Po rundzie jesiennej zapowiadało się, że Ruch Chorzów może być jedną z tych drużyn, która najprędzej zagrozi Arce Gdynia i Termalice w walce o bezpośredni awans do Ekstraklasy. A jeśli nie, to bez większych turbulencji skończy na miejscu barażowym. Tymczasem wiosna w wykonaniu Niebieskich to wielopoziomowa katastrofa, skutkująca coraz gorszą otoczką wokół klubu i wzajemnymi pretensjami. Dziś pozostaje już tylko próba minimalizowania strat. Ale zacznijmy od początku.

Ruch w sezon po spadku wszedł jeszcze z Januszem Niedźwiedziem, który mimo niepowodzenia w temacie utrzymania w elicie dostał szansę dalszej pracy. Wygrał jednak tylko raz w pierwszych sześciu kolejkach i zastąpiono go Dawidem Szulczkiem. Taki manewr powszechnie odbierano jako pozytywne zaskoczenie. Można wręcz powiedzieć, że na starcie z Szulczkiem w Ruchu było podobnie jak z Dariuszem Banasikiem w GKS-ie Tychy: wzięto nazwisko nawet nieco ponad aktualny status klubu. W obu przypadkach wydawało się, że ci trenerzy spokojnie prędzej niż później mogliby znaleźć pracodawcę w Ekstraklasie. Szulczek zresztą niewiele wcześniej rozmawiał z Cracovią, Koroną Kielce i Zagłębiem Lubin, nie była to wielka tajemnica.
Kompromitująca wiosna w wykonaniu Ruchu Chorzów
Wyśmienity początek Dawida Szulczka
Mimo spadku z Wartą, nadal był i jest przedstawicielem młodego pokolenia w tym fachu, on przecierał szlaki reszcie, zachęcając swoim przykładem inne kluby do szukania ludzi spoza głównej karuzeli. Gdyby rok wcześniej padło na niego w roli następcy Marka Papszuna w Rakowie Częstochowie, większość opinii publicznej raczej przyklasnęłaby tej decyzji.
Szulczek podczas okresu w Warcie wyrobił sobie opinię trenera defensywnego, którą w Ruchu mógł odkleić, bo przejmował zespół z dużym potencjałem jak na I ligę, znacznie częściej mogący zdominować rywala niż Zieloni w Ekstraklasie.
Na papierze więc wszystko się tu spinało, choć od początku było jasne, że ryzykuje on wizerunkowo. Gdyby zaraz po degradacji z Wartą powinęła mu się też noga szczebel niżej w klubie z ambicjami, jego akcje na trenerskim rynku mogłyby gwałtownie spaść. I obecnie jest to już bardzo realne zagrożenie.
Runda jesienna rozbudziła apetyty. Ruch pod wodzą nowego szkoleniowca najpierw dwa mecze wygrał i dwa przegrał, by w pozostałych ośmiu odnieść aż siedem zwycięstw, w tym tak efektowne jak domowe 5:0 z Chrobrym Głogów czy 6:0 z Odrą Opole. W międzyczasie, po wyeliminowaniu Avii Świdnik i Unii Skierniewice, Niebiescy znaleźli się w ćwierćfinale Pucharu Polski. Początki Szulczka przeszły najśmielsze oczekiwania.

Dawid Szulczek świetnie zaczął jako trener Ruchu Chorzów.
Wiosna jak z koszmaru
I tutaj bajka się kończy. Wiosna bowiem jest w wykonaniu chorzowian kompromitująca. Dziewięć meczów w lidze, trzy remisy, sześć porażek. Bolesne 0:5 z Wisłą Kraków przy biciu rekordu frekwencyjnego na ligowym spotkaniu w Polsce w XXI wieku prędko nie zostanie zapomniane. W pucharze co prawda udało się przejść Koronę – goście zmarnowali dwa rzuty karne – ale już półfinał z Legią oznaczał kolejne tęgie lanie z pięcioma straconymi golami. Już po kilkunastu minutach stało się jasne, że pierwszoligowiec nawet trochę nie postraszy faworyta.
Kulminacja wszystkich nieszczęść nastąpiła w miniony weekend. Ruch przed własną publicznością przegrał 1:3 z zamykającą stawkę Stalą Stalowa Wola, która na ligową wygraną czekała od dwunastu kolejek. W kluczowym momencie, przy stanie 1:1, fatalny błąd popełnił wychodzący poza pola karne Jakub Bielecki, z czego skorzystał Sebastian Strózik.
– Mentalnie mamy powiązane nogi, wygląda to katastrofalnie. Jeśli chodzi o treningi, wszystko to, co dzieje się przed meczem, wygląda tak samo jak jesienią, gdy wygrywaliśmy. Ale niestety wychodzimy na boisko i od pierwszego gwizdka jest paraliż. W ogóle nie wyglądamy jak na treningu i to jest największy problem. A jak patrzę na to szerzej, bo wcześniej mnie w Ruchu nie było, mam wrażenie, że na boisku wyglądamy, jakbyśmy stracili ojca, którym był Tomek Foszmańczyk. W trudnych momentach potrafił dać wsparcie i w szatni w przerwie, i podczas meczu. Dziś tego nie ma. Gdy jest dobra pogoda, jakoś idzie, potrafiliśmy wygrać kilka spotkań z rzędu, ale kiedy pogoda staje się zła, kompletnie nie jesteśmy w stanie się odbić – mówił po meczu zdruzgotany Szulczek.
Potrzeba świeżej krwi
Podczas tej konferencji widać było, że musi z siebie pewne rzeczy wyrzucić, choć i tak gryzie się w język. – Niestety w tym składzie personalnym sukcesu nie zrobimy. Trzeba czekać na koniec sezonu. Teraz już zawodnicy mogą bardziej powalczyć indywidualnie o siebie, przynajmniej o to – dodał.
Dopytany, dlaczego wcześniej mówił, że kadra zespołu jest mocna i wymaga jedynie uzupełnień, a teraz twierdzi, że wszyscy są do niczego, odpowiedział: – Nie miałem na myśli, że wszyscy są do niczego, tylko trudno liczyć, że przy sześciu wygranych z rzędu wskoczymy do strefy barażowej, widząc punktowanie innych. O to mi chodziło. (…) Nasza drużyna potrzebuje innej, świeżej krwi, bo uważam, że w tym zestawie personalnym po prostu zawiedliśmy.
– W tabeli od października do końca grudnia byliśmy najlepsi w lidze, strzelaliśmy dużo goli, mało traciliśmy. Wyglądało to dobrze, ale niestety od obozu w Turcji i kontuzji Patryka Sikory, zaczął się okres, w którym ciągle ktoś jest chory lub kontuzjowany i nasza drużyna się nie scaliła. A wyniki, które przyszły, sprawiły, że posypaliśmy się psychicznie. Już podczas jednej z pierwszych konferencji mówiłem, że największym problemem tego zespołu jest mentalność i to podtrzymuję. Kiedy nie idzie, ciężko mu się odbić – podkreślił.

Ruch Chorzów wiosną nie wygrał ani jednego meczu w I lidze.
To jak to jest z tym potencjałem?
Szulczek nie rozmija się z prawdą. Ruch ma przypadłość Lecha Poznań Nielsa Frederiksena – kompletnie nie potrafi odwracać losów meczów. Jeśli źle zacznie, prawdopodobnie źle skończy. W tym sezonie Niebiescy 15 razy przegrywali w danym spotkaniu i tylko raz, ze Zniczem Pruszków na zamknięcie poprzedniej rundy (3:2), potrafili obrócić to w zwycięstwo. Oprócz tego trzykrotnie remisowali, w pozostałych przypadkach kończyli z niczym. Są w I lidze drużyny mające tu jeszcze gorszą średnią, ale mowa niemal wyłącznie o ekipach broniących się przed spadkiem.
Znacznie większe rozbieżności znajdziemy w wypowiedziach trenera dotyczących możliwości drużyny z przełomu roku a tymi ostatnimi.
W grudniu dla TVP Sport mówił: – Będziemy chcieli znaleźć się na pozycji gwarantującej bezpośredni awans, a jeśli to się nie uda, spróbujemy awansować przez baraże. Zawsze jestem ambitny i mierzę wysoko. Dla Warty ambitnym celem było utrzymanie w Ekstraklasie, a dla Ruchu jest nim obecnie bezpośredni awans. Wierzę, że możemy go osiągnąć, a ja prowadząc Ruch będę ponownie pracował na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Później w podobny sposób wypowiadał się w „Przeglądzie Sportowym”, jasno deklarując, że Ruch bije się o awans.
Po porażce ze Stalą Stalowa Wola słyszymy natomiast coś takiego: – Patrzę na to tak, jak umówiliśmy się na początku, że to bardziej maraton niż sprint. Gdy przychodziłem do klubu, wiedzieliśmy, że raczej będzie trudno o czołowe lokaty.
No to jak w końcu? Jeśli on i działacze mieli świadomość, że potencjał zespołu jest wyraźnie ograniczony, musiał zdawać sobie sprawę, że znakomita druga część jesieni była wynikiem ponad stan. W takiej sytuacji w wywiadach raczej tonowałby oczekiwania. Skoro tego nie robił, musiał być przekonany, że jest inaczej, czyli zwyczajnie pomylił się w ocenie. Rzeczywistość teraz brutalnie to weryfikuje.

Maciej Sadlok i Daniel Szczepan ostatnio regularnie mają powody, żeby chować twarz w dłoniach.
Syte koty
Jeszcze bardziej na niekorzyść Szulczka działa fakt, iż nie potrafił wpłynąć na mentalność swoich zawodników. Tłumaczenia, że brakuje dziś w szatni kogoś takiego jak Tomasz Foszmańczyk być może nie są bezpodstawne, ale całościowo brzmią dość kuriozalnie, zwłaszcza że Ruch przecież stoi weteranami. Średnia wieku wyjściowej jedenastki Niebieskich wynosi aż 27,1. Starszy skład w całej lidze ma tylko Odra Opole (27,3). Kłania się to, że w Chorzowie komponowali drużynę na tu i teraz, która ma dać wynik od razu.
I być może tutaj jest pies pogrzebany. W Chorzowie gra dziś za dużo sytych kotów, zawodników, którzy najlepszy czas mają za sobą i nawet jeśli nie lekceważą swoich obowiązków, to nie rozsadza już ich ambicja i chęć przekraczania kolejnych barier. A w dużej mierze na takim paliwie Ruch dokonywał wcześniej niemal niemożliwego, przechodząc rokrocznie z II do I ligi i z I ligi do Ekstraklasy. Aktualnie składa się głównie z piłkarzy w okolicach trzydziestki lub starszych plus chłopaków między 17. a 24. rokiem życia. Brakuje ludzi w „sile wieku”, wkraczających w swój najlepszy okres, mających już pewne doświadczenie na tym lub wyższym poziomie, ale wciąż chcących wiele udowodnić. W ten profil wpisuje się tylko po raz drugi poważnie kontuzjowany Patryk Sikora (25 lat) i ewentualnie 27-letni Miłosz Kozak.
Obiło nam się o uszy, że starszyzna drużyny zbyt mocno wpływała na Szulczka, który miał poluzować zimowe przygotowania, co obecnie wychodzi. Inna osoba przekonuje nas jednak, że choć faktycznie częstotliwość treningów była mniejsza niż za Janusza Niedźwiedzia, to różne parametry fizyczne nadal nie odbiegają od normy i nie tu trzeba szukać głównej przyczyny. W każdym razie, proporcje w zespole chyba nie są zdrowe.
W czerwcu kontrakt lub wypożyczenie kończy się kilkunastu zawodnikom. Z tego grona warto zatrzymać może 3-4. Resztę klub pożegna z ulgą, choć Dawid Szulczek na razie mówi co innego.
– Chcę w Ruchu zbudować drużynę, z której wszyscy będziemy dumni i uważam, że jest to do zrobienia. Z obecnej kadry można zostawić wielu zawodników – nie określę tego procentowo – którzy są w stanie dać dużo wartości i trzeba do nich dobrać kilku piłkarzy, którzy sprawią, że drużyna się scali i nie będziemy wyglądać tak, jak w tej rundzie, a wyglądamy fatalnie – trener nawet podczas jednej konferencji zdawał się prezentować różne opinie w tym samym temacie.
Indywidualiści i egoiści
Z tej mieszanki powstała ekipa dobra tylko na fajną pogodę, gdy świeci słońce i wszystko się układa. W trudniejszych chwilach nie ma jedności i myślenia kolektywnego, co Szulczek dosadnie wytknął swoim podopiecznym na wspomnianej konferencji.
– Robiłem wszystko, żebyśmy dobrze funkcjonowali jako drużyna, natomiast mam świadomość, jak to działa we współczesnej piłce. Jest bardzo dużo egoistów i indywidualistów, trzeba sobie w szatni radzić też z takimi osobami. Zazwyczaj, gdy nie ma wyników, wielu zaczyna walczyć o siebie i może to jest metoda. Powiedziałem to też po meczu piłkarzom: my już jako zespół sukcesu nie osiągniemy. Musimy jeszcze wygrać kilka meczów, bo to wstyd, co się teraz dzieje, ale jeśli ktoś nie walczy już o drużynę, niech przynajmniej jeszcze powalczy o siebie indywidualnie, o swoją przyszłość. Ja jako trener cele indywidualne mogą realizować tylko przez pryzmat wyniku drużynowego – takie słowa brzmią w zasadzie jak wywieszenie białej flagi.

Soma Novothny strzelił w tym sezonie cztery ligowe gole i chyba dorobku już nie powiększy.
Jako jeden z głównych winowajców wskazany palcem został Soma Novothny. Węgierski napastnik od trzech kolejek nie pojawia się nawet na ławce, mimo że nic mu nie dolega. Szulczek w jego temacie wypowiada się krótko acz dosadnie. – Mam nadzieję, że Soma jeszcze mocniej zawalczy o siebie, pokaże, że chce walczyć na sto procent. Wtedy do tej kadry wróci. I tyle.
Sam zainteresowany wczoraj zareagował na Instagramie, zamieszczając post o takiej treści: „Jest tylko jedna prawda. Od pierwszego dnia daję z siebie wszystko dla tego klubu — nie tylko jako piłkarz, ale jako człowiek, który naprawdę się tym przejmuje. W dobrych i trudnych chwilach moje zaangażowanie nigdy się nie zmieniło. I nie zmieni się”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Jest to oczywista kontra do słów trenera. Wpis 30-latka komentarzem lub polubieniem wsparli m.in. Miłosz Kozak, Bartłomiej Barański, Patryk Sikora i Denis Ventura, czyli niejako potwierdzają, że ich zdaniem kolega nie jest traktowany sprawiedliwie…
Z tej mąki chleba nie będzie
We wtorek z Ruchu Chorzów wypłynął przekaz, że nie ma tematu zwolnienia Dawida Szulczka. Wiadomo jednak, że sprawa znajduje się na ostrzu noża, skoro w ogóle trzeba przekazywać takie zapewnienia. Ruch starciem ze Stalą zaczął serię meczów z przeciwnikami niżej notowanymi. Łatwo sobie wyobrazić, że jeśli zawiedzie także z Kotwicą Kołobrzeg, zarząd może już nie czekać na przełamanie ze Stalą Rzeszów lub Wartą Poznań.
Najbardziej niekorzystny dla Szulczka jest fakt, iż w tym przypadku czas nie działa na jego korzyść. Ruch zamiast robić postępy, gra coraz gorzej. Nie od początku rundy wiosennej było beznadziejnie. Remis na zmrożonej murawie w Siedlcach mógł być klasycznym „pierwsze koty za płoty”. 0:5 z Wisłą Kraków zdaniem wielu stanowiło początek degrengolady, ale przecież trzy dni później Niebiescy pokonali Koronę w Pucharze Polski, a w następnej kolejce rozegrali najlepszy wiosenny mecz ligowy, dzieląc się punktami z Termaliką (2:2). Kolejne trzy spotkania także jeszcze nie wyglądały odpychająco, można było tłumaczyć się nieskutecznością. Dopiero od 0:1 z GKS-em Tychy oglądamy beznadzieję jakościową połączoną ze złym wynikiem.
Ruch sezon już stracił. Teraz tylko rozstrzygnie się, czy pozostaną po nim wyłącznie zgliszcza, czy ostanie się coś, na czym można stawiać nową budowlę. Stara tak czy siak musi zniknąć.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO O POLSKIEJ PIŁCE:
- Były skaut Arsenalu: Każdy dobry klub chciałby mieć Kiwiora [WYWIAD]
- Legia szuka szefa skautów. Odpadł kandydat, ale Mozyrko odejdzie [NEWS]
- Cięcia budżetowe i niepewność sponsorów. Kulisy Śląska
- Guirassy mógł trafić do Ekstraklasy, mówi Jóźwiak, ale skąpi prezesi nie chcieli brać
Fot. Newspix