potrafiła zapewnić fanom reprezentacja.

W czasach współczesnych za wyjątkowy moment dla polskiego kibica należy uznać lata 2016-2017. Reprezentacja osiągnęła wówczas ćwierćfinał mistrzostw Europy, a kilka tygodni później Legia, jako pierwszy polski klub po osiemnastu latach, przebiła się do Ligi Mistrzów i grała w Europie do wiosny. O ile dla kadry był to jednak początek dłuższego okresu stabilizacji na niezłym poziomie, o tyle dla ligi jednorazowy wyskok. Legia szybko osłabła, na kilka lat zniknęła z zasadniczych faz europejskich pucharów, a inne kluby nie potrafiły wypełnić pozostawionej przez nie luki.

Obecny stan polskiej piłki, w perspektywie historycznej, nawet mimo wzlotu ligi, wygląda raczej słabo. Rok temu było jeszcze gorzej, bo reprezentacja już wyraźnie szła w dół, a Ekstraklasa była jeszcze przed wzlotem. Ale łączony wynik kadry i klubów w europejskiej hierarchii pozostawia wiele do życzenia. Na 66 ostatnich sezonów, w 49 polska piłka jako całość radziła sobie lepiej. Przy czym dziesięć najlepszych wyników przypada na lata 70., a kolejne dziesięć w zdecydowanej większości na 80. i końcówkę 60. Wyjątkiem pozostaje połowa poprzedniej dekady, lata 2016-2017, które załapały się do dwudziestki najlepszych sezonów polskiej ligi i kadry.

Rankingu europejskiego futbolu

A jak wyglądałby obecnie taki ranking z perspektywy ogólnoeuropejskiej? Najsilniejszym futbolem, jako całością, mogą pochwalić się Anglicy i Hiszpanie. Pierwsi posiadają najmocniejszą ligę w Europie, a ich reprezentacja jest trzecia w kontynentalnej hierarchii. U Hiszpanów układa się to odwrotnie – mają najmocniejszą kadrę, ale zajmują trzecie miejsce w rankingu UEFA, co daje sumę miejsc w rankingach Elo i UEFA dokładnie taką samą jak u Anglików (4; Polska – 41.). Dalej w hierarchii są Francuzi – z drużyną narodową silniejszą od ligi – oraz Niemcy, u których panuje równowaga. Kadra Juliana Nagelsmanna oceniana jest jako czwarta wśród najsilniejszych w Europie, a Bundesliga takie samo miejsce zajmuje w rankingu europejskim. U Włochów proporcje przesunięte są w stronę ligi. Kolejne miejsca zajmują Portugalia, Holandia, Belgia i Turcja, a czołową dziesiątkę domyka Dania. Polska zajmuje dwudzieste miejsce na 55, za Ukrainą a przed Szwecją.

Aktualnie polski futbol należy do grona krajów, których główną lokomotywą jest liga. Jedenaście miejsc różnicy w rankingach nie oznacza jednak w skali kontynentu wielkiej dysproporcji. Najbardziej jaskrawym przykładem tego zjawiska w Europie jest Cypr, mający bardzo słabą reprezentację, ale całkiem niezłą ligę. Podobnie jest także w Izraelu, Azerbejdżanie, Mołdawii i Łotwie, gdzie również liga jest o kilkanaście pozycji wyżej w rankingu niż kadra narodowa. Najwyraźniejsza dysproporcja w drugą stronę panuje w Walii, której liga nie liczy się w Europie, ale kadra jest całkiem przyzwoita. To również dość częsty przypadek na Bałkanach, choćby w Macedonii Północnej i Albanii. Na najwyższym poziomie widać to w przypadku Chorwacji, której reprezentacja jest w dziesiątce najsilniejszych w Europie, liga zaś plasuje się dopiero w trzeciej dziesiątce kontynentu.

Kraje równowagi między poziomem ligi a reprezentacji to oprócz Niemiec także Holandia (6. miejsce w obu rankingach), Węgry i Słowacja – stabilne na przeciętnym poziomie oraz San Marino, które ma zarówno najsłabszą ligę, jak i reprezentację kontynentu. Wydaje się, że Polska też ma potencjał, by w jakiejś perspektywie zmniejszyć różnicę poziomów między ligą a kadrą. Skoro jeszcze kilka lat temu układ sił między nimi wyglądał odwrotnie niż dziś, to znaczy, że nic tutaj nie jest wyryte w skale. Liga zaczęła lepiej wykorzystywać potencjał, ale ostatnie wyniki kadry na pewno nie odzwierciedlają możliwości najlepszych polskich piłkarzy. Miejsce w okolicach połowy drugiej dziesiątki europejskiej, czyli takie, jakie zajmuje obecnie Ekstraklasa w rankingu UEFA, także dla reprezentacji jest jak najbardziej osiągalne. A wtedy mecze kadry po udanym sezonie klubowym wywoływałyby już mniejszy ból zębów.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

fot. Newspix.pl

7 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama