Reklama

Następca niezastąpionego. Co czeka Erika ten Haga w Bayerze Leverkusen?

Michał Trela

29 maja 2025, 10:56 • 9 min czytania 4 komentarze

Erikowi ten Hagowi łatwiej będzie udowodnić, że nie jest tak słaby, jak w czasach Manchesteru United, niż że jest tak dobry, jak jego poprzednik. Samo jego zatrudnienie pokazuje jednak, że czasy Xabiego Alonso mocno zmieniły pozycję Bayeru Leverkusen na międzynarodowym rynku.

Następca niezastąpionego. Co czeka Erika ten Haga w Bayerze Leverkusen?

Sposób, w jaki trener mówi „dobry wieczór”, ma znaczenie. „Good Ebening” Unaia Emery’ego stało się z czasem symbolem jego niedopasowania do Arsenalu. Erik ten Hag w Bayerze Leverkusen spróbował od innej strony. Jego „Guten Abend allerseits” ma pokazywać, że do niemieckiej kultury piłkarskiej Holender zwolniony przed rokiem z Manchesteru United pasuje jak mało kto. Taką właśnie kultową formułką witał się z widzami Heribert Fassbender, legendarny prowadzący magazynu „Sportschau”, pokazującego przez lata bramki z niemieckich boisk. Ten Hag na pierwszej konferencji w nowej roli nawiązał do tego, by udowodnić, że w niemieckim futbolu jest swoim człowiekiem.

Reklama

Pamiętając, jak długo Bayernowi Monachium zeszło przed rokiem znalezienie nowego trenera, po tym, jak od lutego było wiadomo, że Thomas Tuchel nie będzie tam dalej pracował, tempo, w jakim została rozwiązana kwestia schedy po Xabim Alonso w Leverkuen, może robić wrażenie. 9 maja Hiszpan oficjalnie poinformował, że po sezonie odejdzie z Bayeru. Siedemnaście dni później jego następca przywitał się już z dziennikarzami. Następca, co nie było w przypadku tego klubu oczywiste, z europejskiej półki, potwierdzający rosnące aspiracje wicemistrzów Niemiec.

Ten Hag trafia do Bundesligi z łatką trenera, któremu nie powiodło się w Manchesterze United. Jednocześnie jednak losy jego byłej drużyny pod wodzą Rubena Amorima sugerują, że to nie on był jej jedynym problemem. Trzecie i ósme miejsce w Premier League, zdobycie Pucharu Anglii i Pucharu Ligi, nie mogą spełniać ambicji marki o globalnym zasięgu. Jednocześnie jednak, patrząc na teraźniejszość „Czerwonych Diabłów”, nie są to wcale wyniki oczywiste. A to, że wydłuża się lista postaci, które na Old Trafford zatraciły moce, ale odzyskały je po odejściu stamtąd, może sugerować, że tamtejsze środowisko stało się w pewien sposób niesterowalne. A jego problemy większe niż największa jednostka. To nie jest próba przedstawienia pobytu ten Haga w Anglii jako sukcesu, a jedynie zwrócenie uwagi, że niepowodzenie w Manchesterze aktualnie nie mówi niczego w kwestii przydatności do innych miejsc.

Zmiana statusu

Zwłaszcza że Bayer Leverkusen to klub pod żadnym względem nieporównywalny do Manchesteru United. Ani pod względem marki, ani możliwości finansowych, ani ambicji, czy to w skali globalnej, czy krajowej. Pod wieloma względami znacznie bliżej mu do Ajaksu Amsterdam, czyli miejsca, w którym ten Hag wyrobił sobie markę jednego z najciekawszych fachowców w zawodzie. Wprawdzie w skali holenderskiej oczekiwania wobec Ajaksu są naturalnie większe niż wobec Bayeru w Niemczech, ale rywalizacja w jednej z lig czołowej piątki i międzynarodowa siła nabywcza obu klubów to wyrównuje. W dodatku oba kluby słyną z dobrego szkolenia oraz dążenia do ofensywnego futbolu opartego na dominacji z piłką przy nodze. Bliskość holenderskiej granicy może sprawiać, że będzie się czuł niemal jak w domu, a spokój otoczenia, w którym będzie pracował, pozwoli mu – inaczej niż w Manchesterze – skupić się bardziej na sprawach szkoleniowych, niż ciągłym rozmasowywaniu kolejnych medialnych dram. W Leverkusen czeka go pod każdym względem zupełnie inne wyzwanie.

Niekoniecznie łatwiejsze. Większą trudnością, niż udowodnienie, że nie jest tak złym trenerem, jak może się wydawać po czasie spędzonym w Manchesterze, będzie udowodnienie, że jest tak dobry, jak jego poprzednik. W skali Europy Bayer Xabiego Alonso był tylko sezonową ciekawostką. W skali klubowej jednak stał się punktem odniesienia na lata, jeśli nie dekady. Poprzeczką, z którą będą musieli mierzyć się kolejni trenerzy. Dopóki nie nastały czasy obecnego trenera Realu Madryt, wydawało się, że ten klub ma naturalny sufit, którego po prostu nie da się przebić. Odkąd Alonso jednak to zrobił, trudniej będzie w Leverkusen rozegrać sezon, z którego wszyscy będą zadowoleni.

Do niedawna status Bayeru w niemieckiej piłce był jasny. Wszystko poniżej czwartego miejsca to rozczarowanie. Wszystko powyżej oznaczało dobry sezon. Ze względu na jego możliwości finansowe i szkolenie, trudno było zaakceptować brak awansu do Ligi Mistrzów. Ale przez to, że Borussia Dortmund i RB Lipsk, nie mówiąc o Bayernie, możliwości miały jeszcze większe, trudno było oczekiwać wyprzedzania ich. Bayer mógł poprawiać humory kibiców gdzie indziej niż w lidze. Dojście do finału Pucharu Niemiec, czy dobra gra w europejskich pucharach, zwykle w Lidze Europy, pozwalały przedstawiać sezon jako sukces bardziej niż pozycja w rozgrywkach ligowych. Ostatnie lata wprowadziły jednak w tę hierarchię trochę zawirowań.

Kadra na walizkach

Nagle to Bayer stał się jedynym klubem, z którego pokonaniem Bayern miał regularnie problemy. Nagle to od niego zaczęły zależeć emocje w walce o mistrzostwo. Nagle to on miał być może najlepszego piłkarza ligi. Nagle to tam grały gotowe gwiazdy, po które przyjeżdżają do Niemiec największe kluby. Nagle to wokół jego trenera kręcił się Real Madryt. Wszystko to, co próbowała dźwigać Borussia Dortmund po erze Juergena Kloppa, przeniosło się na klub z Leverkusen. Jako że Borussia coraz mocniej walczyła sama ze sobą, a futbol Red Bulla jako projekt musi się wymyślić na nowo, bo dotarł do ściany, ten efekt jeszcze się wzmacniał.

To nie są oczekiwania łatwe do dźwignięcia, zwłaszcza gdy w Leverkusen czuć aktualnie atmosferę fin de siècle. Trenerski talent, który klubom pokroju Bayeru trafia się raz na stulecie, pracuje już w Madrycie. Piłkarski talent, który klubom pokroju Bayeru trafia się raz na stulecie, już jest jedną nogą w Liverpoolu. Florian Wirtz spotka się tam z Jeremym Frimpongiem, ponaddźwiękowym wahadłowym, który właśnie opuścił Leverkusen. Jonathan Tah, lider obrony, przeniósł się do Monachium, a nogami przebierają też dwaj podstawowi napastnicy. Victor Boniface już w zimie był jedną nogą w Arabii Saudyjskiej, a Patrik Schick flirtuje z transferowymi plotkami, mówiąc, że „to będzie dla niego ciekawe lato”. Ustami agentów w kolejce do odejścia ustawili się też Alejandro Grimaldo i Piero Hincapie, a Granit Xhaka, na benefisie brata w Bazylei zapowiedział, że i on „wkrótce tam wróci”. Niebezpiecznie zbliżamy się do stwierdzenia, że cała jedenastka Bayeru siedzi w tej chwili na walizkach.

Patrik Schick – jeden z tych, którzy latem mogą odejść z Leverkusen. 

Transfery tych piłkarzy przyniosą pewnie Bayerowi bezprecedensowe w historii klubu morze pieniędzy, ale przebudowę ułatwi to tylko częściowo. To będzie budowanie właściwie od zera nowej drużyny, od której będzie się oczekiwać ugruntowania pozycji drugiej siły w Niemczech, powalczenia o Puchar Niemiec i odegrania jakiejś roli w Lidze Mistrzów, gdzie od ćwierć wieku nie udało się przebrnąć 1/8 finału. Skoro ten Hag upierał się na pierwszej konferencji, że gen zwycięzców, jaki wyczuwa w tym klubie, nie wyjechał z niego razem z Alonso, a jest na trwałe wpisany w klubowe struktury, sam narzuca na siebie oczekiwania. Zwłaszcza gdy podkreśla, że wszędzie, gdzie był, zawsze starał się grać o trofea. W Anglii zdobył dwa, w Holandii sześć. W Niemczech wprowadził rezerwy Bayernu do zawodowej III ligi.

Niemieckie przetarcie

I to właśnie te rzadko wspominane dwa lata w jego życiorysie mogą okazać się bardzo ważne. Kiedy stawało się jasne, że Alonso odejdzie z Leverkusen, wysoko na giełdzie kandydatów notowany był Cesc Fabregas. Z jednej strony byłoby to pójście podobną ścieżką jak przy zatrudnianiu Alonso, z drugiej tylko pozornie. Fabregas wprawdzie też był świetnym hiszpańskim pomocnikiem, który obiecująco rozpoczął pracę w roli trenera. Nie miał jednak jak Alonso, bardzo ważnego przetarcia w niemieckiej kulturze. Były trener Bayeru kończył karierę w Monachium, gdzie zdołał poznać specyfikę ligi i konkretnych klubów, a co nie mniej ważne, także język. Nawet w zglobalizowanym świecie niemieckie kluby raczej pilnują, by ich trener komunikował się z otoczeniem po niemiecku. Fabregas nie mógłby tego zapewnić. Dla niego Bayer byłby wejściem w kompletnie nowy świat.

W przypadku ten Haga tak nie jest i to nie tylko dlatego, że jako dziecko oglądał, jak Fassbender mówił „Guten Abend Allerseits”. Dwa lata zdążył już przepracować w Niemczech. W czasach Bayernu Guardioli, jako początkujący trener, który miał na koncie jedynie wprowadzenie Go Ahead Eagles do Eredivisie, objął w 2013 roku IV-ligowy zespół rezerw monachijczyków, z którym w drugim sezonie awansował do trzeciej ligi. To na bazie tamtych doświadczeń wielokrotnie, także zeszłego lata, był przymierzany do pracy w Monachium. Jako trener o międzynarodowej renomie i doświadczeniu, stawiający na ofensywny futbol z piłką przy nodze, do tego mówiący po niemiecku i znający klub, zawsze był dla Bawarczyków ciekawym kandydatem. To, że Bayer Leverkusen zatrudnił trenera, którego spokojnie można by było sobie wyobrazić również w Bayernie, już pokazuje, jak wzrosły ambicje i możliwości tego klubu.

Nowa opowieść

Takiego sygnału potrzebowali też piłkarze i kibice, mający poczucie, że w Leverkusen coś się bezpowrotnie skończyło. Na pewno skończyła się drużyna Alonso i prawdopodobnie Wirtza. Ale być może pozostanie po nich inne postrzeganie tego klubu, traktowanie go jako jednego z największych w Niemczech. Zatrudnienie ten Haga powinno być dla wahających się piłkarzy Bayeru sygnałem, że w kolejnym sezonie znów uda się zbudować konkurencyjną drużynę. Namówienie kilku kluczowych postaci, na czele z Xhaką, do pozostania w klubie, może być pierwszym krokiem ten Haga w stronę jej zbudowania. Bayer potrzebuje na samym początku nowej energii, nowej opowieści, nowego zaangażowania, które pociągnie wszystkich. Rozpoczęcie przebudowy od zatrudnienia trenera to właściwy krok, który ułatwi unikanie pomyłek na rynku transferowym, a może też stworzyć trochę przewag. Wszak Xhaka i Grimaldo raczej nie przyszliby do Bayeru, gdyby nie interesowała ich perspektywa pracy z Alonso. Być może i ten Hagowi uda się w ten sposób pozyskać jakichś ciekawych piłkarzy.

Najważniejszą rolę do odegrania mają jednak być może Fernando Carro, prezes Bayeru i Simon Rolfes, jego dyrektor sportowy. Obaj znajdowali się w poprzednich latach w cieniu Alonso, któremu powszechnie przypisano zdecydowaną większość zasług za największe sukcesy w historii klubu. Carro jednak już wcześniej robił wiele, by skończyć w Leverkusen z samozadowoleniem i zachęcić klub, by sięgał po więcej. Rolfes z kolei, zwłaszcza w pierwszym sezonie, znakomicie trafił z transferami, dając Alonso narzędzia do zbudowania niepokonanego zespołu. W minionych rozgrywkach Bayer skupił się raczej na poszerzaniu kadry niż kupowaniu gotowych graczy do pierwszego składu.

Teraz będzie inaczej. Bayer będzie miał pieniądze, ale mądre wydawanie dużych kwot to zupełnie inne zadanie dyrektora sportowego niż szukanie tanich okazji. Zwłaszcza gdy wszyscy wokół będą wiedzieli, że Bayer ma do wydania pieniądze z transferu Wirtza i innych drogich sprzedaży. W Dortmundzie, gdy Borussia wzniosła się na najwyższy poziom, chwalono tercet trener Juergen Klopp – dyrektor sportowy Michael Zorc – prezes Hans-Joachim Watzke. Kolejne lata pokazywały jednak wyraźnie, że trener bez Borussii radził sobie znacznie lepiej niż Borussia bez niego. Bayer musi uważać, by nie stać się kolejnym klubem, który nigdy nie może wybrać właściwego trenera. Bo żaden nie będzie dokładnie taki, jak ten, który odszedł.

MICHAŁ TRELA

Fot. Newspix

4 komentarze

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama