Patrząc na dzisiejsze wyniki półfinałów Ligi Europy, śmiało można powiedzieć o solidarności klubów Premier League. To aż zaskakujące, że Manchester United i Tottenham, jak jeden mąż, ramię w ramię, właściwie rozstrzygnęli kwestię awansu w pierwszym spotkaniu. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że po takich meczach, jakie rozegrali kolejno z Athletikiem Bilbao i Bodo/Glimt, coś w dramatycznych okolicznościach wymknie im się w rewanżu.

A dodając Chelsea, które w Lidze Konferencji rozniosło Djurgarden 4:1, w ogóle mamy świetny dzień dla angielskich klubów. To znaczy, że istnieje realna szansa, żeby w każdym z trzech europejskich finałów wystąpił przynajmniej jeden przedstawiciel Premier League. Liga Europy i Liga Konferencji po dzisiejszym dniu to właściwie pewniak, ale pozostaje Arsenal w Lidze Mistrzów, który za tydzień musi wznieść się na wyżyny z PSG (0:1).
Athletic Bilbao – Manchester United 0:3. To był nokaut
Piłkarze United mieli ułatwione zadanie od 35. minuty. Nie to, żeby kompletnie zgnietli swojego rywala, ale kiedy jakiś piłkarz wylatuje z czerwoną kartką, a ty prowadzisz 1:0, raczej wchodzisz na szybszy pas ruchu. No i tak też się stało – Vivian zobaczył czerwień po faulu w polu karnym, Fernandes go wykorzystał, a potem jeszcze dołożył, tak na dobicie, trafienie do szatni.
3:0 w 45 minut w Bilbao? Co jak co, ale to ogromny wyczyn. W tym sezonie nawet Barcelonie nie udało się strzelić trzech goli ekipie z Kraju Basków na jej stadionie (0:2), a jedyną drużyną, która tego dokonała, była Osasuna (2:3). Niech zatem wybrzmi fakt, co zrobił dzisiaj Manchester United. Rozniósł nie byle zasieki, a w hiszpańskich realiach mega mocną twierdzę. Athletic wcześniej przegrał na niej tylko trzy razy i był niepokonany od trzech miesięcy.
Ale na tle Anglików był bezradny i szczerze wątpimy, że to zmieni się na Old Trafford. Zwłaszcza w starciach z geniuszem Bruno Fernandesa, który spuentował swoim występem tytuł, jaki mu nadano. Patrząc na jego liczby, to bezsprzecznie król Ligi Europy. W dodatku z nowym rekordem.
Bruno Fernandes became the first player in Europa League history to register 30 goal contributions in the knockout stages 🪄
No player has more goals + assists in the competition 🔝 pic.twitter.com/xRTB7LIFKd
— Transfermarkt.co.uk (@TMuk_news) May 1, 2025
Błysnął też Casemiro, dla którego strzelanie goli jest jak święto. Ostatni raz Brazylijczyk cieszył się z bramki w barwach United w październiku, ale jego roli oczywiście nie można sprowadzać tylko do tego. Kto oglądał rewanż ćwierćfinału z Lyonem, ten wie, że były piłkarz Realu Madryt akurat na wielkie mecze potrafi dojechać jak mało kto. Wtedy zaliczył dwie asysty, był jednym z najlepszych na boisku. A dziś znowu pokazał, że trochę w swojej karierze jednak powygrywał.
ATHLETIC BILBAO – MANCHESTER UNITED 0:3 (0:3)
- 0:1 – Casemiro 30′
- 0:2 – Fernandes 37′ (rzut karny)
- 0:3 – Fernandes 45′
Tottenham – Bodo/Glimt 3:1. „Kontrola” z małym potknięciem
Żeby nie wspominać o drugiej połowie tego meczu, która nie oferowała już żadnych emocji, przejdźmy do Tottenhamu. Londyńczycy potrafili zabawić się nawet lepiej niż kumple z Manchesteru, mimo że rozegrali dwie zupełnie różne połowy. Ale nie pod względem złej czy dobrej jakości, tylko pod kątem podejścia do przeciwnika.
Najpierw wcisnęli dwie sztuki w nieco ponad pół godziny (pierwszą w 38. sekundzie), bijąc się z Bodo/Glimt na posiadanie piłki, a potem… nie byli w stanie albo nie chcieli jej mieć. Oddali Norwegom sprzęt i czekali na kontry. To wyglądało tak, jakby po zmianie stron na murawę wyszli zupełnie inni goście, choć nie oznaczało to, że przestali być groźni.
🏴⚡️ Brennan Johnson (23) just scored the FASTEST Europa League goal this season! ✅
Took him just 38 seconds to score against Bodø/Glimt. pic.twitter.com/M70g0GIfof
— EuroFoot (@eurofootcom) May 1, 2025
Tottenham przez drugie 45 minut nawet nie wykręcił średniej dwóch podań na minutę, co może być uznawane za wstydliwe, podczas gdy Bodo/Glimt miało ich ponad 250. To brzmi jak anomalia, ale być może była w tym sprytna, skuteczna taktyka. Ten jeden raz „Koguty” wyszły z atakiem i wywalczyły rzut karny. Godzina gry, 3:0, można było oddać piłkę.
Nie każdemu musiało się to podobać, ale zadziałało. Norwegowie co prawda strzelili gola w 83. minucie, wykorzystując chwilę nieuwagi Tottenhamu w polu karnym, ale ogółem wypracowali żałosne 0,26 xG. Poza posiadaniem piłki i podaniami, to była lekcja futbolu w wykonaniu Anglików, dziś bardziej dojrzałych i zasługujących na finał. Gorzej, że wyniku na wyjeździe będą musieli bronić bez kontuzjowanego Maddisona i Solanke, ale powinni dać radę. Mimo gry na sztucznej trawie i niewygodnym terenie, po prostu będą frajerami, jeśli tego nie dowiozą.
TOTTENHAM HOTSPUR – BODO/GLIMT 3:1 (2:0)
- 1:0 – Johnson 1′
- 2:0 – Maddison 2′
- 3:0 – Solanke 61′ (rzut karny)
- 3:1 – Saltnes 83′
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH NA WESZŁO:
- Skandal: Polowanie na Polaków na Chelsea – Legia! [PATOLIGA]
- Szczęsny surowo oceniony w hiszpańskiej prasie. “Był po prostu katastrofalny”
- 100 meczów Yamala. Czy to największy wybryk natury w futbolu?
Fot. Newspix