Cyrki sędziowskie w Hiszpanii to niekończąca się telenowela. Właściwie nie ma sezonu, w którym jakiś klub, a w ostatnim czasie zwłaszcza Real Madryt, nie prowadziłby kampanii przeciwko arbitrom. Ale żeby być sprawiedliwym, nie tylko w stolicy dają do pieca, tak jak przy okazji potencjalnego bojkotu finału Pucharu Króla. Z różnych powodów pretensje wysuwają Barcelona czy Atletico, czyli marki, które obok „Królewskich” mają największą siłę przebicia w mediach. Przez to mamy sporo szumu, sędziowie są pod presją i końca tego szaleństwa nie widać. Co najgorsze, akurat w Hiszpanii afery i aferki czasami nie tworzą się bezpośrednio z boiska, tylko ze spraw bardziej obyczajowych.

Weźmy za przykład Jose Luisa Montero, topowego sędziego w Hiszpanii. Tak pisaliśmy o nim na początku kwietnia przy okazji półfinału Pucharu Króla między Barceloną a Atletico:
Jose Luis Munuera Montero ewidentnie nie chciał skrzywdzić Atletico, a znając hiszpańskich dziennikarzy, nie ujdzie mu to płazem. Zwłaszcza po aferze z początku 2025 roku, przez którą groziło mu pięcioletnie zawieszenie. Wszystko przez jedną z jego firm, Talentus Sports Speakers, która nawiązywała rożne współprace z klubami piłkarskimi. Między innymi z PSG, Manchesterem City czy… Atletico Madryt. Montero tłumaczył, że na jego konto nigdy nie wpłynęły pieniądze z żadnego klubu, jednak to taka sprawa, która musiała odbić się echem w Hiszpanii ze względu na potencjalny “konflikt interesów”. Władze hiszpańskiej piłki zawiesiły arbitra i wszczęły dochodzenie, ale nie znaleziono wystarczających dowodów na złamanie prawa i przywrócono sędziego do pracy.
Ach, no i to ten sam arbiter, który nie tak dawno wyrzucił z boiska Jude’a Bellinghama za wulgarną pyskówkę. A zatem meczu Barcelony z Atletico nie sędziował – delikatnie mówiąc – człowiek anonimowy. To postać, która ma problem ze znikaniem z głównych stron gazet, a przypominamy o tym dlatego, że nazwisko Montero znowu będzie wałkowane. W rewanżowym starciu w ramach półfinału Pucharu Króla sędzia nie tylko wypaczył bieg rywalizacji, wlepiając Azpilicuecie ledwie żółtą kartkę za atak na łydkę Raphinhi z 6. minuty. On wysłał piłkarzom Diego Simeone klarowny sygnał, że granica tego, co można, akurat w tym meczu została przesunięta bardzo daleko. Idealnie pod potrzeby Atletico Madryt.
W podanym przypadku rzeczy niezwiązane stricte z poziomem prowadzenia zawodów przez sędziego, miały duży wpływ na jego późniejszy odbiór w oczach opinii publicznej. W Hiszpanii pojawiły się podstawy, żeby wątpić w jego uczciwość, nawet jeśli to niekoniecznie było zasadne. Ale co z tego – był smród, był bałagan, w pracy Montero zaczęto doszukiwać się błędów i drugiego dna. To nie dziwi, skoro człowiek będący na świeczniku, często bardziej niż piłkarze, wrócił do sędziowania dużych meczów z nadszarpniętym wizerunkiem.
–
Spis treści
- Barcelona, Real i sędziowie. Tercet z tylko jedną czarną owcą
- Nowa afera sędziowska w Hiszpanii. Real Madryt znów wrzucony na tapet
- Sprawa Negreiry - kamyk w bucie Barcelony i generator złych emocji
- Presja Realu Madryt TV - miecz obosieczny "Królewskich"?
- Raz Real, raz Barcelona. Wbrew teoriom spiskowym, traci każdy
- Tylko w tym sezonie oba kluby mogą mieć podobne pretensje do sędziów
Barcelona, Real i sędziowie. Tercet z tylko jedną czarną owcą
Nowa afera sędziowska w Hiszpanii. Real Madryt znów wrzucony na tapet
Podobny schemat możemy mieć przy okazji finału Pucharu Króla. Zaczęło się od ataku na sędziego, przeobraziło w łzy na konferencji prasowej, a omal nie skończyło na bojkocie Realu Madryt. Ale po kolei, uporządkujmy fakty:
- W czwartek stacja Real Madryt TV znowu zaatakowała jednego z arbitrów, tym razem Ricardo De Burgos Bengoetxeę, który został oddelegowany do prowadzenia finału Pucharu Króla.
- Na konferencji prasowej poprzedzającej mecz sędzia odpowiedział na pytanie o ten atak: przedstawił swój punkt widzenia, to, jak cierpi jego rodzina, zapowiedział reakcję i na końcu się rozkleił (wsparł go Gonzalez Fuertes, sędzia odpowiedzialny w finale za VAR).
- Real zaczął domagać się zmiany obsady sędziowskiej i wystosował oświadczenie, w którym m.in. żali się na wrogość sędziów w stosunku do Realu oraz broni Real Madryt TV.
Do bojkotu meczu ostatecznie nie doszło (bojkot Realu ograniczył się do konferencji prasowej, treningu czy spotkania władz obu klubów), ale mleko w jakimś stopniu się wylało. Choć Hiszpański Związek Piłki Nożnej nie poddał się presji „Królewskich” i nie zmienił sędziego, cały kraj i pół Europy będzie z lupą patrzeć na to, jak spotkaniem o jedno z trzech najważniejszych trofeów w Hiszpanii zarządzi Bengoetxe. Obóz „Królewskich” doprowadził do sytuacji, jakiej w hiszpańskim futbolu jeszcze nie było, mimo że to oczywiście nie pierwsza kontrowersja w historii rywalizacji Barcelony i Realu.
Sprawa Negreiry – kamyk w bucie Barcelony i generator złych emocji
Wałkowana tysiąc razy, ale musimy ją przypomnieć, żeby nie było, że tylko Real generuje negatywne emocje. Niestety to punkt odniesienia, jak niedopatrzenia władz hiszpańskiego futbolu z przeszłości mogą zniszczyć dyskusję o sędziach lata później. Słynna „sprawa Negreiry” podsyciła teorie, że w La Liga sędziowie są stronniczy. Po części z winy Barcelony, po części przez niejasne zasady tego, co ludziom należącym do komitetu sędziowskiego wolno, a co jest łamaniem prawa. Dwa lata temu pisaliśmy:
***
Jose Maria Enriquez Negreira w przeszłości pełnił funkcję wiceszefa Komitetu Technicznego Arbitrów. Do niedawna pozostawał dla wielu osób niemal anonimowy. Jednak teraz ta postać jest już doskonale znana w mainstreamie ze względu na informacje, jakie wyciekły do mediów. Okazało się, że wspomniany człowiek w latach 2001-2018 pobrał od FC Barcelony ponad 6 milionów euro poprzez swoje firmy w zamian za usługi doradcze w zakresie sędziowania. Sam zainteresowany zadeklarował Hiszpańskiemu Urzędowi Skarbowemu, że otrzymywał przelewy w zamian za zapewnienie neutralności sędziów wobec katalońskiego klubu.
A to ciekawe…
W gruncie rzeczy na tym polegała jego praca na rzecz hiszpańskiego futbolu, żeby nikt nie miał prawa czuć się pokrzywdzony, więc dlaczego przyjmował na boku dodatkowe pieniądze od FC Barcelony? Gdyby nie przyjął tej kasy, co zmieniłoby się w kontekście katalońskiego klubu? Na co jeszcze mogła liczyć Barca poza sprawiedliwym sędziowaniem, za które zapłaciła? Coś tu nie gra. Musicie przyznać, że taka argumentacja Negreiry tylko podsyca podejrzenia.

Joan Laporta opuszczający zebranie dotyczące sprawy Negreiry.
Kiedy szambo wybiło, liczono, że Negreira szybko pokusi się o wyjawienie konkretów i powstrzyma się od cynicznych wypowiedzi. W mgnieniu oka El Espanol poinformował o działaniach jego prawnika. Ten przekazał, że jego klient cierpi na początkowe stadium Alzheimera. W hiszpańskiej prasie sugerowano, że w ten sposób miałby skorzystać z prawa do odmowy składania zeznań lub nawet w przypadku stwierdzenia pogorszenia stanu zdrowia, ograniczyć odpowiedzialność karną – jeśli dostałby wyrok. Taki obrót spraw brzmi co najmniej podejrzanie, ale tę kwestię należy pozostawić lekarzom.
Prokuratura oficjalnie postawiła klubowi zarzut korupcji w związku z płatnościami na rzecz Negreiry. Ten sam zarzut usłyszało też czterech członków byłego kierownictwa klubu – byli prezydenci Josep Maria Bartomeu i Sandro Rosell oraz były członek Wyższej Rady ds. Sportu Albert Soler i były dyrektor generalny klubu Oscar Grau. Cała czwórka oprócz korupcji usłyszała zarzuty licznych prób oszustw oraz fałszowania dokumentacji handlowej. Prokuratura powołała już także świadków, wśród których znalazł się m.in. obecny prezydent klubu Joan Laporta oraz jeden z jego poprzedników Joan Gaspart.
Sprawa została poszerzona o zarzut prania pieniędzy, ale minęły dwa lata od otwarcia puszki Pandory, a procesu z prawdziwego zdarzenia, na przykład z konsekwencjami dla Barcelony, ani widu, ani słychu. Zarzuty w stronę klubu zostały oddalone, postępowanie zamknięte. Można powiedzieć, że ta historia utkwiła w martwym punkcie, choć zdążyło w związku z nią wybić takie szambo, że m.in Real wykorzystuje każdą lepszą okazję, żeby kąsać hiszpańskich arbitrów.
Presja Realu Madryt TV – miecz obosieczny „Królewskich”?
To już norma, że hiszpańskie media wytaczają ciężkie działa w stronę sędziów. Często słusznie, bo – delikatnie mówiąc – nie należą oni do europejskiej czołówki, a przynajmniej nie wyglądają jak topowi fachowcy na własnym podwórku. W kwestii walk z arbitrami niektórzy jednak przesadzają i to znacznie, tak jak wcześniej wspomniana stacja Real Madryt TV. Można na niej obejrzeć filmy, które pokazują arbitrów najbliższego meczu Realu w złym świetle. To jedyne produkcje w swoim rodzaju w Hiszpanii, oczywiście powstające za zezwoleniem klubu.
Takich przypadków można wymienić wiele, ale skupimy się na jednym, konkretnym. Na przykład trzy lata temu sędziemu Gonzalezowi Gonzalezowi wytknięto, że podyktował rzut karny po ręce Nacho w meczu ligowym z Deportivo Alaves, mimo że w podobnej sytuacji, gdy Real grał z Athletikiem, Gonzalez nie ukarał zawodnika „Kraju Basków”. Jak w wielu tego typu sytuacjach, madryccy dziennikarze dopatrywali się braku sprawiedliwości. Robili to kilka lat temu, robią to nieprzerwanie do dziś, ciągle podgrzewając atmosferę. Puentą takich materiałów często jest zdanie: – Miejmy nadzieję, że tym razem to nie oni będą bohaterami meczu.

Real nie ma oporów przed uderzaniem w sędziów.
Zachowania obozu Realu, który często czuje się pokrzywdzony, w pewnym momencie rozjuszyły przedstawicieli Atletico. Miguel Angel Gil Marin (CEO Atletico) po derbach Madrytu sprzed dwóch sezonów wydał oświadczenie, w którym padło hasło: – Presja Realu ma rzeczywisty wpływ na arbitrów. Królewscy prowadzą kampanię przeciwko sędziom, którzy ich zdaniem wyrządzili im krzywdę.
Jedni doszukują się w działaniach Realu cynicznych zamiarów, drudzy, może ci bardziej obiektywni, raczej twierdzą, że każdy krzywdzony jest tak samo, tyle że Real pod okryciem propagandy krzyczy najgłośniej. Sęk w tym, że jak spojrzymy na różne decyzje sędziów w El Clasico, w ostatnich latach trudno o mnogość jednoznacznych błędów, które można by wałkować tygodniami. Kontrowersje będą zawsze, ale te największe zarzuty do sędziowania meczów Barcy albo Realu nie dotyczą ich bezpośrednich starć. To pewien paradoks, który podpowiada nam, że najnowsze działania Real Madryt TV, zwłaszcza przy okazji spotkań z Barceloną, trochę mijają się z celem.
Raz Real, raz Barcelona. Wbrew teoriom spiskowym, traci każdy
Tak naprawdę w Hiszpanii nie ma reguły, kto bardziej traci na decyzjach sędziów. Gdybyśmy mieli wymienić wszystkie wpadki z konsekwencjami dla jednych albo drugich, moglibyście wymięknąć przy czterdziestej minucie czytania, mając przed sobą kolejne dwadzieścia. Tylko na podstawie ostatnich dwóch-trzech lat dałoby się potwierdzić tezę, że to nie tak, że liga jest ustawiona pod drużynę Realu czy Barcelony. Czy gdyby tak było, Robert Lewandowski zostałby zawieszony na kilka spotkań za słynny „gest nosowy”, a Mbappe za ostatni bandycki faul trafiłby do zamrażarki tylko na jeden mecz? Skoro Vinicius przez długi czas był chroniony przed kartkami za ostre dyskusje z sędziami, znaczy to, że Real ma lepiej, kiedy w tym samym czasie wybacza się (mniejsze, ale jednak) odpały Raphinhi?
Czy wyrzucenie z boiska Jude’a Bellinghama za „fuck off” do sędziego jest dowodem na to, że Realowi robi się pod górkę? Czy Barcelona jest prowadzona za rączkę przez sędziów, po tym jak w ostatnich latach nie podyktowano dla niej przynajmniej kilku stuprocentowych rzutów karnych? Czy nie ma znaczenia fakt, że Javier Tebas, szef La Liga, jest zadeklarowanym kibicem Realu? Czy mamy zapomnieć o fakcie, że Barcelona opowiadała się za powstaniem Superligi, co później w Hiszpanii było podnoszone jako powód do robienia jej na złość także w rozgrywkach europejskich? A może sięgniemy jeszcze dalej i wspomnimy o Lidze Mistrzów, kultowym starciu Barcelony z Chelsea, które przez błędy sędziego na korzyść Barcy pamięta każdy?

Pretensje do sędziów to odwieczny problem w La Liga.
Takie pytania możemy mnożyć, ale ciągle wracalibyśmy do punktu wyjścia, że na każdy argument Barcelony przypada kontrargument Realu i na odwrót. Dziennikarze w Hiszpanii chętnie sięgają po różne wyliczenia, według których często wychodzi, że ci, którzy czują się najbardziej pokrzywdzeni (np. Real), mogli też liczyć na taryfę ulgową. W Madrycie dziennik „AS” wskazuje na faworyzowanie Barcy, a w barcelońskim „Mundo Deportivo” oczywiście nie są dłużni i wypisują o pomocy dla Realu.
Tylko w tym sezonie oba kluby mogą mieć podobne pretensje do sędziów
Konkretna lista kontrowersji nie pomoże nam w określeniu, kto jest faworyzowany bardziej, bo na to odpowiedzi być nie powinno. To temat podsycany emocjami, zupełnie niepotrzebny, wręcz wyimaginowany. Ale pozwoli pokazać, choćby na przykładzie obecnego sezonu, że problem dotyczy jakości, a nie stronniczości w sędziowaniu spotkań Barcelony i Realu.
Jeśli chodzi o krzywdy Realu w sezonie 24/25, możemy jeszcze wymienić:
- Espanyol – Real (1:0) – potencjalna druga żółta kartka dla Garcii i gra w dziesiątkę
- Real Betis – Real (2:1) – potencjalny rzut karny dla Realu
- Villarreal – Real (1:2) – potencjalna czerwona kartka dla Kiko Femeni
- Rayo Vallecano – Real (3:3) – potencjalny rzut karny dla Realu
W przypadku Barcelony:
- Osasuna – Barcelona (4:2) – brak interwencji VAR przy golu na 2:0 dla Osasuny, potencjalny faul dla Barcy
- Real Sociedad – Barcelona (1:0) – anulowany gol Lewandowskiego przez VAR (dwa razy większy but na spalonym), potencjalny błąd
- Real Madryt – Barcelona (2:5) – potencjalna druga żółta kartka dla Camavingi i Viniciusa za faule
- Getafe – Barcelona (1:1) – potencjalny rzut karny dla Barcelony
A to i tak pewnie połowa zdarzeń, które wpadają na konto hiszpańskich sędziów. Kampania Realu przeciwko nim nie ma więc większego sensu, bo tylko utrudnia oczyszczenie atmosfery. Jak będzie dzisiaj – nie wiemy, ale mamy nadzieję, że obędzie się bez afer, których w El Clasico, mimo wszystko, w ostatnim czasie było zdecydowanie mniej niż kilkanaście lat temu. Trend się odwrócił i czy mowa o największych, czy maluczkich jak Deportivo Alaves lub Rayo Vallecano, niepewny swojego arbitra może być dosłownie każdy.
Dopóki do gry nie wejdzie nowe pokolenie sędziów, raczej wiele się w tej kwestii nie zmieni. Zostawiamy was z tą smutną puentą, licząc na to, że władający hiszpańskim futbolem położą kres wywieraniu dodatkowej presji na ludziach pokroju Ricardo De Burgos Bengoetxe. W myśl idei, że nie ma sensu czynić słabych i wątłych psychicznie jeszcze słabszymi.
WIĘCEJ O REALU I BARCELONIE:
- Błędy, bałagan i afery. Jak wygląda świat hiszpańskich sędziów?
- Florentino Perez miażdżąco skrytykowany. “On chce własnego futbolu”
- Kowal: Real przed Pucharem Króla zachowuje się jak rozpieszczone dziecko
- Awantura przed finałem Pucharu Króla. Sędzia płacze, Real Madryt protestuje
Fot. Newspix